- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (16)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 55767 |
Komentarzy: | 294 |
Założony: | 21 marca 2011 |
Ostatni wpis: | 28 stycznia 2017 |
Postępy w odchudzaniu
Masa ciała
Do końca życia nie spojrzę na słodycze!!!
Dlaczego pizza jest wrogiem publicznym?
Witajcie:) Jak zwykle to tematu przewodniego przejdę za chwilę. Na początku bowiem troszkę o moim chudnięciu. Pierwszy objaw jest taki, że mój brzuch z wielkiej obwisłej piłki zaczyna się robić trochę mniejszą, i jędrną piłeczką:) Dzisiaj jak wstałam nie moglam się na niego napatrzeć:) Do ideału mu dużo brakuje, ale efekty są. Po drugie spadają mi spodnie. Dzisiaj założyłam, ostatnio były opięte, dziś spadają i mogę je zdjąć i założyć bez rozpinania;) Po trzecie waga dzisiaj pokazała cyferki, które wywołały wielkiego banana na mojej twarzy, ktory nie schodzi aż do teraz, ale o tym jakie to cyferki napiszę w sobotę;)
A teraz dlaczego pizza jest wrogiem publicznym? Słowo pizza użyte jest jako coś co nas bardzo kusi w diecie, a co jest zabronione- dla każdego może być to coś innego, słodycze, pizza, chipsy, alkohol. Dlatego żeby uogólnić nazwałam te pokusy po prostu pizzą (znacie kogoś kto nie lubi pizzy?;))
Wczoraj wieczorem oglądając film zaczęło mi burczeć w brzuchu i czułam palącą chęć podjedzenia czegoś. Nie był to głód, tylko pragnienie przyjemności jedzenia (znacie ten stan?). Pomyślałam- zamówmy pizzę. Ale na szczęście moje aniołki dietetyczne, które czuwają nad moim chudnięciem i siedzą na straży wagi w mojej głowie zaczęły zarzucać mnie argumentami dlaczego to jest zły pomysł. I oto do czego razem doszliśmy:
1. Pizza jest niezdrowa, tucząca, tłusta (ameryki to tu akurat nie odkryłam;))
2.Nie po to poświęcam czas, siły na ćwiczenie i bieganie by zaprzepaścić wszystko jedną pizzą, która może i jest dobra, ale parafrazując znane powiedzenie: zjesz przez chwilę a potem w biodrach ci na całe życie zostanie.
3. Za pieniądze z tej pizzy można kupić fajny balsam, np. ujędrniający by być jeszcze większą laską;)
4. Te wszystkie szczupłe osoby NAPEWNO! nie objadają się pizzą (no chyba, że mają przemianę materii jak mój J., u którego w rodzinie wszyscy mają cudowne szczupłe geny, których zazdroszczę. Mam taką cichą nadzieję, że jak już wejdę do tej rodziny to geny te przejdą na mnie. No co, pomarzyć nie wolno??!! ;))
Troszkę Was zanudziłam jak zwykle, kto nie chce niech nie czyta:) Kto przeczyta temu dziękuję za wytrwałość:)
Piękna!!! Ale my też takie będziemy:)
Jak z wieloryba przeistoczyć się w foczkę:)
Na wstępie chciałabym Wam wszystkie moje drogie podziękować za miłe komentarze do poprzedniego wpisu. Bałam się, że ktoś się może obrazić, a przecież nie to miałam na celu:) Napisałam Wam co ja sobie powtarzam od niedawnego czasu i co dla mnie jest mega motywacją i cieszę się, że dla Was też się takową okazało:) Wczoraj jak biegałam (a bieganie po śniegu jest dwa razy bardziej męczące- o czym się wczoraj przekonałam) powtarzałam sobie "Jeść się zachciało śmieciowego żarcia to teraz cierp". I przecierpiałam te moje 5 km, choć przyznaję, że było to raczej przyjemne cierpienie:) Wieczorem robiłam ćwiczenia na brzuch z Mel B. Dzięki tym zabiegom i silnej woli do jedzenia z wieloryba zaczynam przeistaczać się w całkiem seksowną foczkę :) Aż się boję sobie wyobrazić jakie piękne ciało będę miała w stroju kąpielowym :D
Tak trochę z prywaty: Dostałam pracę!!!! zawsze to jakiś grosz w kieszeni i wysiłek fizyczny bo praca jes chodząco- stojąca. Będę bowiem kasjerką w piekarni. Drugi plus tego, że mam nadzieję że jak się napatrzę na te wszystkie słodkości to mi się odechcę ich jeść :) No taką mam nadzieję przynajmniej;)
Trzymacjie się moje sportsmenki i pamiętajcie, że ja nie widzę powodów, dla których nie miałybyśmy być szczupłe, więc będziemy:)
No weźcie się za siebie dziewczyny!!!
