Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Sceptyczna i racjonalna blondynka bez grama pewności siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24878
Komentarzy: 962
Założony: 2 lipca 2014
Ostatni wpis: 21 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Vivien.J

kobieta, 28 lat, Wrocław

173 cm, 60.30 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

8 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

Aż dziwię się, że wytrwałam w całym kawałku do wieczora dnia dzisiejszego... Jest niesamowicie duszno i gorąco, a jestem jedną z tych osób, które uważają 25 stopni za maksymalnie znośną temperaturę. Sukces osiągnięty - żyję! :D 

Poza tym nadal towarzyszy mi niezachwiany optymizm. Zaciskając zęby zrobiłam wszystko to, co zaplanowałam poprzedniego dnia: dżem z przesłodkich papierówek, zebranie warzyw z ogrodu, obiad, sprzątanie całego domu, krótki trening (30 minut), trzymanie diety. I mogę rzec, że jestem z siebie dumna! Non stop podkładam pod usta domowników słodkości, a sama ich nie ruszam. Potrafiłam już się oprzec drożdżówkom z jabłkami i imbirową kruszonką, drożdżówkami z morelami, budyniem i kruszonką oraz kokosankom. Ciąg dalszy słodkiej abstynencji już jutro, a wyzwaniem będzie posłanie dumnego "nie" pieczonemu batonowi kokosowemu w czekoladzie. Amatorów tych smaków jest pod dostatkiem, więc mam nadzieję, że nie będę nim kuszona przez cały dzień ;)

Mój dzisiejszy jadłospis:

1. Śniadanie: 5 łyżek płatków owsianych górskich, 200 ml mleka owsianego, łyżka wiórków kokosowych, łyżka orzechów włoskich, łyżka suszonej żurawiny, łyżeczka nasion chia, pokrojone małe jabłko i przemycony na czczo pomidorek z ogrodu;

2. Śniadanie: kromka chleba żytniego z lnem, oliwa, 2 plasterki rolady z kurczaka, pomidor, i upragnione kakao (kopiasta łyżeczka gorzkiego kakao, płaska łyżeczka miodu, 250 ml mleka owsianego);

Obiad: fasolka szparagowa (mała miseczka), pieczona i nadziewana ćwiartka cukinii (z oliwą, papryką, fasolką i pomidorem), 4 śliwki;

Podwieczorek: lody (skusiłam się na mały, proponowany przez Vitalię eksperyment) bananowo - szpinakowe. Pycha! Muszę robić częściej ;)

Kolacja: 3 małe kiełbaski z indyka, pomidor, 2 plasterki pieczonego pasztetu drobiowego, i 1/6 cukinii z obiadu;

Jak pewnie zauważyłyście, uwielbiam pomidory ;) Mam też alergię na nabiał, stąd pojawienie się mleka owsianego, które musiałam już dziś skończyć (może stać w lodówce do 4 dni). Teraz kolej na mleko ryżowe, bądź znów owsiane (domowej roboty oczywiście).

Nie mam zielonego pojęcia ile kalorii zjadam, ale mam nadzieję, że w połączeniu z ćwiczeniami coś w końcu w moim ciele ruszy ;) Dziś nawet stwierdziłam, że brzuch jest jakby bardziej płaski i talia szczuplejsza.

Lecę zaraz pod zimny prysznic, peeling kawowy (mówię stanowcze NIE cellulitowi, a uwierzcie - obrosłam w niego), z potem zrelaksuję się przy filmie, bądź książce. A propos, polecam marzycielkom i myślicielkom film "Ona". Jest po prostu piękny! Jeśli nie widziałyście - obejrzyjcie koniecznie. Klimatyczny, z pięknymi kadrami, tekstami, nieco melancholijny, dla ludzi wrażliwych, bądź po prostu w odpowiednim nastroju.

I jedno pytanie do Was: co i jak ostatnio ćwiczycie? :) Szukam inspiracji.

6 sierpnia 2015 , Komentarze (15)

Witam po czteromiesięcznej przerwie! :) 

Nie było mnie tu z wielu powodów, ale postanowiłam wrócić z pewnym bagażem doświadczeń. Poniżej wypiszę pokrótce, co przez ten czas zmieniło się w moim życiu. A jest tego raczej sporo.

1. Nie podeszłam do poprawki matury; W marcu powtórzyłam cały materiał z 3 lat nauki biologii, jednakże uznałam, że mój poziom pozostaje praktycznie w tym samym miejscu. To samo tyczyło się chemii. Nie czułam się dobrze przygotowana, nie czułam, że zrobiłam wszystko, na co mnie stać. Poza tym, musiałam skupić się na swoim wnętrzu i psychice...

