Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niestety już mam czterdziestkę, ale niezmiennie czuję się jak bym miała czterdzieści do setki. Mój metabolizm leży i kwiczy, a ja razem z nim. Do tego posiadam alergię na wysiłek fizyczny i uwielbiam herbatę z sokiem malinowym i hektolitry kawy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36932
Komentarzy: 658
Założony: 29 października 2015
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lachesis

kobieta, 48 lat, Warszawa

163 cm, 90.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 października 2016 , Komentarze (22)

Dzisiaj jest dzień dziecka utraconego, kiedy kobiety opłakują również swoje sześcio, siedmio, ośmio tygodniowe ciąże, które nie miały szansy trwać dłużej. To dzisiaj, za to wczoraj kobiety biegały poubierane na czarno, z obłędem w oczach po ulicach, wojując o prawo usuwania swoich sześcio, siedmio i ośmio tygodniowych ciąż. Dlatego czuję w sobie kopulację rozdźwięków. Nie oceniam, nie utraciłam, nie usunęłam, nie byłam w niczyjej skórze. Dopadają mnie paradoksy bytu tu. Ale za to jako młode dziewczę, robiłam słuchowisko radiowe. Posłuchać się go nie da, ale mam jeszcze scenariusz wraz z objaśnieniem.  Temat ciężki i nie dietetyczny. Ciąg dalszy na własną odpowiedzialność.

 „I tak kiedyś przytulę cię mamo” – małe życia z wypowiedzi rozproszonych

Podkład muzyczny: Arka Noego: „Kiedy” (1 min) po 1 minucie się wycisza, w tle pozostaje już tylko podkład muzyczny bez słów.

„Kiedy byłam jak kropelka, czułam serca twego bicie, i wiedziała jak jest wielka miłość, która daje życie. Kocham cię, kocham mamo wiem że ty czujesz to samo. Kiedy byłem jak kwiatuszek, mama głośno powiedziała, z słów rozwinął się kłębuszek, które bardzo pokochałam. Kocham cię, kocham mamo, wiem że ty czujesz to samo. Kiedy będę taka duża, ja przytulę mamo ciebie i zawołam żadna burza nie oddali nas od siebie. Kocham cię, kocha mamo wiem, że ty czujesz to samo”

Głos jak najmłodszego dziecka, ale wyraźny i zrozumiały:I tak kiedyś  przytulę cię mamo”

Lektor: „Małe życia w wypowiedziach rozproszonych”

Kobieta nr 1: „Usunęłam ciążę. Zabiłam swoje dziecko. W siódmym tygodniu. Teraz cały czas o tym myślę. Co wieczór patrzę na zdjęcie usg gdzie widnieje tylko taka mała fasolka... Nie umiem z tym żyć. Bo to moje dziecko. Kocham je. Nadal. I wiem, że jest. Nie umiem sobie z tym poradzić. Chyba sama się zabiję... Dlaczego to zrobiłam... Do lekarza pojechałam z mamą. To mama zadecydowała. Powiedziała ,że jak tego nie zrobię to zmarnuję sobie życie. U mnie w domu i tak jest ciężko. Jesteśmy wytykani bo moje rodzeństwo (brat i siostra) są niepełnosprawni. Ludzie i tak nas wytykają. Ojcem mojego dziecka jest Nigeryjczyk. Akceptacja czarnego dziecka w małej miejscowości nie jest rzeczą normalną. Każda moja decyzja była zła. Decydując się na urodzenie zniszczyłabym Rodziców. Usuwając zabiłam dziecko, straciłam ukochanego mężczyznę i powoli wyniszczam siebie...”

Fragment Muzyczny: Arka Noego :”Jacek kocha mamę Kasię, Zuzia kocha mamę Basię, Kuba kocha mamę Anię, każdy kocha, każdy kocha swoją mamę”

Lektor: „Jest miłość co była sercem a stała się duchem...”

Kobieta nr 2: Droga po moje upragnione szczęście jest tak długa i tak kręta. jestem po laparoskopii - usunięcie jajowodów, po 2 próbach in vitro i wreszcie udało się, szczęście moje było nie do opisania i straciłam je tuż przed wigilią odeszło. Jestem taka pusta i tak mi jest przykro. już nie mam siły na zastrzyki, stymulacje i przystąpienie do programu. czekać pół roku. a jak się nie uda? tak się boje”

Fragment Muzyczny: Arka Noego :”Jacek kocha mamę Kasię, Zuzia kocha mamę Basię, Kuba kocha mamę Anię, każdy kocha, każdy kocha swoją mamę”

Kobieta nr 3: „Straciłam troje Dzieci, mam niewiele ponad dwadzieścia lat, od roku i dwóch miesięcy jestem mężatką. Walczę. Powoli, a jednak z coraz większa determinacją. Walczę, choć to nie determinuje mojego życia. Walczę, choć czasem płaczę aż do bólu”

Fragment Muzyczny: Arka Noego :”Jacek kocha mamę Kasię, Zuzia kocha mamę Basię, Kuba kocha mamę Anię, każdy kocha, każdy kocha swoją mamę”

Kobieta nr 4:Dzisiaj w nocy śniła mi się kraina nienarodzonych dzieci. Jestem u kresu wytrzymałości psychicznej, napady płaczu, ciągła nerwowość, drażliwość, brak chęci do czegokolwiek. Święta mnie dobiły. Może powinnam pójść do lekarza zanim całkiem zobojętnieje na otaczający mnie świat.”

Wstawka muzyczna: Arka Noego „A ja kocham moją mamę” 1 min 30 sek.

„Złote słońce, kolor nieba, wszystko czego ci potrzeba. Urok wiosny i jesieni dzisiaj mamo ci niesiemy. Pięć uśmiechów i trzy kwiatki, miłe słowa i pomadki, żółte jabłko zapach mięty, to dla mamy są prezenty. Kocham moją mamę, kocham ją, kocham moją mamę kocham ją, kocham moją mamę kocham ją, kocham moją mamę kocham ją.”

