Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Sceptyczna i racjonalna blondynka bez grama pewności siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 25329
Komentarzy: 962
Założony: 2 lipca 2014
Ostatni wpis: 21 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Vivien.J

kobieta, 29 lat, Wrocław

173 cm, 60.30 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

21 listopada 2015 , Komentarze (25)

Witajcie!

Postanowiłam skrobać tutaj cokolwiek z częstotliwością raz/tydzień. Myślę, że polubię taką systematyczność, a co najważniejsze - nie zaniedbam pamiętnika, jak to czasami bywało ;)

Zacznę od początku.

Otóż przyłapałam się na tym, że już od dłuższego czasu mam tutaj konto. Stale uzupełniałam pasek wagi, reszty nie brałam zbytnio pod uwagę, ponieważ do centymetrów nie mam czasu i nerwów. Z każdego dnia na dzień, tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc, po prostu dorastałam lub jak kto woli - starzałam się (cóż za dziwne słowo!). Oprócz wagi wzrastała także moja wysokość, konsekwencją czego wciąż był widoczny mój stary wzrost :) Moja gapowatość nie zasugerowała mi, abym sprawdziła ustawienia. Chcę dążyć do 50 kg? Ok, ale nigdy tego nie osiągnę. Byłabym wychudzoną dziewczyną z zaburzeniami, a nie o to mi przecież chodzi. Najważniejsze, że ja o wszystkim wiem, mam to w głowie.

Tak więc dopiero w tym tygodniu postanowiłam wreszcie pozmieniać niektóre z ustawień i wpisałam swoje dumne, nowe (choć stare) 173 cm :)


Ponadto zrobiłam test na nadgarstku sprawdzając, czy nie jestem uczulona na kurkumę. Okazało się, że absolutnie nie, więc jeszcze tego samego dnia (był to bodajże wtorek) wykonałam maseczkę. Najpierw posmarowałam tylko tę część twarzy, na której widniały niedoskonałości - tak na próbę, bo czy to się domyje? 

Upaskudziłam oczywiście poduszkę (ta powłoczka na skórze niemiłosiernie barwi), troszkę kołdry, ale to tylko jedyne wady tej przyprawy. Udało mi się ją zmyć dopiero za drugim razem - raz umyłam mydłem, drugim razem wykonałam peeling Garnierowy. Na pierwszy rzut oka: skóra, jak skóra. Ale po nałożeniu kremu zauważyłam, że pory są nieco zwężone, a w ciągu dnia - wszystko jest jakby bledsze. Nastąpiły procesy odnowy, stan zapalny (zaczerwienienie) zniknął, a wieczorem byłam prze-szczęśliwa, że spróbowałam. Wczoraj również pomalowałam twarz kurkumą i już teraz widzę, że tamte niedoskonałości właściwie już zniknęły. Teraz walczę z zaskórnikami ;)

Co do zakupów, to poniżej zdjęcia i krótki opis. Co do kosmetyków, to zużywam jeszcze resztki wcześniejszych zapasów ;) 

Od lewej: glinka marokańska, Mythic oil L'oreal (wreszcie!), olej jojoba, szampon i odżywka Planeta Organica (wersja prowansalska, z lawendą oczywiście) , olejek lawendowy, czarne mydło, maska algowa, maska do włosów Planeta Organica (z drobinkami złota...)


Moja armada mielonych przypraw (tych do piernika i nie tylko). Od lewej, od góry: czarnuszka, kolendra, gałka muszkatołowa, cynamon, goździki, anyż, kmin rzymski, kardamon, ziele angielskie, imbir.

Gdy przeczytałam skład gotowej przyprawy do pierników... Wolałam po prostu poczekać na paczkę z taką zawartością, jakiej wymagają ja i moje wypieki. Bo przecież święta muszą być wyjątkowo mocno pachnące i smaczne!  Poniżej moje Katarzynki. 

Eh, nie umiem tu obracać zdjęć...

Czarnuszka, kolendra i kmin posłużą mi do moich wegentariańsko-wegańskich przekąsek. A jedną z nich było to cudo: 

Czyli mus z awokado. Jeszcze na diecie Vitalii, ale będę go wykonywać naprawdę często ;) Choćby na jutrzejsze śniadanie.

Co do wegańskich i wegetariańskich przekąsek, to wykonałam pastę z fasoli. Pyszna, pikantna, podzielna porcja. Tak dla całej rodzinki. O dziwo, gdy powiedziałam, że jest z wegetariańsko-wegańskiego bloga, nawet tato (przeciwnik wszystkiego, co wege) postanowił jej spróbować. Oj... każdemu posmakowała ;) Zdjęcia niestety brak, ale możecie sobie wyobrazić taką bordową papkę z kawałkami fasoli czerwonej ;)

Nie jestem weganką, ani też wegetarianką, lecz bardzo chciałabym spróbować takiej diety. Z przekonań i moich alergii. Jestem skora włączyć jedynie do swojego jadłospisu jeden mięsny posiłek w ciągu tygodnia. Tak, by rodzice nie mieli do mnie pretensji... Jak wyjdzie? Zobaczymy. Na razie szukam wszelkich informacji dla tych, którzy są zieloni w tym temacie.


