Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 25877
Komentarzy: 336
Założony: 5 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 13 marca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
savannah1974

kobieta, 50 lat, Płock

164 cm, 86.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 listopada 2013 , Skomentuj

Jakoś mi dzisiaj ta robota opieszale idzie, a tu jeszcze nad głową wisi mi konieczność posiedzenia nad testami do egzaminu wewnętrznego, ale to chyba jednak jutro, bo dzisiaj jak już się uporam z robotą, to chyba raczej nic więcej mi się nie będzie chciało.

15.00 - rybka pieczona w pomarańczy i jabłku (została z wczoraj) plus połowa sałatki z roszponki, ogórka, szczypiorku, cebulki i... tartej marchewki, oczywiście z sosem na bazie oliwy i odrobiną polewy gourmet (B)
17.00 - chleb otrębowy własnej roboty z twarożkiem o smaku borowikowym + reszta sałatki (N)

A tak wyglądała sałatka:

12 listopada 2013 , Komentarze (2)

W całym domu pięknie pachnie - to fakt. W piekarniku dochodzi chlebek otrębowy (wedle przepisu dukanowskiego), który idealnie nadaje się na potrawę neutralną (fakt, są całe jajka, ale jako, że ich ilość w relacji do pozostałych składników jest niewielka, uznałam, że ujdzie jako neutralne) i pachnie po prostu bosko.

Na chwilę obecną zjadłam sobie porcyjkę owoców (pomarańcza, kiwi, garść białych winogron) (B) i chyba zrobię sobie przerwę w pracy, żeby skoczyć pozałatwiać co trzeba i jakieś zakupy zrobić, tym bardziej, że mleko do kawy mi wyszło.

12 listopada 2013 , Komentarze (2)

Uff, a miałam robić po 1 mili dziennie, lol. Coś mi odbiło i zrobiłam ok. 2 mil - program nazywa się Walk and kick, zawiera elementy kickboxingu i trwa 30 minut, czyli ok. 2 mile są. SUPER!Wychodzi na to, że jednak można zacząć w poniedziałek, hehe. 

9.20 - 1/2 porcji sałatki z mozzarelli, pomidora, cebuli, bazylii i łososia wędzonego (N)

Siadam do roboty, bo czas goni. Narka.


DO DZIEŁA!
DAMY RADĘ!
KILOGRAMY W DÓŁ,
FORMA W GÓRĘ!

12 listopada 2013 , Skomentuj

No, chyba się wyspałam, chociaż wstawało mi się licho. Ale nie jest źle.
Przemyślałam temat i chyba jednak wrócę do tematu nieruchomości, zwłaszcza, że zasadniczo zaproponowane zasady współpracy mi pasują. Już nawet pomyślałam, że jakby mi się udało coś na tym biznesie ukręcić (a właściwie dlaczego nie?!), to miałabym fundusze na spłacenie długów, bo trochę mi ich zostało. I wyszłabym nareszcie na prostą. A na dodatek trochę więcej kontaktów z ludźmi. Z drugiej strony, skoro się ogarnęłam, to nie powinnam narzekać na brak czasu na zlecenia. Więc reasumując, chyba to najlepsze rozwiązanie. Ostatecznie zajrzeć do biura na kilka godzin w tygodniu, umówić się na kilka spotkań... To jest do zrobienia i do pogodzenia z innymi rzeczami. 
Poza tym idę dzisiaj zawiesić działalność - bez sensu generować sobie dodatkowe zadłużenie w ZUS-ie, a tak zawieszę i powolutku spłacę zaległe składki. A potem pożyjemy, zobaczymy. Przy okazji dowiem się o paszport tymczasowy dla młodego. W grudniu jedziemy na kilka dni do Berlina i lepiej nie ryzykować braku dokumentu, a legitymacja to za mało, paszport ma natomiast nieaktualny. A do wyrobienia nowego potrzebna zgoda ojca - raczej zostało za mało czasu, żeby zdążyła przyjść, a poza tym to dla nas dodatkowy koszt za upoważnienie. Bez sensu. Więc dowód tymczasowy będzie chyba najlepszym wyjściem.
Waga dzisiaj bez rewelacji, ale przecież trudno oczekiwać spadku codziennie, lol. Ważne, że nie skacze w te i we wte, tylko trzyma się stabilnie uzyskanej cyferki. 
Na razie siedzę przy kawce, zaraz sobie zrobię śniadanko (sałatka z mozzarelli, pomidora, cebuli, wędzonego łososia i bazylii - N), trochę popracuję, bo nie wyrobiłam się ze zleceniem, zrobię 1 milę, zjem drugie śniadanko i lecę na miasto załatwiać sprawy. A w międzyczasie trzeba by zadzwonić do mojej przyszłej współpracownicy. 
Miłego dzionka i miłego dietkowania. Swoją drogą zabawne, że bycie na diecie może być nawet przyjemne, lol. 

