Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121748
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 czerwca 2014 , Komentarze (29)

Hej Dziewczyny!

Jak być może zauważyłyście, nie było mnie tu przez dłuższy czas. Jako że moje życie ostatnio trochę się sypało, doszłam do wniosku, że są ważniejsze rzeczy niż dieta i na poważnie zajęłam się składaniem go do kupy.Uadło się - E i ja znów ze sobą rozmawiamy, poza tym spędziliśmy wspaniały, pijany weekend zakłócany jedynie przez kaca, hordy komarów i moje kretyńskie żarcie, którego za każdym razem żałowałam (a najbardziej, jak już w końcu stanęłam na wagę)... Był grill, był alkohol, było kimanie w ogrodzie po jedzeniu - nie mogło się to nie odbić na mojej wadze.

Widzę mimo wszystko, że takie ekscesy to już nie dla mnie. Po alko oczywiście włączała mi się gastrofaza i chwilami po prostu myślałam, że pęknie mi żołądek. Uczucie koszmarne, szczególnie biorąc pod uwagę, że miałam szczęście nie doświadczać go przez ostatnich kilka miesięcy. Żołądek chyba jednak trochę mi się zmniejszył, bo żarłam co prawda jak koń, ale w porównaniu do tego, co było kiedyś nie były to jakieś zawrotne ilości. A żołądek i tak się burzył, ale to tak strasznie, że nawet sobie nie wyobrażacie. 

Dziś robię detoks. Co najmniej 3-dniowy. To znaczy detoks. Bez przesady, nie zamierzam się głodzić. Ale na śniadanie tylko suche płatki z jogurtem i 1/2 kubeczka porzeczek, później planuję domowe lody z zamrożonego banana i mango, na obiad micha warzyw na patelnię i może odrobina kaszy jaglanej, bo stoi w lodówce od kilku dni, a poza tym arbuz, ogrodowe czereśnie i mirabelki. Żadnych serów, czekolady, grillowanej kiełbasy ani pizzy (bo i to wpadło w międzyczasie). Owoce, warzywa, rano płatki. Koniec. Aż dojdę do wniosku, że czuję się lepiej.

Jutro absolutnie się nie ważę. Nie mam zamiaru psuć sobie całego tygodnia. Wystarczy, że wczoraj rano stanęłam na wagę i pokazała bodajże 85,3. A potem jeszcze poprawiłąm :/ Z alkoholu też nie będę tak bardzo korzystać, może z wyłączeniem czerwonego wina od czasu do czasu, ale takich rzeczy jak orzechówka, którą ostatnio obaliliśmy albo piwo jęczmienne nie będę ruszać. Bo potem albo gastro albo wzdęcia. Albo jedno i drugie...

Co do fotomenu, to tutaj właśnie zamierzam wprowadzić zmiany. Fotomenu chwilowo nie będzie, zawieszam wstawianie zdjęć na czas nieokreślony. Doszło bowiem do tego, że przez całe cholerne dni nie myślałam o niczym innym jak o diecie/jedzeniu/vitalii/tym, jak będą wyglądały zdjęcia i w zasadzie pisałam badziej dla Was niż dla siebie. Teraz będę pisała sama dla siebie, bo to w końcu sobie chcę pomóc :) Wpisy będą nieregularne, bo mam teraz sporo niezwiązanych z dietą planów i chciałabym wprowadzić je w życie. Nie chcę dalej całymi dniami myśleć o tym, co zjem na śniadanie/II śniadanie, bla bla bla. Im więcej się na tym koncentruję, tym gorzej dla mnie, bo ciągle myślę o tym, czego mi nie wolno i potem skutki są takie, że albo mam kompulsy albo po prostu rzucam dietę w pizdu na kilka dni tak jak teraz.

Abolutnie nie zamierzam się poddawać. Strasznie ciężko mi wrócić na dobre tory, ale nie widzę wyjścia. Nie chcę znowu chodzić jak słonica. Już się źle czuję ze swoją wagą, a co będzie za kilka kg? Nie, nie ma mowy. Chwilowo nie ćwiczę (w weekend oczywiście też nie ćwiczyłam), bo mamy upały po 37 stopni i nie mam zamiaru zemdleć. I tak ledwo żyję przy tych temperaturach. Dzisiaj w ramach cardio posprzątam mieszkanie i takie to będą moje ćwiczenia :)

Trochę Was przez ten czs zaniedbałam, ale miałam sporo na głowie. Poza moim sypiącym się związkiem (naprawdę chwilami myślałam, że to już koniec) doszły plany związane z pracą. W ataku złości złożyłam podanie o pracę u Ruskich, w naszym sklepie. W ataku złości, bo wiedziałam, że E się to nie spodoba (bo wszyscy Ruscy handlują bronią, narkotykami i kobietami, więc jak mnie nie sprzedadzą, to pójdę siedzieć za współudział :P). Wszystko zaczęło się po rozmowie z koleżanką, dla której łączenie pracy i studiów to coś najnormalniejszego w świecie, zresztą jak dla większości moich znajomych. A ja się przyzwyczaiłam, że nie muszę pracować. Teraz niby też nie muszę, ale chcę. Odczuwam wewnętrzną potrzebę i nawet jeśli będę zarabiała tylko 450 euro miesięcznie, to to będzie moja kasa, przeze mnie zarobiona. Jak mnie Ruscy nie przyjmą (muszę czekać, bo szef na urlopie), to świat się nie zawali. Jest mnóstwo innych ofert, chociaż mnie na razie najbardziej podobałoby się tutaj. Pierwsze pytanie jakie padło, jak tam poszłam - czy znam rosyjski :) A w cv: polski, niemiecki, angielski, chorwacki, serbski, rosyjski (podstawy). No więc rozumiem rosyjski, bo mówić nawet nie będę próbowała :P Jak mnie z tyloma słowiańskimi językami nie przyjmą do ruskiego sklepu, to chyba zwątpię :))

A propos języków, znów zapisałam się na te wszystkie strony internetowe, na których można się umawiać na chatowanie przez skype'a w różnych językach. Już mam dwóch chętnych Ruskich, dwóch Chorwatów, jednego chyba Anglika i jednego Polaka, co chce po angielsku gadać :)) No i całe morze Arabów i Hindusów, ale na te ogłoszenia nwet nie odpowiadam. Chcę trochę podszlifować i angielski i chorwacki i właśnie rosyjski, bo przydadzą mi się jak nic. A tymczasem chcę szukać pracy gdzieś w ośrodkach dla uchodźców - moje marzenie! :)

Jak widzicie (o ile ktoś dobrnął do tego momentu...), sporo się u mnie zmienia. Nie chcę dalej żyć samą dietą i  być podporządkowana zegarkowi - będę jeść, jak będę głodna, a nie jak wybije odpowiednia godzina. Tylko śniadania jem bez względu na wszystko jak najwcześniej po wstaniu. Reszta - jak będzie tak będzie, najważniejsze, żeby w miarę zdrowo i niedużo.

Idę popatrzeć, co u Was, potem trochę popsprzątać, później poszukam ogłoszeń o prace i ewentualnie powysyłam papiery. Niedługo zaczynają się egzaminy, więc i w tym kierunku przydałoby się coś porobić :P 

Trzymajcie się cieplutko i do następnego razu :*

Ula

3 czerwca 2014 , Komentarze (37)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób, które nie pozostawią komentarza odrzucam!


Dobry wieczór!

