Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niestety już mam czterdziestkę, ale niezmiennie czuję się jak bym miała czterdzieści do setki. Mój metabolizm leży i kwiczy, a ja razem z nim. Do tego posiadam alergię na wysiłek fizyczny i uwielbiam herbatę z sokiem malinowym i hektolitry kawy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36965
Komentarzy: 658
Założony: 29 października 2015
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lachesis

kobieta, 48 lat, Warszawa

163 cm, 90.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 lutego 2016 , Komentarze (8)

No tak nie do końca może. Ale stara baba po napadzie histerii z racji tego że stara, że złośliwa i że chyba już nie może …czegoś ze sobą zrobić, postanowiła po raz kolejny spróbować doprowadzić swoje zastałe cielsko do bólu.

A zatem stara baba podejrzawszy w jakimś pamiętniku wyzwanie z Mel B, wyszukała je i stwierdziła że może. Baba mogła przez około 10 minut. A potem się zmęczyła. Klapnęła na dywan i w bek, że nie może. 

Potem gdzieś stara baba znowu wyczytała w jakimś pamiętniku (Vitalia to skarbnica wiedzy, bądź co bądź), że niezbyt długie czasowo ćwiczenia, za to dające dobre efekty w postaci ujędrniania galaretki, ma „Tabata”. Stara baba pomyślała, że jak krótko to może. Odpaliła Tabatę na youtube i się zmęczyła patrząc. I znowu wyszło, że stara baba nie może.

W końcu Stara Baba wyciągnęła z szafy chusteczkę, za chusteczką wyciągnęła rolki i pomyślała, że przecież kiedyś jeździła. I wyczyściła Baba chusteczką te zakurzone rolki, założyła na nogi i z wdziękiem słonicy stoczyła się po schodach na dół. I Stara Baba pojechała przed siebie, w rytm swojej ulubionej muzyki. I Stara Baba nie zapomniała jak się jeździ. Bo tego się chyba nie zapomina. I jeździła Baba po chodnikach sprawdzając jakie prędkości może rozwinąć nie ulegając stłuczce ani wypadkowi i organoleptycznie dowiedziała się Baba, że od czasów jej młodości tam gdzie był ładny asfalt i można było poszaleć, to teraz jest popękany i że jak chce jeździć to musi sobie Baba znaleźć miejsca do tego odpowiednie i niekoniecznie tam gdzie robiła to kiedyś. No i szczęśliwa była ta Baba przez chwil kilka, bo się konstruktywnie zmęczyła. I wraca już Baba zmęczona po dobrych 45 minutach ryzykownej jazdy, a tu całą szerokość chodnika przed nią zajmują dwa „naprute” trolle. Baba łapiąc przechyły, porównywalne z przechyłami Panów przed nią, wyhamowała i grzecznie mówi „Przepraszam”. Trolle patrzą się, patrzą i jeden mówi do drugiego „Ty jaka Stara Baba na tych..no”, „Na wewrotkach”- elokwentnie podpowiedział koledze drugi.

A zatem Stara Baba, a jednak na wewrotkach może :-))))))

22 lutego 2016 , Komentarze (9)

Ta co u mnie stoi pod szafką utrudnia mi życie. Skumała się z tymi oponkami „miszelę” na brzuchu i teraz siła złego na jednego utrudnia mi życie. No i utrudnili dość skutecznie.

