Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niestety już mam czterdziestkę, ale niezmiennie czuję się jak bym miała czterdzieści do setki. Mój metabolizm leży i kwiczy, a ja razem z nim. Do tego posiadam alergię na wysiłek fizyczny i uwielbiam herbatę z sokiem malinowym i hektolitry kawy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 37000
Komentarzy: 658
Założony: 29 października 2015
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lachesis

kobieta, 48 lat, Warszawa

163 cm, 90.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 grudnia 2015 , Komentarze (4)

Grubych ludzi trudniej porwać. A grube kobiety są niewidzialne dla mężczyzn (większości). I teraz może podnieść  się larum, ale niestety taka jest prawda. Z własnego doświadczenia wam wykładam. Mężczyźni nie przystają żeby zagadnąć, zajrzeć w dekolt, obciąć wzrokiem biodra i nogi i zrobić tym podobne samczo-genetycznie uwarunkowane czynności. Możecie krzyczeć "nieprawda", ale wiem co piszę. Grube kobiety są niewidzialne.

Bo z natury byłam zagadywana, niejednokrotnie służyłam co poniektórym jako kwiatek w butonierce, bez względu na to co miałam do powiedzenia, to pomimo, że nadal mam tyle samo do powiedzenia albo jeszcze więcej, to już nie jestem ozdobą, bo jestem gruba. Niespecjalnie mi to przeszkadza, gdyż posiadam w domu układ idealny, patrz mąż i potomaki, ale obserwuję otoczenie i ludzi, bo tak lubię. I takie mam wnioski, chociaż nie jest to żadna nowość, bo efekt aureoli już dawno (chyba w 1976 r.) badacze psychologii społecznej już opisali. Niestety mężczyźni nie są zbyt skomplikowani, a my kobiety niezależnie od wszystkiego lubimy być podziwiane. Przynajmniej ja chyba lubiłam. Idealnie pokaże wam to całkiem niedawna sytuacja z mojego żywota przedstawiona w  poniższej historyjce.

Spotkanie na poziomie tych, co podłogi nie widać. W spotkaniu siły damsko-męskie rozłożone równomiernie: 4 panów, 4 panie plus protokolantka, która się nie odzywa. Mamy wypracować konsensus w bardzo istotnych sprawach. Zbiegiem okoliczności panowie są po jednej stronie racji, panie po drugiej. Poważni ludzi, każdy coś do tego spotkania wnosi. Panowie jak panowie rożni wiekiem i wyglądem, po prostu szara masa garniturowców. No i Panie: jedna tocząca się kulkowatość czyli  Ja, dwie o przeciętnej aparycji bez wzruszeń i jedna laleczka. Spotkanie zmierza w dobrym kierunku. No i kiedy mówię ja, zasadniczo dobrze i z sensem bo zawsze jestem przygotowana, panowie coś notują w swoich notatnikach, od czasu do czasu podniosą oczy i spojrzą bezpłciowym wzrokiem, następnie dalej wsadzą nosy w notesy albo laptopy, przejrzą dokumenty o coś dopytają bezbarwnym głosem. Spotkanie toczy się swoim rytmem. No i nagle postanawia odezwać się laleczka. Usztywnienie postaw po stronie męskiej jest zauważalne. Panowie wyciągnęli nosy z kwitów i gapią się na laleczkę z rozdziawionymi gębami. Głos perliście kwiatowy, a ja słucham i uszom nie wierzę. No pieprzy takie farmazony, gołym okiem widać że jest nieprzygotowana i chyba generalnie nie przeczytała dokumentów i nie wie jakie jest nasze stanowisko w sprawie. Tylko dlatego, że stoimy po tej samej stronie barykady punktuję jej wypowiedź w myślach, a nie na głos i zastanawiam się jakie kontrargumenty będę przedstawiała, kiedy to druga strona ją wypunktuje. Po minach współbiesiadniczek widzę, że im zwoje pracują i że robią to samo co ja. Zastanawiam się czy ta siedząca najbliżej laleczki, pod stołem nie okłada jej po udach. A Panowie po zakończeniu wypowiedzi przez wyżej wymienioną podsumowują ją jednym stwierdzeniem „Interesujące”. I nic. Dostali szansę przeważenia szali na swoją stronę. Ona dała im szansę, a oni nic. Zastanawiam się czy zrozumieli choć jedno słowo, zapatrzeni jak sroka w gnat. Pewnie nie. Spotkanie skończyło się tak jak miało się skończyć. Nasz konsensus wypracowany. I po wytoczeniu się z Sali i przeanalizowaniu ustaleń na zimno, doszłam do wniosku, że o wiele więcej bym ugrała jak bym była znowu widzialna.