Kobieta nr 5: Usunęłam ciążę ponad dwa lata temu. Po dwóch miesiącach znajomości, dodam że nadal jesteśmy razem. Gdy się o tym dowiedziałam zwaliło mnie z nóg. Wiem, wiem wiem, odpowiedzialność, mądry seks.....Ja też tak myślałam. O aborcji myślałam jak o najgorszej rzeczy, tak jak i zapewne wiele z was....Ale nie wiesz jak się zachowasz gdy w takiej sytuacji się znajdziesz. Przerosło mnie to, mnie i mojego partnera. Nie powiem że nie żałuję bo to byłoby kłamstwo....Wiem, że gdyby to się stało teraz to postąpiłabym zupełnie inaczej.... Tego dnia nie zapomnę zapewne do końca życia. Tego ciepłego poranka, gorącego słońca, tych mało istotnych szczegółów, jak charakterystyczna popielniczka na stole czy moja kurtka na wieszaku w poczekalni. Zapach rękawiczek, sterylne pomieszczenie, białe żaluzje w oknie...Milczenia w drodze powrotnej i nieprzespanych trzech dni po.... Czy tutaj są kobiety, które wiedzą o czym mówię.....???

Kobieta nr 6:Tak, jestem... i wiem o czym mówisz...tak w skrócie.. zawiózł mnie do swojego kolegi - ginekologa, potem dał 2.000 zł.. powiedział "już idź, musisz to zrobić” nie chciałam.. ale stało się...”

Wstawka muzyczna: „Dla mamy  sł. i muz. T. Wywrocki” „Dla Ciebie dzisiaj gram, dla ciebie śpiewać chcę, jak bardzo kocham wiesz i serce twoje wie. Jak cichy wiatru szept płynie moja pieśń. niech słyszy cały świat...” (45 sec)

Kobieta nr 7: „15 czerwca 2000 urodziłam martwego Gabrysia. 32 tydzień ciąży byłam szczęśliwa, wszyscy mówili że pięknie wyglądam, czułam się bardzo dobrze, jeździłam samochodem, pracowałam, fizjologia. Wieczorem ok. godz. 19 czułam jeszcze ruchy dziecka, potem pobolewał mnie brzuch na dole, ok. godz. 22 zadzwoniłam do szpitala tam gdzie prowadzono moja ciążę bo zesztywniał mi brzuch. Lekarz powiedział, że to normalne i mam zażyć dwie no-spy i położyć się spać. Za dwie godz. obudziłam się ze strasznym bólem, szybko zebrałam się do szpitala, wtedy chlusnęła krew. Gdy znalazłam się w szpitalu serduszko Gabrysia nie biło a ja byłam nieprzytomna z bólu. Urodziłam mojego pięknego syneczka o godz. 10,40 dnia następnego. Poród był straszny. Dziecko pokazano mi bez problemów, mogłam spokojnie się pożegnać. Gabryś był ślicznym chłopcem, ważył 1700 g, 42 długi., buzię miał okrągłą jak księżyc, włoski czarne. Spał jak aniołek. Jestem wdzięczna ,że mogłam go zobaczyć. Zawsze będę go kochała. To straszne, ale codziennie rano pęka mi serce. Mam dwoje rodziców na cmentarzu, ale teraz czuję, że jest tam cząstka mnie. Codziennie go szukam. Nie radzę sobie........”

Wstawka muzyczna : Wilki – „Z tobą odeszły anioły” (1 min 5 sek.)

„Z tobą odeszły anioły, jest noc w ogromnym domu. Umierałem i wołałem do nich. Nie ma nas, nie ma nas.  Nie ma nas, nie ma nas.”

Kobieta nr 8 : Miesiąc temu zmarła a następnie przyszła na świat moja Zuzia, niestety w takiej właśnie kolejności... Nic już nie jest tak jak było, pozostał tylko ból, tęsknota, smutek i wiara... że tam gdzie jesteś córeczko jest Ci dobrze... nadzieja... że się spotkamy... miłość... ogromna, do Ciebie córeczkoi setki... dlaczego?!? ... bez odpowiedzi...

Wstawka muzyczna: Arka Noego „Dziękuję: „Dziękuję ci mamo, dziękuje za życie, za pacierz wieczorny i uśmiech o świcie, za bajki, kolory, za wszystko co wiesz, za złe humory też. Jest takie niezwykłe słowo, pisane sercem, we wszystkich językach świata, mama jest najpiękniejsze Dziękuję ci mamo, dziękuje za życie, za pacierz wieczorny i uśmiech o świcie, za bajki, koloru, za wszystko co wiesz, za złe humory też.” (1 min, 15 sek)

 

Kobieta nr 9„Dziś Natalka skończyłaby 2 latka. Na urodziny obiecałam jej domek dla lalki, a kupiłam domek dla niej! Zaczęło się od przeziębienia. 16.10.01r. trafiłam z duszącą się córką do szpitala, stwierdzono zapalenie oskrzeli. Za 3 dni dostała wysokiej temperatury, zaczęły się wymioty. Od lekarza usłyszałam: "dziadki coś przynieśli, dziecko się nażarło a teraz rzyga". Diagnoza: obustronne zapalenie płuc. Mimo ciągłych leków, było coraz gorzej. Kolejna diagnoza: zapalenie stawów biodrowych. Tym razem leki zadziałały i 1.11.01r. wróciłyśmy do domu. Natalka dostała leki, ale kiedy skończyła serię,  znów była chora. dostawała więc kolejne, silniejsze antybiotyki, były badania krwi z których jasno wynikało że zapalenie atakuje cały organizm. 20.11.01r.wróciłam z córką do szpitala. Lekarze szukali przyczyny infekcji i po badaniach wykryto mętny płyn w biodrach, to podobno była ropa. 24 listopada podano Juli krew po której mała zaczęła wracać do zdrowia. Myślałam że najgorsze już za nami. Bardzo się pomyliłam! Czwartego dnia po transfuzji moja mała córeczka była już podłączona do aparatów w ciężkim stanie. Przewieziono nas do kliniki w Warszawie, tam kolejne badania   i usłyszałam WYROK: w sercu jest worek z bakteriami gronkowca złocistego. Jeśli się urwie i popłynie z krwią do mózgu, mała nie ma szans! Później stwierdzono że to ropień i zakwalifikowano Natalkę na operacje, tylko trzeba odessać płyn z osierdzia. Operacja udała się i widziałam ogólną poprawę. Cieszyłam się bo nie przypuszczałam co jeszcze może się wydarzyć. 4.grudnia.01 r. w nocy zaczęłam krzyczeć że moje dziecko umiera. Zabrano ją na OIOM a o 7 rano przyszedł do mnie lekarz. wiedziałam po co, powiedział: "walczyła, ale nie miała szans".