11 listopada 2013 , Komentarze (3)

19.00 - pół mrożonki warzywnej z ziołami prowansalskimi na patelnię - przesmażone z odrobiną polewy gourment i odrobiną sera gorgonzola (N)
21.00 - ryba (chyba filet z dorsza i filet z limandy, bo zrobiłam na dwa dni z tego, co znalazłam w zamrażalniku, lol) pieczona z jabłkiem i pomarańczą (rybka wcześniej marynowana sokiem z cytryny i ziołami, w tym dużą ilością kurkumy) - oryginalne i smaczne, jak widać na obrazku

Zmykam, bo mam jeszcze sporo pracy i chyba wcześniej niż o północy to mi się nie uda iść spać, niestety. Na domek dzisiaj zabrakło czasu, może pod koniec tygodnia, bo od jutra każdą wolną chwilę powinnam przeznaczyć na testy do prawa jazdy, wrrr...

11 listopada 2013 , Komentarze (1)

Właśnie to zrobiłam: zrobiłam 1 krok w powrocie do formy. Bo sama zmiana żywienia i trybu życia to za mało. Trzeba wrócić do aktywności. Powoli, po mojemu, ale w sprawdzony sposób. Wiem, że to działa. Małymi kroczkami można często wiele osiągnąć. Kiedy zaczynałam po raz pierwszy ćwiczyć ot tak, dla siebie, jakieś sześć lat temu (młody miał wtedy ok. roku), zaczęłam od tzw. programu 8 minut dziennie. Kupiłam książkę "Lean in 8 minutes a day" i przez miesiąc ćwiczyłam po prostu zgodnie z tą książką. Wychodziło ok. 10 minut: 3 ćwiczenia rozciągające na początku i na końcu, trzy ćwiczenia po dwie serie, każdego dnia inne pomiędzy, na różne części ciała. I nie tylko, że się nie zniechęciłam (ostatecznie 10 minut dziennie to każdy wytrzyma), ale polubiłam ćwiczenia i zaczęłam dodawać co nieco, najpierw z innej książki, a potem zaczęłam szukać fajnych programów na DVD i w ciągu 8 miesięcy przeszłam z 8 minut dziennie na nawet 70-minutowy intensywny trening (Slim in 6 z serii Beach Body), który robiłam z prawdziwą przyjemnością. 
Jedni wolą systematyczność i powtarzalność, ja obawiałam się nudy, dlatego urozmaicam sobie swój program i mieszam różne formy i ćwiczenia. Dla mnie to działa. 

Dzisiaj zrobiłam 1 milę z Leslie (z kilkoma ćwiczeniami na górne części ciała) i codziennie będę robić co najmniej 1 milę. Cel: być w stanie zrobić 2 mile dokładnie za tydzień, w poniedziałek. W międzyczasie zacznę dodawać małe porcje innych ćwiczeń. Może nawet dzisiaj wieczorem coś wrzucę. Wiem, wiem, najbardziej efektywne jest minimum 30 minut itd. Ale ja się najpierw muszę na nowo wdrożyć, przyzwyczaić (no i muszę na razie uważać na kostkę), oswoić z tematem. To, co dla mnie znaczy dużo, dla kogoś innego może się wydawać śmieszne, ale to bez znaczenia. 
1 milo-wy program to zaledwie 19 minut, ale czuję się fantastycznie. Bo się zmobilizowałam, bo ruch, nawet w niewielkiej dawce to endorfiny, bo Leslie świetnie motywuje (między innymi dlatego tak lubię jej programy).

16.00 - gotowany słodki ziemniak (1/3, bo tyle mi zostało z wczoraj) + frytki z marchewki, pietruszki i selera (W)
Notabene, po co komu słodycze? Wystarczy zrobić sobie frytki z warzywek (wszystkie robią się słodkie, kiedy upieczone) i ugotować słodkiego ziemniaka. 