2. Cztery miesiące, z dwutygodniową przerwą, cierpliwie zajmowałam się mamą (teraz jest na rehabilitacji, ale zamierzamy umieścić ją w hospicjum). Uczyłam się hardości, cierpliwości, pokory. Przy okazji ćwiczyłam siłowo (dźwiganie). Efekty widoczne, jednak nie przemyślałam sprawy. Siedząc w domu (tak, to nie przenośnia) nie mam zbyt wiele ruchu, a nie obcięłam kaloryczności. Przypakowałam :D Biceps jest zarysowany, pupa zaokrąglona i odstająca. Wszystko byłoby ok, gdybym nie zajadała słodyczami swoich smutków...

3. Przytyłam. Sporo. Efekt jojo po niskokalorycznej diecie narzuconej przez studenckie życie we Wrocławiu + zajadanie problemów. Przez smutek, po samotność, rozgoryczenie, złość, bezsilność.

4. Zmieniłam się. Zmiana fizyczna, to przybranie na wadze (9 kg, ale wierzę, że większość, to mięśnie). Nie ścięłam włosów, unikam dopasowanych ubrań (a niestety wszystkie są teraz zbyt dopasowane). Jestem bardziej samodzielna, wstydliwa, nieśmiała, ale potrafię postępować według swoich przekonań. Nie martwię się już o to, że swoim zdaniem zmuszę kogoś do refleksji, bądź podirytuję.

5. Umiem świadomie wykreślić pewne osoby ze swojego życia. Zakończyłam świadomie bardzo skomplikowaną i chorą relację, która mnie zatruwała przez 7 lat (uwierzycie?). W tych trudnych momentach jedynie jedyna osoba mnie nie zawiodła - moja kuzynka. Reszta przyjaciół okazała się być tymi, którymi nie są.

6. Jestem jeszcze bardziej: nieufna, niestety cyniczna, sceptyczna i nonkonformistyczna. Trochę niezdyscyplinowana (rozregulowałam się całkiem podczas swoich załamań).

7. Nie wierzę siebie i w swoje możliwości. Zmieniło się również moje nastawienie do religii i wiary w Boga. Wszystko we mnie krzyczy, że jedynie logika i nauka potrafią wyjaśniać wszelkie zjawiska.

Co chcę zmienić? 

1. Chcę uwierzyć w siebie i w swoje możliwości!

2. Chcę być znów radosną i ambitną dziewczyną, która uparcie dąży do celu!

3. Chcę już zawsze wiedzieć, czego chcę!

4. Chcę mieć odwagę i siłę, aby stawiać czoło wszelkim problemom!

5. Chcę mieć motywację i poczucie, że pracuję na swoje szczęście i swój sukces!

6. Chcę odzyskać wiarę we wszystko, co do tej pory wierzyłam!

7. Chcę dostać się na wymarzone studia!

8. I co najważniejsze: chcę schudnąć!

Dlatego proszę Was, naprowadzajcie mnie na właściwe tory! Motywujcie i wspierajcie, bo szybko się nudzę i rezygnuję... Ale staram się myśleć pozytywnie :)

A, i ostatnia rzecz, która nurtuje mnie odkąd wróciłam na Vitalię ;) Jak sobie radzicie podczas takich upałów? Jak je znosicie? Co robicie? Jestem bardzo ciekawa, ponieważ już mam dość siedzenia przed laptopem, aż do bólu pośladków :P Z góry Wam dziękuję za wszelkie odpowiedzi :)

27 marca 2015 , Komentarze (25)

Z góry przepraszam Was za to, że trochę poględzę w tym wpisie. Trochę? To się niestety dopiero okaże.

Jakiś czas temu postanowiłam zamieszczać we wpisach drobną listę rzeczy, które wywołały u mnie uśmiech, bądź po prostu poczucie szczęścia. Teraz kompletnie nie widzę w tym sensu. Czemu? Co się takiego dzieje? Napiszę od razu.

Podejrzewam, że jest to proces dość długotrwały. Od paru miesięcy złapało mnie coś w rodzaju swoistej depresji. Najpierw myślałam, że to ot tak i w końcu przeminie. Okazało się, że niestety nie. Wkrótce nadszedł styczeń, luty, teraz marzec, a ja mogę policzyć na palach jednej ręki dni, w których naprawdę czułam się szczęśliwa. Było mi i jest źle, lecz do tej pory ból skrywałam pod uśmiechem sztucznego zapewniania siebie i oszukiwania, że będzie dobrze. I zastanawiam się potem, czy oszukuję siebie? A może przesadzam i doszukuję się czegoś, czego tak naprawdę nie ma? Może jest dobrze, a ja zwyczajnie szukam dziury w całym?