Ale żeby nie było, nie odchudzam się dla posiadania z powrotem tej widzialności. No może trochę…

Generalnie odchudzam się dla siebie i zdrowia !!!

8 grudnia 2015 , Skomentuj

Chyba piąty tydzień diety, a ciągnie mi się jak guma w gaciach. Ciągnie i ciągnie i przestać nie może. Chyba nie będzie po tym tygodniu żadnego "wow wagowego", bo od kiedy chwilowo opuściłam pracowo i przestałam latać na wysokości lamperii z powodu stresu jaki mi fundują, to i apetyt wrócił i adhd jakby się uspokoiło. Stres ostatnich kilku miesięcy z kumulacją w ostatnich tygodniach poza pozytywnym odbiciem na wadze, odbił się również negatywnie na zdrowiu, dlatego odpuściłam wszystkim brzydkim zdezelowanym moralnie taboretom - ale niech się nie martwią, bo nie mnie tylko chwilowo. Muszę się zregenerować i przywrócić mojemu żywotowi jakąś stabilizację. A jak najlepiej powraca się do równowagi? Leżąc i tępo gapiąc się w sufit. A zatem od rana do wieczora leżę i tępo gapię się w sufit. Wprawdzie wykonuję mechanicznie czynności dnia codziennego, patrz: umyj zęby i siebie przy okazji, omiń szerokim łukiem lustro, zjedz bo w brzuchu burczy, nastaw zmywarkę, włącz telewizor, włącz komputer, przeczytaj wiadomości, daj dzieciom jeść, porozmawiaj z kimś bo sama nie jesteś w stanie zapewnić sobie odpowiedniego poziomu dyskusji, wyłącz telewizor, podnieś zabawkę bo się przewrócisz itp. itd. A poza tym leżę i tępo gapię się w sufit. Nawet nie jestem w stanie przyswoić jakiejś pożytecznej wiedzy z jednej z kilkunastu czekających na moją uwagę książek. I jest cool, jak mawia syn mój starszy. Jeszcze tylko aktywność fizyczna by się przydała, bo tego "wow wagowego" potrzebuję jak świeżego powietrza.

5 grudnia 2015 , Komentarze (5)

Jak wcześniej już wspomniałam na siłownię bym poszła. Jak wcześniej wspomniałam siłownię już wybrałam. Jeszcze tam nie dotarłam, za to wyposażyłam się w nowy strój fitness, co by przeszkód nie było. Jednakże zamiast na siłowni w nowym stroju, wylądowałam w starym kostiumie na basenie. Tyż dobrze. A teraz wymyśliłam że chyba zapiszę się na pole dance. Mąż mi się w głowę stuka, a starszy syn błagalnym tonem woła  "Mama tylko żeby kichy nie było, żeby koledzy się nie dowiedzieli, że moja matka na rurze tańcuje" :-))) Wołam do syna chodź zobacz to jest inna forma fitnessu, a on mi na to, że pornografii oglądał nie będzie i jak w ogóle ojciec na to pozwala :-)

Takie tam sobotnie adhd, coś bym zrobiła innego niż wszyscy. :-) A na razie jak wszyscy siedzę na kanapie.:-)

3 grudnia 2015 , Komentarze (3)

Merida waleczna (bo od wczoraj już sprawdziłam jak nazywa się ta ruda laska) to przy mnie jest amatorką lizaków. Sama z własnej nieprzymuszonej woli podejmuję się zadań które mnie przerastają, np. patrz schudnąć do rozmiaru 38 i dźwigam ten ciężar na własnych barkach. Bo schudnięcie tak naprawdę nie jest moim największym problemem w tej chwili, acz istotnym.

