W październiku wróciłam do pracy po macierzyńskim,od tamtego momentu żyję w ciągłym biegu, przemęczona, niedospana, zabiegana... wczoraj i dzisiaj jestem na urlopie, całe dwa dni :) Przyznam, że wczoraj czułam się całkiem zagubiona, nie wiedziałam co mam z sobą zrobić, obiecałam sobie, że przez te dwa dni będę tylko robiła to co muszę, żadnego sprzątania ponad program, czy nadrabiania tego, co zaległe... Ale dzisiaj jest już tak jak powinno być, no prawie. Rano, bez pośpiechu śniadanko z córeczką (najpierw wyszykowałam starsze dzieci do szkoły i przedszkola, ale to tak na marginesie), później w słoneczku spacerek ( po drodze zauważyłam że pali się pustostan niedaleko naszego domu, wezwałam straż pożarną), wróciłyśmy, pobawiłyśmy się, pośmiałyśmy, teraz córeczka śpi a ja z kawusią usiadłam do Vitalii :)) (najpierw tak na wszelki wypadek sprawdziłam pocztę służbową, ale tylko tak jakby było coś bardzo,bardzo ważnego...) i sprawdziłam czy nikt z pracy nie dzwonił...
I tak po zastanowieniu chyba muszę siebie nazwać... pracoholiczką, niestety taka jest prawda, nie umiem usiąść i nic nie robić, a przede wszystkim nie umiem nie myśleć o pracy. Za kilka minut biorę się za naukę, w styczniu zapisałam się na kurs e-learningowy, co tydzień przychodzą lekcje i testy, ja mam 4 lekcje do nadrobienia, do tego obiadek do zrobienia, rozplanowanie menu na komunię syna (to za 1,5 tyg), pranie do wywieszenia...
Dzisiaj znów zaliczyłam spadek wagi, w planach miałam zamiar osiągnąć 75kg tak ok 15 czerwca (i to były takie nieśmiałe plany, że może uda się, a może nie) a tu do 15 czerwca jeszcze 1,5 tyg a mi zostało 0,3kg... w sumie to dobrze byłoby żebym przystopowała z tym chudnięciem, bo sukienka którą kupiłam na komunię syna zaczyna wisieć na mnie a drugiej nie chciałabym kupować...
A jutro do pracy... :)