!!!APEL!!!
Wczoraj mnie zdemotywował wpis pewnej vitalijki. I niestety nie jest ona odosobniona. Jesteśmy tu po to bo się nabawiłyśmy, ładnie mówiąc problemów z wagą. Była to tylko i wyłącznie nasza wina i tylko od nas zależało, że siedziałyśmy na kanapie i pochłaniałyśmy wielkie ilości śmieciowego żarcia. I do tego to była motywacja tak??!! Tak samo też od nas zależy czy schudniemy. I nie zwalajcie winy na brak czasu, na zmęczenie po pracy czy szkole czy na zimę za oknem. Jak się czegoś naprawdę chce to się do tego dąży mimo wszystko. Takie proste porównanie: Napewno byłyście kiedyś zakochane, ale tak, że Wam przysłonił się cały świat. Chciałyście tej drugiej osoby tak naprawdę. Czy wtedy przeszkodą do spotkania było zmęczenie, deszcz, śnieg? Nie, a wiece dlaczego? Bo naprawdę chciałyście być z tą drugą osobą. I jeśli naprawdę chcecie schudnąć też musicie być gotowe na poświęcenie. Nic, co przychodzi łatwo nie jest tak naprawdę warte naszej uwagi. Treningi i zdrowa dieta kształtują nasz charakter. Tak, charakter- bo trzeba mieć cholernie silny charakter by dotrzymać słowa danemu samemu sobie. Łatwiej jest nam dotrzymać słowa każdej innej osobie niż sobie. Sobie pobłażamy, tłumaczymy się. Po co ja się pytam?! To dla siebie powinniśmy być najsurowsi, bo tylko my możemy zmienić siebie, jeżeli tylko naprawdę tego chcemy. Dlatego też wyrzućcie wszystkie wymówki do kosza i idźcie poćwiczyć. Latem, w skąpym bikini, z pięknie wyrzeźbionym, wyszczuplonym i opalonym ciałem staniecie przed lustrem i będziecie mogły powiedzieć sobie: "Dziękuję Ci, że byłaś twarda, dziękuję że się nie ugięłaś. Dziękuję za to nowe ja".
To tyle: Z prywaty nic nowego: biegam mimo śniegu i oprócz tego, że trzeba uważać żeby się nie zabić to jest magicznie:) Odżywiam się też zdrowo, czego efekty widać na wadze. Całościowy spadek z tygodnia zaznaczę jednak na pasku w sobotę.
Zima, zimą ale dupsko ruszyć trzeba...