11 listopada 2013 , Komentarze (2)

Uff, na razie uporałam się z poprawkami do pierwszej części zlecenia - upierdliwy klient się trafił, jak rany, ale to wchodzi w zakres tzw. blasków i cieni tej pracy (raczej więcej tych "cieniów" najczęściej, ale cóż, taki fach). Przede mną jeszcze sporo pracy, niestety. No i chyba nici ze spaceru, bo młody ma straszny katar, a na dworku zrobiło się zimno i paskudnie. Ale coby się pobudzić do funkcjonowania jak należy, zaraz odrywam cztery literki od kanapy i poćwiczę, bo najwyższa pora:))))
A ponieważ powrót do ćwiczeń zawsze zaczynam od WALK-AEROBICU (po prostu WALKING), poniżej przedstawiam moje guru w tej materii, Leslie Sansone. Uwielbiam jej programy: łatwe, przyjemne i nigdy mi się nie nudzą, a ruchu spora dawka i pracują wszystkie mięśnie.
Zawsze polecam jej programy (sporo można znaleźć na chomiku i na YouTube), jak ktoś ma problem ze zmobilizowaniem się do ćwiczenia. Naprawdę nie ma nic bardziej przyjemnego i łatwego!

12.30 - jogurt naturalny + 3 łyżki mieszanych otrąb + sól selerowa + suszone pomidory z bazylią i papryką + jeszcze jakieś przyprawy + świeża bazylia (mniam) (N)

11 listopada 2013 , Komentarze (4)

Spaliśmy do 10-ej, wstyd normalnie, ale wolny dzień przecież. Fakt, dla kogo wolny, dla tego wolny - ja mam zlecenie do napisania, ale dam radę. 

Dotarło do mnie z całą jasnością, jak nagle zrobiło mi się dużo czasu do dyspozycji. Niestety, alkohol to nie mniejszy złodziej czasu niż wszelkie inne nałogi. Wieczorem tracisz czas, bo przy piwku raczej nic konkretnego się nie zrobi - sama nie wiem, na czym mi te wieczory mijały, trochę w necie, trochę na nie wiadomo czym, naprawdę trudno powiedzieć. A następnego dnia trzeba dospać i znowu kilka cennych godzin szlag trafia. A ile wolnych dni spędziłam niemal w alkoholowym widzie, chociaż zawsze starałam się nie tracić kontroli (taaaa, kilka piwek, potem pół dnia przespane i wieczór zakończony znowu z alko, jakaś masakra). 
 Sporo przez to zawaliłam, taka prawda. Uwaga! Piszę to przede wszystkim dla siebie, żebym w razie czego mogła sobie to przeczytać i się otrzeźwić. Gdyby jednak jakaś głupota do głowy mi przyszła. Powiem szczerze, że zaczynałam już nawet myśleć o jakimś AA, ale postanowiłam, że dam sobie sama z tym radę i udowodnię sobie, że to jeszcze nie ten etap i że potrafię się zatrzymać o pół kroku nad przepaścią. Człowiek jest w stanie dokonać wielu rzeczy - TAKŻE WYGRAĆ Z SAMYM SOBĄ. W moim przypadku walka z kilogramami, to nie walka z obżarstwem czy słodyczami, ale walka z alkoholem, uciekaniem w świat niebytu przed problemami i samotnością (mąż daleko, nawet najbardziej kochający, to jednak równa się samotność), popadaniem w marazm. A wszystko to niemal idealnie kryłam przed światem, zaliczając nieliczne wpadki. Mistrzostwo. Tyle, że dumna z tego raczej nie jestem. 

DISCLAIMER: Być może trafi tu ktoś niepowołany i postanowi zrobić wredny użytek i wykorzystać to, co napisałam powyżej przeciwko mnie. Ok, gościu, Twój problem. Jeśli chcesz być skończoną świnią, proszę bardzo, wolna droga - to TY będziesz z tym żyć. Ja sobie jakoś poradzę. Bo już wiem, że mogę sobie poradzić ze wszystkim. Nie poddam się łatwo. Zbyt dużo jest na szali. Jeśli teraz przegram, to naprawdę nie zasłużyłam na wszystko dobre, co mi się w życiu przytrafiło. Ale nie przegram. Nie wolno mi. Nie tylko dla siebie, ale dla mojego syna, męża i dla wszystkich innych życzliwych mi ludzi, którzy we mnie wierzą. 
Wiem, może byłoby łatwiej, gdybym się tym wszystkim z kimś podzieliła, ale czy na pewno? Może kiedyś, jak już będę to miała daleko za sobą, może wtedy się odważę o tym opowiedzieć... Ale walczyć wolę sama. Już taka jestem. 