Zabrałam ślubnego na Planetę singli. Wpakowałam się w obcisłe galoty „a’la Bridżet Dżons”, na to wciągnęłam dżins pamiętający lepsze czasy, wtargnęłam do szafy obuwniczej i wyciągnęłam szpilki. I tak odstawiona, jak stróż na Boże Ciało, udałam się ze ślubnym do przybytku zwanego kinem. Film żenująco fajny,  zaskakująco lekki i wprowadzający w dobry nastrój, raz po raz wywołujący (u mnie również) salwy śmiechu. I przy każdym takim ataku wesołości, czułam jak z pod tych super galotów wyślizgują się „miszelinki”, powodując nie lada dyskomfort. Dżins z lepszych czasów wpijał się tu i ówdzie, coraz bardziej, a siła nacisku uzależniona była od ilości pochłoniętego popcornu wraz z colą, im więcej znajdowało się w żołądku, a mniej w pudełku, tym bardziej odczuwałam spodnie na sobie. Szpilki powodowały ustawienie stóp na tyle nienaturalne, że te drętwiały sobie od czasu do czasu. Zatem musiałam zmieniać pozycję, która to zmiana powodował kolejny niekontrolowany wyskok „miszelinek”. A zatem poza faktem, że film fajny i warto w ramach czasowego odmóżdżenia go obejrzeć, z wielkiego wyjścia zapamiętałam, że nigdy więcej nie będę przedkładała wyglądu nad wygodę (oczywiście do następnego razu J).

Natomiast dnia następnego cór mój jakąś reklamę z baletnicą oglądał. I się dziecię pyta, czy aby ja kiedyś też tak umiałam. Mamusia dumna i blada, w dresie domowym, zdećka poczochrana i w kroksach, córowi odpowiada że oczywiście i że wcale to nie jest takie trudne. Żeby była jasność to po polsku napiszę, że panienka z reklamy ręce miała ułożone w półokrąg nad głową, stojąc na czubkach palców zrobiła szase i podwójny piruet. Na nogach oczywiście miała pointy, nie kroksy. Ale mamusia, z otyłością pierwszego stopnia, bardzo chciała pokazać dziecku swemu, w przybliżeniu chociaż, jak prosto jest takiego czynu dokonać (dziecko też tańczące tylko inne style). I mamusia stanęła na czubkach palców w kroksach na podłodze, poczuła przeszywający ból obciążonych stawów w tychże palcach u stóp i do szase już nie przeszła, gdyż legła mało wdzięcznie, za to z prędkością światła, na podłodze. Upadek był kontrolowany, bo trzeba było wyjść z twarzą z sytuacji. Cór stwierdził, że chyba nie jest to takie proste. Mamusia stwierdziła, że jest to proste, jednakże ilość kilogramów w górnych partiach ciała nie pozwala na utrzymanie całego ciężaru na ośmiu paliczkach i że jak mamusia schudnie, to mamusia jeszcze dziecku pokaże jak to się robi.

Tylko mamusia chudnie w tempie ślimaczym, także zanim mamusia dojdzie do jako takiej wagi, to dziecko bardziej będzie zainteresowane sukniami ślubnymi niż mamusiowymi pokazami. Pocieszam się zatem, że może chociaż wnuki się załapią na te pokazy.

No i jak tu nie twierdzić, że waga utrudnia życie.

17 lutego 2016 , Komentarze (13)

A zatem buszuję po Vitalii z zachwytem internetowego naturszczyka (wolne mam po prostu cd. urlopu) i coraz to nowe wnioski do mojej pięcioliterowej na szczycie szyi wpadają. Pomijam zatem fakt różnorodności użytkowników, bo tak naprawdę niezadowolenie z własnych czterech liter dopaść może każdego, czy ma lat 13 czy 99, czy jest bogaty, biedny, kulawy, koślawy itp.itd, bo to taka tej Vitalii uroda i mnie to odpowiada.

Ale kurcze:

Ja jadam obiad, nie obiadek, wypijam kawę, nie kawusię, zmywam talerze nie talerzyki i zarabiam pieniądze, a nie pieniążki. Również nie dysponuję dupeczką tylko dupskiem, nie truchtam nożkami tylko nogami tudzież serdelkami  (nomenklatura nazewnicza nie robi w tym wypadku różnicy, chyba że miałyby wystąpić serdeleczki). I przez to wszystko to ja chyba jakaś dziwna jestem.