Martwię się, chodzę przybita. Przytyłam, źle się czuję w swoim ciele. I zamiast wziąć się w garść, bo nie chcę takiego ciała jakie teraz mam, to ja z przykrością stwierdzam, że nie mam siły i na tym kończę. Nie walczę, nie staram się. Nie wiem, jak zacząć, bo wszystko wydaje mi się takie ogromne, niedopasowane, wymagające i nie dla mnie. Problem pewnie też tkwi w mojej głowie. Ale kurczę, to nastawienie i motywacja jest elementem, który inicjuje zmianę! A ja jakoś sobie zaprzeczam.

Wczoraj usłyszałam od mamy, że jestem nienormalna. Wiem i zdaję sobie świetnie sprawę z tego, że mama jest chora i będzie wygadywać na mnie różne rzeczy, ale ile można...? Ile można wytrzymać w ponurej atmosferze, gdzie codziennie słyszy się płacz i krzyk, aż uszy puchną? Wyobraźcie sobie: wstajesz rano całkiem zaspana, idziesz wolnym krokiem do kuchni i już słyszysz krzyk. Ba, darcie się. Jak tu funkcjonować? Od rana regularnie jestem wyprowadzana z równowagi. Gdy staram się zachowywać spokój słyszę, że jestem wredna, nie szanuję starszych od siebie. Babcia, która opiekuje się mamą również płacze, gdy dostaje wiązkę skarg. Co z tego, jak później razem z mamą wykrzykują na mnie liczne epitety?

Wróciłam do domu, by się uczyć, być z powodu mamy. A jak jest? Nie mogę się skoncentrować, czuję się niekochana, niechciana. I powiem Wam, że ja nie chcę mieszkać w tym domu. Wolę uciec. Wszystko wydaje mi się bezsensowne. Nawet ta matura za miesiąc. Moje przygotowanie jest żenujące, a ja wciąż nie mam siły. W mojej głowie pojawia się myśl, by zarobić najpierw nieco pieniędzy, a następnie kolejny rok uczyć się solidnie. Nie obchodzi mnie, że miałabym drugi rok w plecy ze studiami. Tylko zawiodłabym tatę... Każdy ode mnie czegoś oczekuje, a ja się zwyczajnie pogubiłam. Nie jestem o nic spokojna.

Niby mam trochę znajomych, z którymi mogłabym porozmawiać, ale z jednym nie mam ochoty rozmawiać, drugi nie ma czasu, trzeci mnie nie zrozumie... I znów się izoluję.

Dodam jeszcze, że nie mam nic przeciwko modleniu się i wierze w Boga (sama jestem osobą wierzącą), ale pomału roznosi mnie, gdy słyszę odmawiany trzy razy dziennie na głos różaniec przez dwie osoby! Ba, gdyby to była modlitwa. Nie, to nie jest normalna modlitwa. Jest przerywana tekstami w rodzaju: "No patrz, co Ty zrobiłaś! Co Ty robisz? Zostaw to!" I tak cały dzień. Płacz, krzyk, pretensje. Chcę uciec, nie mam dokąd.

25 marca 2015 , Komentarze (23)

Czuję się zatłuszczona ;) I nie powinnam się z tego cieszyć, oj nie! Tylko mi po prostu jest żal siebie. Przytyłam i jest to czysta tkanka tłuszczowa. Fałdka tu i tam (czytaj: plecy, brzuch), niejędrne uda... Niby jestem młoda, a wystarczy tydzień nieprzestrzegania wyznaczonych zasad i już widzę wszelkie nie jędrności, fałdki, galaretki i inne. Bardzo mnie to dołuje. Bo cóż tu robić? Gdy coś wymodeluję, to czuję, jakby wszystko i tak utknęło pod warstwą tłuszczu. Doradzicie coś, kochane? :)

A, i dodam, że przez zwiększenie wagi czuję się większa. Wolałabym parę centymetrów mniej w obwodach ;)

Poza tym jest w miarę w porządku. Dużymi krokami zbliża się @. Jestem drażliwa i humorzasta. Wczoraj popłakałam się, gdy podczas jazdy autem zostałam okrzyczana przez tatę. Wbiłam 3 zamiast 1 i auto zgasło mi dwa razy na krzyżówce. Niestety, nie czuję jeszcze tego samochodu... Gdy wyszłam z auta po solidnej reprymendzie taty, cała się trzęsłam. Trzęsły mi się i kolana, i ręce, a gdy zamknęłam drzwi od pokoju - wybuchnęłam płaczem. Powiem Wam szczerze, że pomyślałam przez moment o tym, że się nie nadaję. Że już nigdy nie siądę za kierownicą. Jest mi przykro, bo miałam wszystko opanowane do perfekcji. Naprawdę wszystko. Wystarczyło kilka miesięcy przerwy i czuję się jak nowicjuszka, a tato wyraźnie widzi, że ja po prostu nie umiem jeździć. Jestem zła na siebie! Że nie potrafię mu pokazać tego, że umiem. Bo przecież umiałam...

