Doszłam ostatnio do wniosku, że jednak wcale nie chcę kończyć studiów. Siedzę sobie teraz przed kompem i myślę, że oto moje życie kończy się. A przynajmniej ten najwspanialszy, najluźniejszy, najbardziej "róbta co chceta" okres. I bardzo mi z tego powodu niefajnie. Wczoraj dowiedziałam się o balu dla V roku, czyli tzw. staruchów. To już za niecały miesiąc. Najpierw się strrraszliwie ucieszyłam. Stroje wieczorowe, elegancki lokal, pełna kulturka, te sprawy. A potem wpadłam w panikę. Więc to już naprawdę koniec... Koniec! Organizują nam nawet imprezę pożegnalną z litości. A niech mają biedne prawie- ex- studenciaki. W końcu to ostatnia okazja, żeby się mogli troszkę zabawić, bo potem to już tylko praca, dzieci, wnuki i grobowa deska. Aaaaa!
A ostatnio w ogóle mam pecha. Wszystko przypomina mi o straszliwej kwestii przemijania, upływającego czasu i w ogóle odchodzenia w nicość. Np. w ciągu ostatnich 2 tygodni poznałam czterech facetów. Wszyscy żonaci. Tak ogólnie, to strach wychodzić za mąż widząc, co kochani mężulkowie wyprawiają po pracy, ale nie o tym chciałam. Otóż ostatni z tych 4 mężulków nieźle pojechał mi i mojej koleżance. Koleś był z kolegą. Miał 36 lat (rocznik 74) i rzekł do nas w te słowy "No... same dzieciaki w tym klubie. Bardzo mało jest takich starszych osób, jak my, albo WY"............... Może on jest "starszy", ale mi się jeszcze nie śpieszy umierać! Ha!
W każdym razie to znaczy, że czy tego chcę, czy nie, wyglądam staro. Cóż... może i staro, ale przynajmniej już nie grubo.
DronningQueen
11 maja 2010, 14:16yfff, filozoficznie. Pmyśl o tym, że teraz zaczyna się nowy rozdział w twoim życiu:) Będzie dobrze.
anna844
10 maja 2010, 12:01dobre,ja mam 26 lat to pewnie powinnam zaczac juz myslec o emeryturze:)) a facet to facet,niestety:)pozdrawiam