I nie jestem purystką językową, bo sama błędy czynię, ale od dawien dawna zdrobnienia, których sprawcą nie jest egzaltowany pięciolatek, jakoś tak na mnie działają, że trochę jadunia wylewam. I od razu przed oczyma mam ministra Pilchena, który w „Karierze Nikodema Dyzmy” dla odmiany wylewał na głowy opozycji „kubełeczek zimniutkiej woduni”.

W związku z powyższym zastrzegam, że nie pretenduję do miana lokalnej malkontentki, nikogo nie chcę urazić, tylko tak sobie palcami po klawiaturze poruszam. ;-)

15 lutego 2016 , Komentarze (19)

Lubię ludzi, nie jestem złośliwa tylko bywam, mogę zostać zlinczowana – pewnie to przeżyję. Czytam pamiętniki na Vitalii i forum też i poza chudymi grubasami, o których gdzieś tam już pisałam, nic tak mnie nie wkurza jak stwarzanie sobie samem problemów czyli matki, żony i kochanki -  mitomanki. Już gdzieś tu przeczytałam, że jestem nieźle dziabnięta na umyśle (nie neguję), bo mając jedno dziecko które zniszczyło mi figurę, zdecydowałam się na kolejne. Pomijam już stan luksusu jakim jest rozumiejący facet, akceptujący każdy centymetr posiadanego rozstępu, i nawet jeżeli już się taki trafił i rzeczywiście akceptuje, to i tak mu się nie wierzy.

To tak z perspektywy lat i doświadczenia, wcale się nie wymądrzam, ale życie to nie je bajka, a konsekwencje własnych decyzji tych mądrych, tych co wydawały nam się mądre i tych kompletnie odjechanych, ponosimy my i nasze otoczenie, w którym sobie bytujemy.

Po pierwsze dziecko to nie jest chwilowa zachcianka. Dziecko to jest taki mały człowiek, który jest tak cholernie mocno powiązany z matką, szczególnie w pierwszych latach życia, że odczuwa każdą matki emocję. Dziecko nie jest złośliwe i nie drze się dlatego że chce zrobić tej rozklekotanej matce na złość, tylko dlatego że traci poczucie bezpieczeństwa, rodzic nie zaspokaja jego potrzeb, które są cholernie proste. Mały człowiek ma być najedzony, wyspany, nic ma go nie boleć i musi czuć się kochany. Taki zaopiekowany po prostu (do lat 3 – później jest to bardziej skomplikowane). Jeżeli coś z tych rzeczy nie gra, to się drze. I nie ma co wylewać frustracji, jak to nas dziecko nie rozumie i jest małym terrorystą, tylko ogarnąć dupę i dziecko. Jeżeli decyzja o ciąży zapadła, albo zdarzyła się wpadka i się rodzi to nie ma nad czym szat rozdzierać.

Po drugie poza Victorią Beckham i tym podobnymi "multiforsiastymi" laskami, którym całą ciążę stado najemników zapewniało opiekę na poziomie najdroższego spa, to większość zwyczajnych kobiet posiada spieprzoną figurę, często rozstępy i inne cielesne niedoskonałości witające nas w lustrze po porodzie. Co weselej, sporo nierodzących też ma defekty ciała i kompleksy i rozstępy również.

Po trzecie depresja to choroba, którą się leczy. Jak się nie leczy to się potem ma myśli na „s”. I tu nie ma nad czym się rozwodzić.

Po czwarte facet, nawet najbardziej luksusowy, zawsze jest facetem. Nie myśli jak kobieta i jest prosty jak konstrukcja cepa. Zajmie się dzieckiem, albo nie zajmie, ugotuje albo nie ugotuje, pomoże albo nie pomoże, posprząta albo nie posprząta – kwestia wychowania w domu i zasad jakie ustalone są pomiędzy współspaczami. Ale każdy lubi obejrzeć się za ładną kobietą (jedni mniej, drudzy bardziej dyskretnie), poćwiczyć kciuk przed telewizorem, mieć fajny seks, nawet z tą „porozstępowaną” żoną i jeżeli mówi, że mu to nie przeszkadza, to z reguły mu to nie przeszkadza. Facet nie będzie razem z kobietą godzinami biadolił nad kupką ich wspólnego potomka i rozwodził się o wyższości mleka z piersi nad mlekiem modyfikowanym, co nie oznacza że nie jest zainteresowany. Dla niego to po prostu nie jest powód do godzinnych debat. Albo rybki albo akwarium – on nie widzi w tym problemu. I facet nigdy nie zrozumie kobiety. Jak się by chciało mieć pełne zrozumienie, to trzeba było związać się z gejem, bo u nich często kobieca strona duszy bierze górę. Trzeba to zrozumieć, żeby nie zwariować i żyć z tymi Marsjanami we względnej symbiozie.