Włączył się też mój apetyt i dołowanie samej siebie. Wiecie, jak to jest? "O luuudzie! no nie dam rady. Przecież efektów nie ma i nie będzie. Chrzanię to! Mam ochotę na kanapkę z masłem orzechowym... Albo wiem, do tego sałatka owocowa. O, a może kisiel?"... 

Tak właśnie jest ostatnio. Ale staram się hamować, co skutkuje pogorszeniem humoru. Coś za coś :P

Pójdę dziś pobiegać lub poskaczę na skakance (ze stawami jest lepiej). Jeśli chodzi o lekarza, to zdecydowałam się zrobić badania krwi i pójść na usg. Tylko nie mam pojęcia kiedy, z powodu zbliżających się świąt.

Jakoś brakuje mi organizacji, dyscypliny i optymizmu... A liczyłam na to, że całe to przedwiośnie mnie ominie... Mam nadzieję, że u Was jest dużo lepiej ;) Nadgonię Wasze pamiętniki dziś wieczorem, obiecuję! :)

20 marca 2015 , Komentarze (8)

Witam Was kochane po długiej nieobecności! :)

W tamtym tygodniu czas mijał mi zupełnie smętnie i przygnębiająco. Pogoda nie sprzyjała, do tego poszliśmy z tatą na dwa pogrzeby. Jeden był we wtorek, drugi w czwartek. Zaczęłam też się stresować z powodu powrotu mamy do domu. Czas wolny dopchałam po brzegi gotowaniem, sprzątaniem oraz nauką. W ten sposób minął mi zeszły tydzień. W tym tygodniu również nieco stresu z powodu mamy (wróciła do domu we wtorek).

Ogólnie, nie jest za dobrze, dziewczyny. Mogłabym się załamywać pogorszeniem stanu mamy, ogromem nauki, ale tego nie robię. I chwała za to! ;) Mam też problemy ze zdrowiem, więc powinnam udać się do lekarzy. Ale wiecie co? Jakoś czekam na to, aż wszystko samo przejdzie i się wyjaśni. Głupota z mojej strony, prawda? Ale jak pomyślę, ile pieniędzy musiałabym wydać na każdą z wizyt, to po prostu mi szkoda. Wolałabym je przeznaczyć na książki :P O co konkretnie chodzi? Zaczęło się od tego, że powróciły dolegliwości związane z dawną kontuzją. Ból stawu skokowego i ogólnie prawej kostki. Potem to samo zaczęło się dziać z drugą nogą, z którą akurat nigdy wcześniej nie miałam problemów. I chodzę sobie z obolałymi stawami, częściowo nawet śródstopiem i wierzę z lenistwa, że przejdzie. Niby ból mniej już dokucza, ale nie mogę przez to biegać, czy skakać na skakance. Wolę siebie oszczędzać przez ten czas. I przyznam, że aż nogi mnie świerzbią, by podczas spaceru po prostu się przebiec! Myślę sobie, że może dokuczają mi stawy z powodu tarczycy? Podejrzewam niedoczynność. Jakiś czas temu miałam wykonywane usg i wszystko wydawało się być w porządku, ale z racji, że była to górna granica normy musiałam obserwować swój organizm. Dopiero od jakichś 3 miesięcy miesiączka mi się spóźniała, pojawiła się mocno sucha skóra (pomimo nawadniania), przytyłam (ok, jadłam słodkie i trochę tak, jak mi się podoba, ale była też regularna aktywność...), pojawiły się problemy ze skórą na dekolcie. Nawet przez ok. 3 dni miałam wrażenie, jakbym w gardle miała coś, co mi zawadza i jest niepotrzebne. Jednym słowem niefajnie. Do endokrynologa ciężko jest się tu dostać, chirurga chyba wyeliminuję (wolę zacząć od tarczycy), ale może warto pójść na badania krwi? Wiem, nie zawsze wyniki potrafią ukazać faktyczny stan :/ Czy pójść na usg? Wszędzie tak czy inaczej potrzebuję skierowań od lekarza rodzinnego. A kolejki są ogrooomne. Ja jestem leniwa, a wiele czynników jeszcze mnie utwierdza w tej mojej bierności. Okropieństwo! :D

W dodatku jest mnóstwo słodyczy w domu i dałam się skusić. Nieładnie, oj nieładnie :P Ale dziś jest lepiej, silna wola jest, determinacja również, więc walczę z powrotem ;) Wiem, że powinnam najpierw skontrolować tą tarczycę, bo możliwe że pomimo swoich starań nie schudnę, dopóki nie zacznę się leczyć... 

