Tralala
Dzisiaj rano, kiedy ćwiczyłam mój brzuszek wydał mi się prawie ok. Oczywiście, jeszcze długa droga przede mną, ale jeśli początki są tak dobre, to co będzie dalej?! :-) Bo każdego dnia jest lepiej, widzę to.
Wczoraj wieczorem waga pokazała 70 kg...
Dziś rano już 71, a jeszcze kiedy indziej jest 72, ale to normalne, że tak się waha. Chociaż wkurza mnie to odrobinę, bo nie mogę narazie zmienić paseczka na vitalii ;-) Zrobię to, kiedy przynajmniej kilka dni pod rząd będzie 70...
Hmm... ale jednak to nieco zastanawiające, że tak szybko i gładko mi idzie... Węszę jakiś podstęp! ;-)
A może ja jednak nie mam "tendencji do tycia", tylko po prostu miałam nieodpowiednie nawyki...? Może rzeczywiście wystarczyło je zmienić, żeby tłuszczyk wyparował w zawrotnym tempie? Jak tak dalej pójdzie, to zrzucę te kilogramy już w maju... a może kwietniu? Hehe.
Ech... siedzę i piszę dyrdymały, a trzeba się pouczyć do egzaminu. Największy koszmar sesji zimowej 2009 r.- Prawo Gospodarcze UE! Bleee
Pierwszy wpis
Moje odchudzanie trwa juz 3 tygodnie. To zadziwiajace, ale czuje sie znakomicie. Mam jakas dziwna pewnosc, ze mi sie uda zrzucic te 14 kg. Juz sobie wyobrazam siebie w sexownej, obcislej kiecce (teraz nie nosze kiecek, bo wygladam, jak tucznik). Ech... kiedy przyjdzie wreszcie lato? Kiedy przyjdzie bede juz superlaska ;-)
Nie chodzi o to, ze dobrze mi idzie. Bo jak narazie waga ani drgnie. Ale mimo to wydaje mi sie, ze juz widze efekty cwiczenia i diety. Moze to tylko fatamorgana, ale jaka wspaniala! Poza tym po prostu czuje sie chudsza, taka lekka, elastyczna, jakbym moga zrobic absolutnie wszystko ze swoim cialem. Dawniej, jak sie napchalam do oporu ciezko mi bylo zwlec sie z kanapy...Ba! Nawet reka ruszyc. Mialam w glowie wizualizacje siebie, jako tlustego, napuchnietego wieloryba, ktory dzwiga w brzuszysku ciezar calego swiata. Bardzo przygnebiajace uczucie.
Najlepsze w tej chwili jest to, ze niespecjalnie sie mecze. To moje pierwsze odchudzanie w zyciu. Znaczy pierwsze prawdziwe, bo dawniej, jesli nawet zaczynalam, to dwa dni i po odchudzaniu. Nie wytrzymywalam po prostu. A proby zmuszenia sie do wytrzymania byly dla mnie koszmarem! Nie udawalo mi sie przestrzegac nawet jednej jedynej zasady o nie jedzeniu po 20. Bo wlasnie po 20 najbardziej chcialo mi sie jesc. Okropna byla ta moja slabosc, kiedy po powrocie z imprezy o 2 w nocy wyzeralam pol lodowki.
A teraz... cos sie stalo. Nie meczy mnie juz tak, jak dawniej mysl, ze czegos nie moge zjesc. Uznaje to za naturalna rzecz. Moze troche przykra, ale nie podlegajaca dyskusji. Kiedy czlowiek powie sobie "nie ma innej mozliwosci i koniec" o wiele latwiej mu zaakceptowac stan faktyczny.
Wiem, ze to troche dziwne podejscie, jak na poczatek odchudzania. Ale poki trwa trzeba sie nim cieszyc. Bo kto wie, kiedy przyjda gorsze chwile...