I "nadejszła dzisiaj wiekopomna chwila", kiedy postanowiłam udać się na siłownię. Ale żeby udać się na siłownię, postać taka jak ja nie wstanie z kanapy, nie zapakuje torebeczki i nie pójdzie do najbliższego tego typu przybytku. No bo to to by było za proste. Postać taka jak ja rozpocznie poszukiwania siłowni od odpalenia komputera i przeprowadzenia analizy dostępnej oferty tj. porówna ceny, wyposażenie, przeliczy odległość, czas dojazdu,  ilość spalonej benzyny, możliwości dojazdu, przeanalizuje parkingi, sprawdzi życiorysy personelu, zobaczy ofertę zajęć dodatkowych (niby żeby miała w nich uczestniczyć kiedykolwiek), a na koniec obejrzy zdjęcia (czy aby za szczupłe laski tam nie ćwiczą, co by nie czuć się głupio) sprawdzając czy budynek się nie wali i dopiero na tej podstawie podejmie decyzję gdzie. Ale to nie jest jeszcze koniec wychodzenia na siłownię. Następnie postać taka jak ja, nie wstając z kanapy, skompletuje wirtualnie garderobę i wyceni koszty jej uzupełnienia w kontekście najnowszych trendów fitness, poszuka w myślach gdzie jest jej torba sportowa. Na koniec oceni czas jaki poświeciła na znalezienie siłowni. Dopiero wówczas postać taka jak ja będzie gotowa podnieść się z kanapy aby zacząć realizować plan. Bo planowanie to podstawa. Po kilkudziesięciu minutach spędzonych w sposób powyższy postać taka jak ja stwierdza, że już schudła od samego myślenia i na siłownię dzisiaj nie pójdzie.

A potem włączy na youtube jedną ze swoich ulubionych piosenek (patrz poniżej) i będzie jej się wydawało, że panuje nad swoim życiem. W końcu już wie, na którą siłownię pójdzie. Nie wie tylko kiedy. Ale pewnie kiedyś nadejdzie jeszcze jedna wiekopomna chwila. Ot taka postać.

2 grudnia 2015 , Komentarze (2)

Walczę. Była taka ruda laska waleczna w bajce dla dzieci tylko nie pamiętam jak ona się nazywała i tak się widzę. Walczę z wagą, z przeciwnościami losu, sukinsynami w białych rękawiczkach i w czarnych też, z żołądkiem, który w chwilach stresu szwankuje i nie chce przyjmować pokarmów, z bolącym kręgosłupem, brakiem ruchu, nagminnymi myślami, wariactwem wartości w życiu. Pokochałam piosenkę Magdy Welc "Dziewczynka", bo ona kurcze o mnie śpiewa. Jak nic o mnie. Na pewno, na 100, 200 procent o mnie. A ja próbuję nie zabić tej dziewczynki w sobie. Mimo wszystko.

22 listopada 2015 , Skomentuj

Wreszcie waga z kopyta ruszyła. Niestety najgorsze w tym jest to, że nie dlatego że grzecznie się dietuję, ale dlatego że okropnie się stresuję. Ja wiem, że są ludzie i taborety, ale dlaczego ostatnio spotykam same taborety? Taborety przyprawiły mnie o rozstrój żołądka, także na samą myśl o jedzeniu czegokolwiek dostawałam mdłości 
(być może doszedł jakiś wirus, bo dzisiaj od rana poza mdłościami bywałam tam gdzie król chodzi piechotą, dość często). Do tego zero apetytu i bezsenność. Przez cały tydzień spałam po 3 godziny - przez stres zasnąć nie mogłam. Gdyby to nie było takie męczące to bym  podpuściła  taborety, a one ochoczo zafundowałyby mi jeszcze z miesiąc takiego stresu. Taki miesiąc wart byłby blisko 10 kg w dół. A tak to już się tak nie stresuję, ale na żołądku nadal odczuwam ciężar i apetyt taki sobie, a raczej go brak, także może jeszcze coś pójdzie w dół.

Chociaż to niezdrowo.

A poniżej zestaw moich ulubieńców. Taborety z oparciem. To chyba już krzesła, ale w takim właśnie stanie je zostawię jak wyjdę z pracowa i zatrzasnę za sobą drzwi. Niestety zostawię też kupę fajnych postaci, które będą dalej walczyć z taboretami.

Znalezione obrazy dla zapytania taboret rysunek

13 listopada 2015 , Komentarze (2)

Po pierwszym tygodniu, gdzie bliska euforii odnotowałam spadek wagi ponad kilogram, w tym tygodniu 0,6 kg to tak jakby mnie w łeb strzelić. Chociaż doskonale wiem, że waga może przez moment stać w miejscu, może nawet okresowo niewiele wzrosnąć, to jednak liczyłam że tym razem zacznę ze speedem i będzie szło w dół - bo na początku zawsze idzie, potem jest gorzej. A tu suprise, po pierwszym tygodniu, drugi mniej wydajny. Szkoda, bo to trochę demotywuje. Wprawdzie z racji posiadania w tym tygodniu dawno nie widzianych gości, wchłonęłam trochę kalorii z alkoholu i tego będę się trzymać, że to przez to nie schudłam zgodnie z planem.

