Święta, święta i po świętach...
4 lata temu właśnie w święta zaczęłam się odchudzać , po 3 miesiącach walki zrzuciłam 16 kg, byłam szczęśliwą osobą, zdrowe jedzenie i sport to była przyjemność, nie potrzebowałam alkoholu, imprez, nie miałam o czym zapominać, po prostu byłam szczęśliwa, był jeszcze On, który w tym wszystkim mi pomógł, nastrajał pozytywnie to przy nim zdecydowałam o powrocie do karate, zrozumiałam ,że wszystko jest możliwe. Ale nie wyszło, bo przed samą metą się poddałam.
W te święta ja : podpita, 20 kg cięższa, z dawnego szczęścia nic nie zostało, z zamiłowania do zdrowia przebłyski, a On z piękną, szczupłą dziewczyną ciągle w doskonalej formie, różnie między nami bywało, ale chyba obydwoje dorośliśmy na tyle, by normalnie z sobą się przywitać i przedstawiać ważne dla nas osoby, ucieszyło mnie to, ale z drugiej strony nie wytrzymałam wczoraj, po prostu wybuchłam płaczem za wszystkie walki ,w których przed końcem odpuściłam.
Nie chcę być śmieszna i składać deklaracji, składam je sama przed sobą, tak by nikt ich nie słyszał, bo robię to dla siebie, nie chcę dłużej znieczulać się żeby zapominać kim jestem, zacisnę zęby i stanę się tym, kim chcę się stać.
Amen