Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Sceptyczna i racjonalna blondynka bez grama pewności siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24896
Komentarzy: 962
Założony: 2 lipca 2014
Ostatni wpis: 21 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Vivien.J

kobieta, 28 lat, Wrocław

173 cm, 60.30 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

4 lutego 2015 , Komentarze (4)

Przeprowadzka na tak zwane "stare śmieci" daje mi się we znaki. I to jak! :D Pozbyłam się 3/4 rzeczy, dlatego też nie mam kołdry, poduszki, balsamu do ciała, ukochanych waniliowych kadzidełek, czy licznych ślicznych bluzek i bluzeczek. Nie wspomnę o tym, że większość rzeczy, które używam, to mam właściwie na wykończeniu :P Kończy mi się krem do rąk, szamponu już nie posiadam, pasta do zębów się kończy, jedzenia w szafek również się pozbywam... Miało być mi lżej zabrać się stąd, ale gdy się tego pozbywałam, to planowałam wracać około środy wieczór, ewentualnie czwartku rano. A tu co? W piątek impreza pożegnalna ;) Impreza, to za wiele powiedziane. Prawdopodobnie siedzenie na kanapach, podłodze i picie piwa lub czegoś mocniejszego. Nie wiem na co postawić, bo próbuję jakoś zachować resztki zdrowego trybu życia na ten ostatni tydzień życia w stolicy Dolnego Śląska ;) Chociaż i tak odbiega to od wzorca - mam za mało ruchu. Do tego przyszła @, więc jestem obolała i na nic nie mam ochoty. Spełniam za to swoje zachcianki, więc kupiłam połowę ananasa oraz orzechy ziemne ;) 

Ale wracając do imprezy, to chciałabym wyglądać jakoś ładniej niż zwykle :) Mam po prostu taką ogromną ochotę - podobać się otoczeniu. Dawno tego nie robiłam, mniej o siebie dbałam, więc teraz chciałabym to nieco zmienić. Myślałam nad cienkim, skromnym, błękitnym sweterkiem (pasuje do mnie ten odcień) lub jasno-brzoskwiniową koszulą. Mam też jakieś inne koszule w kratkę, ale nie wiem już sama na co się zdecydować. Obawiam się, że jasna koszula może być zbyt elegancka... Mogę za to postawić na nieco mocniejszy makijaż - kosmetyczkę mam pełną po brzegi ;)

Dziś wyjaśniło się też milczenie Pawła. Nikola po prostu porozmawiała z nim na mój temat z takiego powodu, że denerwowało ją to, że przychodził do mieszkania do niej, ale rozmawiał cały czas ze mną. Niby zrozumiałe, ale teraz w ogóle się nie odzywa. Wszelkie sprawy załatwia przez nią, a nie bezpośrednio ze mną, nawet gdy dotyczy to tylko mnie. Niestety nic nie poradzę. Problem w tym, że w piątek też tu będzie. Będę musiała się pilnować chyba, by z nim w ogóle nie rozmawiać. Bo znowu będzie to za długo dla zazdrosnej dziewczyny... Gdy przyjechałam na mieszkanie w niedzielę, to zapytał koleżanki, z którą mieszkam, gdzie jestem. Byłam wtedy u kolegów, więc słysząc, że mnie nie ma zaczął narzekać, że specjalnie szedł po schodach, wszedł do mieszkania by się przywitać. Nikola tego nie słyszała. Podobno też narzekał, że nie będzie miał już do kogo przyjść i porozmawiać. Eh... Męczy mnie ta sytuacja. Wtedy widzę, że czasem lepiej jest być singlem :P

3 lutego 2015 , Komentarze (9)

Witajcie, moje drogie! Czy mogę się tu Wam kolejny raz wyspowiadać? Opowiedzieć o tym, co u mnie, czemu mnie tyle tu nie było? 

Nie czekając na odpowiedź uznam, że tak i w poniższych linijkach zacznę ;)

