dupa
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (316)
Ulubione
O mnie
Archiwum
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 298143 |
Komentarzy: | 8055 |
Założony: | 25 lutego 2013 |
Ostatni wpis: | 26 lipca 2017 |
kobieta, 43 lat, Holandia
170 cm, 98.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
I życie znowu jest piękne!!! Mówiąc szczerze ,jak wczoraj na ten szpital jechałam to byłam przerażona - nigdy w życiu nie miałam nic w gipsie ,a na dodatek za 3 tygodnie bieg Avonowy. Ale na szczęście wszystko sie dobrze skończyło. Prześwietlenie nie wykazało żadnych pęknięć ,więc skończyło się na wybiciu - w dodatku sama sobie to nastawiłam nieświadomie :) Pływać mi doktor nie zabronił ,ale niestety z bieganiem musze poczekać chociaz tydzień az przestanie mnie franca boleć. W sumie przy chodzeniu już prawie nie boli - głównie dlatego ,że nie noszę butów ,tzn. nie chodze boso ale w klapach szerokich żeby mi nie urażało palca. Póki co butów zabardzo załozyc nie mogę. Ale nic to - nie mam gipsu!!!! I to jest w tej chwili najważniejsze. W łikend juz napewno rower odpale ,może nawet już piątek! A jak już u doktora byłam to kazałam sobie krwi upuścić i zrobić podstawowe badania + tarczyca ,wyniki dopiero w przyszłym tygodniu. Oj radośnie u mnie bardzo :)))) Tak się cieszę ,że to tylko wybicie!
wczoraj rano zeżarło mi wpis ,a wieczorem -
katastrofa :)))
Pięknie wyopisywałam beskidzka wycieczkę ,w którą nie wierzyłam że się jednak uda. W piątek to się modliliśmy żeby w ogole do domu rodziców dojechać. Ale jednak zywioły w okolicah Gorlic były łaskawe. Mocno nas postraszyły ,zrujnowały poletko i całkowicie rozwyły syreny strażackie. Ale łikend był i tak uroczy ,piątek i sobota pod hasłem sauna ,a niedziela pod hasłem Maslana Góra. Wędrówka nie długa (2h) ,ale wystarczająco satysfakcjonująca. Wczoraj byłam tak umęczona podróżą ,że prawie zasnęłam w pracy przed monitorem - szok. Jak wróciłam do domu byłam tak padnieta ,że tylko kanapa i nic więcej. No ale M napisała "o której biegamy ?" - tego nie potrafie odmówić :))) Naprawdę masakrycznie mi się nie chciało ,pomyślałam że zrobie z nią z 5 km i wracam na kanapę. Ale jak to bywa w takich sytuacjach kiedy już wyszłam z tego bloku, włączyłam stoper to jakby druga ja. Fakt ,pierwszy kilometr troszkę wolnawy. I gdyby nie to ,że umówiona byłam na wieczorny basen to wykreciłybyśmy z luzem kilkanaście kilometrów ,a tak z braku czasu wyszło 9,6 km. No i właśnie ten nieszczęsny basen. Mimo krótkiego dystansu jednak byłam przymęczona tym bieganiem ,więc na dzieńdobry wlazłam na brodzić żeby się trochę wybulgotać ,odpocząć. I cholera jasna ciasny ten brodzik ,zachaczyłam małym palsem nogi o ścianke basenu i wybiłam go ze stawu :((( Ledwo co to poczułam ,ale coś tak dziwnie więc patrze na ten palec a on wygląda jak ta sarna z reklamy tigera tak bardziej :P ble. Co prawda sam wskoczył na swoje miejsce ,wczoraj mnie to nawet nei bolało. Wrócilismy do domu ,już dałam spokój z normalnym pływaniem. No ale dziś oczywiście cholera zasiniała i pobolewa - nadzieja tylko w tym ,że nie napuchł. Tak czy tak już jestem do doktora umówiona ,trzeba zrobić prześwietlenie jak nic. Więc tak mój pieprzony relask załatwił mi bieganie na bóg wie ile. Co prawda strata nie jest dramatyczna ,bo temperatury na ten tydzień zapowiadają takie że i tak bym nie biegała. No nic ,nie schizuje czekam na RTG i tyle. Mam nadzieję ,że u was wiecej szczęścia :)))))