Dodam jeszcze krótko, że widzę efekty na włosach, o które zaczęłam dbać od początku miesiąca! ;) Są zregenerowane, błyszczące i wyglądają zdrowo. Jak widać, opłacają się zarówno naturalne kosmetyki, maski, olejowanie, jak i picie drożdży ;) Z cellulitem również było lepiej, gdy skakałam na skakance. Teraz? Ciężko mi stwierdzić. Masuję się niestety raz dziennie i raz dziennie wcieram balsam ujędrniający. Peelingu kawowego pilnuję i oczywiście muszę się częściej zmuszać do body wrappingu.

A, i naszły mnie ostatnio takie paskudne myśli, by jeszcze jeden rok poświęcić na przygotowania do matury. Takie solidne, by dogonić marzenia. Ambicje są, a przyznam, że dotychczasowy plan działania był nieco wymuszony i średnio przemyślany :D Cóż, zobaczę jeszcze...

Buziaki! :)

3 marca 2015 , Komentarze (14)

Zacznę od poranka. Wstałam sobie ładnie, rozglądam po pokoju i jakieś takie zimne światło odbija się na ścianach. Przechadzam się, kątem oka miga mi coś białego. Nagle: zdziwienie! Śnieg za oknem! U Was też coś popadało? ;)

Moja organizacja w dniu wczorajszym i dzisiejszym przeszła poniekąd w fazę uśpienia. Jakby śnieg ją ładnie przykryłNiestety. Znalazł się też winowajca! Tak, @, bo któż by inny?

I jest mi niezmiernie przykro, że troszkę ... zalegam? Tak, zalegam. Nie mogłam poskakać sobie na skakance, od wszystkich brzuszków i abs-ów zaraz mnie boli brzuch, więc dziś odpuściłam. I nie umiem jakoś tego przełknąć, wybaczyć swojemu organizmowi :D Mam mu za złe, że nie funkcjonuje na tyle dobrze, by nie zaprzepaszczać choć jednego dnia aktywności :D Wiem, takie tam moje czepialstwo z powodu @.

Tak więc: 

  • wstać wstałam tak, jak planowałam
  • zgłębiłam tajniki wiedzy (niekoniecznie biologicznej i chemicznej - powiedzmy: ogólnej i życiowej :D)
  • trzymałam się regularnych posiłków

I to by było niestety na tyle. O wzorowej diecie nie mogę powiedzieć, bo zjadłam na obiad 5 małych racuchów z jabłkiem i otrębami (uprzednio powycieranych ręcznikiem papierowym). Raz na jakiś czas niby nie zaszkodzi... Tym bardziej, że poza tym wszystko udało się jak najbardziej na "+". Tak czy inaczej odhaczyć dnia nie mogę ;) Za to kolejny dzień z kuracją drożdżową i masażami! Musiałam odpuścić na czas @ bańki chińskie, bo gdzieś wyczytałam, że powinno się w tym czasie zaprzestać. Masuję się jedynie szorstką gąbką i cierpliwie wcieram olejki oraz balsamy ujędrniające. O efektach na razie nie myślę ;) Trzymam się tego, by działać wyraźnie, systematycznie i z pasją. By polubić to ugniatanie ud, pośladków, szorowanie, masowanie. A uwierzcie - jest ciężko! Bo od masowania bez przerwy przez 10 minut aż ręce bolą :D 

Odbiegając od tematu: czy któraś z Was chętnie korzysta z kosmetyków eko? Balsamów, peelingów, szamponów, odżywek? Bo bardzo zaciekawiły mnie te produkty i czaję się na jakieś perełki w ramach miesiąca dbania o siebie ;) Najbardziej interesują mnie produkty do pielęgnacji włosów i twarzy. Oj, a w moim przypadku jest o co dbać. Włosy sięgają już do połowy pośladków (falowane, z tendencją do przetłuszczania przy skórze głowy, raczej zadbane choć mam wrażenie, że mało nawilżone), a cera tłusta? Mieszana? Nawet nie potrafię określić. Skłonna do powstawania wszystkich niechcianych niespodzianek :| Mam taką cichutką nadzieję, że właśnie naturalne produkty pomogłyby mi się uporać z tymi problemami, polepszyć nieco zarówno stan mojego wyglądu jak i stan ducha ;) Chciałabym być dumna ze swojej fryzury, kondycji włosów, skóry i sylwetki. Być po prostu zadbaną. Teraz, gdy czytam o tych wszystkich urodowych poradach widzę, jak bardzo jestem w tym wszystkim zielona. Czas działać! Ciało i życie mamy tylko jedno! :)

...