Co do mojego dietkowania i ćwiczeń, to staram się z całych sił, aczkolwiek pojawiła się @ i to w wersji mocno upierdliwej... Musiałam zrezygnować na dwa dni z aktywności. Do mojego jadłospisu wpadło troszkę niechcianych produktów ( np. miałam dziką ochotę na pajdę chleba z miodem i pestkami dyni), ale od jutra (na pewno!) powrót na dobre tory. Czuję coś, że zadowolę się już spadkiem kolejnych dwóch kilogramów i zacznę ćwiczenia siłowe ;) Takie domowe.

Mam nawet wyzwanie na ten tydzień: przeżyć, przetrwać i nie przytyć! Nikt mnie już nie trzyma za rękę, diety nie wykupiłam. Obym dała radę! I obym nie przytyła podczas swojego "urlopu" w Opolu i Wrocławiu ;)


Powoli też rozglądam się za prezentami świątecznymi... Macie już coś na oku dla siebie i swoich bliskich? ;)

15 listopada 2015 , Komentarze (14)

Wpis po dłuższej przerwie, czyli coś, do czego jest się najtrudniej zmobilizować. Czy też miewacie problem z nadawaniem tytułów poszczególnym wpisom?


Zacznę od początku. Tytuł wziął się z mojej głupoty, która (mam nadzieję) przestrzeże dziewczyny, które marzą o pięknej skórze, a jednocześnie są alergiczkami tak jak ja.

Przeczytawszy masę wpisów blogowych na temat cudownych właściwości tegoż składnika, postanowiłam go wypróbować, ponieważ od pewnego czasu na mojej twarzy widnieją niedoskonałości, które nie chcą się zagoić. Nie wygląda to strasznie, ale jak zapewne wiecie - dyskomfort jest. No więc sięgnęłam po kurkumę, mleko (powinno być coś białkowego), olej arganowy (jak szaleć, to szaleć) i mąkę ziemniaczaną (tak na sebum, wymaganej z przepisu nie posiadałam). Znalazłam także przepisy na bazie białka jaja, miodu, ale już po czasie... Rozmieszałam maskę, nałożyłam na twarz i dałam jej czas. Nie 30, a 15 minut, ponieważ była to już dość późna pora. Nie martwiłam się tym, jaką barwę przybierze moja blada cera (ponoć ta żółta otoczka działa najlepiej); zaniepokoiło mnie uczucie ciepła na policzkach. Po tych 15 minutach wszystko zmyłam i o zgrozo! Wyglądałam, jakbym miała żółtaczkę, ale co gorsza twarz była zaczerwieniona i podrażniona. Spanikowałam - zrobiłam peeling - nic. Dwa razy umyłam twarz mydłem Aleppo - barwa trochę zeszła, ale zaczerwienienie i uczucie gorąca pozostawało. Dochodziła północ, więc musiałam radzić sobie tym, co mnie otaczało (aby nie pobudzić rodziców - sok z aloesu, czy lód były wykluczone). Robiłam zimne okłady, które niewiele dały i zrezygnowana, z nadzieją w sercu dałam spokój. Po 30 minutach "palenie" nieco się zmniejszyło i poszłam spać. W nocy odczuwałam dyskomfort, a rano ujrzałam pozostałe zaczerwienienie (tylko policzki). Mydło zmyło resztę barwnika (właśnie dobrze się zmywa następnego dnia), a podrażnione obszary zakryłam trzema warstwami podkładu. W czym tkwi błąd? Podejrzewam, że w mleku, na które jestem uczulona. Kurkumę spożywałam w pokarmach i czułam się dobrze. Nabiał wykluczyłam już jakiś czas temu, aczkolwiek mleczny tonik stosowany w lipcu nie wywoływał na mojej skórze żadnych podrażnień... Zrobię jeszcze test na nadgarstku, by sprawdzić tą kurkumę, ale chyba już znam sprawcę. Co do efektu, to jest! Niedoskonałości zaczęły się goić - jestem w szoku. Po zmyciu maski twarz była idealnie gładka, cudowna! Żałuję tylko tego olejku arganowego w mieszance :/ Jeśli test wyjdzie pozytywnie, to na pewno zacznę stosować kurkumę punktowo na niedoskonałości ;) Jeśli jesteście ciekawe działania kurkumy - przejrzyjcie internet, jest tam multum informacji. Choć wiadomości o reakcjach alergicznych trzeba się trochę doszukiwać...

Co poza tym? 

Wczoraj zrobiłam cheat day, ponieważ waga spadła o jedyne 200 g. W zeszłym tygodniu zanotowałam większą wagę, więc w sumie spadło ze mnie 0.5 kg. Nie jestem usatysfakcjonowana, lecz nie poddaję się i wciąż walczę. Ponownie nadwyrężyłam mięsień płaszczkowaty i nie mogłam skakać na skakance, która jest dla mnie najlepszą opcją kardio, na jaką mogę sobie pozwolić w domu. W ruch poszła Rebecca Louise i Mel b. Dwudniowe zakwasy murowane ;) 

Za tydzień kończy mi się pakiet Smacznie Dopasowanej. Miałam ją przedłużyć, ale znów naszły mnie wątpliwości. Wiele na niej nie schudłam (choć nie zależy mi bardzo na czasie i stawiam na jakość, a nie ilość), nauczyłam się mniej więcej tego jak powinna wyglądać kaloryczność posiłków, poza tym mam teraz mnóstwo innych wydatków. Tak więc nie wiem...

