Eh a mogło być tak pięknie. Chyba każda z nas to w mniejszym lub większym stopniu przerabiała czyli jojo i powrót. Jest chyba jeden plus tej całej sytuacji, wiem dokładnie co mnie gubi. Ale od początku... Od stycznia do maja trzymałam się pięknie. Zero odstępstw, podjadania, zdrowo i tak na całe życie. I tak schudłam 10 kg, zostało mi 3 do wymarzonej wagi. Robiłam sobie w tym czasie tzw cheat meale czy cheat weekendy. Polegało to na tym, że zwykle przy jakiejś okazji, rocznicy, wyjazdu na weekend miałam jeden wieczór kiedy mogłam wszystko. Kończyło się to zwykle jakimiś procentami czekoladą i chipsami. Później przez tydzień traciłam nadwyżkę i wracałam do odchudzania. Nie uważam, że to jest ok, ale mi to odpowiadała, pomagało mi to w hamowaniu moich zachcianek w okresie bez cheatów. Ale przyszedł nieszczęsny maj, miałam robiony zabieg, wycinane znamię, szwy na 2 tygodnie, zakaz ćwiczeń. Cheat wieczór był codziennie. Później szereg urodzin, urlop, przeprowadzka ciągły cheat. Dopiero w sierpniu-wrześniu wróciłam jako tako do diety i ćwiczeń, niestety chyba więcej nie diety i waga rosła.
Teraz na wagę nie wchodzę, robię ostatni tydzień Insanity i te 5 tygodniu było prawie idealne. Ale wiem jedno nie mogę sobie pozwolić na żadne cheaty, a przede wszystkim alkohol i takie postanowienie mam do sylwestra. Bo to zwykle wygląda tak, ok skoro pije to i tak już po jabłkach to mogę wszystko.. Wszystkich przyjaciół i znajomych poinformowałam, że zero procentów ,więc jest to dodatkowa motywacja.
W moim przypadku było zawsze tak, że żeby odchudzać się na 100% musiałam sięgnąć dna (brak na mnie spodni w sklepach, bycie grubą panną młodą itp) teraz można do dna jeszcze chwila, ale brak zadowolenia z siebie powoduje u mnie stany depresyjne, a jest jesień, więc i tak ogólnie jest źle. Więc dieta nie tylko dla mojego zdrowia fizycznego ale i psychicznego.