Tak właśnie jak tytuł głosi nie ma zmiłuj, nie ma że śnieg i nie ma, że zimno- biegać trzeba! Regularne treningi to podstawa sukcesu. Plan mam taki, że w tygodniu biegam i robię ćwiczenia na brzuch, ramiona i plecy, a w weekend tylko sobotni bieg a w niedzielę odpoczynek:) Mam motywację i nie zawaham się jej użyć, o nieeeee! ;) Fakt jest taki też, że moje bieganie stało się dla mnie swoistą psychoterapią. Niestety psychoterapia ostatnio mi potrzebna bardzo bo się to moje życie powikłało we wszystkie możliwe strony i zakręcone teraz jak lampki choinkowe przed sezonem. Tylko nie świeci tak ładnie i nie tak prosto je rozwikłać niestety- sama cierpliwość nie wystarczy. Bieganie pomaga na chwilę, ale zawsze coś. Może podczas któregoś z tego biegu nasunie mi się pomysł co dalej z tym życiem uczynić. Postanowiłam więc zająć się rzeczami, na które mam wpływ czyli moim wyglądem. Bo przecież to czy będę szczupła zależy tylko ode mnie... Gdyby wszystko było takie proste... Tym niezbyt optymistycznym akcentem idę ubrać dres i ruszam się katować by uzyskać rozgrzeszenie za moje niezwiązane z dietą występki dnia wczorajszego. Pokuta w postaci umęczania swego ciała- przyjemne z pożytecznym;)
A tak będziemy wyglądać:
Dzisiaj temat nieco kontrowersyjny, ale o tym za chwilę ;)
Nie mogę powiedzieć, że wróciłam bo żeby tak powiedzieć trzeba najpierw odejść. A ja nie odeszłam, tylko powiedzmy się wyciszyłam w kontaktach z V. :) Odeszłąm tylko na jakiś czas od diety, to fakt, ale wracam na właściwe tory:) Waga niebezbiecznie zbliżała się do 70 kg, ale dałam radę i teraz, po tygodniu codziennego biegania, zdrowego odżywiania i ćwiczeń z Mel. B. wskazała 66,8 przy czym mam ostatnio wielkie problemy natury ubikacyjnej, ale nie będę Wam zdradzała szczegółów ;)
Ale wracając do tematu właściwego. Każda z nas potrzebuje motywacji do walki z kg. Takie motywacje tak się różnią, że nawet nie pokuszę się o wymienianie. Ja znalazłam swoją. Potrzebuję twardej ręki, twardego trenera...w postaci własnej osoby. Czytając artykuł na onecie uświadomilam sobie to, co wydawałoby się oczywiste, a mianowicie, że tylko my jesteśmy ograniczeniem w walce o piękne ciało. Bo co innego? Biegnąc kolejny kilometr zaczyna brakować mi tchu, mięśnie wołają o pomstę do nieba i zaczynają boleć coraz mocniej, ale to jest moje ciało i tylko moja decyzja czy będę biegła dalej czy się poddam. Biegając to właśnie sobie powtarzam, że to moje ciało i to ja będę decydować czy chcę biec dalej. Zazwyczaj chcę. Dzięki temu po tygodniu zaledwie codziennego biegania zaczynam zauważać zmiany na lepsze. Nawet nie chcę myśleć, jak z takim nastawieniem będę wyglądać za trzy miesiące. Oczywiście, pozostaje też kwestia samego zaczęcia ćwiczeń. Wyjść w domu, gdy za oknem deszcz, śnieg czy inne paskudztwo, jest ci ężko i nie mówię, że mi nie. Wtedy powtarzam sobie, że może i będzie nieprzyjemnie, ale już niedługo sobie za to podziękuję :)
Osobną motywacją jest to, że w czerwcu do Poznania przyjeżdzają Włosi na euro... Nie muszę mówić, że jako blondynka czekam na ten moment z niecierpliowścią :)
A teraz...idę poćwiczyć żeby nie pozostawać gołosłowną:)
W mieście mym chudość nastała wszędzie...
Od kilku dni obserwuję sobie bacznie ulice mojego miasta pięknego i muszę stwierdzić ze zdziwieniem, że wszechobecna chudość się stała na ulicach. Nie wiem z czego to wynika i czy wszystkie niedźwiadki albo nieprzymierzając wielorybki mojego pokroju zapadły w sen zimowy czy faktycznie wszystkie już sadełka swoje zrzuciły i tylko ja biedna zostałam... Fakt jest taki, że gdzie się nie obejrzę tam same sarenki pomykają po mieście w obcisłych rurkach i leginsach i o zgrozo każda ma nóżki zgrabne jak modelka. Czuję się wśród nich grubo... Ja oczywiście walczę i nawet jeśli efekty są to czym są te efekty w porównaniu z ich chudością, no czym ja się pytam?! Motywację mozna stracić raz dwa, ale ja się nie poddaję, a jak na razie moje wielkie nogi staram się chować przed światem pod płaszczem. Tyle dobrego chociaż z tej zimy.