Co do mojej nauki - nie mogę zmobilizować się do chemii (jak wcześniej). Boję się jej, potrzebuję wtedy stuprocentowej ciszy i koncentracji, a niestety nie ma na razie szans na to, by takie warunki zaistniały. Powinnam wkrótce znaleźć złoty środek - już połowa listopada! Trzymajcie kciuki ;)

Ponadto mam dziką ochotę na powrót do biegania. Wieje niemiłosiernie, temperatury są niższe, ale akurat tym drugim się nie przejmuję. Niestety musi to poczekać (wciąż zajmuję się mamą)... Odezwała się we mnie chęć rozpoczęcia ćwiczeń siłowych. Czy któraś z Was trenuje w ten sposób w domu? Jakim sprzętem dysponujecie? Liczę na pewne sugestie ;)

Na koniec troszkę zdjęć, by było bardziej kolorowo ;) Na razie same zdjęcia posiłków, aczkolwiek wkrótce odbiorę paczkę z mnóstwem dobroci kosmetycznych, więc na pewno tą nowiną się podzielę. Będę się pilnować, by coś częściej napisać.

1. Kanapki z jajkiem, pomidorem i oliwkami: 

2. Kanapki z rukolą i papryką: 

3. Sałatka z szynką, oliwkami oraz pomarańczą (pycha!): 

4. Makaron z tuńczykiem: 

5. Owoce z czekoladą: 

6. Sałatka z mandarynką, orzechami i słonecznikiem: 

7. Sałatka z cytryną (!), papryką i winem: 

I na koniec widok, którego barwami widocznymi na niebie byłam zachwycona. Efekt został uzyskany jedynie po części. 

Pozdrawiam czytających - do następnego wpisu! ;)

28 października 2015 , Komentarze (22)

Witam po dłuższej przerwie :)

Dziś chyba będzie krótko, ale mam nadzieję, że przez dodanie jakiegokolwiek wpisu wniosę w swoje dni nieco więcej spokoju i pewnego rodzaju racjonalizmu.

Otóż w tamtym tygodniu udało mi się wypełnić postawione sobie cele: te dietowe oraz ćwiczeniowe. Jestem wręcz zachwycona dywanówkami jednej z trenerek na yt (Rebecca Louise) i wykonuję je codziennie. Dzięki temu czuję się mniej ociężała, a każdy odczuwalny zakwas jest źródłem swoistej radości i satysfakcji. Najbardziej polubiłam ten o to zestaw:  , ponieważ podczas wykonywania tych ćwiczeń odczuwam największy i najprzyjemniejszy rodzaj bólu mięśni ;) Postanowiłam ćwiczyć po 30 minut każdego dnia, lecz gdy mam ochotę i siłę - nie protestuję 40, czy nawet 50 minutom. Ćwiczyłam na zmianę: jednego dnia brzuch i ramiona, kolejnego pupa i nogi. Dzięki swoim staraniom schudłam. Cellulit częściowo się zredukował! Dokonałam nieśmiałych pomiarów i powiem Wam, że od początku mojego nowego startu zostało zrzucone 6 kg, 4 cm z bioder, 4 z talii, a z biustu... cóż! Czuję po wszystkich biustonoszach, że jest mniejszy. Ale powiem Wam, że w zupełności akceptowałam swoje 70A i z wielką przyjemnością wrócę do tego mikroskopijnego rozmiaru ;)

Ponadto rurki już się tak nie opinają, koszula umożliwia normalne ruchy - same pozytywy!


Gdyby tylko udało mi się być tak silną osobą na dłużej... Jakoś nie umiem się dźwignąć. Podczas @ miałam zatrzymanie wody, ale przemówiłam sobie, że to na pewno efekty nieregularnych posiłków i małego podjadania. Więc oczywiście moją mobilizację licho wzięło i nagle stałam się osobą pustą, bez chęci do walki. Nie chce mi się ćwiczyć, nie chce mi się utrzymywać diety - efektów nie będzie! A nawet jeśli, to swoim cardio (skakanka) na pewno nabawię się masywnych nóg! Wiem, że to zupełnie irracjonalne, ale jestem bardzo rozdrażniona, rozleniwiona i czuję, jakbym się dusiła we własnym pokoju i ciele. Nie wychodzę z domu i chyba właśnie to najbardziej na mnie oddziałuje... Wyprzedzę ewentualne pytania - stan mamy mi na to nie pozwala. Pogoda za oknem jest śliczna - aż chciałoby się pobiegać! Wiem, że stan mobilizacji jest cudowny. Ta satysfakcja po osiągnięciu celu wręcz bezcenna. Ale co robić w sytuacji, jeśli nie ma tego płomienia? Zgubiłam gdzieś i zapałki, i zapalniczkę...

I tyczy się to nie tylko ćwiczeń, ale i diety, i relacji międzyludzkich, nauki... Czuję się zwyczajnie samotna :( A samotność uwielbia dopiec.


PS.

Mili pracownicy serwisu wysłali mi dokument świadczący o sprawności mojego telefonu, który... nadal nie działa! Odesłałam z powrotem i takim cudem wciąż nie mam telefonu. Koszmar XXI wieku. Potrzebuję dokonywać przelewów, mieć kontakt z osobami, które wiele dla mnie znaczą, robić zdjęcia jedzenia (to mnie bardzo nakręcało). Eh...