Wstawka muzyczna: Arka Noego „Dziękuję: „Dziękuję ci mamo, dziękuje za życie, za pacierz wieczorny i uśmiech o świcie, za bajki, kolory, za wszystko co wiesz, za złe humory też. Jest takie niezwykłe słowo, pisane sercem, we wszystkich językach świata, mama jest najpiękniejsze Dziękuję ci mamo, dziękuje za życie, za pacierz wieczorny i uśmiech o świcie, za bajki, koloru, za wszystko co wiesz, za złe humory też.” (1 min, 15 sek)

Kobieta nr 10: „Byłam w ciąży jak miałam 19 lat przerażenie było niesamowite. Dziś mam 30 lat, a synek skończył 10 latek. Nigdy w życiu nie żałowałam tej decyzji.”

Wstawka muzyczna: Wilki „Z tobą odeszły anioły” fragment (45 sek)

„Płynie miasto a ja w nim tonę, białe mury upadły i koniec. Bród dookoła i sam na ulicy, kiedy krzyczę, kiedy krzyczę. Nie ma nas, nie ma nas”

Kobieta nr 11: „Najpierw był lęk (choć powinnam napisać: wielka miłość, szczęście, radość, tylko, że to wszystko było dużo wcześniej), nawet trudno teraz powiedzieć czy bardziej o siebie, co powiedzą w domu, czy o dziecko, że razem nie mają gdzie się podziać, kiedy już będzie na świecie. Dziecko - oby zdrowe i silne. Wystarczył jeden telefon, by uruchomić lawinę myśli. Głos w słuchawce powiedział: "Chyba jednak nie możemy się pobrać, tak to teraz widzę"”

LEKTOR: „Nie zapominajmy o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę”

 

Zakończenie: fragment utworu: Wilki „Na zawsze i na wieczność”

„Na zawsze i na wieczność uczyńmy z życia święto, by będąc tu przez chwilę wszystko zapamiętać, nasza droga nigdy się nie skończy.... Tyle samotnych dróg musiałem przejść bez ciebie, tyle samotnych dróg musiałem przejść by móc odnaleźć ciebie tu. I wtedy padał deszcz”

 

 Objaśnienia:

Wypowiedzi wszystkich kobiet są prawdziwe, jednakże nie były w żaden sposób przez mnie autoryzowane. Korzystałam z forów internetowych i stron internetowych. Dane mogące pozwolić na identyfikację wypowiadającego się zostały zmienione. 

Przedstawiona audycja nie neguje, ani nie pochwala postaw, a jedynie pokazuje małe życia. Pokazuje coś, co się zdarza, dzieje. Nie ma na celu pouczania, ani wskazywania właściwej drogi. Są to jedynie wypowiedzi rozproszone. A słuchacz niech tylko na chwileczkę się zatrzyma.

Tytuł jest dla tych dzieci. Kiedyś wszyscy gdzieś się spotkamy.

 

12 października 2016 , Komentarze (11)

No i „cha” wq…Ili smoka. Albo inaczej: nie tyka się lwa kiedy sra, a tu kijami pyrkają po dupie. Nie dość, że chrycham i zdycham,  to świadomie lub nieświadomie wjechano mi na ambicję. W ogóle to chorowanie powinno z ustawy wyłączać głowę, wujków dobra rada i komentatorów życia twego. Usypiać wszystkich, tak jak usypia się komputer i po przejściu choroby odpalać na nowo.

Generalnie w tym biegu donikąd człowiek nie zastanawia się nad wieloma sprawami i wiele uwag mniej lub bardziej kąśliwych puszcza bokiem, nie przygląda się bacznie otoczeniu i nie porównuje się z nim i gna dalej donikąd, albo jak kto woli prosto do śmierci, bo przecież każdy z nas umrze tylko pewnie w innym czasie.

No i niestety nadszedł ten czas, kiedy znudzona odmóżdżaczami, wiadomościami i tym podobnymi codziennymi bodźcami leżakującego pod kocem kaszlaka, w ciszy domowego ogniska, zaczęłam analizować abarot wszystko co się ostatnio zadziało i to co się zadziać nie chciało. Wyzwalaczy tych myśli było kilka, i pamiętniki tutaj obecnych również, bo wreszcie miałam czas pozaglądać, co na vitalii słychać i co gorsza dla mnie – widać.