Ostatnio, gdy dodawałam wpis do pamiętnika napisałam, że nie jest dobrze. Mnóstwo zmartwień, stresu, problemów. Niestety odbiło się to na moim zdrowiu. Zaczęły się bezsenne noce, krwawienie z nosa, biegunki, ogólne osłabienie. Gdyby tego było mało - odizolowałam się od świata, ludzi, wszystkiego co mnie otaczało. Zdecydowanie sobie nie radziłam. Codziennie płakałam, a atmosfera w domu wcale się nie poprawiała, a jedynie wciąż psuła. W końcu po namowach samej siebie i lekkim zmuszeniu, wyszłam "do ludzi". Spotkałam się z przyjaciółką (jedyną prawdziwą, ponieważ jak się okazało wszyscy "przyjaciele" mnie zostawili), szczerze porozmawiałyśmy. Ania zadała mi na koniec jedno pytanie, które tak naprawdę zwróciło mi uwagę. "Czy Ty nie masz depresji?". Oznajmiła, że zna świetnych specjalistów, że mi pomoże, da namiary... Może to prawda. Może i miałam początkowy etap depresji. Ale wiecie co? Nie poddałam się. Zmuszałam do codziennego pozytywnego myślenia. Nadal wszystko się we mnie buntuje, gdy sobie powtarzam, że będzie dobrze, ale pocieszam się - wejdzie mi to w nawyk. Potrzebna jest i siła i wiara. We wszystko co robię. Bardzo mi tego brakowało i podejrzewam, że nadal brakuje, ale staram się jak tylko mogę. Nie myślę o fałszywych ludziach, którzy mnie zostawili. Nie myślę o tym, że gdy się izolowałam, to jak nic przytyłam parę kilo. Nie myślę o nielubianym przeze mnie odbiciu w lustrze. Bo to wszystko minie, prawda? Czas non stop płynie, dlatego muszę czerpać całymi garściami. Nie biorę tego do siebie, że z mamą jest gorzej i jej czas upływa szybciej niż powinien... Bo co mi z tego? Czy nacieszę się wtedy mamą? Czy sprawię, że się uśmiechnie? Czy pomogę jej płaczem? Przecież nie! Walczę pomimo krzyków i płaczu w domu. Walczę dla siebie i dla bliskich. Powinno mnie to motywować na długi czas!

Poza tym zebrałam się do złożenia deklaracji maturalnej. Poprawa matematyki podstawowej, chemii i biologii rozszerzonej. Później nadeszły dni zwątpienia. Że nie dam rady, że wszystko jest bez sensu i że chyba sobie żartuje skoro zakładam, że pojawią się bardzo dobre wyniki. Bardzo w siebie nie wierzę niestety... Nie umiem jeszcze tego zmienić, ale cierpliwe czytam podręczniki, robię notatki. Wiem, że zostało TYLKO 3 miesiące, ale nie mogę przecież popadać w paranoję. Wtedy na pewno nic nie zrobię, a działać muszę. Może być powoli, ale dokładnie! Tylko nachodzą mnie wątpliwości, jak właściwie się nauczyć. Może po prostu robić zadania? Chyba właśnie przyjmę taką taktykę, ponieważ mało jest konkretnych pytań o konkretną teorię. Liczy się logiczne myślenie, wykorzystywanie schematów, informacji.

Na szczęście tato pozwolił mi na korepetycje, więc kamień z serca! Cieszę się, że nie zostaję jednak ze wszystkim sama. 

Nie myślę też za bardzo o przyszłości, a jedynie o tym, co mam teraz i o tym co mogę uzyskać jutro. Przeszłości również nie roztrząsam. Nie myślę o słabych wynikach matury, ani też o tym na jaki kierunek zdecyduję się pójść. Mam kilka planów, chociaż powinno być ich więcej ;) Czas wszystko pokaże, choć muszę teraz się starać ze wszystkich sił! Zarówno jeśli chodzi o mamę, jak i o maturę, czy swoją sylwetkę! :)

Złożyłam również wypowiedzenie w sprawie mieszkania. Umieściłam ogłoszenie na grupach facebookowych, zamierzałam również na kampusie politechniki, czy przy akademikach, ale potencjalna współlokatorka już jest. Oby to była ta osoba! Wtedy może nie musiałabym płacić czynsz za cały luty. Problem jedynie tkwi w moich koleżankach-współlokatorkach. Żadna nie chce ustąpić. Żadna nie chce mieszkać z kimś obcym, a jeśli już miałyby mieszkać we dwie w jednym pokoju, to albo jedna nie zmieści się w pokoju drugiej, albo ta druga nie zamierza udostępnić jedynki i zająć wspólnie przejściówkę. Brak słów po prostu, tylko że ja nie zamierzam wyjść na typową świnię. Że zostawię je z niemal dwa razy większymi opłatami.

Może teraz to wszystko przedstawia się już w mniej szarych barwach, ale tylko dlatego, że i nastawienie mam lepsze. To nic, że tato się generalnie do mnie nie odzywa. Mama jest na rehabilitacji, a ja kupiłam ukulele. By rozweselało mi nieco życie ;) A powiem Wam, że była to miłość od pierwszego wejrzenia! Kupiłam też strój kąpielowy i w planach mam naukę pływania. Może być ciężko, bo występuje u mnie silna awersja (topiłam się dwukrotnie), ale chcieć oznacza móc :) Najpierw nieco popracuję na ciałem, by wszystko w miarę jakoś wyglądało :) Może to nieco egoistyczne, ale gdy nie ma mamy, a ja wrócę do kotliny (aktualnie jestem we Wrocławiu), to odpocznę. Mama będzie ćwiczyć - wyjdzie jej to na dobre, pozna nowych ludzi, będzie miała choć trochę rozrywki. Ja nie będę tyle biegać, dźwigać, gotować, sprzątać - zrobię coś dla siebie: pogram na ukulele, pobiegam, poćwiczę, pouczę się, pooglądam film. A i tato może będzie miał czas zmienić nastawienie, porozmawia ze mną i akurat się dogadamy. Jestem w końcu jego córeczką :D

