W poniedziałek zameldowałam się na onkochirurgii. Zrobili mi mnóstwo badań. Najpierw limfoscyntygrafię, żeby oznaczyć węzeł wartowniczy do wycięcia. Potem Wymarzony założył tzw. kotwiczkę czyli dodatkowy metalowy znacznik do środka guza, żeby go sobie precyzyjnie oznaczyć do zabiegu. Bez znieczulenia więc niekomfortowo i trochę boleśnie. Ale działał szybko i sprawnie więc wybaczam. Jemu wybaczam wszystko 😁. Potem badania z krwi, kontrolne rtg klatki z piersiami, mammografia, a na wieczór zastrzyk przeciwzakrzepowy. Dzień męczący, bardzo intensywny więc spałam jak dziecko.
Pobudka w ciemnościach i o 6:30 byłam już na bloku operacyjnym. I tu znowu ten bezsensowny ryk! Pamiętacie jak płynęly mi łzy w dniu pierwszej chemii? Fizjologicznie i bez kontroli? No, to po przekroczeniu progu bloku znowu się zaczęło. Płakałam przez cały czas przygotowań i nic nie mogłam z tym zrobić. Moja anestezjolożka cierpliwie podawała mi chusteczki do wydmuchiwania nosa. Aż wreszcie chyba ją to znudziło, bo zabrała mnie na salę i uspała 😉.
Dziewczyny opowiadały, że zasypianie do zabiegu jest przyjemne i odprężające. Nie jest. Lekarka opowiadała mi bajkę o plaży, a ja wpadłam w panikę i chciałam stamtąd wiać! Na szczęście już nie dałam rady...
Za to wybudzenie było mega przyjemne. Jasna, słoneczna sala i ta irytująco szczebiocząca anestezjolożka nade mną... Nic, tylko zwymiotować tęczą i brokatem. Tak też zrobiłam, serio serio 😆 Ekipa szpitalna chyba tego nie doceniła bo od razu dostałam dawkę leku przeciwwymiotnego i odwieźli mnie z powrotem na oddział. Po południu przyszedł Wymarzony i opowiedział co się ze mną działo na stole.
Zabieg poszedł koncertowo. Guz i węzeł wartowniczy wycięte, w marginesie nie znaleźli śródoperacyjnie komórek nowotworowych, dodatkowo zabezpieczyli obszar operowany radioterapią, a na koniec Wymarzony przeszczepił brodawkę z otoczką odrobinę ciut w inne miejsce, żeby było po wygojeniu "ładnie". Kochany! Pierś będzie troszku mniejsza, ale naprawdę będzie ładnie. Z blizną, ale ładnie. Przed zabiegiem podpisałam zgodę na usunięcie całej piersi, gdyby okazało się niemożliwe wycięcie guza z czystym marginesem. Dlatego moim pierwszym ruchem po wybudzenie było zerknięcie czy cyc jeszcze jest 😉
Następnego dnia konsultacja z fizjoterapeutą i pielęgniarzem odnośnie postępowania z ranami i Wymarzony puścił mnie do domu. A w poniedziałek zaczynam rehabilitację. Za 2 tygodnie kontrola i zdjęcie szwów. I tyle.
A co dalej? Czekamy teraz na wynik histopatologiczny z wyciętego materiału. Jeśli w wartowniku będą komórki nowotworowe to trzeba będzie usunąć wszystkie węzły. Oby nie! Reszta zgodnie z planem czyli radioterapia i wracam na immunoterapię do mojej onkolożki.
Boli, ale coraz mniej. Biorę prochy przeciwbólowe, zmieniam opatrunki i robię sobie zastrzyki przeciwzakrzepowe. Nuda Panie! Ale psychicznie czuję się lepiej. Ustąpił ucisk w gardle i mogę wreszcie swobodnie leżeć na plecach. Mam miesiąc zwolnienia więc będę odpoczywać, spacerować i przygotowywać się do reszty życia... Trochę stresuje mnie to oczekiwanie na wynik bo dużo od niego zależy. Ale nie ma już guza i to daje mi póki co nową siłę. Nie sądziłam, że to jego obecność jest takim realnym obciążeniem. Teraz oddycham swobodniej. I jakoś to będzie.
Nie mam apetytu, ale zmuszam się do jedzenia. Idę gotować kalafiorową. A co u Was Chudzinki?
Ściskam!
A.