I tak właśnie sobie siedzę, rozmyślam, w uszach dźwięczą Arctic Monkeys, popijam mleko z drożdżami i zalegam :) Choć tak pod koniec dnia poczytam coś typowo naukowego ;) Żeby nie było!

P.S

Na rocznicy dziadków dostałam możliwie najmniejszy kawałek tortu (sama kontrolowałam jego wielkość), po upływie czasu zjadłam swoją zdrową kolację, a następnie skakałam, tańczyłam i ćwiczyłam bitą godzinę. Myślę, że mimo wszystko dzień był na "+" ;)

28 lutego 2015 , Komentarze (21)

Wstałam dziś rankiem, a tu przez okno zawitało słońce. Tak! Takie już wiosenne :) Pomimo tego, że w górach wciąż widoczna warstwa śniegu, to czuć lekki powiew wiosny. To nic, że podobno gęsi odleciały na południe - może przespały zimę? Tak czy inaczej w dobrym nastroju witam Was, moje kochane!

Dzień minął mi aktywnie i sympatycznie, a oto drobna lista drobnych drobnostek, dzięki którym mordka uśmiecha mi się od ucha do ucha:

po pierwsze, udało mi się wstać o stosownej godzinie

po drugie, poćwiczyłam! Pot lał się ze mnie strugami, gdy wyskakiwałam na skakance nieprzerwanie swoje 13 minut :P

po trzecie, pilnowałam dietki. Tzn nie było obżarstwa, grzeszków.

po czwarte, posprzątałam w domu wszystko to, co miałam w planach posprzątać.

po piąte, kolejny dzień picia drożdży za mną!

Coś jeszcze? Na tę chwilę nie przychodzi mi nic do głowy.

Chciałam jedynie ogłosić, że od dzisiaj rozpoczynam dwumiesięczną walkę zbrojną z cellulitem! Wrogiem No.1. Tak, zbieram się od tego przez dłuższy czas, ale dopiero teraz zmieniam taktykę i ruszam z ciężkim sprzętem :P Będzie masaż wszystkimi możliwymi środkami - od szczotek, przez masażery, bańki i inne gąbki. Będzie peeling, balsamy, olejki, zimne natryski, woda oczywiście, zdrowa dieta i ćwiczenia. Wkręcę bieganie może ;) Póki co, to chyba uzależniam się od skakanki. Nawet, gdy oglądam niesamowicie pasjonujący film, to myślę o tym jak to jest, gdy skaczę, albo który ze sposobów lubię najbardziej. Mogłabym tylko skakać :)

Mam tylko dylemat. Jutro rocznica ślubu babci i dziadka. Będzie tort. Ba, jestem na niego zaproszona. I co tu zrobić? Aktualnie nie mam ochoty na słodkie. Przecież walczę z cellulitem! Cheat day też nie wchodzi w grę, bo za mało czasu upłynęło odkąd wróciłam na właściwe tory. Chyba zwyczajnie podziękuję...

A, i jeszcze jedno! Od jutra rozpoczynamy marzec. Plany na ten miesiąc? Dbanie o siebie. O włosy, skórę, ciało, jego jakość i jędrność. Na pewno też posiedzę nad zadaniami i książkami. Ok, w międzyczasie poskaczę na skakance ;) Całe szczęście, że kończy się ten luty. Miesiąc, który był dla mnie ciemnością. Teraz już tylko może świecić słońce... ;)

Buziaki!

25 lutego 2015 , Komentarze (8)

W diecie oczywiście. Ćwiczeniach i zmianie siebie na lepsze. Po szczerej rozmowie ze sobą, po wszystkich tych komentarzach, które od Was dostałam, ciepłych słowach, które dodały mi niezłego kopa - staję do walki. Rozpisałam sobie wszystko na dzisiejszy dzień, dodam też tabelę, by było przejrzyście i systematycznie. Znając siebie wiem, że gdy zostawię tutaj swój plan na dany dzień, to będę go bardziej przestrzegać. Wiecie, by później się nie wstydzić i tłumaczyć naprawdę słabymi wymówkami ;) A, i będę dodawać notki o tym, co udało mi się zrobić danego dnia. Z czego jestem zadowolona, co udało mi się zmienić na lepsze. Jestem ostatnio pesymistyczną marudą, więc takie podsumowania drobnych drobnostek wyjdą mi na dobre. Mam taką nadzieję ;)

Tak więc co z tą moją cudowną środą?

Po pierwsze, udało mi się wstać ładnie o zamierzonej godzinie (tak jest, bez leniwego leżenia jak to zwykle bywało!) 

