Oj ciężkie mam ostatnio chwile. Problemy w domu a konkretnie to zamieszanie z urlopem świątecznym, który rezerwowaliśmy już w marcu. Okazało się, że pracodawca Michała ot tak anulował mu urlop. Przez to, że Michał w ciągu ostatniego miesiąca przeszedł pod inny dział, wszystkie urlopy które rezerwował zostały anulowane i niestety on nawet nie ma potwierdzenia, że kiedykolwiek je rezerwował. W rezultacie najprawdopodobniej do Polski w Grudniu pojadę sama...Na początku się wahałam bo nie chciałam Michała zostawiać samego na święta ale z drugiej strony obiecałam już rodzicom a oni tak strasznie się cieszą na mój przyjazd (Już 4 lata nie byłam w Polsce na wigilię). Za bilet zapłaciłam ponad 400£ a Ryanair nie zwraca pieniędzy w przypadku rezygnacji. Mam szczerze dość Michała pracodawcy. Ciągle są jakieś problemy z urlopami. Zawsze musi długo czekać na potwierdzenie, że dostanie urlop a i tak często nie chcą mu dać wtedy kiedy jemu pasuje. Jakoś tak rok temu pod koniec roku podatkowego miał zaległy urlop do odebrania - oczywiście sam nie mógł zdecydować kiedy go wybrać tylko sama firma rozpisała mu pojedyncze dni wtedy kiedy im pasowało (np w środku tygodnia). To jest jakaś masakra. Druga strona medalu to to, że Michał też jest dupa i nie umie o swoje zawalczyć a oni to wykorzystują...nie mam już sił na to wszystko.
Gdy sama pracowałam dla firm, które były nie fair kombinowałam jak znaleźć lepszą pracę. Pierwszy pracodawca, gdy go poinformowałam, że odchodzę, oświadczył, że "mnie nie puści" i, że odejść mogę jedynie przez zwolnienie dyscyplinarne. Płacił mi 1200 na rękę i oprócz obowiązków biurowych za zadanie mieliśmy również sprzątanie biurowego kibla. To było poniżające. Jako osoba po studiach, znająca płynnie 3 języki obce nie mogłam tego dłużej wytrzymać i odeszłam do kolejnej firmy...
Mój drugi pracodawca był o niebo lepszy. Zarabiałam dużo lepiej i atmosfera w pracy była o wiele milsza. Czułam wreszcie, że to jest to co chcę robić. Czułam się tam szanowana i doceniana...do czasu. Jakiś niecały rok po rozpoczęciu pracy zmienił nam się menadżer. Nowa menadżerka była zarozumiałą starą pindą, która do swojego stołka doszła wchodząc komu trzeba w tyłek i sama takich lizusów bardzo lubiła. Ja nie potrafiłam nikomu włazić w tyłek więc dostawałam coraz więcej obowiązków, coraz częściej zostawałam po godzinach i zaczynałam nienawidzić swoją pracę. Czara przelała się, gdy śmiałam się poskarżyć, że dostaję zbyt dużo obowiązków. W odpowiedzi usłyszałam zdania typu "Mamy kryzys", "Jak Ci się nie podoba to tam są drzwi", "Jest tylu chętnych na Twoje miejsce". Po 3-ech miesiącach od tej rozmowy byłam już w samolocie do Anglii a menadżerka, która zrobiła mi reprymendę przed całym naszym działem jeszcze długo męczyła się ze znalezieniem kogoś na moje miejsce (a miało być tylu chętnych...).
Teraz pracuję dla firmy, w której jest mi dobrze. Dobrze mi płacą (chociaż zawsze mogłoby być lepiej), inwestują w mój rozwój i doceniają moją pracę. Bardzo często słyszę od swoich przełożonych, że są pod wrażeniem tego jak pracuję i że są ze mnie bardzo zadowoleni (w Polsce ani razu tego nie usłyszałam od żadnego pracodawcy). Jestem zdania, że jeśli jakiś pracodawca źle nas traktuje lub nie lubimy swojej pracy to trzeba zawsze dążyć do tego by ją zmienić. Nie wolno zatrzymywać się w miejscu i cierpliwie znosić złego traktowania, NIGDY.
To tyle o pracy. Dieta idzie ok. Dziś rano zaliczyłam siłownię. Wstałam o 5, na siłowni byłam o 5:40. Poćwiczyłam do 6:45. Wzięłam prysznic, przebrałam się i pojechałam prosto do pracy. Teraz padam na pysq bo mi się strasznie chce spać (źle spałam tej nocy). Za 3,5 godziny kończę pracę i frunę prosto do wyrka :)
Mój wczorajszy obiad to sałatka z kurczakiem:
Dziś na obiad był Strogonoff - niestety nie zrobiłam zdjęcia bo mi się nie chciało
A to ja na siłowni:
PAPA :)