Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał, Więc będzie na wieki i grzeszna, i święta, Zdradliwa i wierna, dobra i zła, I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza, I gołąb i żmija, piołun i miód, I anioł i demon, upiór i cud, I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna, Początek i koniec - kobieta- to ja!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 108758
Komentarzy: 3607
Założony: 20 stycznia 2013
Ostatni wpis: 30 czerwca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tallulah.Bell

kobieta, 36 lat, Warszawa

162 cm, 62.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

26 listopada 2015 , Komentarze (5)

Jestem smutną resztką dawnej siebie. Nie potrafię się cieszyć dzieckiem, Mały tak daje mi w kość, że codziennie żałuję, że w ogóle zdecydowałam się mieć dziecko. Dwie ostatnie noce były koszmarne. Budził się co chwilę, a jak już zasnął to wiercił się i kręcił, aż w końcu przeturlał się na brzuch i spał z nosem w materacu. Za każdym razem chciał jeść, co się nigdy wcześniej nie zdarzało, żeby tyle w nocy jadł. 

W dodatku mam katar i strasznie mi ciężko wysiedzieć z nim przy butli, a nigdy się z jedzeniem nie spieszy. A jak się tylko lekko poruszę, to koniec, po jedzeniu. 

Jestem wyczerpana fizycznie i psychicznie, codziennie powtarzam sobie, że jutro będzie lepiej, ale nie jest. Jest coraz gorzej.

W dodatku moja teściowa w ogóle nie zrozumiała, że ma zostawić nas na jakiś czas w spokoju, bo ja sama nie dam rady być z dzieckiem od rana do wieczora. Mąż znowu został wezwany pilnie, tym razem celem wymiany filtra od wody. Postanowiłam zapakować dziecko, siebie i jechać razem z nim. Siedziałam sobie z mamusią przy herbatce i starałam się delikatnie wytłumaczyć, że Mały jest bardzo wymagający, że bardzo dużo płacze, nie chce spać i ogólnie, że jest mi ciężko, jak jestem sama cały dzień. Ona w ogóle nie zrozumiała moich aluzji i usłyszałam tylko, że mam nie narzekać, bo ona miała pięcioro dzieci, gospodarstwo i się cieszyła, że wszyscy są zdrowi. 

Mały w ogóle nie chciał być u niej na rękach, bo tak strasznie płakał. I nic dziwnego, babcię ostatni raz widział miesiąc temu, bo tak się interesuje. To jej 8 wnuk, więc żadna nowość. 

I gdybym musiała "walczyć" tylko z teściową, to pól biedy. Są jeszcze trzy siostrzyczki i na zmianę każda potrzebuje mojego męża do pomocy. A gdzie są ich mężowie, zapytacie? Otóż jeden jest za granicą, drugi wiecznie w pracy, a trzeci to taka pierdoła życiowa, że szkoda słów. 

Ja kiedyś tego nie wytrzymam i zrobię porządek. jednak wtedy zostanie przeciwko mnie zawiązana koalicja, z którą mogę mieć problemy.

A mój mąż, jest tak przez nie zmanipulowany od dziecka, ze wolałby się wyprowadzić jak najdalej od nich, byle tylko nie musieć którejś czegoś odmówić. 

16 listopada 2015 , Komentarze (8)

Straszny problem się zrobił. Tak ładnie mi dzieciak zasypiał, wystarczyło dać smoczek, położyć kocyk koło policzka i sam zasypiał. A od 3 tygodni jakby sam diabeł w niego wstąpił. Odkładam do łóżeczka wieczorem, tak jak zawsze, a tu obracanie się na brzuch, walka z moskitierą (chyba wywalę w kosmos to cholerstwo, chociaż tak ładnie wygląda), stękanie, jęki, aż w końcu ryk niemiłosierny. Szarpie te ochraniacze boczne, jak szalony, a jak je zdjęłam to walił główką o szczebelki. 