Tylko nieco boli mnie fakt, że ludzie zawodzą. Akurat ci, którymi się otoczyłam - zawiedli. Przyjaciele zdali się być obcymi, a koledzy przyjaciółmi. Jak widać, człowiek mylnie ocenia wszelkie relacje... Pamiętacie Pawła i Nikolę? Pawła, który wymuszał zazdrość drocząc się ze mną i zadając mi nieco dziwne pytania? Otóż nie odzywa się. Podejrzewam, że z tego powodu, ponieważ zbyt wiele z nim rozmawiałam i siedziałam pod koniec dnia, w którym obchodzili z Nikolą miesięcznicę. Unika mnie przede wszystkim. Nikola początkowo też, ale skoro jej reprymenda pomogła, to już się odzywa. Szkoda, bo dogadywałam się z nim i miałam w nim naprawdę dobrego kolegę. Nie potrafię jedynie zapomnieć o tym, że zostałam potraktowana jak dziewczyna, która chyba chce odbić faceta. Mam swoje zasady i nawet gdybym miała się ślinić na widok zajętego już chłopaka, to i tak nie zniszczyłabym jego związku...

Przepraszam za ten jakże długi wpis! Jutro napiszę coś weselszego, ciekawszego, typowo o tematyce Vitalijek ;) Zatem do zobaczenia w jutrzejszym poście! :)

P.S

Wreszcie przejrzę Wasze choćby ostatnie wpisy! <3

17 stycznia 2015 , Komentarze (7)

Tytuł mówi sam za siebie ;)

Jestem znów rozdarta, jest źle. Ale nie myślę o tym, wszystkie smutki i rozterki zagryzam dużą dawką ruchu. Bieganie, Mel b (co najmniej 30 minut), do tego stres i opieka nad mamą. Bywa, że wieczorami nóg nie czuję. Po prostu padam ze zmęczenia! Z dietą różnie, ale przede wszystkim jest zdrowo.

Choć mam ochotę na mocną, gorącą, gorzką czekoladę do picia. Tak o, dla poprawienia humoru. Należałoby się, a co! W końcu wieczór spędziłam (zamiast z ważnym dla mnie człowiekiem) z kaczką, którą należało sowicie zamarynować. Ech...

Oby u Was było lepiej!

12 stycznia 2015 , Komentarze (11)

Kolejną datę przegapiłam i konkretnych życzeń Wam nie złożyłam. Wybaczcie! Ale oby w całym tym roku chciało nam się... chcieć ;) Chęci są przecież tak ważne w dążeniu do celu. Chęć, cała ta determinacja, motywacja. Życzę tego z całego serca. Mam nadzieję, że już trochę tej chęci do Was zajrzało, gubicie pomału i zdrowo zbędne kilogramy, czujecie się zdrowsze i piękniejsze :)

Zacznę od tego, że jest mi wstyd. Wstyd, że Was opuściłam. Że nie pojawiałam się tu długo, nie mam pojęcia co u Was i ze wszystkim w tyle jestem. Wraz z kolejnymi dniami nieobecności mój zapał jakoś gasł, choć wydawało mi się, że złapałam bakcyla. Nie miałam na nic siły, wpadłam w naprawdę głęboki dołek na dobre dwa tygodnie, jak nie więcej... Nie wiem, czy wyszłam z niego pewnie i stabilnie, ale nie myślę o problemach, wszystkich tych rozczarowaniach i zawodach - myślę o sobie. Muszę jakoś podleczyć i załagodzić cały ten ból, którego w moim życiu pojawiło się ostatnio naprawdę wiele. Uwierzcie, było ciężko, ale postaram się być. Być regularnie i jakoś żyć. Najlepiej nie jakoś, lecz zdrowo i korzystnie. Mam nadzieję, że z Waszą pomocą i wsparciem! :)

Dzisiaj byłam pierwszy raz na siłowni! Atmosfera cudowna. Nie sądziłam, że może dawać to tyle frajdy i szczęścia. Uczucie tego, że robi się coś dla siebie, dla swojego zdrowia i wyglądu jest warte każdego wyrzeczenia od słodkości i kalorycznych posiłków. Poszłyśmy z koleżanką skuszone wszystkimi pozytywnymi opiniami od znajomych i nie zawiodłyśmy się ;) jedynym minusem (takim malutkim) było to, że przyszłyśmy rano, gdy trenerów jeszcze nie było. Musiałyśmy zatem radzić sobie na sprzęcie same, więc poćwiczyłam jedynie na bieżni, orbitreku i na jakimś sprzęcie przeznaczonym do wzmacniania części mięśni zewnętrznych i wewnętrznych ud. Nazwy nie pamiętam niestety :D 