Po piąte to, że co poniektóre nie chcą mieć dzieci, to jest ich prywatna sprawa i nie mnie grzebać w ich pobudkach. Nie posiadanie potomstwa jest takim samym powodem do chwały jak jego posiadanie (chociaż bliżej mi do posiadaczek), ale do „tej pani lekkich obyczajów w” nędzy, niech nie posiadające dzieci z łaski swojej nie instruują tych posiadających jak postępować w tym zakresie, a te posiadające niech nie wyzywają od egoistek tych nie posiadających. Ja osobiście nigdy nie powiem rzeźnikowi jak rozbierać mięso, bo po prostu nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem.

Po szóste pies to też stworzenie boże, ale ważniejszy jest człowiek i ważniejsze jest to rozdarte dziecko, często zwane bachorem, którego rodzice nie nauczyli, że psa się nie kopie, bo to jest dziecko, którego pomimo że chciało kopnąć srającego na środku chodnika pupilka, nie należy kopać. Kopnij tatusia lub mamusię jeśli musisz, najwyżej ci odda. Nie ma wyższości zwierząt nad ludźmi i mam nadzieję, że póki żyję nie będzie. Koniec kropka.

Po siódme knajpy nie są tylko dla wyczesanych dorosłych. Niewyczesani dorośli z potomstwem, też mają prawo tam przybywać, pomimo, że ich potomstwo działa na nerwy wyczesanym (często dziewiętnastoletnim) dorosłym. Niech wyczesani dorośli pomyślą, że kiedyś byli niewyczesanym potomstwem niewyczesanych dorosłych.

Po ósme wszystkie jesteśmy piękne, wyjątkowe, najmądrzejsze, najsympatyczniejsze dla kogoś tam. A jak się taki nie znalazł to się na pewno znajdzie, a nie ma go jeszcze tylko dlatego że zagubił się w czasoprzestrzeni.

A życie to nie je bajka.

Miłej nocy Paniom życzę J

 

11 lutego 2016 , Komentarze (4)