12 października 2015 , Komentarze (9)

Witam i proszę o pomoc.

Krótko, zwięźle i na temat: opuściła mnie motywacja!

Nie wiem co się stało z moją siłą woli, jakby wyparowała... Nie chce mi się ćwiczyć, na tyłku wciąż siedzieć też źle, dieta wzorowa, lecz tylko do czasu. Dzisiaj już miało być tak pięknie! Miało być, ale nie było... Rzuciłam się na migdały i kanapkę. A kolacja już była!

Odnotowałam +100g (czyżby to z powodu @? A może to tylko moje głupie tłumaczenie tego, do czego się dopuszczam?)... To niby nic, prawda? Ale to tak irytuje, gdy do tej pory odnotowywało się spadki!

I jak tu znaleźć siebie? Jak sprawić by chciało się chcieć?

Odważyłam się też spojrzeć w lustro będąc w bieliźnie... 3 kg mniej, ale nadal wolę na siebie nie patrzeć. I wtedy sobie myślę: po co ćwiczę tak jak ćwiczę (o ile już w ogóle ćwiczę)? Przecież nadal mam masywne nogi (gruszka ze mnie jak nic), na brzuchu sporo tłuszczyku i wszystko wygląda tak... tak beznadziejnie? Stwierdzam zanik talii, choć różnica między obwodem bioder i pasa wynosi ok. 30 cm...

I proszę o ratunek. Jakiś płomyczek nadziei? Cóż tu poradzić? Poczucie bezsensowności jest okropne. Przytłacza i pomalutku zjada.

Porozmawiałabym ze sobą. Przecież lubię czuć się lekko, lubię widok mniejszych liczb na wadzę, lubię dopinać się w ubraniach. Ale jakoś to do mnie nie przemawia. Rozum mówi inaczej, a serce inaczej. Brakuje tej... chęci. Tego, co pcha do przodu.


*Przez kolejne wpisy będzie bez zdjęć, ponieważ nie mam telefonu (wysłany do naprawy). Z takich "+", którymi chciałam się z Wami podzielić jest to, że zapięłam się w ślicznej bluzeczce ;) Mogłoby być więcej luzu, ale chociaż nie opina się na piersiach jak wcześniej.

Wstrząśnijcie mną trochę, aby oczy mi się otworzyły! By chciało mi się chcieć! By moja leniwa strona wreszcie schowała łapki. To tak niewiele, a zarazem tak niewyobrażalnie wiele. Ale to wiecie, prawda?

Pozdrawiam!


6 października 2015 , Komentarze (17)

Dziś szybkie podsumowanie po dłuższej przerwie, podczas której było mnóstwo wzlotów i nieco mniej upadków.

Więc tak. Do uzyskanych osiągnięć mogę zaliczyć:

- spadek wagi (liczę na powitanie wagi 59 kg pod koniec tego miesiąca)

- wzięcie się za biologię. Chemia nie leży i nie kwiczy, ale troszkę na tym ucierpiała. Jeszcze staram się poprawić, myślę, że mam to pod kontrolą ;)

- udało mi się być milszą osobą (powiem Wam, że nawet z nikim się nie pokłóciłam, a wszelkie uszczypliwe uwagi udało mi się przemilczeć);

- olejowałam włosy tak często, jak było to możliwe.

Powyższe punkty mogę śmiało odhaczyć.


A porażki?

- nie zawsze pilnowałam diety. Raz w tygodniu pozwalałam sobie na poczęstunek czymś zakazanym. Były to zazwyczaj większe porcje orzechów włoskich, czy migdałów. Nie miałam większych wyrzutów, bo nadrabiałam aktywnością fizyczną.

- nie biegałam co drugi dzień. Po tygodniu opuściły mnie chęci i przerzuciłam się na skakankę oraz Gym Break. Najpierw codziennie, a następnie naprzemiennie, co drugi dzień. Raz to, a raz tamto. Mogłam jednak dać z siebie więcej...

- czy myślałam optymistycznie? Również nie zawsze. Przyznam się, że nawet w niektórych momentach nachodziła mnie samobójcza myśl, by zerwać z tym zrzucaniem kilogramów... Ale przecież coraz bliżej do celu!


Żałuję, że nie czytałam swojego ostatniego wpisu. Myślę, że mógłby posłużyć za pewien rodzaj motywatora, bo wszystko miałam ślicznie rozpisane. Nic no, podnoszę głowę i idę dalej ;)

Wielkimi krokami zbliża się u mnie @, konsekwencją czego pochłonęłam sporą część Milki... Nie, nie katuję się wyrzutami sumienia. To okropne, ale jutro powracam do swoich żelaznych zasad i będzie dobrze ;) Takie upadki często też podkreślają to, że muszę być wytrwała. Działa to na takiej zasadzie, że zwyczajnie po wszelkiej postaci mleka zwierzęcego dostaję biegunki i boli mnie niemiłosiernie brzuch ;) To akurat działa na moją psychikę najlepiej! 

Nie rozpisuję się więcej, wracam do moich tkanek zwierzęcych. Wpis jest pewną adnotacją, więcej napiszę wkrótce (mam taką nadzieję).

I najważniejsze: mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku, macie się dobrze, rzeźbicie się, chudniecie, a uśmiech nie schodzi Wam z twarzy. Zajrzę do Was jutro, obiecuję!