Wszelkie próby usypiania go przez zostawianie, wychodzenie z pokoju i wracanie po 3, potem 5 i 7 minutach nie zdały rezultatu. Na chwilę leży spokojnie a potem zaczyna wyć. Nawet na bujany na rękach nie może zasnąć bo się pręży i wyrywa. Smoczek nagle mu zbrzydnął i próba włożenia go do buzi, jeszcze bardziej nasila ryk.

Próbowałam już wszystkiego, zawijania ciasno, otulania, szumu, siedzenia przy łóżeczku w milczeniu. 

Jedyny sposób na niego to wożenie w wózku po pokoju. Wieczorem przekładam do śpiącego do łóżeczka, a w dzień zostawiam w wózku. Tak bardzo chciałam uniknąć usypiania go w ruchu, ale niestety poddałam się bo codziennie przechodziłam takie piekło, że nie miałam na nic siły. Boję się co będzie dalej, jak będzie większy i wyrośnie z wózka.

Dobija mnie fakt, że nie potrafię własnego dziecka położyć normalnie spać. Od samego początku na spacerach, nie ujechałam nawet 100 metrów a on już spał, i tak całą drogę. W samochodzie to samo, ledwo przekręciłam kluczyk w stacyjce, patrzę, a on ma zamknięte oczy. Może ten typ tak ma.

12 listopada 2015 , Komentarze (3)

Jest czwartek. W sobotę mam gości. Chata kurzem obrasta, podłoga w kuchni się lekko zaczyna kleić, w lodówce echo, wody dla Małego brak, prysznic nie myty od tygodnia. To tak w skrócie.

Moje dziecko zgotowało mi rano taki horror, że ledwo żyje. Wczoraj kupki nie zrobił i dzisiaj miał okropny problem. Co ja z nim wyprawiałam, to moje. Na szczęście, po ciężkim boju, udało się. Teraz wykończony poszedł spać, a ja wreszcie jem śniadanie. 

Ale wracając do gości. Od poniedziałku jestem sama od rana do wieczora, bo mąż u mamusi, dalej ze studnią walczy. Różyczkarz był, niby znalazł żyłę wodną, kazał kopać, koparka wykopała, ale ani litra wody nie ma. Nie wiem ile to jeszcze potrwa. Jeśli mi ktoś nie pomoże, to nie ogarnę, sprzątania, zakupów, gotowania i dziecka jednocześnie. A ja pragnę towarzystwa i bardzo lubię jak mnie ktoś odwiedza, ale trzeba by było jednak coś zaserwować i przyjąć ludzi jak ludzi, a nie w chlewie.

Dałam mu ultimatum, że choćby się waliło i paliło, musi zostać dzisiaj w domu. Nie wiem co z tego będzie i czy mnie potraktował poważnie. Robię się coraz bardziej sarkastyczna. Eh...

9 listopada 2015 , Komentarze (7)

Każdy, kto przychodzi, dzwoni, albo kogo spotykam, zaczyna rozmowę od pytania o dziecko. Ciągle słyszę "no i jak tam synuś?" Muszę z uśmiechem na twarzy opowiadać jak to jest cudownie, kłamać jak z nut. Bo co mam powiedzieć? Że moje życie skończyło się 4 miesiące temu, że sobie nie radzę, że mam wszystkiego dość. Ale kogo to obchodzi? Nie pamiętam kiedy ktoś zapytał się jak ja się czuję, chyba tylko zaraz po porodzie. Później jakbym przestała istnieć, jakby liczyło się już tylko dziecko. Czuję się jak robot, albo pełnoetatowa niańka.

Nie mogę uwierzyć w to co się ze mną stało. Zaniedbana, rozlazła, gruba baba, którą już nic w życiu nie czeka. 