Bo czegoś trzeba w życiu się trzymać, kiedy alergia na wysiłek fizyczny nie chce mnie opuścić. Podnoszę się z fotela, tylko po to żeby powiedzieć jak Scarlett Ohara "pomyślę o tym jutro" oraz  "jutro na pewno pójdę na kije, siłownię albo gdziekolwiek, byleby się ruszać". Niestety w uprawianiu sportu przeszkadzają mi: wybory prezydenckie, pierwsze posiedzenie sejmu, kino polsatu, fakty, wydarzenia, dokument w biznes i świat, książka, gazeta, dzieci, gotowanie, sprzątanie, rozmowy przez telefon studiowanie Vitalii, odbieranie maili, odpisywanie na maile, praca itp.itd.

Mam nadzieję, że w końcu ktoś wyłączy świat, a ja ruszę z domu w poszukiwaniu własnych głęboko ukrytych mięśni. :-))))))

8 listopada 2015 , Skomentuj

Zrobiłam dzisiaj wycieczkę po centrach handlowych. Tylko po to żeby po raz kolejny przekonać się o tym, że ubrania  na manekinach leżą o niebo lepiej niż na moim tyłku.

Życie :-) Lepiej było iść na rower.

4 listopada 2015 , Skomentuj

Wczorajsze ćwiczenia bolały. Ze mną i ćwiczeniami to jest tak jakby alergikowi z uczuleniem na zboża kazać buszować w pszenicy. Dodatkowo pomyliłam step ze steperem i okazało się, że źle odznaczyłam w informacji dla trenera sprzęt posiadany w domu, a zatem dzięki pomyłce poczułam się zwolniona z części cardio.

W diecie nie pomaga mi również druga pomyłka - to jest Pan Pomyłka, który funkcjonuje w ramach mojej organizacji pracowej, gdzie podążam każdego dnia, a ostatnio niestety ze spuszczoną głową. Pan ma ze 20 lat do setki i zasłużoną zapewne - emeryturę, jednakże zamiast udać się na nią z godnością, postanowił zatrudnić się w moim dziale i co gorsza ktoś go zatrudnił  - przez pomyłkę (nie wierzę w świadome działanie, gdyż musiałabym przestać wierzyć w możliwości intelektualne wybieraczy). Dla utrzymania własnej równowagi, aby znieść obecność obok tejże pomyłki, organizm mój domaga się ode mnie niesamowitych ilości cukru. Z każdą minutą przebywania w okolicy Pana Pomyłki coraz głośniej krzyczy "dawaj czekoladę, chociaż małego cukierka, no daj coś grubasie, zrobi ci się lepiej". A zatem idąc na kompromis z organizmem, bo wbrew wszelkim przeciwnościom bardzo go lubię, nadal słodzę moje hektolitry kawy.

I walczę. Z wagą, "niechciejstwem", systemem.

A w piątek będę zdejmowała pierwsze miary po tygodniu walk.

Oby nie była to walka z wiatrakami, a mój wysiłek nie okazał się kolejną pomyłką tudzież komedią pomyłek.

3 listopada 2015 , Komentarze (2)

O masakro. Nie jestem w stanie funkcjonować bez herbaty z sokiem. Muszę się napić zimnym wieczorem, bo inaczej to nie będzie jesień. A nawet jeżeli będzie - to nie moja. Nawet nie walczę z tym nawykiem. Dodatkowo w pracy nie miałam czasu zjeść obiadu za to znowu wypiłam hektolitry kawy (a dopuszczalne są dwie filiżanki). Piątkowe ważenie i robienie pomiarów własnej kulkowatości  może okazać się kolejną masakrą. 

Poza powyższym walczę. Staram się trzymać dietę tj. nie jem nic poza tym co na Vitalii kazali. No i zmieniłam endokrynologa. Może suma wszystkich działań przyniesie upragniony efekt w postaci choćby minimalnego spadku wagi.

No i oczywiście jak na początku wszystkich diet już zdążyłam się zainfekować jakimś zajzajerem przyniesionym do domu przez potomstwo. A dzisiaj dzień wyznaczony jako dzień z treningiem. Będzie bolało.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.