Po drugie, wreszcie wzięłam się solidnie za ćwiczenia!

Po trzecie, to trzymam się diety!

Po czwarte, nawet pouczyłam się wszystkiego tego co zamierzałam ogarnąć ;) (ok, zostało mi tylko powtórzenie wieczorkiem)

Wieczorem wmasuję też w ciało olej kokosowy i wykonam masaż bańką chińską.

Dzisiejsze menu i plan dnia:

8.30 - 9.15: aktywność! 5 minut skakanki, ćwiczenia na pośladki z Mel b, ćwiczenia z Tiffany Rothe na tzw boczki i talię.

Wiem, nie jest to jakiś wyczyn, ale mam zakwasy na łydkach po wczorajszej skakance (skakałam po 150 razy, w sumie 150x5 w ciągu dnia) i przez cały wcześniejszy czas się obijałam. Pomału trzeba dojść do wprawy :)

9.15: śniadanie. Jajecznica z 2 jaj , z rzeżuchą, kiełbaską z indyka, 3 plasterkami sera pleśniowego z oliwkami + jabłko + filiżanka herbaty miętowej

11.30: II. śniadanie. Jabłko + 3 kromki żytnie (pieczywo Wasa)

14.00: obiad. Żołądki drobiowe po myśliwsku, 2 łyżki kaszy gryczanej + miseczka sałatki greckiej (sałata, cebula, oliwki czarne, pomidor, ser feta, czosnek, oliwa z oliwek, przyprawy)

18.00: podwieczorek. Jogurt owocowy z lnem i sezamem

20.00: kolacja. Łosoś w sosie pomidorowym + sałatka grecka.

+ 1,5 l wody niegazowanej, filiżanka zielonej herbaty, filiżanka kawy zbożowej.


Trzymajcie kciuki!


23 lutego 2015 , Komentarze (21)

I to kilkudniowy, jak nie tygodniowy.

Dziewczyny! Zajadam smutki, zmartwienia, swoją bierność. Nie umiem się wziąć w garść, bo za uchem moje JA szepcze, że efektów i tak nie będzie, że nie ma sensu. Siedzę, jem i oglądam seriale (ach, ta "Gra o tron"). Tak właśnie. I milczę sobie biernie. a powinnam trzymać się zdrowego jadłospisu, ruchu, a także nauki! Gdy jestem zmotywowana, to tylko na chwilkę. Dlaczego? Bo moje źle nastawione JA znowu szepcze, że to tylko tak łatwo brzmi, a już trudniej jest cokolwiek wykonać. I gdy już się zbieram, mówię sobie, że dziś wezmę się w garść, to jakoś wymiękam. Brak silnej woli, prawda? Mój niekontrolowany apetyt przeciwko mózgowi i zdrowemu rozsądkowi. Oj, i do tego dochodzi lenistwo. Tak podejrzewam.

Ratunku, ratunku! Ale obiecuję sobie, że chociaż wieczorem poćwiczę ;)

Co za ironia! Niby bardzo chcę dobrze czuć się w swoim ciele, a robię dokładnie wszystko na odwrót. I weź tu zrozum kobietę, a konkretnie samą siebie.

Mam nadzieję, że u Was jest duuużo lepiej ;)

I przepraszam, za milczenie, ale  zawsze tak robię gdy się gubię...

7 lutego 2015 , Komentarze (9)

Od dzisiaj rozpoczynam fazę oczyszczania organizmu! Jak wszystko wyjdzie z czasem, to się okażę, ale chcę zregenerować organizm po wszystkich swoich wybrykach. Widzę, jak wiele przybyło mi tkanki tłuszczowej: cellulit się powiększył (moja zmora!), pojawiły się fałdki tłuszczu na brzuchu przy schylaniu/siedzeniu krzywo itp., uda i brzuch są bardziej miękkie aniżeli twarde (a było już tak miło!), pupa zapewne też pozostawia wiele do życzeń. Poza tym rzadko kiedy odczuwam coś w rodzaju nasycenia. Jem, jem, jem i tak to rozkładam, że jem cały czas, a nie czuję właśnie sytości. Jedynym plusem całej zaistniałej sytuacji jest może fakt, że piersi bardziej się zaokrągliły i powiększyły. Tyle, że ja jestem przyzwyczajona do mojej małej miski A i zupełnie ją akceptuję ;) Dlatego koniec! Najpierw odtruję organizm, nauczę się od nowa nawadniać, zmuszę się do ćwiczeń cardio, których tak bardzo nie lubię... Trzeba niestety, bo nie chcę spalać tego wszystkiego ćwiczeniami modelującymi. Źle po prostu się zaczęłam czuć z takim ciałem. Gdybym zaczęła modelujące, to podejrzewam, że zginęłaby po części tkanka tłuszczowa i pojawiłyby się kolejne, zwarte mięśnie. Dlatego na pierwsze miejsce wysuwa się dieta i cardio - przynajmniej przez tydzień. Będzie to moje wyzwanie. Póki co, to jestem na tyle zdeterminowana, by nawet nie zjeść jakichś słodkości w Tłusty Czwartek :D Wystarczy, że miałam ostatnimi czasy za częste cheat day'e. Postaram się przez ten tydzień liczyć kalorie. Usiądę dziś wieczorem i zaplanuję jadłospis na najbliższe 3 dni. Musi być dużo warzyw - to pewne. A z racji, że nie ma mamy w domu i jestem sama z tatą, to mogę gotować co tylko zechcę i warto to wykorzystać ;) Pomiarów wstępnie nie robię. Nie chcę oglądać tych przerażających liczb. Gdy lepiej się poczuję, to zmierzę i nadal będę dążyć do świetnego czucia się ze sobą. Zbliża się wiosna, następnie lato i chciałabym móc chodzić w krótkich szortach, czasem topach odkrywających brzuch, krótkich sukienkach podczas imprez. Musi się udać! :)