Mąż też mi wcale nie pomaga swoją postawą. Dzisiaj znowu nie będzie go cały dzień, bo prosto po pracy jedzie do mamusi. A ja sama cały dzień z wrzeszczącym dzieckiem. Wieczorem będę tak wykończona, że jedyne o czym będę marzyć to sen. A on na pewno mi wypomni, że znowu jestem zmęczona, że znowu nici z seksu. 

On nie może zrozumieć, że z moim obecnym wyglądem, żadnej przyjemności nie sprawia mi jego dotyk. Paraliżuje mnie gdy niebezpiecznie zbliża się do piersi albo brzucha, a gdy już mnie tam dotknie, to koniec. Zaciskam zęby i staram się powstrzymać łzy. "Te" rzeczy nie są dla takich jak ja. 

Jestem przywiązana do dziecka, zamknięta w domu i ciągle sama. Straciłam całą kobiecość, nie jestem ani trochę atrakcyjna, wręcz brzydzę się siebie. I już zawsze tak będzie.

3 listopada 2015 , Komentarze (3)

Właśnie zasnął. Po 5 godzinach naprzemiennego wycia, jedzenia, przebierania pieluchy, bujania, noszenia, kołysania, otulania, śpiewania, włączania suszarki, wożenia w wózku, podawania kropli na brzuszek i paracetamolu. Tak koszmarnego poranka nie miałam już dawno. Muszę się zabrać za gotowanie obiadu i pranie, ale nie mam siły. Nie mam komu się wyżalić, nikt nie chce słuchać nieszczęśliwej, sfrustrowanej matki, która nie potrafi zająć się własnym dzieckiem.

Mówiłam już że się do tego nie nadaję? A tak, mówiłam...

Jeszcze raz usłyszę od kogoś, że takie małe dzieci to tylko jedzą i śpią, to mu zęby powybijam. Dlaczego nie ma jakiegoś kursu, na którym można sprawdzić jak naprawdę wygląda opieka nad dzieckiem? Gdybym tylko wiedziała, że będzie tak źle, nigdy ale to nigdy nie pakowałabym się w to bagno.

Powinnam była zagłuszyć ten krótki zew instynktu macierzyńskiego. Natura zakpiła ze mnie w okrutny sposób.

Staję na głowie, żeby wprowadzić Małemu stały rytm dnia, żeby to wszystko jakoś ogarnąć. A on i tak robi co chce, wtedy kiedy chce i nic nie mogę z tym zrobić. Nie radzę sobie i aż strach pomyśleć co będzie jak on stanie się bardziej mobilny. Chyba wyląduję w psychiatryku.

Już nawet przestałam się oszukiwać, że wrócę do ćwiczeń, że schudnę, że przynajmniej w ubraniach będę dobrze wyglądała. W obecnej sytuacji jestem na to zbyt zmęczona, zniechęcona i pozbawiona motywacji. Pogrążam się coraz bardziej w beznadziei.

29 października 2015 , Komentarze (10)

Kładłam się wczoraj spać z mocnym postanowieniem poprawy, planem jadłospisu i pełna nadziei, że uda mi się coś poćwiczyć. Niestety, Mały miał wobec mnie inne plany. Noc była koszmarna. Wydaje mi się, że przez tą cholerną zmianę czasu mam od początku tygodnia takie przeboje. 

O 17 oczy mu się już zamykają, co swoją drogą nie miałoby miejsca, gdyby książę zdrzemnął się chociaż godzinę po południu.

Ledwo udało mi się go przetrzymać do 18, chociaż bez ryku się nie obeszło. Potem kąpiel, papu i o 19 już spał, więc ok. Ja położyłam się o 20:30.

O 23 pobudka, zmiana pieluchy, butla, odkładam do łóżeczka, a on się do mnie uśmiecha gotowy do zabawy. Ale ignoruję, przykrywam kocykiem i kładę się do łóżka. Później jakieś 40 minut prowadził "monolog" sam ze sobą, namiętnie wkładając całą rękę do buzi. Uf, śpi. Cała ta zabawa trwała do 1, bo nie spieszył się za bardzo z jedzeniem, przecież on ma czas, całą masę mojego czasu.