Chciałabym wrócić tam jeszcze, poćwiczyć, bo całość zrobiła na mnie wrażenie, ale dopiero jutro podejmę konkretną decyzję. Karnet 12-miesięczny, to kwestia 120 zł/miesiąc lub 130 w zależności od tego, czy chodziłabym tylko do jednej konkretnej siłowni, czy do kilku tych samych, ale umiejscowionych w innych centrach handlowych. Jeśli płaciłabym 130, to prawdopodobnie nie chodziłabym tam sama, tylko z przyjaciółką, która aby do mnie dojechać, musi przeznaczyć ok 30 minut. Także jest o czym decydować. Ewentualnie mogłabym chodzić tam z Pawłem, ale nie wiem, co powiedziałaby na to Nikola :D

Motywacja jest, siła też, chęć również! Na tę chwilę chcę walczyć o swoje dobre samopoczucie, o wymarzoną sylwetkę i oczywiście marzenia ;) Czeka mnie jeszcze podjęcie jakiejś pracy, nauka do matury i korepetycje. Myślę teraz tylko o kwestiach typowo finansowych, bo moje oszczędności na obecną chwilę są niewielkie i na utrzymanie się, siłownię i korepetycje nie wystarczyłoby mi. Muszę najpierw porozmawiać z rodzicami, to na pewno... Ale całość tej sytuacji nie przeraża mnie jakoś specjalnie, ponieważ już tyle naczytałam się o tych wszystkich cudownych kobietach, które oprócz pracy, dzieci, masy obowiązków, mają jeszcze czas na godzinną aktywność fizyczną, że jest to dla mnie motywacją. Dlaczego miałabym sobie nie poradzić? Dam radę! :) Wy również :)

25 grudnia 2014 , Komentarze (12)

Przegapiłam ten moment składania życzeń. Na vitalii niestety... Sms-y poszły wczoraj pod wieczór, słowa też, niektóre nawet wcześniej. Dlatego rehabilituję się i nie składam, ale oznajmiam, że... :) Mam nadzieję, że Wasze święta były, są i będą czasem przepełnionym wzruszeniami, miłością, ciepłem, rodzinną atmosferą, pomyślnością, zdrowiem, serdecznym śmiechem, radością i wszystkimi innymi wspaniałościami, których najbardziej pragniecie. Każdy ma przecież inne wymagania, prawda? ;) Co tam po moich życzeniach! Ważne, by wszelkie dobre myśli się ziściły :)

Przed świętami było mnóstwo pracy. Istna gonitwa. Wraz ze wzrostem ilości jedzenia jakie pochłaniałam, wzrastała proporcjonalnie moja energia i zapał do pracy. Logiczne i bolesne, bo czuję się ociężale. Trzy dni lekkiego obżarstwa i ten 24. grudnia... Przy stole wigilijnym miało być z umiarem, a wyszło trochę ponadto. Niestety :( Bo jak tu się oprzeć cudownym uszkom z grzybami, produkcji samej babci?! No nie da się. Nie da!

Za to zawzięłam się i obiecałam sobie, że wstanę dziś rano i pobiegam. Pomimo wczorajszej pasterki (położyłam się przed 1 w nocy), budzika o 7.30, dzielnie wstałam, ubrałam się i cichutko opuściłam dom, by zrobić to, co zamierzałam. Kto normalny wstaje wcześniej w Boże Narodzenie, by pobiegać? Ano ja :) I dobrze mi z tym! Popijam teraz wodę mineralną (w planie ok. 2,5 L), wcześniej herbatkę ziołową. Z jedzenia postawiłam na naprawdę lekką wersję śniadania. Pół garści orzechów włoskich, 2 kiwi, 2 mandarynki, jabłko, banan, posypane cynamonem i skropione sokiem z cytryny. Muszę przywrócić pierwotne wymiary swojego żołądka :D Wieczorem liczę na Mel b i może jakiś spacer ;)

W celu poskromienia ochoty na wszystko, co świąteczne i smaczne, pomoże mi (mam taką nadzieję) gorset. Tak, taki ze stalowymi fiszbinami! Dostałam go wczoraj od siostry :) Jest śliczny, czarny w wisienki i drobne różowe kwiatuszki. Nie kłóci się to z moim stylem, bo pomimo tego, że służy do brutalnego ściskania talii, jest delikatny.