8 września 2015 , Komentarze (25)

Witajcie :)

Wczoraj postanowiłam pozostać w łóżku i wygrzewać się, co jak się dziś okazało, przyniosło pożądany skutek. Gdy tylko poczułam na plecach dreszcze, a głowa rozbolała jeszcze bardziej podczas przyswajania kolejnych wiadomości z zakresu kinetyki chemicznej, powiedziałam dość. W towarzystwie gorącej herbaty z sokiem z aronii, miodem, cytryną i goździkami, a także w bluzie, kocem na plecach i kołdrą, usadowiłam się wygodnie w łóżku. Obejrzałam odcinek "Chirurgów", wygrzałam się i z nieco lepszym samopoczuciem uderzyłam w tlenki oraz wodorotlenki. Póki co, przerabiam dopiero teorię i ewentualne zadania, które podsumowują każdy oddzielny temat. Wczoraj byłam pełna zapału, ale dziś naszły mnie dziwne refleksje. Że może tak naprawdę niepotrzebnie się uczę, ponieważ z góry skazana jestem na niepowodzenie? Dlaczego JA miałabym się dostać na takie studia? Jest dużo więcej osób, które są ode mnie mądrzejsze, błyskotliwsze, inteligentniejsze, których dokładność pamięci można przyrównać do komputera... Ok, może z tym ostatnim przesadziłam. Ale możliwe, że czują powołanie. Zdaje mi się, że ja też je czuję, tylko mam też wrażenie, że zbyt wiele w moim życiu zawiłości i sprzeczności. Nie wiem... I wtedy właśnie tracę sens, a racjonalizm przesłania jakiekolwiek objawy optymizmu.

I zastanawiam się, czy poprawiać biologię i chemię, czy jeszcze matematykę. Tak dla samej siebie. Bo wynik ten za wiele mi nie pomoże przy rekrutacji (chciałabym iść na takie uczelnie, gdzie liczy się tylko biologia i chemia).

Swoją drogą, powołanie to bardzo ciekawa sprawa. Nie umiem jej wyjaśnić, ale od jakiegoś czasu COŚ ciągnie mnie, nęci i odczuwam jakby stan, który mówi mi, że ja tam będę. Że MUSZĘ tam być. Że skończę to i będę pomagać ludziom w taki, a nie inny sposób. Fascynujące.

Generalnie powinnam dziś być w przyjemnym nastroju. I jestem :) Tylko te myśli trochę nie dają mi spokoju.


W każdym razie jestem na niemal 100% pewna, że mama dobrze się czuje w hospicjum. A jest to dobry powód, by poczuć wreszcie pewną ulgę :) Gdy byliśmy u niej w niedzielę, miała lepszy humor niż ostatnio oraz była bardziej przekonana do tego, by zostać na oddziale u nas w kotlinie, a nie we Wrocławiu.

A nawiązując do niedzieli, to właśnie tego dnia się "doziębiłam" (zmokłam i mnie przewiało). Ponadto nie mogłam utrzymać do końca dnia diety, ponieważ w restauracji, w której zdecydowaliśmy się zjeść kolację, nie było niczego dietetycznego. Wszystko smażone, bądź z serem. Wybrałam sałatkę z piersią z kurczaka (podejrzewam, że niestety smażoną), pomidorem, ogórkiem, cebulą czerwoną, uprażonymi orzechami ziemnymi, serem rokforem, sosem winegret oraz pieczywem. Kawałki sera lądowały na sąsiednim talerzu siostry, a pieczywko na taty ;) Ćwiczeń tamtego dnia nie było, w poniedziałek również. Ale dziś poćwiczyłam 20 minut z Mel b: zestaw na nogi i pośladki. Brzucha na razie nie ruszam, bo należałoby najpierw trochę zrzucić. Poza tym, poniżej filmiku Mel b z zestawem na nogi przeczytałam, iż jest to trening siłowy. Poważnie?! Myślałam, że może fakt, trochę wykorzystywany jest tu ciężar własnego ciała, ale bez przesady... Czy źle myślę?


Postanowiłam dołączyć się do wyzwania kochanej Catheerine i wyznaczyć sobie cele na najbliższe 28 dni (już nawet mniej, bo czas nieubłaganie upływa).

A więc:

- chcę każdego dnia jeść zdrowo, pilnować diety i opanowywać ewentualne niezdrowe zachcianki.

- chcę ćwiczyć więcej niż ostatnio, bo troszkę się obijałam ;) chciałabym biegać co drugi dzień (na razie swoje 5 km, postaram się skupić na czasie), a oprócz tego wcisnąć odrobinę skakanki (powiedzmy po 15 minut po każdym joggingu). Gdy naszłaby mnie ochota, nie pogniewałabym się, gdybym na zmianę z bieganiem wprowadziła ćwiczenia w domu, typu Mel b, Ewa Ch, Gym Break lub Jillian.

- chcę regularnie zasiadać do podręczników i powtarzać, powtarzać, powtarzać. Najlepiej, by do chemii dołączyła biologia. O, tak!