O dzisiejszym dniu najchętniej po prostu bym zapomniała. Zaczął się pięknie - wstałam, zjadłam pyszne śniadanko, wypiłam 2 kawy, a w międzyczasie wysprzątałam na glanc łazienkę, łącznie z praniem dywaników i myciem podłogi. Zrobiłam sobie żarcie do szkoły i poleciałam na pociąg.

Poszłam do instystutu, weszłam do sali... i coś mi się pusto wydało. Oczywiście, na drzwiach ogłoszenie, że nie ma dziś zajęć. W necie też było, ale oczywiście zapomniałam sprawdzić :/ Nic to, przeszłam się z powrotem na dworzec. Jak tylko wylazłam u siebie z pociągu, pieprznęły mi wszystkie programy w tel: endomondo (gdzie miałam nastukane 389 kcal), odtwarzacz... No okay. Przyszłam do domu, zrobiłam obiad, stwierdziłam, że ładna pogoda, idę na rolki. Poczekałam trochę, żeby nie iść od razu po obiedzie. Ubrałam się, wyszłam... i okazało się, że właśnie w tym momencie zaczęło kropić :/ No okay, nie będę po mokrym jeździła, bo polecę na ryj. Wzięłam rower. Nie zdążyłam wyjechać z miasta - zerwał się wiatr. Przejechałam 5 km - zaczęło tak lać, że musiałam się schować pod dach jakiegoś marketu. A jak postanowiłam kontynuować podróż, okazało się, że moje spodnie są kompletnie mokre i tak się lepią do ciała, że ledwo mogę się ruszać :/ Nic to, pojechałam w stronę domu. Cały czas padało i wiał ten cholerny wiatr. Przyjechałam pod garaż wściekła (zero radości ze sportu), obolała, bo ten rower to nie tylko fatalne siodełko, on w ogóle jest fatalny i strasznie niewygodny (jeżdżę zgarbiona, cały ciężar ciała na rękach, no koszmar po prostu... a możliwość przestawienia tam czegoś nie bardzo mam...), a jak zsiadłam z roweru, to to kurewskie endomondo znów się wyłączyło! Tak że już w ogóle nie wiedziałam nawet, ile przejechałam, ile kcal... Chyba widziałam na liczniku coś koło 500, ale ręki sobie nie dam uciąć. No myślałam, że się rozpłaczę. Weszłam do domu, usiadłam przed kompem i ruszyłam się sprzed niego raz - po jedzenie. Nie poszłam też na wieczorne zajęcia, stwierdziłam, że mam w dupie.

Dietowo wszystko super, trzymałam się ustalonych 1400 kcal. Natomiast sport to ostatnio jakaś mordęga, no co chcę wyjść na rolki, to zaczyna padać! A jak tylko wychodzę na rower, to zrywa się wiatr i zaczyna padać ten kurewski deszcz, ZA KAŻDYM RAZEM! Poza tym ta zabawa w ogóle nie sprawia mi przyjemności, jeździ mi się niewygodnie, nudzę się i w ogóle... Chyba sobie daruję, nie będę nawet kupowała tego siodełka, bo nic mi nie pomoże. To jest męski rower, do konkretnej jazdy w pozycji prawie równoległej do ziemi, a sorry - ja tak jeździć nie potrafię i nie chcę. Hate it...

Jedziemy z fotomenu:

Śniadanie: owsianka na wodzie z suszonymi owocami, odrobiną płatków kukurydzianych i kostką ciemnej czekolady (363 kcal). Tutaj jeszcze przed zalaniem wodą, bo później wyglądała mało apetycznie ;)

II śniadanie: pyszny koktajl szpinakowo-ananasowo-bananowy (156 kcal).

Obiad: pieczona ryba (na wiki znalazłam nazwę "gładzica", to chyba coś jak flądra... nie wiem, nie znam się) w pomidorowej marynacie z cebulą, śródziemnomorki ryż Uncle Ben's, surówka (460 kcal)

Tu rybka pomiziana marynatą,

tutaj po wyjęciu z piekarnika,

a tu całość :)

Podwieczorek: budyń (2 takie porcje, bo zrobiłam tylko z 200 ml mleka zamiast 500, resztę zastąpiłam wodą i był ze stevią zamiast cukru), 230 kcal

Kolacja: resztka surówki obiadowej, 1/2 serka wiejskiego, jogurt owocowy (bilans surówki wliczony w obiad, serek + jogurt ok. 165 kcal)

Tak że tego, nawet nieźle, ok. 1375 kcal. 

Po kolacji posprzątałam kuchnię, przygotowałam owsiankę na jutro, odkurzyłam całe mieszkanie, zmieniłam E pościel, a zaraz będę sprzątać u siebie. Później muszę jeszcze napisać krótką historyjkę po rosyjsku :)

Co poza tym? Przeczytałam "Ojca chrzestnego" (fantastyczny!), zaczynam "Chatę wuja Toma", ale szczerze mówiąc mam ochotę na coś lekkiego, w sensie horror jakiś ;) Namiętnie oglądam "Kości" i próbuję nie wariować. 

Mój związek wisi na włosku i nie wiem, co dalej robić. To, co się teraz dzieje po prostu mnie przerasta i jest mi strasznie przykro, że przez taką głupotę muszę rozważać różne... rozwiązania. To problem, który może się pojawić w każdym związku i sprowadzić go na dno... Nie wiem, mam nadzieję, że E się opanuje, bo jak Boga kocham, że odejdę :( To trwa już za długo, a ja nie mam ochoty na kolejne dyskusje i tłumaczenie 50-letniemu facetowi rzeczy, które zrozumiałby przedszkolak. Ma wybór: albo ja albo... to drugie.

Przepraszam za mało optymistyczny akcent na koniec wpisu, ale mam dziś tak potworny humor, że najchętniej bym się upiła, musiałam się wygadać, chociaż wiem, że pewnie i tak mało z tego rozumiecie :) Mam nadzieję, że Wasz początek tygodnia wygląda nieco inaczej :)

Na koniec jeszcze perełka, którą znalazłam odmóżdżając się dzisiaj na swoim "ulubionym" portalu, Wirtualnej Polsce:

Własnie dlatego uwielbiam tam wchodzić ;)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra :*

2 czerwca 2014 , Komentarze (49)

Hej Dziewczyny!

Jak pewnie zauważyłyście, ostatnio dość razdko bywam na Vitalii. Raz, że nie bardzo mam czas, dwa, że nie bardzo chotę, a trzy, że jednak staram się unikać siedzenia godzinami przed kompem... a tego niestety wymaga V. Ważyłam się dzisiaj i zanotowałam kolejny wzrost - z 83,5 kg do 83,9 kg. Mało mnie szlag nie trafił i jestem na siebie wściekła, chociaż ostatnio kompulsów i tym podobnych brak - po prostu ogólnie za bardzo sobie folgowałam i teraz koniec z tym. Poza tym obwody niby trochę spadły, ale ja do cholery nie ćwiczę na masę, tylko na redukcję! Z pełną premedytacją zmieniłam pasek.

Od dziś wprowadziłam nową taktykę: 4-5 małych (!!!) posiłków, żadnych owoców po II śniadaniu, małe kolacje (bo niestety do tej pory były ogromnne), ćwiczenia 5-6 razy w tygodniu, w tym co najmniej 3x cardio (rower albo rolki), cięcie kcal do 1400. Postanowiłam sobie, że do 1. lipca będę chudsza o co najmniej 4 kg, czyli chcę mieć z przodu wreszcie tę siódmkę. Mniej ćwiczeń siłowych, jak już pisałam w tej chwili xzależy mi przede wszystkim na spadku wagi, bo jak nie przekroczę niedługo tej magicznej bariery, to się porządnie zachwieję.