Póki co, ochoty na jedzenie nie ma, tylko czuję lekką pustkę... Ważne, by wrócić na dobre tory ;) Jeśli tak, jak ja zboczyłyście z dobrej ścieżki, życzę szybkiego i trwałego powrotu! 

No i są moje życzenia, o! :D

14 grudnia 2014 , Komentarze (9)

Wszystko, czego doświadczamy w życiu ma swoje "przed" i "po". Nawet, jeśli niekoniecznie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Zacznę od tego, że jestem przed @. I co? Wskutek dodatkowych rozterek i dylematów ciągnie mnie tak bardzo do słodkiego, że ... tragedia, dziewczyny! Marzy mi się tarta czekoladowa... Taka o kruchym spodzie, z czekoladą w środku, a po wierzchu posypana kakao i podana z niewielką rozetką bitej śmietany... Dawno aż tak nie miałam! :D Co z tego, że dba się przez cały ten czas o swój organizm, jak przychodzą dni słabości i klapa. Na szczęście moje dzisiejsze lenistwo wygrywa i do tej pory nie poszłam do sklepu po jakiegoś batona ;) A uwierzcie - ciągnie, że oj... 

Za to dwa razy zrobiłam trening pośladków z Mel b, bo od siedzenia na łóżku już tyłek mnie boli. Do tego ćwiczenia na brzuch i tyle mojej aktywności... Za mało! Powinnam biegać, bo cellulit raczej się nie zmniejsza :( Wykonuję masaż bańką chińską, ale wydaje mi się, że to za mało... Brakuje mi peelingów kawowych. Tak bardzo chciałabym być w domu... Mogłabym biegać gdziekolwiek bym chciała i w czymkolwiek, co miałabym pod ręką. A tutaj nie. Bo każdy każdego widzi ;) Dieta moja kuleje niestety, bo mało w niej białka i warzyw. Są owoce, jest woda, ale też jogurty, a w nadmiarze dużo pożytku raczej nie przynoszą. Byle przeżyć ten tydzień - pocieszam się ;) Bo w sobotę zjadę do domu, zacznie się przedświąteczna krzątanina, za którą bardzo tęsknię. To nic, że mam mnóstwo pracy. Bardzo lubię taki stan, gdy nie ma się aż w co ręce włożyć ;)

Generalnie tęsknię za tym, co było przed studiami. Co ciekawe - za pracą. W dodatku kolejny raz słyszałam (już od kilku osób), że jestem świetnym materiałem na żonę! 

Okazuje się, że bardzo lubię sprzątać, piec (to wiedziałam), gotować (to też wiedziałam), doglądać wszystkiego, załatwiać... Aż dziwne. Ale brakuje mi tego. Brakuje też przestrzeni, pięknych widoków, pachnącego deszczu, mgły, wspomnień, które są zawieszone w rodzinnej miejscowości. Tęsknię już całym sercem!

Ostatnio nie kleją mi się żadne słowa. Na dłuższy wpis z mojej strony chyba będę musiała poczekać ;)

7 grudnia 2014 , Komentarze (22)

Wczoraj był 6. grudnia. Dzień raczej wesoły, prawda? Ale mnie bardziej przytłoczył niż pokrzepił. Ale od początku...

Zaczęło się od ćwiczeń z Mel, czyli pośladki, nogi i abs. Powoli już zaczyna mi się nudzić ten zestaw abs, więc powinnam zacząć szukać jakiegoś świeżego substytutu :D Jeśli chodzi o ćwiczenia, to coraz bardziej widzę sens w ćwiczeniach siłowych... Modelują doskonale, ujędrniają i dziewczyny wyglądają nadal kobieco, seksownie! Wspaniale... Muszę więcej o tym poczytać ;)

Następnie poszłam z koleżanką na zakupy, aby mogła znaleźć jakieś prezenty choinkowe. W centrum handlowym było od groma ludzi. Płaczące dzieci, zgiełk, muzyka - wszystko naraz. Do tego koleżanka jest tak niezdecydowaną osobą... Głodna wróciłam do domu, odpoczęłam i poszłam na kolokwium. Trafiłam na dziwne zadania. Jedno rozwiązywałam trzema różnymi sposobami i za każdym wychodziło tak samo, ale nie, to nie było dobre rozwiązanie. Gdy zobaczyłam, że i tak nie zaliczę (za każde kolejne podejście do zadania było -25% pkt.) zakończyłam te głupie ekolokwium. To było jak loteria - to system losuje Ci zestaw zadań. A ja nigdy nie miałam szczęścia w tego typu rzeczach, naprawdę. Tylko dwa razy w życiu coś wygrałam. Raz - kubek (w konkursie brało udział max. 5 osób) i dwa - książkę (w konkursie recytatorskim, ale to jeszcze było w gimnazjum). I tyle mojego szczęścia ;) Zawsze pocieszałam się, że szczęście się wreszcie odwróci i los uśmiechnie, ale do tej pory tak się nie zdarzyło...