Ale od początku, lista wq..ów moich, czyli terapia chorej frustratki: 

      Znajoma nr 1: - Ojoj biedactwo, jak ty się czujesz. W odpowiedzi jeszcze nie zdążyłam wylać choćby połowy swoich żali, kiedy w pół słowa zalała mnie informacjami dla odmiany o swoich: ostatnich podbojach, zakupach i tym podobnych. A na koniec zostawiła bombę: kupiłam sobie „coś”. I to „coś” niestety było przedmiotem moich marzeń, na które „coś” tak zwyczajnie mnie nie stać, a nawet jak bym się napięła, to mój ślubny na to „coś” się nie zgadza. I wielokrotnie o tym „coś” rozmawialiśmy z małżem, ale on jest na nie. Ale żeby ona jeszcze to „coś” kupiła innego rodzaju niż ja marzę, to może by mnie tak nie trzepło, ale to „coś” to było moje „coś” i już. Kiedy z przekąsem powiedziałam do domowego faceta ćwiczącego kciuk na pilocie, że jest trok od kaleson, no bo ona ma moje „coś”, a ja nie mam tego „cosia”, to jak zwykle ze stoickim spokojem stwierdził „widzisz, ale ona, nie ma takiego zaje… męża jak ty”. I podrapał się tam, gdzie tylko facecie potrafią się drapać w towarzystwie dam. Grunt to dobre samopoczucie. Bo moje legło na dnie rozpaczy. Zero zrozumienia.

      Znajoma nr 2, której pomagałam i napisałam w dość krótkim czasie kawał opracowania jakiś czas temu: – A w ogóle z tym tam co napisałaś to co tak szybko ci poszło? – No normalnie, a coś nie tak? – Nie no okej, ale tak szybko jakoś ci poszło, tak to się nie da, - No jak się nie da jak się da, przecież dostałaś, - No właśnie szybko i dobrze piszesz (i tutaj poczułam się wybitnie pogłaskana, już mi się banan na gębie pojawiał, którego niestety zmasakrował ciąg dalszy wypowiedzi), tylko ty głupia jakaś jesteś, że zamiast zająć się zawodowo pisaniem i książki pisać, albo coś pisać, to ty się idziesz i tułasz po urzędach i ani kasy ani urody od tego ci nie przybywa. Jak ja bym, to bym i dalej tralala. No i cha. Miło przez chwilę było, ale się skończyło.

      Głodna byłam, a że wstawać mi się nie chciało i nikt z domowników nie chciał zadbać o moje całodzienne wyżywienie to zamówiłam sobie żarcie na wynos. Kuriozalna sytuacja bo pałaszując ke-baba, grzebałam po vitalii. A tam wpis w pamiętniku „zrzuciłam 34 kilogramy”. Kebab mi utknął w gardle i oplułam komputer. Szacun. U mnie tytuł w pamiętniku w najbliższym czasie może brzmieć „nie zrzuciłam 34 kilogramów”. Co nie zmienia faktu, że mnie to po ambicji jedzie.

A zatem tylko trzy, albo aż trzy sytuacje dnia wczorajszego i dzisiejszego spowodowały, że jestem niesamowicie wq…a na siebie. Złapałam jeszcze rezolutnie karteczkę i postanowiłam zrobić analizę swot, ale nastrój pod psem spowodował że strona zagrożeń i słabych punktów zbyt szybko i gęsto się zapełniała w stosunku do mocnych punktów i szans. Życie to nie organizacja i zarządzać nim tak jak firmą chyba się nie da. Z resztą nie mam doświadczenia to nie wiem. A i na domiar złego z moich czterdziestu paru cali, jak co dzień atakuje mnie przerobiona twarz pewnej gwiazdy klasy b. Qfa, na jednym roku byłyśmy, tępa była bicz jak nie wiem, studiów nie skończyła, przynajmniej na pewno nie w terminie, a gazety o niej piszą. Nie żebym tak chciała tak samo i kariery zawodowej jej zazdrościła, ale figury zazdraszczam pasjami, na pewno. Prawie codziennie mnie atakuje ze szkiełka, ale tylko dzisiaj, jako lokalnej frustratce, to mi  przeszkadza. Zawsze szprycha była. Ja to chyba jednak głupia jestem i znajoma 2 to miała rację.

Podupadłam więc na zdrowiu, na poduszce i mam wszystko w nosie w de i mam wq, bo jakoś mi dzisiaj życie nie idzie. Inni mają moje „coś”, zostałam nazwana dość słusznie „głupią” i nie schudłam 34 kilogramów. Jak na 24 godziny wystarczy nieszczęść, które pokopały moje poczucie własnej wartości i leży ono teraz sine, skulone -  gdzieś w kącie.

A zatem jak tylko wyzdrowieję, to przestanę gonić, wrócę na vitalię i jako pierwszy cel, który sobie stawiam to schudnę zgodnie z planem, a potem jak już schudnę to i reszta świata się po mojemu poukłada. Wprawdzie od blisko roku tak zaklinam rzeczywistość, to czemu nie dzisiaj, może w końcu zadziała chociaż na zbędne kilogramy. Na początek mi to wystarczy. A potem się zobaczy.

P.S. I dobija mnie jeszcze to, że wg pierwszych kalkulacji wagę docelową miałam osiągnąć w czerwcu. Dzięki temu na górze, mamy połowę listopada, a wagi docelowej nawet na dalekim horyzoncie nie widać.

11 października 2016 , Komentarze (6)