Ostatnio w ogóle mam problem ze sobą, cały weekend przespałam, w niedzielę nie robiłam kompletnie NIC. Teraz nie ma, że boli, w poniedziałek ma być najwyżej 82,9 na wadze. Choćbym się miała zesrać na kwadratowo.

Na śniadania od dzisiaj uboga owsianka, znaczy bez specjalnych dodatków, ewentualnie chleb pełnoziarnisty z czymśtam czy omlet. II śniadanie to jakiś koktajl albo owoc. Na obiad 2-3 łyżki kaszy, ewentualnie ryż czy makaron. Ryba powraca do łask (chociaż z różnych powodów miałam jej nie jeść, ale to wegańskie żarcie jest tłuste i kaloryczne jak cholera), na podwieczorek lub kolację warzywa albo serek wiejski. Musze niestety zrezygnować z pysznego serka z dżemem i jogurtem, bo to ewidentnie za dużo i za słodko na kolację. Poza tym na nowo wprowadzam do diety budyń (w ramach II śniadania na przykład), kaszę manną i suszone owoce. Zamierzam powrócić trochę do korzeni, bo kiedyś sporo schudłam na takiej diecie, a naprawdę się nie głodziłam. Nie mogę tylko znaleźć starego pamiętnika na V, ale mam część fotomenu z tamtych czasów, więc powiedzmy, że mam jakiś punkt zaczepienia :)

Lecimy z fotomenu, które w ostatnich dniach było po prostu do dupy.

31.05.14

Śniadanie: chyba owsianka ze słodkim ziemniakiem, ale nie urwała mi dupy :P

II śniadanie: 2 jajka na twardo, warzywa, serek chrzanowy, 1/2 wiejskiego, 1/2 activii z dżemem

Obiad: zupa dyniowo-słodkoziemniakowa, naleśnik ze szpinakiem i parówą sojową

Kolacja: 1/2 serka wiejskiego, 1/2 activii, kawałek twarogu (zakochałam się w twarogu!), a to, co leży na górze to marynowany w cukrze zielony orzech włoski. Znalazłam u Ruskich, niestety na etykiecie nie ma kcal, ale raczej ich nie mało. Gdzieś na jakiejś rosyjskiej stronie znalazłam, że mają ok. 250 kcal/100 g, więc tego się trzymam :P Do tego łyżeczka soku z tych orzechów.

I fajnie by było, gdyby to było wszystko, ale nie... Słoiczek dla bachorów z makaronem (kiedyś uwielbiałam, teraz wydał mi się ohdyny i na szczęście więcej nie kupię) i łyżka zupy dyniowej.


01.06.14

Śniadanie: kasza manna czekoladowo-bananowa (naprawdę pyszna), trochę soku z orzechów i jeden pokrojony orzech

II śniadanie: 1/2 kromki z serkiem chrzanowym, kilka kawałków twarogu, kilka nitek wędzonego (polskiego! ^^) sera, trochę warzyw, kotajl szpinakowy

Obiad: znów zupa dyniowa (na szczęście ostatni dzień, chociaż bytła bardzo smaczna, w tle "Ojciec chrzestny" ^^), 2 grzanki (jakiś taki chlebowy dzień wyszedł), 5 wigilijnych pierogów ugotowanych i odsmażonych na odrobinie oleju. Już tak długo leżały w zamrażarce, że w końcu musiałam je zjeść, zresztą sama robiłam :)

Kolacja: wejski, activia, twaróg. Twarogu zeżarłam więcej niż na obrazku, bo po kolacji zaczęło mnie ssać... poprawiłam resztą przecierku owocowego. Niby nic strasznego, ale dupa rośnie :/

02.06.14

Śniadanie: dziś już spokojnie. Owsianka w podstawowej wersji, czyli gotowana pół na wodzie, pół na mleku z chia, otrębami i stevią. Bardzo smaczna i byłam najedzona przez długi czas.

II śniadanie: koktajl szpinakowo-bananowy (1/2 banana i ok. 100 g szpinaku plus trochę mleka)

Obiad: miał być omlet z fetą, a wyszedł taki trochę Kaierschmarrn na słono i bez mąki ;) Czyli omlet z dwóch jaj z warzywami i fetą, aż byłam zaskoczona, że tak długo później nie byłam głodna :)

Kolacja: "naleśniki" z sałaty z warzywami, odrobiną serka chrzanowego i niewielką ilością wegańskiego chorizo oraz sałatka z tego, co miało być zrolowane, ale mi się nie chciało ;) 

Dzisiejszy bilans kaloryczny wyszedł bardzo skromny, niewiele ponad 1000 kcal... ale to niechcący, tak akurat wyszło. Jutro będzie trochę więcej. Dziś za to tylko chodziłam, spaliłam 746 kcal, ale mam ochotę zrobić jeszcze low-impact cardio, jakieś 30 minut, chociaż nie wiem, czy dam radę, muszę jeszcze zrobić pracę na jutro. W ogóle napaliłam się na to odchudzanie jak głupia i mówię Wam - 02.07.14 zamiast jechać do domu na przerwę idę kupić sobie ciuchy :D

Jutro mnie nie będzie, bo we wtorki nigdy nie mam czasu, ale w środę postaram się dodać menu i nareszcie do Was pozaglądać :)

Trzymajcie się cieplutko! Buziaki!!! :*

Ula

30 maja 2014 , Komentarze (25)

Dobry wieczór!

Dziś króciutko, bo ostatnio nie chce mi się siedzieć na Vitalii. Nie wiem, może to przez ten zastój na wadze..? W każdym razie wolę sobie coś poczytać ostatnio.

Jeśli chodzi o aktywność, to wczoraj było nieźle: 
- 50 minut rolek (znowu obtarłam kostkę), 
- 2 sety na brzuch z Panią Gackową, 
- 15 minut treningu na nogi i pośladki, 
- 15 minut jogi, 
- 2 pierwsze odcinki TV Morąg.

Dziś za to nic poza 1,5 km na zakupach. Pogoda jest do dupy, całą noc padało, w dodatku rano zaspałam :/ Może później coś poćwiczę.

Dietetycznie też nie było do końca. Wczoraj wpadł kawał kupnego sernika (pyszny!), ale spaliłam go na rolkach :)

Fotomenu (niepełne, bo padła mi bateria w aparacie)

29.05.14

Śniadanie: kupiłam czekoladowo-bananową kaszkę dla dzieci, która okazała się ohydna. Zrobiłam więc czekoladową kaszo-owsiankę z 1/2 banana i wyszła o niebo lepsza ;)

II śniadanie: caprese i miseczka czereśni

Obiad: byłam kompletnie spóźniona, więc było na szybko: 1/2 makaronu z zupki chińskiej z warzywami i parówką sojową, do tego surówka z sosem jogurtowo-czosnkowym i jajecznica. Było pyszne! ^^

Kolacja: to co zwykle, ale zdjęcia nie zrobiłam, bo padła bateria :)

30.05.14

Śniadanie: kolejne podejście do ohydnej kaszy, ale nie szło. Wzięłam 1/2 słoiczka i próbowałam jakoś doprawić (łącznie z łyżeczką Nesquika), ale nie dało się zjeść i wywaliłam. Zrobiłam swoją kaszę manną z chia, otrębami, bananem i kakao, była fantastyczna :)) Zdjęcie do dupy, bo zapomniałam podłączyć ładowarkę na noc i rano wciąż nie miałam aparatu - sorry :)

II śniadanie: 2 ostatnie kawałki fasolowego ciasta czekoladowego (zaszły już lodem mimo zamkniętego pudełka, więc nie chciałam ich już dłużej mrozić), jabłko, spora porcja czereśni.