Jednak ten tydzień nie okazał się tak mega aktywny jak zeszły. Nie oznacza to bynajmniej ,że nic się nie dzieje w tym temacie. Wczoraj na ten przyklad zrobiłam 70 basenów ,ale na bieganie juz filingu nie miałam. Jakaś niesdospana jestem w tym tygodniu ,więc po pracy zamiast do lasu ,to pobiegłam do łóżka. Ale wieczorem targana niewielkimi wyrzutami sumienia musialam to własnie na basenie nadrobić. Kiedys sobie muszę pójść wcześniej na ten basen i sprawdzić ile ja tak maksymalnie moglabym tych basenów przepłynąć. Te 70 długości robię w niecałą godzinę - oczywiście jesli jest na basenie wmiarę luźno i nie muszę czekac na swoja kolej do płynięcia. Mniejsza z tym. W poniedziałek był tez basen oraz krótki bieg - 7,7 km. Miałam apetyt na więcej ,ale jak zaczęło gradem w nas ciskac to z koleżanka biegaczką doszłysmy do wniosku że czas do domu. I tym sposobem jakoś mega zadowolona z tego tygodnia byc nie mogę. Dziś zowu uderzamy na południe - Polski oczywiście :))). Ze spacerów i wypraw raczej nici bo jakieś kataklizmy radio przepowiada. Ale nic to - przynajmniej się wysałnuję po same pachy. Z dieta u mnie jako tako. Nadal dzielnie omijam wszelkie słodkości i innego typu grzeszki. Niestety waga sie zbytnio nie zmienia ,ale ubyło pare centymetrów (głównie w brzuchu ,a to cieszy). Postanowiłam troche więcej energii przekierować na szeroko pojęta akceptację siebie. Tzn. niby wiem ,że juz dużo osiagnęłam ale to nie jest to do czego dążę. I fajnie ,ale świadomość tego że ciągle jestem w drodze nie może mi przysłaniac całego świata. Bo to doprowadza do sytuacji ,że jestem spięta ,mam do siebie jakieś żale nie wiadomo zbytnio o co. Póki co udaje mi się to bez większych problemów. Postawiłam sobie dość ambitny cel do zrealizowania : 120 km biegu w maju. Biorąc po uwagę fakt ,że odpuściłam wczoraj i nie dam rady także w piątek będzie to niezwykle trudne. Ale się nie poddam. W najgorszym wypadku pobije tylko swój rekord dotychczasowy czyli niecałe 87 km przebiegniete w miesiącu marcu :)). Jestem biegaczka i póki co tego się będę trzymać!
samotne dłuższe wybiegania - myślałam ,że to nie
dla mnie :)))
I oczywiście pomyliłam się na całej linii. W środę zrobiłam 12,5 km a w piatek już 14,5 km :)) Nie bylo wcale łatwo ,ale uczucie tuż po treningu jest po prostu niesamowite. Generalnie kiedy zaczynałam przygotowania do półmaratonu zrobienie długiego wybiegania samej wydawało się w ogóle nie dla mnie. Bo to jednak jest spory wysiłek ,i martwiłam się że głowa zacznie mankierować że nie dam rady i wracamy do domu. Fakt ,że w piatek u mnie było dość ciepło - około 20 stopni. To już zdecydowanie jest "gorąco" jeśli chodzi o bieganie. Ale w zeszłym tygodniu miałam troche stresu w pracy ,ten piątkowy bieg był mi potrzebny jak powietrze żeby po prostu zaczać normalnie weekend. Mąż jak mnie zobaczył po pracy powiedział "nie rozmawiam z Toba dopóki nie pobiegasz " :))) Wróciłam trochę przymeczona ,głównie przez temperaturę. Ale o żadnych nerwach nie było już mowy. Banan na twarzy ,radość w sercu - bajka. Przez weekendowe spacery z psem dołożyłam do bilansu jeszcze 14 km ,a na koniec w niedziele jeszcze 1,5 km na basenie :). Zatem ostatnie trzy dni były rozkosznie aktywne. Z resztą cały tydzień upłyną mi bardzo aktywnie i mam nadzięję powtórzyć ten "wynik" także w tym tygodniu.