3:50, słyszę dobiegające z łóżeczka stękanie, a potem charakterystyczny odgłos, informujący, że pielucha wymaga zmiany. Czekam jeszcze chwilę, aż "dorobi" swoje do końca i wstaję z jednym okiem otwartym. Wyciągam delikwenta ostrożnie, żeby kupa bokiem nie wyleciała. Światło musiałam zaświecić, więc małżonek się obudził, zwlekł z łóżka i udał w kierunku łazienki. Potem coś grzebał w kuchni. Patrzę, idzie zombie, w ręku trzyma butlę z mlekiem. Myślę sobie: "cudownie, chociaż tyle się pofatygował". Biorę butelkę do ręki i już wiem co jest nie tak. Ten już się położył, prawie śpi, a ja do niego "dlaczego to mleko jest zimne?". 

A co on odpowiedział? "Wcale nie jest zimne!" No to odkręcam i daję mu żeby paluch wsadził, przekonał się na własnej skórze i idiotki ze mnie nie robi przewrażliwionej. Skwitował to następująco: "No bo nie chciałem, żeby miał za gorące, a poza tym jestem nieprzytomny!". 

Nosz kur.. mać! Poszłam do kuchni, wylałam, zrobiłam nowe w akompaniamencie ryku, bo dzieciak zagłodzony i 2 minuty nie zaczeka. Wniosek z tego jeden, jak się czegoś  nie robi na co dzień, wprawy brak, to ciężko ocenić jaka temperatura jest właściwa. Tak samo jest z zakładaniem pieluchy, wiecznie tak mu to na tyłku zapnie, że parę podrzutów nogami i zjeżdża do kolan. 

Jednak powracając do dzisiejszej nocy. Nakarmiłam Małego ciepłym mlekiem, położyłam i myk pod kołdrę. Sekunda nie minęła, a on hop i już leży na brzuchu. No to dawaj go na plecy, ale ryczy w proteście i znowu chce się obracać. Jaśkiem go zablokowałam i nie miał innego wyjścia jak tylko leżeć na plecach, chociaż zadowolony nie był. Wierzgał do 4:40, aż zrezygnowany zamknął oczy. 

5:20- stękanie, kupa, pielucha, bez butli, łóżeczko, ryk. Nie miałam wyjścia, jak wstać, zabrać go do salonu i pożegnać się z łóżkiem aż do wieczora. 

Wszystkiego mi się odechciało, jestem zmęczona, zrezygnowana i nic mi się nie chce. W dodatku mój mąż mnie osłabia...

27 października 2015 , Komentarze (9)

Nie jestem dobrym materiałem na matkę, to zwyczajnie nie moja bajka. Nie lubię "bawić się" z dzieckiem, robię to bo muszę, ale to guganie doprowadza mnie czasami do rozpaczy. Drażni mnie to, że kiedy chcąc ugotować obiad, odkładam go do łóżeczka, natychmiast zaczyna się ryk. Jak leżymy razem na łóżku, albo na macie i pokazuję mu zabawki, albo książeczki to jest cały w skowronkach, śmieje się i ogólnie jest ok. Ale przecież muszę sobie zrobić śniadanie, ugotować obiad, wstawić pranie, o prasowaniu nawet nie wspomnę. 

W efekcie jem byle co, byle szybko bo Mały wyje jakby mu się nie wiadomo jaka krzywda działa. Jak mam do nauczyć, żeby chociaż na chwilę poleżał sam spokojnie i nie "wołał" mnie ciągle?

Jestem złą matką, zdaję sobie z tego sprawę. Nie potrafię się pogodzić z tym, że muszę się poświęcić, że muszę porzucić własne potrzeby. Nigdy nie byłam tak nieszczęśliwa jak teraz. I jeszcze mąż, który ciągle robi aluzje, że nie seksu. Mam ochotę mu powiedzieć, żeby robił swoje, bylebym nie musiała bluzki zdejmować. 