Wieczorem do mieszkania przyszedł chłopak drugiej koleżanki i z okazji Mikołajek w ramach pocieszenia dostałam czekoladowego lizaka :) Takiego pysznego! Skusiłam się, pomimo 21 na zegarku... A potem jeszcze na naprawdę cienki pasek lodów (sama kroiłam). Tyle było słodkości w niesłodkim dniu :D Generalnie Paweł jest najserdeczniejszym chłopakiem z chłopaków moich koleżanek, współlokatorek. Zawsze się przywita, uśmiechnie, zagada, czymś poczęstuje, trochę poprzekomarza ze mną. Miły chłopak. Wszyscy znamy się z liceum, ale zawsze miałam wrażenie, że jest on największym snobem z grupy :D Pozory mylą jak widać. Wczoraj kolejny raz zaprosił mnie do kina (przy swojej dziewczynie) i stwierdził, że chciałby, abym zarówno ja, jak i jego dziewczyna byłybyśmy jego żonami. Hm. Żarty żartami, ale ja na miejscu Nikoli chyba bym się obraziła. Tym bardziej, że wcześniej, gdy Nikola nalegała abym pokazała Pawłowi kupioną bieliznę (domyślam się, że oczekuje podobnej w prezencie od niego) powiedział, że wolałby zobaczyć nie bieliznę, a mnie w bieliźnie. Nikola się tylko śmiała. Dziwnie, dziwnie.

Coraz bliżej jestem też podjęcia decyzji, która dotyczy całego mojego życia. Zostawię tę politechnikę, która nie jest dla mnie (coraz bardziej to czuję), pójdę do pracy ze względu na to, że umowę na mieszkanie mam do końca czerwca i w międzyczasie będę się uczyć do matury. Poprawię ją i zobaczymy - albo dostanę się na lekarski, albo pójdę na położnictwo, skąd blisko do ginekologii (taką robiłabym chyba specjalizację, jeśli byłabym na medycynie). Lubię pracę z ludźmi, nie widzę siebie w jakichś koncernach jako chemika. To nie dla mnie. A jeśli chodzi o medycynę... Jeśli nie braknie mi siły i chęci, to będę próbować. Niektórzy dostają się przecież za nawet piątym razem ;) To moje życie, moje marzenia, prawda? :) Gdy z nudów robiliśmy z kuzynem przykładowy test LEP, to mieliśmy nawet ładny wynik - zdalibyśmy! :D Wtedy aż się czuje, że można mieć skrzydełka. Takie chociaż drobne... ;)

4 grudnia 2014 , Komentarze (26)

Brak czasu na lenistwo, brak pieniędzy, brak jedzenia i brak... udanego, mikołajkowego weekendu! Tak, zgadza się, już tłumaczę :) 

Mam ostatnio strasznego lenia. Takiego świątecznego wręcz, bo już wszędzie czuć magię świąt. Więc jeśli myśli się o tym cały czas, to nie w głowie już całki, pochodne, macierze i inne matematyczne zadania, tylko przygotowania. Zwariować można, ale w sposób cudowny, prawda? :)

Brak pieniędzy z takiego powodu, że ponad 200 zł zeszło na prezenty, kartki świąteczne, znaczki, papier itd. Po odliczeniu na czynsz, opłatę za internet, bilet powrotny do domu i na komunikację miejską pozostaje mi 34,50 zł. Do ok. 20.12 licząc od dzisiaj ;) A i lodówka jest prawie pusta... Jedynie mam zapas pierogów i gołąbków w zamrażarce, z czego będzie... no ok, nie tak znowu dużo - z 6 obiadów. Mogłabym co prawda zadzwonić do rodziców w sprawie pieniędzy, ale nie chcę naciągać taty. Już i tak ma wiele wydatków. Może dam radę ;)

A mikołajkowego weekendu nie będzie z powodu kolokwium z chemii! Które odbędzie się dokładnie 6.12 o godzinie 18.00. Szczyt chamstwa, prawda? I tak bardzo mi się nie chce...

Zmieniając temat: na dzisiejszym wykładzie z algebry ujrzałam naprawdę przystojnego chłopaka ;) ale tylko zobaczyłam go, bo siedzieliśmy parę miejsc od siebie. Oczywiście nie mam pojęcia, jak ma na imię i nawet nie wiem, na jakim jest kierunku, ponieważ z jego grupą widujemy się tylko na wykładzie z algebry... Cóż, ale popatrzeć można ;) Wygląda na romantyka i marzyciela. A może to po prostu taki typ urody? Spojrzał na mnie ze 3 razy. Ale fascynacji w jego oczach raczej nie ujrzałam, chociaż nie wiem, czy można by ją dostrzec, gdy od razu spuszczałam wzrok :D Brak mi tej śmiałości - jak zawsze...