Tak sobie ostatnio rozmyślałam co tak najbardziej dało mi to bieganie. Oczywiscie lista jest długa od pewności siebie po kondycję. Ale tak naj najbardziej to dzieki bieganiu jestem cierpliwa - a o taka cechę sama siebie bym naprawde nigdy nie podejrzewała. Zresztą jak się biega regularnie to bardzo szybko dochodzi sie do wniosku ,że to naprawdę daje efekty. Zapewne każda z was ma takie doświadczenia z inną aktywnością - i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze :))))
brakowało mi samotnego biegania :))
Absolutnie nie odwołuję niczego co napisałam o bieganiu z Truchtaczami ,że wspólna pasja ,że ludzie którzy rozumieją tego zajoba. Ale właściwie w zeszłym tygodniu na tym wspólnym bieganiu juz sobie pomyślałam ,że strasznie dawno nie biegałam sama. Ja ,muzyczka i w drogę. I wczoraj dałam upust tym fantazjom. Było nieprzecietnie cudownie. Zrobiłam ponad 12 km ,w niezłym jak na mnie tempie (6:53 min/km). I szczerze to mogłam jeszcze spokojnie wykręcic ze 2 km ,ale fizjologia kazała wracac do domu :). Do 15 km przymierzę się mam nadzieję w piątek. Niestety przez to wspólne bieganie zaczęło mi brakować takiego terapeutycznego działania mojego biegania :))) Bo wiadomo ,że jak biegniemy w grupie to cos tam się gada/opowiada i to jest bardzo fajne. Ale kiedy się biegnie samemu można naprawdę wyciszyć emocje ,pogadać ze sobą ,troche się ochrzanić ,trochę pocieszyć. Wróciłam po nispełna 1,5 h jak nowo narodzona. Szczęśliwa ,zmęczona po pachy. Jakie to szczęście ,że krew jest czerwona!!
W sumie ta radość to też nie była taka przypadkowa. Kawałek wyznaczonej trasy wiódł przez lasek w którym zaczynałam biegać. To tam pierwszy raz biegłam 30 minut ciurkiem. Od mojego domu jest ten lasek oddalony o jakieś 3 km - oczywiście wtedy podjeżdżałam tam samochodem żeby po lasku zrobic szalone 2 -3 km. Żeby od siebie dobiec tam i wrócić wydawało mi się zyczajnie nie możliwe. Bo wogóle na samym początku ja nawet nie myślałam ,że kiedykolwiek w życiu przebiegnę 10 km :))). A wczoraj - przebiegłam znacznie więcej niż dobiec i wrócić!!!! Jeśli macie takie ścieżki gdzie stawialiście pierwsze kroki to zachęcam żeby tam wracać - to cudowane uczucie. Ja się poczułam jak nie z tego świata. Dobrze pamiętam ile wysiłku i modlitw pt. jeszcze troche dam radę ,jeszcze jeden zakręcik , tyle mnie kosztowało bieganie po tamtych ścieżkach. Pamietam też jaka byłam zadowolona z tych pierwszycg 30 minut ciaglego biegu. A wczoraj - matko kochana przybiegłam tam z pod samego domu :)))) Chce mi się tańczyć :)
teraz wiem co znaczy miec pasję :)