Obiad: fantastycznie pyszna zupa dyniowo-słodko ziemniaczana z imbirem i zrobionym osobiście mlekiem kokosowym (żadnych tam puszek!) :) Do tego 2 grzanki i porcja warzyw + parówka sojowa.

Kolacja: wiejski, activia, dżem, przecierek śliwkowy, żurawina, słodzik.

Poza tym zaczęłąm czytać "Ojca Chrzestnego" i jest naprawdę świetny. Zaraz lecę czytać dalej :)

Na dziś to tyle :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania :)

Buziaki :*

ula

28 maja 2014 , Komentarze (22)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób, które nie pozostawią komentarza odrzucam!


Dobry wieczór!

Nie pisałam wczoraj, bo wróciłam do domu dopiero o 20:45 zwyczajnie nie miałam ani siły, ani ochoty :) Dlatego dzisiaj będzie podwójne menu ;) 

Staram się w miarę trzymać dietę, chociaż wczoraj trochę popłynęłam z obiadem - zeżarłam całą puszkę groszku z kukurydzą i papryką :P Plus obiad. Ale co tam, to tylko warzywa :)

Od kilku dni niesamowicie chce mi się pić. Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że mam cholerną cukrzycę. Ale wiem, że nie mam, glukoza na poziomie 70, więc nie ma szans. Nie mam pojęcia, o co chodzi, piję dużo, a mimo wszystko ciągle jestem spragniona. Kleszczu? Znając moje szczęście i ta cholera mogła być zarażona boreliozą, ja nie wiem, może to mutuje jakoś? Na razie nie robi się rumień, ale trochę swędzi i mnie wkurza.

Lecimy z fotomenu:

27.05.14

Śniadanie: czekoladowo-jaglana owsianka, przypominam, że przepis znajdziecie na moim blogu (link po kliknięciu na obrazek) :)

II śniadanie: truskawkowo-brzoskiwniowy koktajl mleczny i jabłko - orzeszki wzięłam co prawda ze sobą, ale ich nie zjadłam :)

Obiad: 2x Maultasche, surówka z pomidorów i warzyw konserwowych, resztka gulaszu z soczewicy (przepis "w obrazku" :)), reszta puchy z warzywami i orzeszki z II śniadania

Kolacja: jak zwykle to samo, czyli wiejski z naturalną activią i suszoną żurawiną. Zdjęcia brak, bo byłam spóźniona na pociąg :P

28.05.14

Śniadanie: czekoladowo-bananowa owsianka z ugotowanymi pół na pół płatkami (część ugotowałam z wodą, chia i otrębami, a część zblendowałam na sucho z bananem i mlekiem) - dziś bez kaszy jaglanej ;))

II śniadanie: 2 jabłka (a na zdjęciu jeszcze moja poranna kawa :))

Obiad: kanapka z dwóch ostatnich kromek białkowego chleba z wędliną sojową, serkiem chrzanowym i pomidorem plus 1/2 kromki "na sucho", pomidorki koktajlowe i jedna długa papryka, porcja orzeszków z cieciorki (nie zjadłam, bo źle je przechowywałam i się zepsuły :/)

Podwieczorek: ostatnia maultasche z ketchupem, surówka i garść ogromnych czereśni, które kupiłam w sklepie orientalnym w Heidelbergu :)

Kolacja: monotematycznie :) serek wiejski, activia (dziś cytrynowo-bzowa - pycha!) przecierek dla dzieci (jednak kupiłam, ale innej firmy), żurawina, liofilizowane truskawki i dżemik.

Co do aktywności, to wczoraj było 20 minut treningu rąk i 2 minuty rowerka, a dzień wcześniej Tiffany... i nie pamiętam, czy coś jeszcze. Aha, chodziłam jak głupia. Wczoraj Endomondo pokazał 14,22 km i 1299 spalonych kcal, a dziś 10,04 km i 970 kcal :) Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, ale fajnie sobie popatrzeć :) Jutro idę na rolki, dzisiaj jestem tak zmęczona, że praktycznie zasnęłam przed kolacją... Nie wiem, czy będę coś dzisiaj robiła, bo ledwo widzę ze zmęczenia. 

Przez pół nocy miałam koszmary (duch), próbowałam wołać przez sen E, ale oczywiście nie mogłam wydobyć z siebie głosu... a drugie pół leżałam sparaliżowana ze strachu i bałam się znów zasnąć. Chyba muszę przestać czytać horrory przed snem... :)

Co poza tym? Dziś miałam rosyjski tandem, w związku z czym zaczęłam czytać "Azazela" Akunina w oryginale ;) Podoba mi się, chociaż przeczytałam tylko kilka stron, trochę przypomina "Mistrza i Małgorzatę". Później poszłam do centrum handlowego, bo myślałam, że mi pęcherz pęknie i niechcący ad hoc stałam się rosyjsko-angielskim tłumaczem, bo jedna babka zgubiła torbę z zakupami (Rosjanka), a nie mówiła po niemiecku, a babcia klozetowa trzymała jej torbę w ręce i nie mogła się dopytać, czy to jej torba (też nie mówiła po niemiecku, nie wiem, skąd była, ale gadała tylko po angielsku). A ja między nimi i robiłam najszybszy code switching w swoim życiu ;) Okazało się, że mój rosyjski naprawdę nie jest taki straszny, jak przyjdzie co do czego i jestem w stanie w miarę się dogadać. Teraz mam zamiar porządnie się za niego wziąć, bo autentycznie mi szkoda... taki piękny język <3

Na dziś to chyba wszystko. Skończyłam czytać "Ciemnię" Mastertona i teraz mam dylemat, czy wziąć się za "Ojca chrzestnego" czy "Mechaniczną pomarańczę", ale chyba stanie na tym pierwszym :)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra! :*

Ula

26 maja 2014 , Komentarze (44)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób, które nie pozostawią komentarza po prostu odrzucam!

Dobry wieczór!

Dziś będzie króciutko. 

Rano się ważyłam i jest spadek - niewielki, ale biorąc pod uwagę mój kompuls i nie zawsze dietetyczne jedzenie, jestem zadowolona, tym bardziej, że wreszcie nie oszukuję na pasku i ważę dokładnie 83,5 kg :)

Byłam na uczelni, ale od rana tak cholernie nie miałam siły, że aż mi samej siebie było szkoda... W dodatku okazało się, że moje drugośniadaniowe jabłko jest kompletnie zgniłe w środku, więc wywaliłam 3/4... Endomondo pokazuje, że spaliłam jakieś 650 kcal (Vtrackera przestałam używać), przeszłam 6,7 km. Całkiem okay.

Nie byłam dziś na rolkach, bo dopiero wzoraj wieczorem zobaczyłam, co tak naprawdę stało się z moją nogą... nie wyglądało to najlepiej, więc dzisiaj sobie darowałam, żeby nie pogorszyć. Jutro też nic z tego, bo jestem przez większość dnia na uczelni, tak że dopiero w środę :/ Jeśli pogoda dopisze.