Natura to jednak jest mądra, a wszechświat musi utrzymywać równowagę i jeżeli sami nie chcemy się do niego dostosować, to nas spacyfikuje. Tak sobie myślę, bo przecież miałam zwolnić, tylko czasu mi zabrakło na zwolnienie. No to skoro sama z siebie i swojej wewnętrznej potrzeby nie zwolniłam, to dostałam w gratisie grypsko i chciał nie chciał, musiałam się na chwilę zatrzymać. Leżę i zdycham w łóżku, obkaszlując i obsmarkując każdego, kto próbuje się do mnie zbliżyć. Nawet ucieszyłam się, bo mam co czytać, ale gałki oczne odmawiają współpracy, a zatem pomiędzy snem, a półsnem odmóżdżam się kiepskiej jakości filmami i powtórkami seriali. Z grypska tylko taki pożytek, że jeść mi się nie chce wcale. Zdrowy rozsądek mówi, że jak tylko objawy zejdą to nadrobię z nawiązką, ale od kiedy to zdrowy rozsądek ma szanse wziąć górę nad postępującym odmóżdżaniem. A wracając do wagi i perypetii z nią związanych oglądałam wczoraj jakąś seksistowską francuską komedię, gdzie laski i faceci biegali w stringach, a żółwie (takie prawdziwe) miały zamontowane niebieskie gpsy na grzbietach. No i oczywiście faceci standardowo zwracali uwagę na kształty i bezkształty kobiet. I była tam taka scena, że gdzieś w dżungli, jakieś plemię, ma taką tradycję, że aby gościom okazać swój szacunek i radość z ich przybycia, wódz plemienia podarowuje im swoją żonę na powitalny stosunek. I ci bohaterowie dotarli do tego plemienia, w samych stringach zresztą, i ten wódz prowadzał się tam z taką laską cały czas i oni myśleli, że to jego żona, także kiedy zaproponował w języku nieznanym, swoje tradycyjne powitanie, to jeden taki Ahmed aż się wyrywał co by zadość temu rytuałowi spełnić. A ta laska za rękę zaprowadziła go do szałasu wodza, a tam na cha wie czym, leżała kobieta z otyłością olbrzymią. On oczywiście chciał uciec itp. itd. I tak jak to zobaczyłam to pomimo, że komedia odmóżdżająca i nieprawdziwa, to przykro mi się zrobiło jakoś tak, że z grubych to się nawet w komediach naśmiewają, a seks z grubaską jest tak kuriozalnym pomysłem, jakby ci ze zwałkami tłuszczu to seksu uprawiać nie mogli. Pomimo odmóżdżenia to było to niesmaczne.

A czy to że ona ze zwałkami to znaczy inna jakaś w środku. Nie wiem, wątroby nie ma, albo serce jej nie bije. Jakieś takie bzdury. Mózg mi się przytyka od tego kataru, to już nie będę bredzić. Ale z drugiej strony okropnie drażni mnie budowanie swojego życia na wyglądzie. A z trzeciej strony wściekam się na własny brak odpowiednich proporcji, że czasami sobie myślę że ja też, jak te tępe chłopy co piszczą na kawałek odkrytej nóżki i wystającego cycka, jestem odmóżdżona.

9 października 2016 , Komentarze (5)

Moje piśmiennictwo upadło. Nie powiem, żeby w tym upadku było jakieś mocno osamotnione. Upadało wspólnie z moją dietą. Razem sobie podupadli - najbardziej na duszy. Nie piszę, bo nie mam czasu, nie dietuję bo nie mam czasu. Koleżanka mnie wczoraj wyklarowała swoja teorię na temat mojego życia, że ja to jakimś rozpędem tak żyję, bo przecież normalny człowiek by nie wyrobił się na zakrętach. Na ale kiedy ja ciągle na jakimś życiowym zakręcie, to wyćwiczona jestem, jej na to odpowiadam. No i kiedy ona, samotna w tym wszechświecie, przemawiała do mnie spod kocyka i z nad szklaneczki ciepłego naparu ziół wszelakich, ja próbując nie wywrócić się na zakręcie gnałam do domu z obłędem w oczach, kanapką z "fastfuda" w zębach, rozczochrana, rozmemłana, z myślą, czy aby moje potomstwo zostało przez ślubnego poogarniane.

No ale jak już dotarła do domu, w godzinach mocno południowych, to zatrzymałam się na chwilę. I doszłam do wniosku, ze trzeba się zważyć, bo wczoraj był piątek, a ja nie dotrzymał już blisko rocznego rytuału stawania na wrogu podszafkowym co piąteczek rano. 

Pomyślałam, pomyślałam i stwierdziłam, że nie mam czasu. Ale zważę się za tydzień. Jak znajdę czas. 

No i jak zwykle dalej w planach moich dalekosiężnych wracam do diety systematycznej, codziennej, gotowanej itp. itd. Od dziś, jutra, za najbliższym zakrętem.

Bylebym nie skończyła jak poniżej, to dam radę. A od jutra, pojutrza, popojutrza, zwalniam.

Kiedy znajdziemy się na zakręcie – co z nami będzie?

27 sierpnia 2016 , Komentarze (3)

Taaa, zakończyła moją przygodę z systemem szybciej niż ją zaczęłam. Mój lekarz postukał mi się znacząco w głowę, zapytując czy aby na pewno wszystko tam jest na swoim miejscu. Już jest. Chwila słabości i nie było. Napasłam się soją i brokułami, tsh podrosło, rozumek zmalał. Teraz już znowu na diecie Vitalii i czuję się z tą dietą całkiem nieźle. W tempie ślimaczym, czołgając się, ale może w końcu coś zleci. A jak ni zleci, to nie zleci. Znowu coś wymyślę. 

5 sierpnia 2016 , Komentarze (7)

Desperatka

Czyli ja.

Nie pisałam bo byłam w czarnych dziurach, wybojach i innych kosmicznych zawirowaniach, które dość negatywnie odbiły się na moim postanowieniu zrzucania wagi. Jak zwykle z resztą. Do tego wyrzucili mnie z mojej grupy wsparcia za brak wsparcia i zepsuli pasek w pamiętniku.

Urlop zakończył się dramatycznie. Nie przeżyłam ataku frytek, gofrów, lodów i zapiekanek. Pierwsze cztery dni paskudnego żywienia obfitowały w zator jelitowy. Kolejne dwa w picie ziółek, a następne kilka w próby oczyszczenie nieprzyzwyczajonych do takiego żarełka, kiszeczek.

Masakra, a mimo czyszczenia kiszek, wróciłam do domu plus 3 kilo. No i dramat, lament i włosów rwanie, bo zrzucała to będę kolejne 3 miesiące. Chwila przyjemności dla kubków smakowych, kupa bólu dla brzucha i wojna psychologiczna w głowie.

