Witajcie,
Jakby jeszcze było mi mało zmartwień to wczoraj dosłownie 10 min przed siłownią dowiedziałam się, że firma którą księgowałam w domu likwiduje się i dobrze będzie jak wogóle dostane kasę za grudzień. Nie ukrywam, że to dzięki tej pracy nie musiałam liczyć każdej złotówki, mogłam pozwolić sobie na trenera, czy iść do fryzjera albo kupić jakieś ubrania nieplanowane.
Wczoraj w pierwszej chwili chciałam olać już siłownię i dietę.
Ale tak mi się żal zrobiło tego co wypracowałam tak ciężko. Że pomimo tylu przeszkód w ciągu ostatnich 5 miesięcy zbiłam choć te ponad 10kg.
Poszłam na siłownię, ledwo - a miałam mieć mocny trening. Weszłam na bieżnię i czekałam tylko jak wyleją się mi łzy na policzki bo już je czułam w oczach. W tym momencie słyszę: "Siema, co u Ciebie" był to trener z którym się zakumplowaliśmy. Poprosiłam aby odczekał minutę bo muszę płacz pohamować. I tak widział więc nie miałam co ściemniać. Był ze mną ze 30-40 minut. Rozmawialiśmy o mega poważnych rzeczach i pierdołach. Trening dokończyłam sama, ale w między czasie kilka słów z trenerką zagadałysmy i z kolejnym trenerem buziak na powitanie, kilka żartasków. Swojego tez widzialam chwilę.
Wszystko tak się świetnie złożyło, że nie miałam nawet kiedy pomysleć o tym co usłyszałam kilkanaście minut wcześniej.
Wieczorem poinformowałam swojego, że niestety musimy zakończyć współpracę
Te z Was, które wiedzą co znaczy dla mnie Trener podczas odchudzania zrozumieją mój ból. Pozostałym - tym antytrenerowskim nie będę tłumaczyła. Sorry.
Napisał, że rozumie, przykro Mu i że zawsze mogę się do niego odezwać. Ostatni trening mamy w piątek. Wykrzesałam z siebie resztkę logicznego myslenia i poprosiłam abyśmy przerobili w piątek 2 opcje różnych treningów, ktore będę mogła robić sama od poniedziałku. Zgodzil się na to bez problemu. Siłownię mam opłacona z góry do końca sierpnia.
Kurcze dziewczyny czuję sie jakby mi ktoś kogoś bliskiego zabrał.
Wiem jednocześnie, że to nie w moim stylu abym później zwracała się do Niego o pomoc.
Dla niektórych to dramat histeryczki - trudno. To wasze zdanie.
Postanowiłam jednak, że postaram się nie poddawać. Że będę działała na ile dam radę. Może choć raz na miesiąc czy półtora wykupie jeden trening.
To moje motto:
![]()
Marze tylko aby mi starczyło sił.
Mój trener kończy psychologię. Nasze rozmowy były często głębokie. Twierdzi że zmieniło się moje myślenie, postrzeganie pewnych rzeczy. Te piątki naprawdę dawały mi bardzo wiele. Sporo z Was mnie wysyłało do psychodietetyka a ja miałam 2 w jednym. No cóż sprawdzimy czy wystarczająco się zmieniło to moje myślenie ![;) ;)]()
Obecnie stan wygląda tak:
@ od wczoraj
wczoraj trening na 100%
wczoraj dieta na 100%
i oby tak do piątku. a co później zobaczymy, nie patrze za daleko w przyszłość. Musze pogodzić problemy, których tu nie nazywam z imienia i nazwiska, z nowymi i z zyciem codziennym.
Trener powiedział mi kilka tygodni temu, że przeciwności są po to aby nas umacniać, czynić silniejszymi i rozwijać nas. I TEGO SIĘ TRZYMAM.
Opuszczam swoją strefę komfortu, ale może po to aby wypracować nową - pora rozwijać się dalej.
Co z moim marzeniem o napisaniu książki?
Wciąż jest marzeniem. Nie skreslam go. Zaczęłam pisac powolutku. Jednak styczeń w kadrach to kosmos
mam nadzieję, że teraz znajdę chwilkę jak już zaakceptuję sytuacje w ktorych jesteśmy. Czuję, że jeszcze chwilka mi potrzebna.
To co, chyba na tyle.
Trzymajcie się i trzymajcie za mnie kciuki
Buziaki
FreeMilka