- chcę myśleć optymistycznie i mile zaskakiwać osoby mnie otaczające ;)

- chcę nauczyć się systematyczności w olejowaniu włosów (moim nowym nabytkiem jest olej lniany, z pestek moreli oraz jaśminowy - gdy paczuszka do mnie dojdzie, na pewno o tym poinformuję)

To chyba tyle, na razie za wiele nie przychodzi mi do głowy ;) Nie wiem, kiedy zacząć. Najlepiej jak najszybciej, ale nie umiem już teraz stwierdzić, czy jutro będę miała ochotę na bieg. A przyznam się Wam, że naszła mnie dzika ochota właśnie wtedy, gdy musiałam zostać w łóżku :D

I tradycyjnie, troszkę zdjęć na koniec ;)

Wczorajszy obiad, czyli kasza gryczana z sosem pomidorowo-tuńczykowym. Pycha! 

Dzisiejszy obiadek, wątróbki drobiowe po portugalsku. Zamiast tostów dorzuciłam ziemniaki i pokrojone pomidory. Już na talerzu, oczywiście ;)

Kolacja: cieplutkie tosty z pastą pieczarkowo-jajeczną i rzodkiewką 

I na koniec moje pokojowe "burdello", które (mam nadzieję) urośnie wprost proporcjonalnie do ilości powtarzanych informacji i upływu czasu: 

Dodam jeszcze, że od pewnego czasu poluję na buty, na okres jesienny, który tak bardzo kocham, ale ciągle napotykam jakieś ALE. Tu brak rozmiaru, tam ktoś wylicytował przede mną... Mam nadzieję, że wreszcie mi się uda, bo model już mam upatrzony ;) 

Chyba dziwne, ale mi się podobają ;) Widzę je do czarnych rajstop i spódnicy.


Dla zainteresowanych: przepis na kaszę z sosem pomidorowo-tuńczykowym (na 1 porcję):

Pół średniej wielkości cebuli oraz ząbek czosnku należy posiekać. Wrzucić na rozgrzaną oliwę (ja najpierw wrzuciłam cebulę, a dopiero potem czosnek, bo lubi się szybciej rumienić). Po chwili dodać 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego, pokrojonego w kostkę  średniej wielkości pomidora, 4 łyżki tuńczyka w sosie własnym, niewielką ilość wody, przyprawić pieprzem i słodką papryką (do smaku) i dusić pod przykryciem około 15 minut. Podawać z 6 łyżkami ugotowanej kaszy. Smacznego ;)

5 września 2015 , Komentarze (17)

Dopadło mnie jedno z najgorszych połączeń, czyli przeziębienie. Próbowałam temu przeciwdziałać, dzięki czemu objawy są łagodniejsze, ale nie oznacza to nie uprzykrzania mi życia. Kręci mnie, drapie, cieknie i drażni. Nie pozostaje nic innego jak po prostu przeczekać. Ale z ćwiczeń nie zrezygnuję!

Dziś w diecie więcej luzu. Nie kryję się z tym, że ucieszył mnie spadek o prawie 1 kg (wcześniej wagę zaokrągliłam do 65, choć po przecinku była jeszcze 3), dlatego też postanowiłam zjeść to, na co mam ochotę i nie katować się wyrzutami sumienia. Cóż, i tak się pojawiły. Ale zjedzenie drożdżówek własnej roboty jest tego warte! ;) Już wystarczy, że na wcześniejsze mogłam jedynie popatrzeć.

Wczoraj zaliczyłam pierwsze bieganie z sąsiadką. Na początek przebiegłyśmy 5 km bardzo wolnym truchtem (niestety stawy 50-latki pobolewają), co średnio mnie usatysfakcjonowało. Sądziłam, że nie zmacham się, ponieważ aż tak wolno nigdy nie biegłam. Jak się okazało, takie tuptanie pozwoliło mi się nieco spocić, a także odczuć całe łydki. Porozciągałam, zrobiłam Mel B, a teraz czuję zakwasy na pośladkach, z czego jestem bardzo zadowolona. Dziś w ruch pójdzie i Mel i Gym Break.

 I troszkę zdjęć ;)

Obiecane, w koszulce od Vitalii: 

#10latVitalii, podaję dalej do: dola123

Od razu po wypakowaniu jej stwierdziłam, że została wykonana z ogromną dawką miłości i pasji ;) raz jeszcze dziękuję!

Jedno ze śniadań, czyli tosty z pastą oliwkową, papryką i kukurydzą: 

Jedno z obiadów, czyli kremowa zupa z pieczarek: 

Dzisiejsze drożdżówki - z serem i jabłkami: 

Widoczki towarzyszące biegającym: 


Podsumowując dzień dzisiejszy: posprzątane, ugotowane, upieczone. Teraz czas na ćwiczenia, ciepłą kąpiel oraz beztroskie poczytanie gazety. I to chyba tyle. Nic ciekawego, nic nowego. Trzymajcie się! ;)

2 września 2015 , Komentarze (14)

Witam Was po długiej przerwie!

Niestety przez ponad tydzień straciłam motywację i chęć do walki... Z dietą było różnie - przestrzegałam na przykład przez 3 dni, a kolejne 4 były pełne obżarstwa zdrowymi produktami. Swoją drogą nie wiedziałam, że amarantus ma tyle kalorii! 100 g, to około 400 kcal. Niewiedza boli żołądek z przejedzenia ;)

Były za to ćwiczenia. Brzuszki, przysiady, pompki oraz początkowo skakanka. Ostatnie z ćwiczeń muszę niestety pożegnać na czas dłuższy i nieokreślony, bo zdaje mi się, że nabawiłam się kontuzji mięśnia płaszczkowatego. O, tego tutaj: 

Ponadto miałam małe zawirowania natury osobistej. Oddanie mamy do hospicjum, stres związany z opieką, niewyspanie. 