No i odezwała się we mnie desperatka. Zapadła decyzja że wypróbuję pewien reklamowany system. Nie będę pisała jaki, bo widziałam na forum V., że jedna z koleżanek, z powodu publicznego wyrażania swojej opinii na temat systemu miała pewne problemy. Doszłam zatem do wniosku, że dołączę do systemu na miesiąc, zrobię zrzut wakacyjnego balastu, a potem grzecznie na Vitalię i zasuwam z dietą, oczywiście dołączę ćwiczenia i olaboga, wszystko zdrowo i książkowo.

A zatem desperatka poszła na spotkanie wprowadzające. Desperatka na spotkaniu czuła się tak jakby ktoś chciał jej wcisnąć garnki z Tesco za grube pieniądze. To był pierwszy znak, że należy brać nogi za pas. Ale desperacja desperatki była większa niż zdroworozsądkowe myślenie. Szczególnie, że prezentujący na swym ciele korzyści z garnków byli dość mocno przekonujący. Z resztą decyzja zapadła wcześniej i desperatka nie potrzebowała dodatkowych zachęt.

Pierwszy objaw zdrowego rozsądku pojawił się przy płaceniu. Poza abonamentem na miesiąc trzeba było zapłacić wpisowe jednorazowe. Przeszło przez myśl, że może jednak nie warto.

Drugi objaw zdrowego rozsądku pojawił się w chwili pobierania pomiarów. Pani wymierzyła mi 15 cm więcej w pasie niż posiadam. Zaczęłam się głęboko zastanawiać, czy aby na pewno nie posiadają oddzielnych miarek dla frajerów, którzy są pierwszy raz, żeby potem pokazać im jak schudli. De facto w domu nadal miałam to 15 cm mniej. No ale przypuśćmy, że jest to gra psychologiczna motywująca do dalszego wysiłku, skoro tak ładnie udało się schudnąć, co widać przy kolenym pomiarze jak na dloni. No ale mimo objawu zdrowego rozsądku, skoro zapłacone to niech będzie.

Potem była wizyta u konsultanta, wywiad zdrowotny i zdrowy rozsądek doszedł do głosu. Przemiły, szczupły konsultant wyklinał z komputera dietę. Nieststy poruszane przeze mnie kwestie zdrowotne zostały podsumowane jedynie karteczką z wykazem badań do zrobienia i nie było dyskusji. Takie są zalecenia. Produktów też nie wolno wymieniać. Nic nie wolno wymieniać, jeść to samo przez 4 dni, a potem przez 3 i jeździć na rowerku na siłowni, w czasie i tętnie wykilkanym. No niech tam, skoro już zapłacone spróbuję i może pozbędę się tego dodatkowego balastu. No szczególnie że to tu to tam twierdzą że to niby zdrowe. W sumie człowiek w ogóle bez żarcia może przeżyć 2 do 3 tygodni to co mi szkodzi spróbować. Za to wodę mam pić hektolitrami. Zero soli, zero cukru, zero zero zero.

Po konsultacji zrobiłam zakupy i dnia następnego, zagłuszając zdrowy rozsądek, rozpoczęłam dietę. Cały czas głodna, ale jakoś pierwszy dzień przeżyłam. Drugi dzień też. Nawet na siłowni mnie widzieli i na rowerku popindalałam. Ale potem zrobiło się już gorzej. Głodna, głodna, głodna bez przerwy, zdrowy rozsądek mówi rzuć to. Ale ja twardo nie, przecież zapłacone, a ludzie chudną. Tylko miesiąc, a potem zobaczymy. Ale nie wiem czy zobaczymy, bo jakaś infekcja mnie zaczęła rozkładać, do tego nastrój wpadł na niziny i przez kilka dni zrzuciłam 3 kg. Niby dobrze, ale i niedobrze. Ot desperatka. Siedzi z gulą w gardle, jakby tarczycy nie specjalnie to tępo i sposób odchudzania pasowało, z bolącą głową i desperacko zastanawia się komu pożyczyła rozum, bo warto byłoby go już odzyskać. Przydałby się.

20 czerwca 2016 , Komentarze (5)

Ponad miesiąc nie pisałam. Wciągnęła mnie czarna dziura, wymiędliła, wymemłała i wypluła. Leżę sobie teraz niczym ten przerzuty kawałek słoninki i się cieszę. Jakbym miała się z czego cieszyć. Moje zapędy masochistyczne nie były mi dotąd znane. Cóż człowiek uczy się całe życie, a potem umiera.

Czarna dziura czyli kołoworotek pracowo, dom, dzieciowo, pracowo, dom dzieciowo, czasami migające na horyzoncie znajomowo i mężowo. I abarot: pracowo, dom, dzieciowo. I nie raz w samochodzie, w biegu z papierosem w ustach krzyczałam "Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam" a kołowrotek niezmiennie stuk puk stuk puk pracowo dom dzieciowo.  

No i taka wymemłana i wypluta sobie leżę i się cieszę. Po prostu tak zwyczajnie leżę i chyba z tego leżenia się cieszę. A skoro już leżę, to przecież nie można bezproduktywnie, to palcami po klawiaturze sobie przebieram. I dalej się cieszę. Zajrzę zaraz do waszych pamiętników, chociaż czasami rzucałam okiem, no i dowiem się rożnych ciekawych życzy, nie tylko o ludziach w sztywnych kołnierzykach, z którymi w tej czarnej dziurze obcowałam i wrócę do życia. Już wróciłam.

A i jeszcze pomimo czarnej dziury, nie przytyłam. Te kilkaset radosnych gramów poszło precz. Powinno pójść więcej, ale mamy czas, jeszcze nie umieramy.Chyba... A trochę alkoholu o kaloryczności znamiennej przyjęłam w tej czarnej dziurze. I niezdrowych posiłków również. Ale ten pęd nie pozwolił im się chyba zmagazynować. Chwała pędowi za to. I idę na urlop i pojadę nad morze i może nawet to morze będzie ciepłe bo teraz mają być upały, a jak nie będzie - to trudno.