Powróciłam z gór. Głowa w chmurach, wszechogarniające uczucie lekkości i halny we włosach zostały setki kilometrów za mną. Ale goniły, tylko mnie nie dogoniły – byłam szybsza. Jechałam do domu w okropnych warunkach pogodowych, jeszcze z poczuciem że wszystko może być tylko lepiej. A brutalna rzeczywistość dopadła mnie, na początek we własnej łazience. Bo przecież nie byłabym sobą jak bym z pod szafki „podszafkowej” nie wyciągnęła i na nią nie wskoczyła. Takie nieautoryzowane ważenie. Oczywiście pełna nadziei, bo przecież pomimo sabotażu jedzeniowego, ruchu było co niemiara. A tu zonk  - kilo plus. No i głowa z chmur na podłogę, ciężka jakoś taka się nagle stałam, a po halnym zostały już tylko poczochrane włosy. A razem z nastrojem lawina smutnych zdarzeń. Mąż drażni, dzieci nie słuchają, a moja ulubiona alkoholiczka znowu zapiła i wpadła w histerię, siadła w dole i na jego dnie rwie wodorosty. Z racji tego, że nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że taka wykształcona, na co dzień uśmiechnięta kobieta, niszczy swój umysł i swoje ciało alkoholem już od kilkunastu lat, to jak potrafię staram się jej pomóc. Ale nie potrafię. Nigdy nie miałam styczności z tym problemem i nie znałam wcześniej żadnego alkoholika, i pewnie dlatego tak strasznie trudno jest mi ją zrozumieć. W swojej naiwności cały czas uważam, że jest to kwestia silnej woli i chcenia. Taka choroba duszy, którą leczy się samemu. I nie przemawia do mnie, że jest to poważna choroba, na którą nie ma się wpływu. Jak by się chciało to by się miało. Strasznie nieskomplikowane pojmowanie tego problemu posiadam. Ale niezależnie od moich przekonań geopolitycznych w temacie samego alkoholizmu, to każdorazowo kiedy ona wpada w takie wibracje jak dzisiaj, kiedy jest to preludium ciągu, na tym dnie gdzie siedzi sama, to traci kompletnie poczucie własnej wartości. A zatem starałam się nawiązać z nią logiczny kontakt słowny i ponad godzinę tłumaczyłam, dlaczego ma się ogarnąć i stawić czoło wszystkim problemom i że nie może uciekać w butelkę, bo nie jest żadnym dżinem, żeby móc się tam schować. I po zakończonej kolejnej rozmowie, kiedy po raz kolejny dotarło do mnie że już naprawdę nic więcej dla niej nie mogę zrobić, bo przez ostatnie dwa lata próbowałam wszystkiego, kiedy stałam już kluczykami w rękach, żeby gnać na drugi koniec miasta zabrać portfel, zapasy i natłuc po łbie to mąż mój dobił mnie słowami „żeby ona się tobą tak przejmowała jak ty się nią przejmujesz”. I najgorsze, że miał rację. I najgorsze, że nawet jak bym kolejny raz pojechała, to to nic nie zmieni. Do następnego razu.

Zatem zostałam w domu i skupiam się na moim przybranym kilogramie, próbując go zaczarować, zakląć i zaafirmować, co by do jutra zniknął. Bo jutro jest autoryzowane ważenie. A góry są już tylko wspomnieniem. Do następnego razu. 

7 lutego 2016 , Komentarze (8)

Napisałabym jak mnie tutaj pod graniami, ale nie będę konkurowała z najlepszymi tekściarzami. Bo mnie tutaj jest tak samo jak w tej balladzie i inaczej być nie może i nie powinno. Lepiej sama tego nie ujmę. Już zapomniałam jak bardzo lubię tutaj zatrzymać czas i patrzeć z rozdziawioną paszczęką na szczyty.

Jedzeniowo mocno gorzej. Była już kwaśnica z wkładką i grzaniec zbójnicki. Były korbacyki  i grillowany łoscypek z żurawiną. A do tego nieregularnie i strasznie ubogo warzywnie owocowo. Ale raz się żyje wołam co chwila do swojego rozwrzeszczanego sumienia. Tylko raz. A poza tym jest halny i zagłusza to sumienie. Po prostu piknie jest :-)

4 lutego 2016 , Komentarze (6)

Tu wspinaczki nasze wniebowzięte...

"Jak żyć paniepremierze,  no jak żyć?" Co mam tam jeść żeby nie przytyć? Co mam zamawiać żeby odpowiadało kaloryczności obiado-podwieczorku. Co robić żeby jeść i nie grzeszyć. Oscypki z grilla z żurawiną będą wyskakiwały przed oczy. Pierogi z okrasą będą kłaniały się do stóp, a grillowane karkóweczki będą tylko pachniały, ale to wystarczy. I grzaniec, bo w górach bez grzańca się nie da. Powietrze górskie jest przesycone grzańcem. A ja będę siedziała ogłupiała przy stole w góralskiej knajpie i przełykała będę to co wyprodukują pobudzone, jeszcze bardziej ogłupiałe niż ja cała, ślinianki. I co mam zamawiać, kiedy nie znam się na góralskiej kaloryczności? No "jak żyć paniepremierze, jak żyć?"