Poza tym wczoraj wieczorem po powrocie z ogrodu znalazłam na udzie kleszcza :/ Cholera, nie było zimy, a te mendy są teraz wielkie jak psy, no ohyda po prostu. Boreliozę już mam, tak że jest mi wszystko jedno, ale autentycznie mi wczoraj podeszło, jak to zobaczyłam...

Lecimy z fotomenu:

Śniadanie: znów owsianka z kaszą jaglaną, przepis znajdziecie oczywiście na moim blogu, ale z jakiegoś powodu nie mogę wstawić poprawnie linka, dlatego adres podaję tak: http://wege-vita.blogspot.de/2014/05/czekoladowa-owsianka-z-kasza-jaglana.html

II śniadanie: 1 duże jabłko (z czego większość wyrzuciłam), garstka pomidorków koktajlowych i trochę pomarańczowej papryki, pół słoiczka orzeszków z ciecierzycy, których napiekłam wczoraj 0,5 kg :D

Obiad: dalej męczę swój wegetariański gulasz z soczewicy (jeszcze mi się nie znudził), kaszę jaglaną (jeszcze mi się nie znudziła), 1 wegetariańska Maultasche... To takie coś jak ciasto na pierogi wypełnione przeważnie mięsem, tutaj akurat w wersji wege. Kupne, bo za dużo roboty, poza tym na pewno nie do końca zdrowe (jedna taka klucha ma ponad 100 kcal), ale bardzo smaczne i dawno ich nie jadłam :) Do tego góra surówki z sałaty lodowej, kukurydzy i marchewki polana zredukowanym balsamico - sałatki zjadłam 2 takie porcje, bo miałam fazę na świeże warzywa :))

Przepis na gulasz znajdziecie na blogu: http://wege-vita.blogspot.de/2014/05/szybki-i-bardzo-prosty-weganski-gulasz.html

Podwieczorek: 3 plastry arbuza, zaskakująco dobre jak na tę porę roku :)

Kolacja: monotematycznie: wejski, activia (dziś dla odmiany cytrynowo-bzowa), zblendowane truskawki z brzoskwinią + 2 tabletki stevii, żurawina, trochę dżemu.

Poza tym dodałam również przepis na placki z rodzynkami i sosem truskawkowo-bananowym z wczoraj :) http://wege-vita.blogspot.de/2014/05/penoziarniste-placki-z-rodzynkami-i.html

Na dziś to chyba tyle. Wczoraj zrobiłam jeszcze boczki z Tiffany, dziś jeszcze nic, ale teraz się wezmę. Jutro będzie dużo łażenia, a w środę mam nadzieję rolki :)) Muszę jeszcze zrobić zadanie na jutrzejsze językoznawstwo, więc najlepiej będzie chyba, jak zacznę od tego, a później poćwiczę. Tak, to zdecydowanie lepsza kolejność :)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra! :*

Ula

25 maja 2014 , Komentarze (27)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób, które nie pozostawią komentarza po prostu odrzucam!

Dobry wieczór!

Dziś będzie dość długo, bo mnie naszło na pisanie ;) Dietowo okay, żadnych kompulsów, choć dziś wyszło dość słodko. Nic to, od jutra muszę znów wprowadzić do diety więcej świeżych warzyw, np. na II śniadanie :) Ale ogólnie było okay i nie narzekam :)

Jako że dziś za oknem piękna pogoda, zniosłam wreszcie rolki ze strychu i poszłam pojeździć. Odwiozłam E do ogrodu i podjechałam autem niedaleko torów, bo jest tam świetna, blisko 2,5-kilometrowa ścieżka, świetna do jazdy na rolkach. Oczywiście kompletnie wyszłam z wprawy, bo nie jeździłam kilka lat, a hamować w ogóle nigdy się nie nauczyłam... I jak tylko je założyłam i stanęłam prosto, to o mało się nie wyj..! O mało. Jakoś utrzymałam równowagę, pojeździłam trochę wokół auta i w końcu doszłam do wniosku, że wypadałoby podjechać na ścieżkę. Jedyny problem polegał na tym, że aby tego dokonać musiałam przejechać przez przejście kolejowe... na tych rolkach, na których i tak ledwo stałam :) To był cyrk, mówię Wam, tak się wyginałam do przodu i do tyłu, że złamałam wszystkie prawa fizyki (wg których nic nie ma prawa stać pod takim kątem ;)), potem poleciałam na łeb na szyję w stronę ścieżki (bo było z górki, a jak wspominałam nie umiem hamować) pochylona pod kątem dobrych 45°, śmignęłam między dwoma słupkami (cud, że się na nie nie wpieprzyłam) i dopiero wtedy mogłam zwolnić i przestać się wygłupiać, a zacząć jeździć ;) No mówię Wam, ktoś by nagrał z boku, to bym była gwiazdą na YT :)

Oczywiście od razu rozbolały mnie nogi, ale po 10 minutach ból przeszedł, a ja śmigałam jak stara :) Zrobiłam 9-km trasę, a pojeździłabym dłużej, gdybym nie obtarła sobie prawej stopy z lewej strony - coś tam jest w tej jednej rolce nie tak, bo od kiedy je mam, to jest z tym problem. Muszę zanieść do Turka, żeby luknął o co kaman. W każdym razie trasę przejechałam dwa razy i czułam się rewelacyjnie czując, jak pracują nogi, ale nie męcząc się strasznie i w ogóle... Zero porównania do domowego cardio ;) Super było.

Akurat jak dojechałam do punktu początkowego, kiedy zauważyłam dwóch stojących niedaleko facetów. Zerknęłam króciutko, a potem podjechałam parę metrów dalej, żeby zawrócić. Ale słyszę, że nie Niemcy. Chciałam jechać z powrotem, oni się w tym czasie zdążyli rozstać i ten jeden coś do mnie gada. No to ja do niego międzynarodowo: szto? :) Bo to zrozumie Ruski, Ukrainiec, Białorusin, Serb, Chorwat, Macedończyk, Bośniak, Czarnogórzec, Bułgar... i jeszcze kilka nacji :) A on dawaj do mnie po rusku. No to ja mu, że nie gawariu. A ten dalej gada. No to mu zrobiłam cały wykład po rosyjsku, że nie mówię po rosyjsku :)) Nie pytajcie, gdzie w tym logika ;) W każdym razie ostro tam startował, ale że to był taki typowy rosyjski podryw (Może pójdziemy do mnie?), to nie skorzystałam ;) Oni tutaj naprawdę mają takie metody. Nie wiem, jak jest w Rosji, ale tutaj, żeby się z Ruskimi zadawać to trzeba mieć jaja :)

W końcu pojechałam dalej, ale banana miałam na gębie do końca dnia, tym bardziej, że z wyglądu niczego sobie i taki ze 37-40 lat... Lubię to! :D

Dobra, koniec moich przygód, lecimy z fotomenu :)

Śniadanie: powtórka z wczoraj, czyli czekoladowa owsianka z kaszą jaglaną (specjalnie ugotowałam kolejną torebkę jaglanki), bo była pyszna, a po przepis zapraszam na mojego bloga :)

II śniadanie: miałam ochotę na słodkie, więc zrobiłam jogurtowe pancakes z sosem truskawkowo-wiśniowym, rodzynkami i jogurtem naturalnym. Wiem, że porcja wygląda na ogromną, ale to było tylko 1 średnie jajko i ok. 1/3 szklanki mąki - tak się nabąblowało :)

Obiad: szybki gulasz z soczewicy (powtórka z wczoraj, chociaż dzisiaj zapisywałam, co i jak), przepis niedługo dodam na bloga, bo strasznie mi ten gulasz smakuje :) Fajnie, jak się tak czasami coś zrobi z niczego :) Do tego 2 łyżki kaszy jaglanej (tak, znowu jaglanka, chyba nigdy mi się nie znudzi) i jajko sadzone. Aha, i kilka pomidorków ze zredukowanym balsamico.