I napisałam taki wpis o niczym, bo i nic konstruktywnego mi do głowy nie przychodzi. Po prostu ja i moje ADHD odpoczywamy. I tym radosnym akcentem wracam na dietę, motywuję się i nie wpadam w żadne czarne dziury. Do czasu następnej czarnej dziury oczywiście.

A to dla was, tych którzy tu zajrzeli, niesamowicie pozytywne chłopaki z metra, posiadający bliźniacze mojemu -  ADHD:

9 maja 2016 , Komentarze (6)

Ponieważ życie to nie je bajka, co zdążyłyśmy już ustalić na pewnym etapie  naszego życia i ponieważ żaden książę na rączym rumaku, nie przemierza bezkresu ulic, co by nam taką bajkę jednak zafundować i ponieważ jedynym księciem jakiego spotkałyśmy na swej drodze jest „Książ w domowych pantalonach”, to z natury musimy radzić sobie same. Ponieważ musimy radzić sobie same bez pokojówek, służek i głęboko oddanych poddanych (z reguły, bo tutaj Kate Middleton pewnie miałaby coś innego do powiedzenia, ale ona na swojego księcia polowała i w tej rozgrywce się nie liczy), a kwestia pomocowa ze strony prywatnego Książa wygląda różnie, to dopadła mnie proza życia i to znamienne „nie je bajka” pod szyldem „kup se babo cyc-halter”. Powodem próby dokonania tej znienawidzonej przeze mnie czynności był taki wstrętny biały drucik, który z kolejnego już stanika wylazł i pomimo moich chęci wykazania się umiejętnością cerowania i upychania, przedzierał materiał w kolejnym miejscu. Taki przyziemny problem, na który nie poradzą nic garderobiane, bo po prostu ich nie posiadam. Żaden handlarzyna z zamorskich krajów nie wkroczy do mojego dużego pokoju z naręczem staników i nie będzie w ukłonach pokazywał mi tych z perskiego jedwabiu i tych z francuskich koronek. A ja nie będę z miną obuczonej Hermenegildy siedziała i prychała, ręką tylko wskazując, który może pozostawić, a który precz z moich oczu.

 Ponieważ zwykła baba jestem (chodź z aspiracji księżniczka) i nie z nosa, co najwyżej muchy w nosie posiadać mogę, świadoma swojego rozmiaru i tego że kobiety z nadmiarem kilogramów, ten nadmiar mają ulokowany w różnych miejscach, chcąc nie chcąc na zakupy udać się musiałam. Całe życie czym oddychać miałam bez nadmiaru kilogramów, to teraz z nadmiarem jest tylko gorzej. A zatem z dużą dozą niechęci wyruszyłam na warszawskie salony w poszukiwaniu trzymacza piersi. Od czasów Napoleona zmieniło się wiele i w galerii świetne wyszkolone brafitterki, lepiej niż Ja Baba wiedzą czego potrzebuję. Zachodzę więc do sklepu pierwszego i po obrzuceniu okiem wystawionych egzemplarzy, nauczona doświadczeniem, że nie ma co wybrzydzać, podaję rozmiar i niezbyt wygórowane wymagania dotyczące mojego obiektu pożądania. Ma być gładki, usztywniany lub pół usztywniany, kolor obojętny, bo planuję zakupy hurtowe, co by znowu mieć przez jakiś czas święty spokój od tego zajęcia. Pani w wieku średnim, z centymetrem na szyi patrzy wzrokiem oceniającym na Tatry pod moją koszulą, mlaska i coś z zębów wysysa i dokonawszy tej czynności stwierdza, że ona jednak mnie zmierzy. Oki, niech mierzy. Jeszcze uzbrojona w cierpliwość, daję się Pani poobkręcąć i pomierzyć. Pani całkiem sympatyczna, wyciąga ze 3 sztuki spełniające kryteria i podaje mi. Udaję się do przymierzalni, a tam zaskoczenie. Pani była łaskawa wymierzyć mnie na całe 5 cm więcej pod biustem i miseczkę o rozmiar mniejszą niż podałam. Nie zniechęcam się, przecież rozmiarówka bywa rożna. Niestety po przymierzeniu okazuje się, że jednak Ja Baba miałam rację. Mówię do Pani, że niestety nie leży jak należy. Pani zagląda i mówi, że leży. Ja jej na to, że jednak poproszę w rozmiarze takim jak podałam. A ona mi na to, że tej chwili nie ma w takim rozmiarze gładkich i usztywnianych, bo to rozmiar nietypowy i zawsze mają mało i szybko schodzi. To ja się pytam gdzie sens gdzie logika, jeżeli szybko schodzi to znaczy że wcale nie jest nietypowy.

W sklepie numer dwa, już nie jestem taka wesoła, bo nie zapowiada się, że szybko, łatwo i bezboleśnie uda mi się zakupić cyc-haltery. Procedura ta sama. Krótka piłka, rozmiar i wymagania. "Oj nie będę miała, ale poszukam". Pani szuka i nie znajduje, ale stwierdza, że może spróbuję miseczkę mniejszą, bo z tych to nie robią takich, ale ta miseczka jest duża ewentualnie da mi taki większy pod biustem. A niech daje. Daje, mierzę i ten mniejszy jest dobry pod ale niestety dzięki miseczce zamiast dwóch piersi staję się posiadaczką czterech. Pani pyta grzecznie czy może zajrzeć, otrzymawszy zgodę wchodzi do przymierzalni, pyta się czy może poprawić, pozwalam. I co robi Pani? Upycha te dwie górna piersi, do tych dolnych, przy okazji regulując ramiączka. Myślałam, że wepchnie mi te piersi pod pachy, żeby tylko leżało.