Dzisiejszy tłusty czwartek, też nie był najszczęśliwszy pod względem dostarczania zdrowych produktów własnym pośladkom. No i jak tu żyć?

A premier nie odpowie, bo został najnowszym polskim emigrantem. A premiera nie odpowie, bo nie wie. 

1 lutego 2016 , Komentarze (2)

Jak to w życiu, bywają złe i dobre dni. Kiedy ktoś próbuje złamać twój kręgosłup moralny, kiedy próbuje wmówić ci że czarne jest białe, a białe jest czarne, to stajesz przed lustrem, patrzysz sobie w oczy i myślisz: kim jestem? Potem zastanawiasz się jeszcze przez chwilę, czy aby na pewno nie powinieneś splunąć i kiedy już wiesz, że zrobiłeś wszystko co jest możliwe, abyś nigdy nie musiał opluć lustra (bo potem trzeba będzie je wytrzeć, a to taka prozaiczna czynność) i chociaż możesz na zawsze pozostać jedynym etycznym dinozaurem w promieniu 30 km, to wiesz, że tak musi być. A jak już skończysz te egoistyczne kontemplacje nad własną osobą, to czasami pomyślisz o innych. A potem siądziesz i przelejesz to na „papier”. Tak też musi być. Także siedzi sobie na kanapie małe krępe i wywrotne ja i przebiera palcami po klawiaturze - bo lubi.

Zastanawiam się nad pewnym człowiekiem. Czy strach przed utratą pracy może być tak wielki i tak wszechogarniający, żeby postąpić na tyle obrzydliwie, aby nie móc spojrzeć ludziom w twarz. Żeby kogoś sprzedać, skłamać i złożyć swój własny podpis pod kłamstwem, oszczerstwem, pomówieniem? A potem przemykać korytarzem jak cień, uciekając przed tym co się zrobiło, tak jakby uciekało się przed własnym sumieniem. Zgarbiony, jakby zaszczuty. Zamykać się w pokoju i dalej trwać w otępieniu. Chować się jak mysz do dziury. Niewiele osób wie co zrobił, a jednak jak patrzę na niego to wydaje mi się, że on czuje to piętno na placach, na ciele, na czole. Patrzę na niego, a on patrzy w podłogę, robi się buraczano czerwony i ucieka. Nie odzywa się poza zwykłym, dzień dobry - do widzenia. On wie, że ja o tym wiem. Jakby się dowiedzieli inni, to mógłby być lincz, ostracyzm, dlatego nie mówię nikomu. Powinnam czuć nienawiść, obrzydzenie. A normalnie czuję żal. Jest mi go najnormalniej w świecie szkoda, że zabrakło mu zwykłej cywilnej odwagi, żeby nie zgodzić się na napisanie tego co napisał, żeby nie wyrazić zgody na utratę własnego człowieczeństwa. I zastanawiam się jak wygląda jego lustro. Czy jego żona myje je codziennie, dwa razy dziennie, czy częściej. A może po każdym splunięciu sam przeciera je taką szarą, zmurszałą, wielorazową chusteczką. I nie wiem czemu, potem widzę maszerujące wojsko i heroiczne walki i myślę sobie, że wtedy kiedy rzeczywiście ludzie przestawali być ludźmi, to było w nich więcej człowieka, niż w wielu współczesnych dzisiaj. I gdyby dzisiaj ten smutny człowiek musiałby stanąć, wyjąć karabin i walczyć, to zapytałby się „Jaka ojczyzna? Z kim walczymy? A nie, to ja jestem Niemcem.” I zabrałby swoje zgarbione plecy do najbliższego pociągu z widokiem na Frankfurt nad Odrą.

Ale ja niepoprawna romantyczka jestem, dinozaur który wierzy, że ludzie mają to coś co nazywa się honorem, że istnieje obiektywna prawda – nie tylko moja, dobre intencje i sprawiedliwość. A potem następuje zderzenie marzeń z rzeczywistością i wyzwala się energia i zamiast walić z siłą atomu, to w tym wypadku robi takie małe psyt i opada jak pęknięty, przez nikogo nie chciany balonik. Nie potrafię nienawidzić tego biednego człowieka.