Kolacja: jak zwykle to samo: wiejski, activia, żurawina, goji, dżem, zblendowane wiśnie i truskawki (już się psują, dlatego muszę szybko zjeść) :)

Wczorajsza aktywność: ok. 1 h różnych ćwiczeń:
- jakieś 10-15 minut cardio,
- nogi z Mel B (zmodyfikowane)
- 4 minuty abs
- 10 minutowy trening ramion i klatki z Blender Tv
i nie pamiętam co jeszcze :) Ale w miarę przyzwoicie.

Dziś były rolki, troszkę pracy w ogrodzie (ale niedużo), a mam zamiar porobić może jeszcze pośladki czy inny brzuch... Ramionom daję odpocząć, bo prawe mnie strasznie rypie, znaczy - musi się zregenerować. Jutro jak pogoda dopisze to też lecę na rolki - zakochałam się po prostu :D

Nic się nie uczyłam w ten weekend, ale może dziś wieczorem jeszcze trochę poczytam... chyba że znów rzucę się na "Kości" (jak to brzmi :)), bo ostatnio znowu mi się wkręciły :)

Jutro ważenie i chyba po raz pierwszy się nie boję. Zobaczymy jak to będzie, więcej ćwiczyć nie mogę, mniej jeść też nie, tak że pozostaje mi po prostu czekać :)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra, miłego tygodnia! :*

Ula

24 maja 2014 , Komentarze (21)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób, które nie pozostawią komentarza po prostu odrzucam!

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych raczej udanych. Wczorajszy w zasadzie też nie do końca był taki zły. Fakt, z tym kompulsem to popłynęłam totalnie, ale za to wieczorem miałam mnóstwo energii do ćwiczeń ;) Dziś w zasadzie niewiele się działo - trochę posprzątałam, zrobiłam pranie, poprasowałam, ugotowała, byłam z E w ogrodzie, pociachałam trochę krzaków sekatorem, obejrzałam 4 odcinki "Bones" (ciągle coś robiąc) i ogólnie starałam się nie zwariować ;) Trochę mnie dzisiaj jeszcze ciągnęło do żarcia, ale ratowałam się wodą z plasterkami cytryny/pomarańczy i limonki i gumą do żucia. Dziękuję Wam za wczorajsze wsparcie, bardzo mi pomagacie w takich trudnych momentach :*

Fotomenu: 

Śniadanie: owsianka czekoladowa z kaszą jaglaną - przepyszna! Jaglanka na pewno częściej zagości w moich owsiankach, bo strasznie podoba mi się konsystencja, jaką im nadaje ^^


II śniadanie: kawałek fasolowego ciasta czekoladowego z jogurtem greckim i duże jabłko

Obiad: wege zupa ogórkowa (miałam dodać przepis, ale stwierdziłam, że ogórkowa w wersji wegetariańskiej to jednak nie to i nie dodam :P), kasza jaglana, szybki, wymyślony na poczekaniu gulasz z soczewicy z wege kiełbaską, pomidory, cebula, sos balsamiczny, trochę mixu meksykańskiego

Kolacja: serek wiejski, nat. activia, żurawina, dżem, pół przecierku (ostatni, są ohydne), świeżo zblendowane truskawki, wiśnie

A tu jeszcze moja owocowa woda, w wersji miętowej ^^

Wczorajsza aktywność fizyczna:

Jak już wspominałam, o dziwo wzięło mnie na ćwiczenia i to ostre po tym całym obżarstwie. Zrobiłam 37-minutowe cardio, brzuch z Mel B i 10-minutowy trening ramion. Łącznie ok. godzina niezłego wysiłku :) Dziś mam ochotę na powtórkę, ale poczekam jeszcze chwilę, żeby mi się nie odbijało po kolacji tak jak wczoraj.

A teraz z trochę innej bajki, czyli jak zmieniło się moje podejście do samej siebie od momentu, kiedy zaczęłam się odchudzać. Nigdy nie byłam zaniedbana, bez względu na wagę - starałam się coś tam robić z włosami, zawsze umalowana i w ogóle... Ale od kiedy przeszłam na dietę, zaczęłam dbać o siebie ze zwiększoną intensywnością. Nie wiem, może to co napiszę wyda się niektórym z Was głupie i pewnie jest to dla Was normalka, ale dla mnie nie była. Dbałam o siebie jakoś tam, ale bez przesady, bo w końcu i tak nie lubiłam siebie, a swojego ciała przez większość czasu po prostu nienawidziłam. Teraz nie ma dnia bez trzykrotnego mycia zębów i płukania otworu gębowego płynem, bez peelingu rano i wieczorem, kremiku na dzień i na noc, balsamu/oliwki, depilacji strategicznych miejsc (wcześniej nie zawsze mi się chciało np. golić nogi, zresztą na pewno wiecie jak to jest ;)), bez otulania mojego ciała pięknie pachnącymi żelami pod prysznic itp. itd. Tymczasem zaczęłam się lżej malować, bo uważam, że twarz mam wcale nie taką straszną, a teraz kiedy sporo zrzuciłam, od czasu do czasu po prostu lubię spojrzeć w lustro. Wcześniej starałam się ukryć za mocnym makijażem, teraz nie widzę takiej potzeby. Wcześniej uwielbiałam chodzić w ciemnych okularach, teraz robię to tylko wtedy, kiedy słońce naprawdę tak daje, że człowiek nic nie widzi - patrzę ludziom prosto w oczy, jestem bardziej pewna siebie, a jeśli facet na ulicy się na mnie gapi (co wcześniej się nie zdarzało, a jak już zdarzało, to bardzo rzadko), to nie opuszczam wzroku, tylko go wytrzymuję, patrzę prosto w oczy, a czasem nawet się uśmiechnę, jak coś fajnego trafię ;) Zachowania, jakich u siebie nie znam, bo raczej starałam się unikać wzroku innych z obawy, że pomyślą, że gruba. Poza tym niedawno stojąc wieczorem przed lustrem odkryłam, że ja mam coś takiego jak obojczyki ;) Autentycznie, wcześniej ich tam nie było, tzn. były, ale ukryte pod warstwą tłuszczu ;) Zaczynam akceptować siebie, choć przyznaję, że to powolny proces i zdarza mi się jeszcze czasem popatrzeć na siebie i jedyne, co przychodzi mi do głowy to "O ja pierdolę...". Te dni należą na szczęście do rzadkości, ale jak mówię - nie jest tak, że wszystko jest si. Przede mną jeszcze długa droga, zdaję sobie z tego sprawę, ale z drugiej strony wiem, co już udało mi się osiągnąć i potrafię to docenić :)

Co poza tym? Nigdzie nie dostałam czereśni (wygląda na to, że są tylko w realu, ale do reala mam daleko), więc siłą rzeczy będąc już w ogrodzie znów wlazłam na wiśnię. Ostatnio padało, więc była dość śliska, ale byłam ostrożna i wszystko było okay do momentu, w którym musiałam zejść. Znowu dostałam ataku paniki. Jakoś w końcu zlazłam, ale do przyjemności to nie należało.