Wczoraj wracając z tego Poznania jakoś nagle uświadomiłam sobie ,że ja dopiero teraz wiem co oznacza słowo pasja ,a raczej co to znaczy miec pasję. To niesamowite ,że sobie tak człowiek żyje i żyje i ciągle odkrywa coś nowego. I powiem wam ,że mimo w moim odczuciu udanego życia ja dopiero teraz się czuje taka dopełniona. Oczywiście nie trudno zgadnąc ,że moja pasja jest bieganie. Ale wczoraj sobie uświadomiłam że dopiero kiedy nabawiłam sie tej biegowej choroby byłam w stanie zrozumieć pojęcie posiadania pasji jako takiej. Akurat wczoraj trafilismy na audycje w trójce o dziweczynie która przez 1,5 roku podróżowałam dookoła świata. Podróże nie sa moją jakąś mega pasja i tęsknotą ,a mimo to z ogromnym wzruszeniem ,no ze łzami w oczach słuchałam jej wypowiedzi. I w którymś momencie uświadomiłam sobie ,że to o czym ona opowiada tak strasznie mnie wzrusza bo tak naprawdę to ja w kółko myślę ,że ona się musiała czuć tak fantastycznie jak ja biegnąc półmaraton :))) Zawsze mi się wydawało ,że ja jakieś tam pasje mam. Lubie chodzic po górach ,grać w kregle ,jeździć rowerem. Ale "lubię" jednak to zupełnie nie to samo co "kocham do szaleństwa". I tak oto ciemna nocą prowadząc samochód odkryłam coś dla mnie niesamowitego. Juz właśnie ostatnio dziwiły mnie moje rakcje ,kiedy z wypiekami słuchałam opowieści różnych gości radiowych o bieganiu - no ale wiadomo ,o bieganiu to mnie musi ruszać. Wczoraj jednak uświadomiłam sobie ,że ta zmiana we mnie jest na szerszej płaszczyźnie. Ech :)
Strasznie przepraszam ,że po wpisie o Malcie tak mi sie nagle zniknęło. Całkiem nam sie plany wywróciły do góry nogami na łikend bo szwagier zrobił niespodziankę i nic nikomu nie mówiąc przyjechał z zagranicy z rodzinka w odwiedziny. No to juz wiadomo ,że wszystkie plany trzeba było zmnieniać żeby się nimi nacieszyć. I nie dodałam dośc istotnego szczegółu o Malcie - chodziło mi o Maltę poznańską :)
Doprawdy gdybym tu mieszkała obiegałabym Maltę codziennie. Fakt - wczoraj to było połowicznie przyjemne bo mega tłum ludzi na spacerze. Ale z drugiej strony jak się tak slalomuje pomiędzy spacerowiczami to prawie jakby się wyprzedzało na starcie biegu :)))) Tak czy tak już po raz kolejny się utwierdzam w fakcie ,że kiepsko mi się biega jak jest ciepło. Nie wiem ile wczoraj było stopni ,ale jak słonko wyszło to naprawdę było gorąco. No ale trzeba się do tego prędko przyzwyczaić ,bo jednak lato nadchodzi dużymi krokami :)) Mam nadzięję ,że spędzacie majówkę aktywnie. Ja jeszcze w niedzielę planuję sobie maltę obiec ,mam nadzieję że więcej niż raz :) Pogoda zdaje się mnie wyczuła ,bo całkiem się ochłodziło. Jest nawet zagrożenie ,że trzeba będzie czapkę przywdziać - no ale jak się biegało w 17 stopniowym mrozie ,to 10 stopni na plusie jest igraszką :)))
Miało być dziś ważenie ,mierzenie i w ogóle cuda. Ale panowie od szafy przyjechali o 30 minut wcześniej i w panice wyskakiwaliśmy z łóżka :) Myślę ,że kompletnie nie przytyłam ,ale obawiam się że schuść też nie schudłam. A ostatnie ważenie to doprawdy było chyba z miesiąc temu. No nic - może jutro będę pamiętać. Miałyśmy dzisiaj biegać wesoło po lesie ,ale ta szafa się zapowiedziała i d***. I oczywiście nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi bo się u mnie rozpadało i zimno strasznie więc dziewczyny by nie chciały biegać i tak. To ja wam życzę uroczego łikendu. A na koniec akcencik beskidzki - ułaz ułazem ,ale koszulka musi być o bieganiu :)