27 stycznia 2016 , Komentarze (10)

To był dobry dzień. Zakończyłam prace po 12 godzin na dobę, bo skończyłam to co miałam zrobić, fajnych ludzi spotkałam i generalnie takie coś pozytywnego mnie dopadło. Poczucie że może być już tylko lepiej, a gorzej być nie może. Jutro wyjdę po 8 godzinach z pracy i jest fajnie. A zatem dzisiaj czuję się tak:

A wyglądam tak:

I to się nazywa różnica percepcji :-))))))))) Pozytywnego wieczoru.

25 stycznia 2016 , Komentarze (7)

No chyba na czole mam napisane instytucja charytatywna. Patrzę w lustro, próbuję zetrzeć, nie widzę, a jednak zawsze znajdzie się potrzebujący, a jak sam się nie znajdzie to ja go znajdę. Nie żebym specjalnie lubiła być pomocna, ale zawsze jakoś tak wychodzi. O ile sama staram się nikogo nie prosić o pomoc jak nie muszę, o tyle jakoś w drugą stronę to nie działa. Wypełniam wszelkiej maści ankiety i kwestionariusze tracąc przy okazji swój czas, bo to ludzi praca i trzeba im pomóc. Zawsze biorę od rozdających ulotki, bo to też ich praca. Pomimo, że nie przeczytam z reguły żadnej, nie mówiąc o zakupie usług, to czasami wyrzucam z torebki całe stosy papierów, zabranych od rozdawczy, co by im szybciej zeszły.

W pracy koleżankom raczej nie odmawiam i zawsze udzielę pomocy, szczególnie jak wiem że same nie dadzą rady. Jak ja nie daję rady, to szukam takich co dadzą zamiast w ogóle olać temat, bo to nie mój problem.

Do tego przyciągam pijaków i rożnej maści degeneratów, którzy pojawią się w okolicy 200 metrów od mojej osoby. Zawsze mnie mendy znajdą i będę sobie śmierdziały lub bełkotały w okolicach mojego jestestwa.

Ponadto podobam się starszym panom, a zatem uprzejmie informuję tych starszych panów (bo wiem że żaden z nich nie przeczyta tego, to se ulżę), że nie jestem podobna do Meryl Streep, mam prosty nos i inny uśmiech i mnie się ona nie podoba, a zatem nie dysponujemy tym samym typem urody. Poza tym uroda jest pojęciem względnym i przemija.

Nie starzeję się tylko staram się wyglądać lepiej, w czym nie chce mi pomóc moja praca, moja silna wola, moi znajomi i nikt absolutnie nikt.  Moja praca dostarcza chwilowych stresów, zaciska żołądek, po to tylko by ze zdwojoną siłą puścić, a wtedy szybko odbija się jojem przy okazji zabierając czas na ćwiczenia, moja silna wola ma mnie w głębokim poważaniu i vice versa, moi znajomi jedzą pizzę i popijają piwem, albo gotują przepysznie pachnące strawy, a absolutnie nikt jest nikim więc też nie pomaga.

No i w piątek na wadze było marne 0,1 kg na minusie. I to takie wymuszone. Po prostu długo podczas ważenia zmieniałam pozycje nachylenia własnej kluchowatości tak, żeby to 0,1 na minusie osiągnąć. Inaczej byłoby na 0, ale wtedy mega themotywator i foch forever, dlatego to 0,1 wymusiłam z podszafkowej.

Jak pisał Edward S.  a potem przyjdzie lodowiec i to będzie nasz pokrowiec. Takie życie, waga pod szafką, piekło w ubraniach, a aktywność fizyczna nadal w poczekalni w długiej kolejce czeka aż ją przytulę. Ech, nie mam siły sama do siebie…

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.