Przegrałam swoje życie. Żyję bo nie mam odwagi z tym skończyć.

22 października 2015 , Komentarze (9)

Mój mąż całuje mnie już tylko jak "starą ciotkę na imieninach". A czasami cały dzień przejdzie a ja nie dostanę nawet buziaka w policzek. Przychodzi z pracy, wita się wylewnie z Małym, a jak mu się przypomni to mnie też cmoknie. 

Straciłam wszelką nadzieję, że między nami będzie tak jak kiedyś. Nie jestem z drewna, może i miałabym na coś ochotę, ale jak sobie pomyślę, że on będzie chciał żebym się rozebrała, to mnie oblewa zimny pot.

Chciałabym założyć samą koszulę, delikatnie umalować oczy i usta, skropić się ulubionymi perfumami, zarzucić burzą loków...

Niestety, jeśli to zrobię, będę wyglądała delikatnie rzecz ujmując groteskowo. Koszula nie dopnie się na brzuchu, a żeby odsłonić dekolt musiałabym rozpiąć chyba z 5 guzików, bo cycki opadły dwa piętra niżej. Podkrążonych oczu nie upiększy żaden makijaż, a włosy tak wypadają, że z burzy loków został smutny, oklapły kołtun. 

Smutno mi, bo jestem jeszcze na tyle młoda, że chciałabym coś z tego życia mieć. Szczególnie, że jeszcze niedawno było tak cudownie.

17 października 2015 , Komentarze (3)

Mam dzisiaj tak zły dzień, że marzę żeby już się skończył. Chyba zaczynam się godzić z sytuacją. Czasu niestety nie cofnę i muszę jakoś żyć z decyzjami, które podjęłam rok temu. Ale mam tak cholernie głębokiego doła życiowego, że wątpię żebym kiedykolwiek się z tego podniosła.

Chyba się po prostu poddałam, zaakceptowałam fakt, że nigdy nie schudnę, zawsze już będę tak wyglądała. Nie mam siły nic z tym zrobić, zabija mnie brak snu i świadomość, że nie mam po co się starać. Dziecku przecież wszystko jedno co mam na sobie, ile ważę, czy mam ułożone włosy. 

I tylko czasem, kiedy mam trochę czasu, żeby pomyśleć, pogrążam się w żałobie. Żałobie za dawną sobą, za osobą, którą jeszcze tak niedawno byłam, a która już nigdy nie wróci. 

7 października 2015 , Komentarze (2)

Tęsknię za...

... wycieczkami rowerowymi. Zakładałam legginsy, obcisłą bluzkę, albo sportowy biustonosz i nie było mnie nawet 3 godziny. Czułam się cudownie zmęczona i spełniona.

... moją dobrą kondycją, na którą pracowałam długie miesiące. Bieganie było już czystą przyjemnością, już nie dyszałam z jęzorem po kolana.

... moim brzuchem. Jędrnym, gładkim, płaskim, opalonym brzuchem. Byłam zachwycona, kiedy kupiłam sobie pierwszy krótki top, bo wyglądałam świetnie. 

... obcisłymi spodniami i botkami na słupku. Teraz noga za gruba, żeby cokolwiek na nią wciągnąć, a i but jakoś śmiesznie wygląda. Proporcja już nie ta sama i na pierwszy rzut oka widać, że coś tu nie pasuje.

... pracą. Jaka by nie była, to jednak zawsze szłam do ludzi, coś się działo.

... za seksem. Niby mąż chętny, ale jak sobie pomyślę, że miałabym się ciągle zasłaniać, albo martwić się jak to, co zostało z mojego ciała wygląda z jego perspektywy, to mi się odechciewa czegokolwiek. 

Tyle straciłam, ze wszystkiego musiałam zrezygnować. A w zamian dostałam ślicznego, małego chłopczyka, który kiedyś powie do mnie "mamo".

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.