Dieta (z powodu braku jedzenia) jest, ale na pewno niskokaloryczna. Po dzisiejszych "posiłkach" kuje mnie żołądek, ale nic nie poradzę. Ćwiczeń mało, ale Mel b na pośladki było ;) też Tiffany na boczki, bo chcę uzyskać węższą talię. Jakieś sprawdzone sposoby albo ćwiczenia? :)

Dzisiejsze menu (nie ma się czym chwalić, ale umieszczę, bo nie mam pojęcia, ile to kalorii):

1) I ŚNIADANIE: jajecznica z 3 jaj, z kawałkiem cebuli i kiełkami rzodkiewki oraz banan;

2) OBIAD: torebka (100g) ryżu brązowego z twarożkiem, kefirem, jabłkiem, cynamonem, imbirem i odrobiną cukry wanilinowego;

3) KOLACJA: jogurt naturalny z łyżką lnu, łyżeczką kakao, 2 łyżkami płatków owsianych i 1 granoli domowej roboty.

+ 1,5 L wody niegazowanej.

Jedzenia mało, ale i tak mam dobry humor ;)

Chciałam też się zapytać, jak reaguje Wasz organizm na typową, miejską wodę. Czy to kwestia przyzwyczajenia? Odkąd mieszkam we Wrocławiu non stop mam jakieś kłopoty ze skórą. Strasznie się łuszczy (nawet na wargach, pomimo tego, że balsamuję je kilka razy dziennie) choć mam cerę tłustą (częściej się świeciła, niż była przesuszona), do tego dochodzi mnóstwo niedoskonałości... Już mam dość, bo odżywiam się bez tych śmieciowych produktów, a efekt jest wręcz odwrotny. Nie wiem co robić, a jest to naprawdę męczące... W licznych artykułach można przeczytać, że niby woda ta jest zdatna do picia i smaczna, ale wystarczy zaparzyć sobie herbatę, by ujrzeć śliczny kożuch osadzający się na kubku i zapewne na zębach. Kupiłyśmy filtr, ale do kąpieli takiej wody nie wezmę. Od wczoraj twarz myję w przefiltrowanej - może wkrótce coś się polepszy. Mam taką nadzieję ;)

3 grudnia 2014 , Komentarze (30)

Przygotowania świąteczne idą pełną parą, jeśli chodzi o sklepy, sklepiki, lokale i inne miejsca publiczne. Ja wstrzymuję się tradycyjnie do ostatniego tygodnia przed świętami. Choć chyba z trudem ;) Na szczęście kupno prezentów dla najbliższej rodziny mam już za sobą, jednak pojawiły się pewne wyrzuty sumienia... Otóż każdy dostanie książkę i kawę/herbatę. Cena za prezent, to około 40 zł. Tak plus - minus. Prezentami zajmowałam się ja, jak co roku, więc i teraz musiałam sobie sama coś kupić. Pieniędzy i tak już poszło sporo (4 x 40 zł + kartki świąteczne, papier na prezenty), a na sam koniec, to już przeszłam samą siebie! Zamiast kupić sobie jakiś stonowany prezent o przybliżonej cenie, ja postawiłam na bieliznę... I to koronkową! Ba, czerwoną! A cena? W sumie prawie 90 zł... Robiłam sobie wyrzuty przez cały dzień, ale... ten komplet jest cudowny! Nie wiem tylko, co zrobię, gdy każdy wypakuje swój prezent i się nim pochwali... Chyba bieliznę przemycę gdzieś na boku, a przy rodzinie otworzę tylko paczkę z zieloną kawą i może jakimś lakierem do paznokci, albo balsamem do ust ;) Na zakupach byłam z koleżanką i to właściwie ona namówiła mnie na ten komplet. Stwierdziła, że nie mam co sobie "żulić", bo to ja wszystkim się zajmuję, zawsze mam dużo na głowie i po prostu zasługuję. Ale czerwona bielizna? Czerwona? ... Gdzie ja ją będę zakładać?! :D Chyba najpopularniejsza myśl wśród kobiet kupujących bieliznę: "Dla kogo? Komu mam się w niej pokazywać, skoro nie mam faceta?" Ano dla samej siebie! Choć to taki krzykliwy kolor :D Ale i świąteczny, prawda? ;) Zdjęcia wrzucę na koniec wpisu.