Poza tym chciałam kupić czerwoną herbatę - szukałam w dwóch marketach i nie znalazłam. No niesamowite po prostu... Przestałam też liczyć kcal, bo tylko mnie to wkurzało i cały czas miałam stresa, żeby nie wyjść poza 1600 :/ Teraz po prostu uważam na porcje i składniki, też musi się udać :)

Na dziś to chyba wszystko. Idę sobie poćwiczyć, później pogram w Age of Empires, a rano jak zwykle poczytam co u Was :)

Trzymajcie się cieplutko, dbajcie o swoje ciało i duszę, bo jak przeczytałam dzisiaj w jednym z Waszych pamiętników: wszystko siedzi w głowie. Święta racja!

Buziaki i do jutra :*

Ula

23 maja 2014 , Komentarze (22)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! :) Jeśli nie masz zamiaru udzielać się w moim pamiętniku, możesz dodać go do ulubionych :) Zaproszenia od osób nieaktywnych po prostu odrzucam!

Dobry wieczór!

Na dzisiejszy dzień spuszczę po prostu zasłonę milczenia. Miałam kompuls i poszło, ze 3000 kcal jak w mordę strzelił, o ile nie więcej. Ja nie wiem, co się dzieje, czy to ten cholerny okres czy ki ch... Męczyłam się strasznie przez cały dzień i ok 14:00 się zaczęło. Teraz mam wypełniony żołądek i źle się z tym czuję. Zjdałam duży obiad + nadprogramówka i miałam nie jeść kolacji, ale w końcu zjadłam i to też niemałą. Szlag. Zła jestem na siebie z jednej strony, a z drugiej kompletnie nie wiem, jak temu zaradzić, szczególnie że zdarza mi się ostatnio coraz częściej. I to nie jest wcale tak, że ja nie mam ochoty się dalej odchudzać czy coś - po prostu mam takie napady wilczego głodu, że to po prostu nie do opisania. Mimo wszystko staram się teraz nie zabijać wewnętrznie, bo tylko będzie gorzej. Biorę pod uwagę takie dni, ale nie co tydzień, do ciężkiej cholery.

Nie będę Wam pisała, co dokładnie pochłonęłam, bo nie ma takiej potrzeby. W każdym razie siedzę teraz jak baleron, wywaliło mi brzuch i taka to przyjemność z najedzenia się. Właściwie najgorsze jest to, że wypchałam żołądek do maksimum, a najchętniej jeszcze bym coś zjadła. Jezu, zupełnie jak za statych czasów. Wiecie, o co chodzi? Bo ja nie. W ogóle jarałam przez cały dzień jak smok, miałam nadzieję zabić ten głód (wcześniej zawsze pomagało), a tu dupa. Jak się zaczęło, tak już zostało. Siedzę teraz z takim wypchanym żołądkiem i w zasadzie to jest to, co sprawia mi największy dyskomfort. Już huk tam z tymi kaloriami, ale to uczucie wypchania jest straszne...

Najgorsze jest to, że nie mam kompletnie siły i najchętniej przespałabym cały dzień. Fakt, dzisiaj pół dnia padało, ale teraz świeci słoneczko i w ogóle, a ja dalej nic. Marzę tylko o tym, żeby było już jutro i żeby zacząć nowy dzień z tabula rasa, nie myśląc o tym, co opanowało mnie dzisiaj.

Fotomenu (oficjalne):

Śniadanie: owsianka z mango, chia i morwą białą:

II śniadanie: tost z 1 kromki chleba z mozarellą, wędliną sojową i suszonymi pomidorami, czereśnie i szklanka napoju kokosowego:

Obiad: wegetariańska zupa ogórkowa (przepis niedługo na blogu), kromka chleba białkowego, kasza jaglana z jajkiem i warzywami (porcja była niestety 2x większa). Mam nadzieję, że po tym połączeniu ogórków z mlekiem dostanę przynajmniej porządnej sr... Że mnie przeczyści trochę :) 

Poza tym wrzuciłam w siebie ze 3 kostki ciemnej czekolady, dwa datyle, pomidorka koktajlowego, plasterek kiełbasy sojowej, dwa 0,3-mm plastry żóltego sera, paczuszkę rodzynek z suszoną morelą (14 g) i na pewno coś jeszcze, o czym nie pamiętam :/ Jak baba w ciąży normalnie.

Kolacja: serek wiejski, nat. activia, przecierek dla dzieci, żurawina, liofilizowane truskawki, rodzynki

Szlag. Kolacja za duża, dużo cukrów, a poza tym kompletnie nie byłam głodna (chyba), zjadłam, żeby nie oszaleć.

Wczorajsza aktywność fizyczna: zrobiłam 1 odcinek dodmowego aerobiku z TV Morąg i 30-minutowe cardio. Wyzwanie abs muszę zacząć od początku, bo nie daję rady (za długa przerwa była, ale to naprawdę nie moja wina), ale rowerkuję dalej. Mam zakwasy od tych rowerków, trochę zmniejsza się cellulitis, tak że jest moc ;)

Dzisiejsza aktywność: zero. Bo czytałam horror o nawiedzonym domu wariatów. Ale mam zamiar coś poćwiczyć. Może znowu cardio, a później trochę siłowych? Zobaczymy, na ile dam radę. Na razie jestem zmęczona i dziś zamierzam iść wcześniej spać.

Aha, jeszcze dwa słowa nt. tzw. superfoods, czyli cudownego działania nasion chia i morwy białej: i jedno i drugie gówno prawda. Ani nie mam mniejszej ochoty na słodkie (morwa) ani nie mam ogromnych pokładów energii z rana (chia) ani nie zaobserwowałam u siebie żadnych innych zmian na lepsze. Chia stosuję codziennie od dwóch tygodni, morwę od ok. tygodnia. Chia więcej nie kupię, bo 13,-€/400 g tych szlamowatych ziaren, które równie dobrze można zastąpić mniej ohydnym siemieniem to nie na moją kieszeń. Jakby jeszcze działało, to okay, ale tak... Morwę będę kupować, bo po prostu jest smaczna, ale w żadne tam jej działanie hamujące popyt na słodkie albo obniżające poziom cukru we krwi nie uwierzę, tym bardziej że wszędzie jest mowa o liściach, a o owocach nic. Jagody goji też na mnie rewelacyjnie nie wpływają - są smaczne, okay, ale 6,-€/100 g (60,-€/kg!) to też lekka przesada. Wolę sobie kupić pół kg o ponad połowę tańszej morwy, tym bardziej, że chodzi tylko o smak. Od czasu jak zaczęłam stosować chia mam kompulsy - a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Zmęczę to opakowanie, bo szkoda mi wyrzucić kasę w błoto, ale więcej jak 5 g dziennie nie będę stosować, tym bardziej, że jak dla mnie mają mało ciekawą konsystencję.

Nie wierzcie dziewczyny we wszystko, co jest w modzie i co wypisują w gazetach. Ja kupiłam te produkty z ciekawości, bo zwyczajnie nie wiedziałam, jak smakują, a w necie widziałam mnóstwo przepisów zarówno z chia, jak i z goji. A morwy używa sporo dziewczyn na Vitalii. Oczywiście na Was te produkty mogą w jakiś tam sposób działać, może nawet widzicie jakieś efekty, ale jak dla mnie to tylko autosugestia i efekt placebo - równie dobrze można jeść siemię i truskawki... To tak a propos tzw. superfoods.