Pogoda do bani...to po pierwsze, praca do 18 to po drugie, za wysokie ciśnienie to po trzecie, a po czwarte brak chęci na ćwiczenia. Nie potrafie po prostu się zmotywować w taką pogodę by wyjść z domu i iść biegać. Wiem, że powinnam bo weekend do dietowych nie należał i, że kondycja i siła sama się nie wyrobi, a maraton tuż tuż...Ale jak siedzę w biurze i patrzę przez moje wielkie okno (w taka pogodę wolałabym żeby nie było takie wielkie) to moja motywacja odpływa gdzieś daaaaleko do cieplych krajów gdzie ćwiczy moje ciało z przystojnym surferem....Yyyyyyy....stop..... Powiedzcie mi jak się zmusić jeszcze te dwa tygodnie do biegania na dworze?? (od polowy listopada biorę karnet na siłownię). Czuję, że mi tłuszczyk wraca tu i ówdzie więcmuszę się wziąć i biegać co dwa dni po godzinę..... Brrrr.... Mam nadzieję, że u Was lepszy nastrój pomimo pogody....
Zabrzmiało patetycznie, ale że mam ważne słowa do przekazania Wam, moim współtowarzyszkom w bólach, cierpieniach, ale także blaskach i cieniach znienawidzonego przez większość słowa "odchudzanie" to patos jest jak najbardziej wskazany. Uroczyście Wam oświadczam, że waga pokazała 60 kg wczoraj wieczorem. Taka to mała i zazwyczaj wredna maszyna okazała się łaskawa dla mnie. Cieszy mnie ogromnie fakt ten choć uważam, że po ciele tego na razie nie widać. Pewnie jeszcze trochę wody musi upłynąć (z organizmu i nie tylko) żeby efekt moich katorżniczych działań był widoczny. Wczoraj wybrawszy się na przymusowy spacer spowodowany zakorkowanym miastem i niemożnością dostarcia do domu w cywilizowany sposób stwierdziłam, że nie będę więcej narzekać na przeciwieństwa losu. "Nie ma nieodpowiedniej pogody dla biegacza, jest tylko nieodpowiednie ubranie"- jak mawiał mędrzęc, dlatego właśnie postanowiłam zaopatrzyć się w odpowiedni strój i jak to mówił inny mędrzec "Don't stop me now". Nie mówię, że od razu wygram ten maraton biegając po oblodzonych i kontuzjogennych ulicach, ale może chociaż go przebiegnę w jednym kawałku;) Rozpisałam się, a miałam wejść Wam tylko życzyć BARDZO MIŁEGO WEEKENDU. Podobno pogoda ma być piękna więc wykorzystajmy go na aktywny wypoczynek:))
Tak sobie właśnie patrzę na pasek i zdałam sobię sprawę, że tak w sumie to pozbywam się cześci siebie;) Wczoraj jak biegałam pomyslałam sobie, że chciałabym założyć zimą taki grubaśny sweter i nie przejmować się, że wyglądam grubo. Chociaż mój J. jest coraz bardziej zachwycony moim ciałem. Ostatnio to się opędzić od niego nie mogę;) Dzisiaj sobie zrobię przerwę z bieganiem i wezmę się w końcu za mój brzuchol. Nie jest on wielki, ale żeby był umięśniony niestety też nie można o nim powiedzieć. Jesli chodzi o dietę to bardzo się bałam, że praca do 18 udaremni moje wysiłki i znowu zacznie mi przybywac kilogramów, a tu okazuje się, że mam lepszą organizację niż wcześniej. Jem co trzy godziny i udało mi się wprowadzić białkową kolację:) Czyli jest bardzo dobrze:) Mam tylko problem z piciem wody bo tak naprawdę pije ją tylko po bieganiu. Muszę to zmienić.
Przesyłam Wam żeby Was nie opuszczało w odchudzaniu:)
Dopisane: Wczoraj jak biegałam to ludzie patrzyli a mnie albo ze zdziwieniem, albo ze strachem albo z powątpiewaniem i swoje spojrzenia kończyli opatulając się cieplej swoimi płaszczami, szalikami i tłuszczami swoimi. Czy naprawdę osoba biegająca późnym wieczorem, zimną jesienią jest takim zaskoczeniem. Przerażające to...