Podsumowując: do dziennego rytuału powracają masaże fusami z kawy, co drugi dzień bańka chińska, nawilżanie ciała, nawadnianie, wspomniana dieta, cardio. Od czasu do czasu również bieganie, a gdy będzie ciepło, to rolki (chcę się wreszcie nauczyć jeździć) i oczywiście stałe dbanie o siebie. Chcę też w końcu wziąć się w garść i zadbać o swoją wygodę typowo duchową - pozałatwiać i pozamykać niektóre sprawy, znaleźć spokój, uczyć się nie tylko do matury i czytać, czytać, czytać. Zdałam sobie sprawę, że pomimo tego, iż bardzo lubię książki, to ostatnio rzadko do nich zasiadam. Pooglądam też wieczorami kolejne seriale, zaległe odcinki i kolejne filmy ze swojej planowanej listy. Chcę korzystać z każdej minuty! I oby tak pozostało ;) Jeśli miałby mój zapał nieco przygasnąć, to i tak będę dbać głównie o dietę, maturę i ćwiczenia - cokolwiek by się nie działo. Przyrzekam to sobie ;) I musi się udać!

Dojrzałam też do tego, by zawęzić grono "przyjaciół". Po wszystkich tych przejściach, problemach z którymi się borykam, widzę kto zostanie w tym towarzystwie, a kto odpadnie. Jestem sentymentalna i umiem wybaczać, dlatego może to być nieco trudne...

Była też impreza pożegnalna, chociaż odwoływałyśmy ja chyba z 3 razy. Miałam takiego piątkowego doła, brak ochoty na imprezy, śmiech, muzykę, alkohol. Kupiłam sobie 3 różne smaki Karmi (karmelowe, żurawinowe i tiramisu) i delektowałam się tym piwem bezalkoholowym  w towarzystwie najbliższych znajomych ;) Faktycznie, postawiłam na nieco mocniejszy makijaż, ale nie był już tak wyraźny późnym wieczorem i nad ranem. Założyłam w końcu błękitny sweterek, na głowie miałam romantyczny nieład i przydymione w odcieniach brązu oczy ;) Wyjaśniła się też sprawa z Pawłem. Nie wiedziałam na początku jak się zachować i trochę go unikałam, bo czułam się nieswojo - siedział przecież z Nikolą. Ale sam zaczynał rozmowy, usiadłam obok niego, a potem poszliśmy razem po alkohol. Mogliśmy wtedy rozmawiać, bo byliśmy sami, ale było to stanowczo za mało czasu. Czuję niedosyt wyjaśnienia sprawy. Generalnie nie jestem jakoś fantastycznie zadowolona, ponieważ pozostaniemy w kontakcie przez facebooka, a wolałam z nim po prostu rozmawiać. Chociaż ciężko to połączyć, skoro on jest na studiach we Wrocławiu, a ja będę w Kotlinie... Nie będzie już nocnych rozmów, oglądania filmów, śmiania się, opowiadania historii, oglądania filmików na yt, dzielenia się nowym wrażeniami dotyczącymi siłowni, żartowania... Jakoś ciężko mi się do tego przyzwyczaić, zaakceptować to. Przeraża mnie nieco taki rodzaj naszej relacji. Może uda się nam czasem spotkać? Teoretycznie, to przecież nic złego nie robimy - kolegujemy się najzwyczajniej w świecie. Jak wiadomo jednak, dziewczyny potrafią być bardzo zaborcze, zazdrosne. I może dlatego nieco się boję...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.