Jeśli chodzi o dietę, to jest. W poniedziałek pozwoliłam sobie na 4 czekoladowe wafelki, takie rurki deserowe, ale koniec już. Do świąt poszczę, jeśli chodzi o słodycze :) Ćwiczenia też są, standardowy zestaw z Mel b: nogi, pośladki i abs. Do tego dochodzi co drugi dzień masaż bańką chińską. Mam nadzieję, że doczekam ładnych efektów do świąt, albo Sylwestra ;)

Co do studiów, to nadal mam wątpliwości, czy jest to kierunek i uczelnia dla mnie. Póki co, zawalam kolokwia. Nie mogę się jakoś przestawić. Uczę, ale nie wychodzi... Choć pocieszam się, że większość studentów pwr jest tutaj po poprawkach. Może odnajdę się w końcu jakoś. Trzeba być dobrej myśli ;)

Na koniec dodam jeszcze tylko, że warto mieć swoje postanowienia adwentowe. Podziwiam osobiście ludzi, którzy w nich trwają do końca i dlatego też spróbuję się przyłożyć ;) Powinno być to coś, co nie tylko rozwinie ciało, ale też i duszę, więc po dłuższej chwili zastanowienia stwierdziłam, że na pewno z tej okazji przyłożę się do ćwiczeń (lepszy humor = lepsze nastawienie do otoczenia), odrzucę słodkości, przez które miewa się wahanie nastroju i przede wszystkim (chyba najistotniejsze) postaram się mniej kłócić z ludźmi, którzy są mi bliscy. Przed świętami na pewno pojednam się też z jedną, drogą mi osobą, bo przecież to magiczny i niezwykły czas :) To tyle. Trzymajcie się swoich postanowień! :)

I obiecane zdjęcie:

Jestem zakochana w tym staniku <3

29 listopada 2014 , Komentarze (17)

Długo mnie tu nie było, prawda? Przepraszam, jeśli zawiodłam, ale mnóstwo zajęć, brak wolnego czasu i jesienna chandra były nie do zniesienia. Jakoś przebrnęłam, ale było i jest ciężko. Myślę, że tak naprawdę ten podły nastrój minie wraz z nadejściem tygodnia przedświątecznego, bo właśnie wtedy najbardziej czuć magię świąt. No a tę uwielbiam! :) Już nie mogę doczekać się śniegu (podobno prószy tam, gdzie mieszkam), pachnącej choinki, błyszczących bombek, zapachu pomarańczy, cynamonu, piernika, maku i wszystkiego, wszystkiego, co w dniach świątecznych jest niezbędne :) Także jemioły, ciepła bliskich... i można by tak wymieniać i wymieniać, bo święta są magicznym okresem :) A nawet lubię tę krzątaninę: szybkie mycie okien, podłóg, pieczenie, gotowanie... Więc czekam na drugą połowę grudnia :) 

Trzeba już też rozejrzeć się za prezentami... Lepiej mieć coś chwilę przed, niż kupować coś nieprzemyślanego w tłumie innych ludzi, którym wypadło pozałatwiać wszystko "na ostatnią minutę". Nie mam pojęcia, co kupić babci. Wszyscy inni domownicy nie sprawiają mi takiego problemu. A babcia? Nie mam pojęcia. Jest osobą serdeczną, potrafiącą wszystko zrobić (gdy nie umie, to zawsze coś wykombinuje), o artystycznej duszy. I nie wiem :)

Jeśli chodzi o dietę, to przez tę moją nieobecność było różnie. Raz lepiej, a raz gorzej. Tylko, że jak zjadłam coś perfidnie kalorycznego, to miałam zaraz wyrzuty sumienia - ot, tak wytrenowany organizm :) W dniu urodzin pozwoliłam sobie na odrobinę szaleństwa, więc pojawiło się i słodkie wino i czekolada z bakaliami i oczywiście tort czekoladowy z orzechami :) Ale już koniec słodyczy, od 2 dni ich nie jadam. Odmawiam batonów na poprawę humoru, lodów, budyniów w kubkach, słodkim i pachnącym bułeczkom...Trzeba zrobić coś dla siebie i swojego wyglądu ;)

Tylko boję się o dietę w czasie świąt... Pilnuję się rozdzielnej, ale przy świątecznym stole nie będzie mowy o zastanawianiu się, czy w cieście na uszka jest na przykład jajko... Może mi się uda rozsądnie to opanować, ale podejrzewam, że skończy się po prostu na umiarze. Bo najważniejszy jest chyba właśnie umiar ;)

Są też ćwiczenia! Przez cały ten czas głównie skupiłam się na brzuchu, czasem na pośladkach, ale odkąd w diecie nie ma słodkiego - postanowiłam działać. Zatem jest Mel b i nogi, pośladki oraz abs. Masaż bańką chińską, nieużywanie windy, wysiadanie na przystankach dalej. Do świąt chcę widzieć i czuć poprawę :)

Na koniec: zdjęcie brzucha. Myślę, że wygląda trochę lepiej ;)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.