Do tego jakieś lenistwo. Że wreszcie chcę świętego spokoju. Zero granic i zasad.

ALE:

Wczoraj stanęłam przed lustrem i powiedziałam sobie dość! Zacznę od nowa. Upadłam, ale powstanę. Dam radę! Nowy miesiąc, to mój nowy początek, moja nowa szansa! Moja nowa wizja :) Nowa dawka optymizmu!

Wczoraj i dziś pilnuję sumiennie diety. Co do wczorajszych ćwiczeń, to były nici, ponieważ w upałach nie potrafię funkcjonować. Poza tym jak już wcześniej wspomniałam, chodziłam rozdrażniona i niewyspana. Dziś był szybki spacer przeplatany truchtem oraz biegiem szybkim tempem. Wróciłam właściwie godzinę temu, ale wciąż czuję rozgrzanie :)

Od nowa zacznę też przygodę z Ewą Ch. Nie ma sensu wracać do tego, co zaczęłam, bo ostatnio mój trening wyglądał w sposób taki, iż ćwiczyłam powiedzmy dwa dni, a kolejne dwa miałam przerwę. Następnie jeden dzień i kolejne dwa przerwy. Bez sensu troszkę, prawda?

Do tego aż mózg mnie świerzbi i nie mogę się doczekać, by kolejny raz zasiąść do chemii i biologii. Może jestem szalona, ale jestem spragniona wiedzy! Wiedza ta jest tak fascynująca, że aż w moich oczach maluje się obłęd :D 

Wierzę, że dam radę! To dziwne, bo jestem realistką. Ale po prostu czuję, że moje życie może się zmienić. Że JA mogę je zmienić i to JA napiszę jego scenariusz :) Jakaś taka intuicja...

Troszkę zdjęć, bo na nie miałam czas ;)

Śniadanie: jajecznica na parze z pietruszką oraz bułką pełnoziarnistą:

Kolejne: omlet na słodko, bez dodatku mąki! 

Kanapki z chleba żytniego z pastą tuńczykowo-jajeczną, pomidorem i oliwkami 

I inny omlet, tym razem na słono: z natką pietruszki i pomidorami 

I małe co nieco, które kusiło, ale nie skusiło ;) Czyli sernik kakaowo-kawowy z karmelem 

Musowy, rozpływający się w ustach, wszyscy byli nim zachwyceni! Jedynie karmel mogłam dłużej przytrzymać - wypadł za blady odcień. Ale tak to jest, gdy podczas jego produkcji ma się trzy małe katastrofy: rozsypanie termometru cukierniczego oraz dwukrotne oblanie siebie i podłogi gorącą cieczą ;)

Ponadto otrzymałam bardzo miły prezent - Vitaliową koszulkę :) Zdjęcie dodam przy kolejnym wpisie, ponieważ złe oświetlenie ujmie jej uroku.


Dodam, że wreszcie mam wagę! Baterii brak, powinny pojawić się jutro, ale nie wiem, czy jest sens się ważyć, skoro jestem przed @... 

I na koniec powiem Wam szczerze, że bałam się powrotu tutaj. Opuszczone wyzwania, brak aktywności na grupach, brak aktywności w swoim i przede wszystkim w Waszych pamiętnikach... Ale chyba nie wypadłam najgorzej? ;) Zaległości u Was nadrobię jak najszybciej będę mogła, obiecuję!

Eh, aż wstyd mi za samą siebie.

Pozdrawiam i ściskam ;)

21 sierpnia 2015 , Komentarze (24)

Witajcie!

Chciałabym na początku podzielić się swoimi wrażeniami odnośnie Smacznej.

Cieszę się, że w końcu się na nią zdecydowałam, bo:

- pilnuję diety jak nigdy - chyba ze względu na to, że po prostu wydałam na nią własne pieniądze;

- cieszę się jak dziecko na każdy posiłek - z zaciekawieniem zaglądam, co ugotuję kolejnego dnia;

- jest różnorodnie i nienudno. Odkrywam nowe smaki i połączenia;

Co mi się nie podoba?

- czasem się gubię. Dziś np. po sprawdzeniu menu przez telefon okazało się, że na obiad zjem zupę z (UWAGA) 0,1 kromki grzanką! Odczytałam, że całość składająca się z kubełka jogurtu i dwóch pomidorów + tej 0,1 grzanki, ma wynieść 503 kcal. Byłam w szoku, gdy po godzinie poczułam głód. Zjadłam zamiast 0,1 grzanki, aż 1! Gdy odpaliłam laptopa okazało się, że mam zupełnie inne dane od tych w telefonie...

- jestem głodna. To chyba dlatego, że mam obcięte kalorie i wcześniej jadłam trochę "na oko". Nie zliczałam ilości białka, węglowodanów i tłuszczy.

- nie ma diet bez laktozy itp. Spróbowałam przez to powrócić do nabiału. Poza tym tato się czepiał, że przesadzam i wymyślam sobie alergie byleby tylko nie jeść... Jestem teraz w domu, więc jeśli dostanę biegunki bądź podrażnień na twarzy, to nic się nie stanie. Może potrzebowałam po prostu zrobić przerwę np? Choć zdaje mi się, że trochę mnie wydęło... Albo to czas owulacji.