Na dziś to chyba tyle... Posprzątam teraz po kolacji, a później wezmę się za prasowanie. Jestem tak do dupy, w sensie - nie mam siły - że aż mi samej siebie szkoda. Nie ma co, dzisiaj idę wcześniej spać.

Trzymajcie się cieplutko i do (mam nadzieję) lepszego jutra! :*

Ula

22 maja 2014 , Komentarze (61)

Do osób chcących zaprosić mnie do znajomych: zanim wyślesz mi zaproszenie, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad - nie przyjmuję zaproszeń od osób nie komentujących mojego pamiętnika :) Proszę o wyrozumiałość i pozdrawiam!

Dobry wieczór! :)

Wracam, wracam, wracam :) A nie pisałam, bo zwyczajnie nie miałam czasu, wczoraj nawet na ćwiczenia. Co prawda starałam się ostatnio sporo łazić, ale i z tym bywało różnie.

Cały czas trzymam dietę i poza tym, że mam niesamowitą fazę na czereśnie (mogę jeść je bez końca), to w zasadzie jestem nawet zadowolona. Wczoraj na przykład wlazłam na naszą wiśnię i kiedy już się tam wdrapałam, okazało się, że... mam lęk wysokości. Siedziałam 3-4 m nad ziemią jak sparaliżowana, dosłownie bałam się ruszyć i aż się spociłam ze strachu. Nie wiem, skąd taka reakcja, bo przecież za dzieciaka nic innego nie robiłam, a wiśnia moich Rodziców była spenetrowana od korzenia po najwyższe gałęzie. A teraz dupa. Jakoś się w końcu przemogłam (w końcu chodziło o żarcie ;)), przytulona do gałęzi i z sercem w gaciach zrywałam sobie te wisienki, ale o patrzeniu w dół nie było mowy. Co spojrzałam, od razu kręciło mi się w głowie. Jaki cyrk był przy schodzeniu, to Wam nawet nie będę opowiadać. I tak zeżarłam wszystko co było w zasięgu ręki i w końcu pojechałam do reala i kupiłam 1 kg czereśni - bez łażenia po drzewach, odrapanych kolan (znowu wyglądam jak Rambo) i śmiertelnego strachu :)

Poza tym miałam mnóstwo problemów na uczelni, w międzyczasie zrezygnowałam z psycholingwistyki, bo kompletnie nie czaję, o czym ten facet do mnie rozmawia... A, mniejsza z tym, na razie jest jaki taki spokój.

Lecimy z fotomenu:

20.05.14

Śniadanie: overnight-oatmeal, czyli owsianka bananowo-jagodowa z lodówki. Miałam na dwa dni, bo zrobiłam za dużo :P

II śniadanie: jabłko, nektarynka, kalarepa i orzeszki z cieciorki.

Obiad: ogromna porcja mi wyszła, ale przynajmniej się najadłam :P 1 mały gotowany ziemniak, 2 sadzone jajka, surówka i szpinak :)

Kolacja: jak zwykle serek wiejski z dżemem, ale nie miałam czasu cykać zdjęcia :)

21.05.14

Śniadanie: czytałyście gdzieś o power śniadaniu Ani Lewandowskiej (żony Roberta L.)? Wstawiła zdjęcie na fejsa i nasi od razu się ciskali, że miseczka za 40 zł itd., bo oprócz płatków zawierała takie "udziwnienia" jak morwa biała, goji, chia, porzeczka liofilizowana, pestki słonecznika, wiórki kokosowe czy miód. Zainspirowana tym śniadaniem postanowiłam stworzyć własną "power miseczkę za 40 zł" (oczywiście te wyliczenia to jakaś kompletna bzdura, ale ok). Moja owsianka składa się z mieszanki płatków i nasion, liofilizowanych jagód i jabłek (dostałam w Rossmannie, niebo w gębie!), morwy białej, chia, goji i orzechów :) Nawet niezłe, strasznie mi posmakowała morwa :))

II śniadanie: jabłko i smoothie brzoskwiniowo-marchewkowe

III śniadanie (?): wiśnie prosto z drzewa. Nie mam pojęcia, ile.

Obiad: wyjątkowo biedny, bo się okazało, że nie mam NIC w lodówce i musiałam na szybko kombinować, bo i czasu nie było. 1 kromka chleba orkiszowego i jedna białkowego, każda z 1 plasterkiem wędliny sojowej (miałam ostatnie 2), suszonymi pomidorami i naprędce ukręconą pastą z cieciorki z masalą. Nie było nawet takie złe, chociaż nie lubię hummusu, a ta pasta, mimo że bez tahini, strasznie mi się z nim kojarzyła.

Kolacja: serek wiejski, activia natualna, 1/2 owocowego przecierku dla dzieci, dżem, suszona żurawina i ilofilizowane truskawki (genialne!) ^^ Do tego oczywiście czereśnie :)


22.05.14

Śniadanie: overnight-oatmeal ze świeżo zrobionym puree z mango, morwą białą i goji. Dość rzadkie, poza tym zapomniałam dodać banana, ale było okay :)

II śniadanie: 300(!!!) g czereśni, kalarepa, trochę orzeszków z cieciorki (na zdjęciu w towarzystwie obiadu ;))

Obiad: sałatka makaronowo-warzywna z mozarellą, suszonymi i świeżymi pomidorami, oliwkami, kukurydzą i papryką + ostry sos czosnkowy (żeby było śmieszniej jadłam w pociągu ;))

Kolacja: serek wiejski, naturalna activia, 1/2 przecierku dla dzieci, suszona żurawina, liofilizowane truskawki, do tego 150 g czereśni :))

Ogólnie mieściłam się w 1500 - góra 1600 kcal (znów zaczęłam liczyć), tak że nie jest źle.

Jeśli chodzi o aktywność, to we wtorek strasznie dużo chodziłam, coś tam też porobiłam po powrocie do domu. Wczoraj miał być 13 dzień wyzwania abs i rowerkowego, ale nie miałam kiedy zrobić, bo o 22.00 sobie przypomniałam, że na dzisiaj mam przeczytać 36 stron (żeby było śmieszniej po angielsku) na zajęcia i jak kończyłam, to było po dwunastej i padłam na pysk. A przedtem byłam w ogrodzie i jak zlazłam z drzewa, to się walnęłam na koc natrwaniku i uderzyłam w kimę.

Dzisiaj bardzo średnio chodziłam (VTracker pokazuje tylko 7,500 kroków i nieco ponad 500 spalonych kcal), a w związku z tym, ze spałam tylko 4,5h przyszłam do domu... i poszłam spać. Wstałam o 18:00, zjadłam kolację, ale nadal jestem nieprzytomna, tak że poćwiczę jeszcze i od razu lulu :)

Co do wyzwania rowerkowego: dziewczyny, chodzi o takie rowerki, co się na plecach leży i nogami kręci, a nie o normalny rower :) No kto normalny robiłby wyzwanie zaczynając od 60 sekund? ;) Dziś u mnie trzeci dzień, czyli 90 sekund do przodu i 90 do tyłu :) No i 13. dzień abs, a jak będę miała siłę, to porobię jeszcze coś. Zaczęła mi się @, tak że tego... :)

Od jutra postaram się meldować codziennie, bo już nie mam tyle stresu. Nic to, idę ćwiczyć, jutro ponadrabiam zaległości z Waszych pamiętnikach i jedziemy dalej :)

Trzymajcie się cieplutko i do jutra :*

Ula

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.