Po opuszczeniu tego sklepu ciąg dalszy był równie efektywny. Nawet zostałam przez jedną z Pań ubrana w stanik miękki dla babć 80 plus, gdzie piersi żyły własnym życiem, ale Pani stwierdziła ze taka jest teraz moda. Dowiedziałam się również z komentarza jednej z ekspedientek do drugiej w innym przybytku „ale się upchała”, jak również że kupowanie staników usztywnianych przy takim biuście jest nielogiczne, a poza tym co to za fanaberia że ma być gładki kiedy koronki są ładniejsze.

No i po zakupach. Cyc-haltery nie kupione, cierpliwość wystawiona na próbę, a księcia na rączym rumaku jak nie było tak nie ma. Książ domowy skwitował „a czego się spodziewałaś”, a dzieciarstwo kompletnie nie było zainteresowane moimi problemami z serii „życie to nie je bajka”.

6 maja 2016 , Komentarze (6)

Jak w tytule dopuściłam się grzechu zaniechania, który cudownie sparował się ze zmęczeniem materiału. Tym materiałem oczywiście jestem ja. Zmęczonym tak, że nawet nie chce mi się radośnie palcami po klawiaturze postukiwać. A zatem tego nie robiłam ostatnio, co widać w częstotliwości moich wypocinek. Mam zadatki na lokalną malkontentkę, ale zauważyłam że wiodące malkontentki na V. nic się nie zmieniły i wraz ze spadającymi kilogramami nadal epatują niezadowoleniem z brzucha, ucha i pempucha. Czyli mam za dużą konkurencję i o medal w tej kategorii walczyć nie będę.

Trochę za bardzo zintensyfikowałam swoje życie na polu towarzyskim i pracowym. Tak bardzo, że mi znowu klepeczki w mózgownicy pozamieniały miejscami. Powskakiwały na niewłaściwe pozycje. Razem ze skaczącymi klepeczkami straciłam motywację i samozaparcie do udoskonalania własnego ciała, na co wskazuje moja waga. Zapomniałam też o duszy na co wskazuje brak przeczytanych książek, (innych niż branżowe - a to się nie liczy) w okresie ostatnich dwóch miesięcy. „Sport to zdrowie” wylazł mi bokiem i już nie wrócił. Focha strzelił bo nawet go nie wołałam. Musze trochę pobyć sama ze sobą i znowu poukładać w główce neuronki we właściwej, optymalnej dla mnie kolejności. A jednak jestem malkontentką, o czym świadczy ostatni akapit.

To teraz z innej bajki. Jak już ten zmęczony materiał pt. JA wyczołgał się dzisiaj z pracowa, podpierając się czym się dało, to pomyślał sobie materiał, że chciałby być teraz na łące. Samo myślenie wynikało zapewne z faktu, że mignęła mi przed oczyma jakaś reklama z łąką, na której stała sobie olbrzymio wymioniasta krowa, przeżuwająca soczysto zieloną trawę. Nie żebym była krową, aczkolwiek krową nazwałam dzisiaj wielokrotnie własną przełożoną od siedmiu boleści, nawet nie żebym chciała mieć takie wymiona – moje w zupełności mi wystarczają, również nie żeby chciała tę zieloną trawę przeżuwać, tylko po prostu zamiast w tych murach, w których spędzam większą część życia, chciałabym na takiej zielonej, przerysowanej łączce zasiąść na miękkim kamieniu i machać nogami. Do tego całkiem niedaleko pracowa znajduje się miejsce, gdzie bywa światek artystyczny. Nie pisze tutaj o artystach typu „celebrities from the TV” tylko o takiej bohemie artystycznej, jak pisarze, muzycy i inni przedstawiciele wolnego myślenia, wolnego zawodu i wolnego Tybetu. I w trakcie takiego mojego myślowego kołatania w głowie, jeden z takich człowieków opuścił to miejsce. I wyszedł kompletnie rozluźniony, w szydełkowej czapce z włóczki, skarpetach nie od pary i butach pamiętających lepsze czasy o ile nie czasy drugiej wojny światowej, z poprzecieraną torbą listonoszką na ramieniu. I spojrzał sobie beztrosko mrużąc oczy w słońce, jakby po słońcu chciał określić, która jest godzina, wyjął coś jakby fifkę z papierosem, zapalił zapałką i całkiem beztrosko sobie tak po prostu poszedł. A ja spojrzałam na moją torbą od prady, świecące szpilki od gucciego, przez okulary od claina i strasznie ale to strasznie temu człowiekowi pozazdrościłam. Bo był taki beztroski. Dokładnie tak sobie wyobrażam ludzi wolnej myśli, wolnego zawodu i wolnego Tybetu.

Dobra, popłynęłam z tą pradą, Guccim i clainem, ale z zazdrością już nie. Bo ja dzisiaj bardzo chciałam być na tej łące od krowy, wolna jak moje wyobrażenie o tym człowieku, bez tych cholernych dwudziestu kilogramów nadwagi. Gdyż, bo, albowiem, ponieważ nie zostałam i pewnie już nigdy nie zostanę bohemą artystyczną tego narodu, a moje autorskie teksty na Vitalii nie nabiorą wartości po mojej śmierci, i nikt nigdy nie będzie analizował, co autor miał na myśli.  To może chociaż te cholerne kilogramy poszłyby sobie precz, w cholerę i tam gdzie raki zimują. No weźcie tam w niebiosach coś zróbcie.

P.S. A jednak jestem malkontentką ;-)

30 kwietnia 2016 , Komentarze (7)

Weszłam na szczyt moich możliwości chudnięcia, osiągnęłam świetlne tempo odchudzania. Po prostu światła nie widać. 

 0.1 tygodniowo od kilku tygodni. Ja, moja waga czytaj sprzęt elektroniczny i mój ciężar ciała nie nadajemy na tych samych falach, co oznacza że nie potrafimy żyć w symbiozie. 

Do tego nie piszę ostatnimi czasy dla relaksu, bo pisanie zajmuje mi całe dnie zawodowo. Opuszki mnie po prostu bolą i po południu mi się nie chce.

Generalnie mi się nic nie chce. Dobranoc

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.