Tak sobie myślałem, że wiele rzeczy, o których kiedyś myślałem, że są ważne - tak naprawdę nie są ważne. Myślałem, że tego chcę, bo wszyscy dookoła powtarzali jak mantre, że to czy tamto jest dobre, ważne i potrzebne. Po tym jak już to miałem, uznałem, że wcale tego nie chciałem, że nie tego mi brakowało, że to mi wcale szczęścia nie dało. Jedynie chwilowe z samej satysfakcji osiągnięcia zamierzonego celu. To jak z życzeniami w parodiach z dżinem. Trzeba być specyficznym i uważać czego się życzy, bo się może spełnić. Po głębszych przemyśleniach - niewiele jest przeszkód jakie stoją do spełnienia naszych marzeń. Najczęściej jesteśmy sami dla siebie tymi przeszkodami. Wszystko można osiągnąć, jeśli tego bardzo chcemy. Przynajmniej teraz nie potrafię sobie wyobrazić niemożliwego. Wszystko w jakiś sposób, w jakimś stopniu jest do zrealizowania.
A ja, mimo iż zdaję sobie z tego sprawę, to siedzę w domu i nic nie robię. Ta świadomość, że mogę wszystko nie czyni tego już tak pożądanym. Dobrze mi w domu, na łóżku, wygodnie. Jak to jest, że ciągnie do zakazanego owocu, do czegoś nieosiągalnego. Nie wiem czy to kwestia natury, czy wychowania - ta zazdrość, to pożądanie? Z jednej strony to grzech - Nie pożądaj rzeczy bliźniego swego, z drugiej jednak strony, brak pożądania, odbiera motywację do działania. Czy więc mam przesiedzieć teraz do końca życia na kanapie przed TV, bez żadnych pragnień i marzeń?
Łatwo jest komuś dawać rady, ale ciężej samemu z nich skorzystać. Sam sobie powtarzam, że powinienem rozbudzić w sobie jakąś pasję, zainteresować się czymś. Ale najłatwiej się doradza komuś. Wtedy człowiek jest najmądrzejszy. Nie raz widziałem niespełnione ambicje rodziców przelewane na dzieci, braci i kolegów nawzajem ... komuś się doradza najłatwiej. Samemu, żeby zacząć działać trzeba znaleźć motywację. Taki przykład: Ja często mam plany - chociażby, żeby wsiąść w samochód i pojechać nad morze, albo za granicę - taki po prostu spontaniczny wypad. Zamiast siedzieć w domu, to się przejadę. Co z tego, że sam - w domu też siedzę sam, a po drodze posłucham jakiejś muzyki, może jakiegoś autostopowicza wezmę, porozmawiam. No ale jak przychodzi co do czego, to znajduję jakąś wymówkę - a po co, pojadę i będę wracał: nagle zapominam, czemu chciałem jechać. Nie widzę sensu, wynajduję wymówki, że to bezcelowe i rezygnuję. Taki głupi przykład, ale tak się dzieję z wieloma moimi planami - zarówno większymi jak i mniejszymi. Wracam na studia już ze dwa lata - ale jak przychodzi co do czego to wmawiam sobie, że nie będzie mi się chciało chodzić na wykłady a wiedzę mam w internecie i bibliotekach. i Tak można by mnożyć, bo mam wiele planów i przemyśleń na życie, których nie zaczynam z takiego lub innego powodu. Za to innym tłumacz, że powinni robić to o czym marzą, że nic nie powinno stanąć na przeszkodzie. A nie pomyślałem wcześniej, że te ich przeszkody, które ja widzę jako wyzwania, na które można znaleźć sposób na ominięcie (już ustalałem plan w jaki sposób), to nie są tak naprawdę przeszkody, lecz właśnie wymówki.
A więc trzeba mocno być w przekonaniu o swoich zamiarach, żeby nic nas nie wytrąciło z obranego celu.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.