Sporo czasu nie zaglądałam tu, ale wróciłam po 4 m-ca ch do pracy i czasu mi jakoś mało się zrobiło.Trochę nagrzeszyłam, ale tylko ciut. Jutro się zważę, boję się, ale najgorsze ważenie, mam nadzieje za mną te 115 kg o zgrozoooo. Może ciut widać, że me ciało się zmienia, ale to jeszcze długaaaaa droga i obawiam się, żę bez walki się nie obejdzie. Mam słabą wolę, czasami nie umiem sobie z tym poradzić. Zawsze diety, diety, które w sumie efektów nie dawały długoterminowych, bo kg wracały z nawiązką. Mam nadzieję, że tak już nie będzie. To chyba takie moje marzenie, te 75kg, ehhh w sumie to nie 50kg, ale mam wrażenie, że mój szkielet nie waży 50 kg, chyba z tzw grubej kości zbudowana jestem i te 75 kg satysfakcjonowałoby mnie w zupełności. Boże, daj siłę i wytrwałość! Może ktoś ma sprawdzone sposoby, co robić np. aby wieczorem już nie chciało się jeść? Ja sobie z tym nie za bardzo radzę
pomocy dobre duszyczki!!!!