Ze strony mojej mamy dostałabym na pewno wsparcie, ale najpierw mnóstwo pretensji i krytyki, a tego bym po prostu nie zniosła. Ona to robi w dobrej wierze, ale efekty, wierzcie mi, bywają koszmarne. Więc nie ma opcji.

Plan na dzisiaj:
- wykonać zlecenie,
- iść z synem na spacer i przy okazji kupić wodę niegazowaną (czyli chodzimy tak długo, aż znajdziemy czynny sklepik, lol),
- pełna mobilizacja: przynajmniej 1 mila z Leslie Sansone i ćwiczenia na górne partie ciała - TRZEBA WRESZCIE ZACZĄĆ POWRÓT DO AKTYWNOŚCI,
- popracować nad domkiem na konkurs, jeśli starczy czasu,
- jeść zgodnie z planem,
- zero alkoholu.

Jak na razie żywieniowo:
10.00 - 1/2 pomello + 50 g sera gouda (z wasabi i z czerwonym pesto) (B)
Trzymajcie się ciepło i wypoczywajcie w ten dzionek jak należy. 


10 listopada 2013 , Komentarze (1)

Oj, zmęczona jestem, ale zadowolona. Było bardzo miło, chociaż wietrznie. Ciechocinek OK. Termy fajne. I fajne powietrze. Trochę z komunikacją gorzej, bo w niedzielę wieczorem ciężko się stamtąd wydostać, ale daliśmy radę. 

Jestem z siebie dumna. Nawet nie miałam ochoty na piwo i w ogóle nie brałam pod uwagę, zamawiając jedzonko w restauracji. Owszem, skusiłam się na herbatkę z wiśniową śliwowicą, ale było naprawdę chłodno:))) Poza tym kolejne zwycięstwo polega na tym, że nie miałam ochoty na jakąkolwiek kontynuację tematu, a to nowość. Bo jeszcze niedawno, to pewno bym sobie nabyła jakąś flaszunię albo kilka piwek na wieczór, a teraz jakoś nawet się nad tym nie zastanawiałam. Nie żebym musiała ze sobą walczyć. Ot po prostu nie było mi to potrzebne. I to mnie cieszy najbardziej.

Rozdzielna jest wygodna, bo sprawdza się bardzo dobrze w restauracji. Jest sporo możliwości, by wybrać jedzonko zgodnie z zasadami diety i na dodatek niekoniecznie jakieś mega kaloryczne. Ja zdecydowałam się na potrawę z grupy białkowej (plus neutralna), czyli wątróbkę z cebulą i jabłkiem plus zestaw surówek (na moje szczęście wszystkie z oliwą: biała kapusta, czerwona kapusta, marchewka). 

Dzisiejszy jadłospis:
9.00 - sałatka (N)
12.00 - 2 kromki chleba pełnoziarnistego z pastą warzywną (W)
16.00 - wątróbka + zestaw surówek (B)
19.00 - seler naciowy z dipem z twarożku ze szczypiorkiem, koperkiem, bazylią i żółtkiem (bardzo mała porcja) (N)
21.00 - gotowany słodki ziemniak z odrobiną margaryny (W)

10 listopada 2013 , Komentarze (2)

Za godzinkę mykamy do Ciechocinka, ot tak, rekreacyjnie, pospacerować po parku zdrojowym, powdychać powietrze... W związku z tym zapakowałam sobie wałówkę, bo primo nie wiadomo, co tam o tej porze roku  jest otwarte i gdzie, secundo nie jestem jeszcze gotowa na podejmowanie sensownych decyzji w restauracji, lol. Niby jak byłaby rybka z grilla plus surówki, sprawa prosta, ale może akurat takiej opcji nie być. Sałatki rozmaite wymagają przemyślenia składników, czy aby na pewno wszystko pasi. I tak dalej. Więc bezpieczniej zabrać jedzonko, a w knajpie najwyżej herbatkę.

KU MOJEJ WŁASNEJ PRZESTRODZE: 
PIWO ABSOLUTNIE NIE WCHODZI W GRĘ! WYKLUCZONE!!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.