- nie trafiłam z Grupą Wsparcia. A szkoda...

Gdy pobrałam aplikację Fitatu okazało się, że mam w zwyczaju zjadać nieco więcej niż planowałam (różnica 100 kcal), do tego drastyczny nadmiar witaminy C oraz miedzi bodajże. Dobrze, że teraz będę miała wszystko pod kontrolą, bez wysiłku obliczania wszelkich mikro-, makro- składników, witamin i wyżej wymienionych. Lubię liczyć, ale na tym kompletnie się nie znam.

Co do aktywności, to nie biegam, bo sąsiadka nie odpisała na smsa. Trochę idiotycznie z mojej strony, racja. Zwykle wolę pisać, bo zawsze obawiam się, że podczas rozmowy zacznę się zacinać, odmienię źle słowo, albo po prostu będę dukać. Z nią, czy bez niej, zamierzam wrócić do tego nawyku. Więc... dziś wieczorem budzik w dłoń i pobudka godzinę wcześniej dnia kolejnego. Nie wiem, czy dam radę, ale pocieszam się, że chociaż realizuję wyzwania: brzuszki, przysiady, skakanka i ćwiczenia z Ewą Ch. Jest dobrze, czuję moc! I brzuch był dość płaski (tylko nie dziś, gdy rozpoczęłam dietę z nabiałem), a to już coś dla mnie znaczy. Nie robię pomiarów, czekam na wagę.

I trochę zdjęć na koniec ;)

Śniadania bez Smacznej:

Płatki owsiane z żurawiną,brzoskwinią, otrębami, wiórkami, słonecznikiem:

Sałatka owocowa (banan, śliwki, papierówki, nektarynka) i tzw "Róg obfitości" :D płatki owsiane, rodzynki, słonecznik i wiórki kokosowe:

Ze Smacznej:

Kanapki z chleba żytniego z żurawiną, oliwa (zamiast masła), ser feta (zamiast mozarelli), oliwki i papryka. I tak byłam głodna...

Do tego (to już od siebie) urocza filiżanka kawy zbożowej: 

Drugie śniadanie, czyli musli z jogurtem, cytryną i jabłkiem: 

I taki oto czarny maluch, który kusił cały wczorajszy dzień: 

I skusił... na 3 małe kawałki. W roli głównej: czekoladowa szarlotka. Aż robi mi się ciepło na serduchu, gdy o niej pomyślę... Nie żałuję tego odstępu od diety, było warto :)

To chyba tyle. Do napisania w postach, moje drogie! 

 

15 sierpnia 2015 , Komentarze (14)

Mogłoby się zdawać, że trzymając od tygodnia dietę oraz pilnując ćwiczeń zwyczajnie się znudzę. To takie monotonne, prawda? Ale tak nie jest! Wkręciłam się na dobre w codzienne ćwiczenia, coraz bardziej cieszą mnie smakowite i lekkie dania, które ugotuję, a i do słodkiego mnie nie ciągnie! :) Ok, czasem zjem o parę orzeszków za dużo. Konkretnie jeden dzień się taki zdarzył...

Ale nie będę siebie chwalić, bo takie pochwały źle na mnie działają.

Ćwiczę Callanetics co drugi dzień, codziennie robię przysiady, brzuszki (dzięki wyzwaniom i grupom), ćwiczę sobie z Gym Break, czasem Mel B, ostatnio też z Ewą Ch. i jakoś leci ;) Nie nudzę się, nie ma dnia bym nie nabawiła się kolejnych zakwasów, czyli jest dobrze.

Póki co, to zmierzyłam jedynie obwód talii - zmalał o 1 cm. Wydaje mi się też, że brzuch jakby mniej odstaje... Na pewno powinnam jeszcze zwiększyć ilość cardio, w związku z czym mam zamiar biegać ze swoją prawie o 30 lat starszą sąsiadką :D Mam nadzieję, że razem damy czadu!

Szykują się też u mnie zakupy. Na celowniku na pewno waga łazienkowa (wreszcie!) i hantelki. Chciałabym też jakieś ubranko do motywacji ;)

Poza tym, zostałam natchniona przez Was i skoro każdy tak pięknie się chwali co je, to i ja nie będę gorsza. A co! ;) Postaram się w miarę regularnie coś wrzucać, nie tylko zdjęcia jedzenia ;)

Dzisiejszy obiad: 

Cukinia nadziewana kaszą jaglaną z pomidorami, papryką, cebulą i łososiem (moja wersja bez sera).

Jogurt, który sobie wyhodowałam w ciągu 4 dni: 

Owsiany oczywiście :P

Ostatnie kosmetyczne zakupy: 

Już teraz jestem bardzo zadowolona z toniku Sylveco oraz amarantowego masła do ciała (to pomarańczowe). Ślicznie pachnie wanilią, a co najważniejsze skóra jest mięciutka, nawilżona, aż chce się dotykać! :D

I piękne widoki, które aż kuszą do joggingu... 

Od jutra chciałabym znów zacząć ;)

I jedno pytanie: Ktoś jest na Diecie Smacznie Dopasowanej? ;)

Bo coś mnie kusi ostatnio...


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.