poczucie zwycięstwa - bardzo bardzo je lubię :)))
Tym razem nie o sportowe zwycięstwa chodzi :) Temat był batrdzo prosty - nie jem słodyczy całkowicie i już. W zasadzie nie wiem skąd u mnie nagle taki problem się wziął ,że faktycznie zaczęłam się łapać na tym że jem te słodycze. Bo ja w gruncie rzeczy nie jestem fanka słodkiego. Ale jakos tak sobie aczełam pozwalac przed półmaratone i potem nie chciało to sie odemnie odczepić. Zatem dzień 13 kwietnia to był ostatni dzień dyspenzy z okazji 10 km na OWM. I co od tamtej pory? No normalnie jestem czysta. Przeznam ie potulnie do jednego kawałka ciasta w zeszłą środę - dowiedziałam sie że dostałam nowa pracę ,eksplozja szczęścia była tak gigantyczna ,że w ogole nie mogłam nic przełknać. Koleżanka na imieniny przyniosła takie ciasto z biszkoptem - jakoś to przez zeby przecisnełam :) Ale centralnie od zeszłej środy nic. A to oznacza to czego sie domyslacie - ZERO słodkiego przez święta. Ani czekoladki ,ani lodów ,ani ciastek. I kurcze jestem z siebie dumna. I to jest ten smak zwycięstwa jaki mnie oblewa i chce tego więcej. Starałam się nie podchodzic do tego słodyczowego odwyku jakoś agresywnie ,ale chyba byłam mega stanowcza bo ciasto i czekoladę proponowo mi tylko raz :)) Bardzo się bałam ,że znajde sie w takiej sytuacji pt. "no odemnie nie spróbujesz" - ale dobry los mi tego oszczędził. Sałatki robiłyśmy z mamą oczywiście z jogurtem ,wszystko w pełni fit. Jedynie wędliny troszkę grzeszne ,ale swojska szynka wędzona czy kiełbasa naprawdę zdarza mi się 2 razy w roku ,więc dyspenza musi być. Dodatkowo wpadło trochę soków owocowych ,bo jak się jest "kierowcą" to też coś trzeba pić :))) Całośc jednak oceniam naprawdę świetnie. W zasadzie moge powiedziec ,że się nie przejadłam. Niestety znaleźliśmy czas tylko na jeden spacer po górach i to dość krótki. Ale mimo to tak naprawdę nawet przy tych sałatkach to się człowiek orobił jak bąk ,potem sprzatanie domu ,samochodu - to i tak były mega aktywne dni :) Mam nadzieję ,że u was też było cudownie. Zatem możemy już od tego tygodnia ruszać z nowym planem treningowym!
A tak wam jeszcze na koniec powiem ,że rodzinka sie już ogólnie przyzwyczaiła do mnie biegającej i szczupłej. Ale pomyślałam ,że dziadkom będzie miło jak im medale pokażę - mam co prawda dopiero trzy ale to więcej niż 0. Noi się całkiem niespodziewałam reakcji ,dziadek aż podskoczył na krześle , i mówi mi "no brawo wnuczka!". Potem cos tam jeszcze gadaliśmy ,że ciężko się na zdjęciach znaleśc bo takie tłumy. A dziadek na to ,że ja to się muszę napewno z tego tłumu wyróżniac taka szczupla i wysoka :))) I w efekcie to oboje z mężem ze smutną trochę miną wyjeżdżaliśmy stamtąd. Naszczęście już za misiąc znowu tam będziemy :)