Przez ostatnie dni nadrabiałam vitalijkowe wpisy. Oj, dzieje się u Was, dzieje. Mnóstwo dobrej energii sobie od Was nazbierałam. Aż chce się dietować:)
Tak sobie myślałam ostatnio, że dieta właściwie przestaje być dietą, tylko te dwa dni białkowe, a właściwie ten drugi jest trochę uciążliwy, ale do przetrwania. Już nie chodzi tu o konieczność jedzenia mięsa, na które ostatnio średnio mam ochotę, ale o brak niektórych warzyw, czy owoców w ogóle. Czasem po prostu mam ochotę na coś innego,a faza 2 jest jednak mocno ograniczona składnikowo. Owszem, mogłabym sobie zrobić białkowe ciacho z mikrofali czy coś w tym stylu, tylko jakoś moja natura oszczędnej nie pozwala mi na takie marnotrawstwo żółtek, na które mąż nie zawsze reflektuje. Cóż, pozostaje trwać przy tym, co jest dostępne. W końcu to tylko dwa dni w tygodniu i do przetrwania. Ich plusem jest to, że każdorazowo giną przy nich kolejne dekagramy.
Dzisiaj rozmawiałam ze znajomą, która skusiła się na spróbowanie 28 dni diety. Faza druga ją zniechęca, dlatego stwierdziła, że 28 dni przetrwa i wychodzi z diety. Tyle, że ona ma całkiem niezłą figurę.
Poniżej krem z dyni na mleku kokosowym wg przepisu z tej strony: http://szybkaprzemiana.pl/krem-czekoladowy-z-dyni/...
Od razu wyjaśniam dlaczego mój nie wyszedł tak gładziutko, jak ten Ewy, autorki strony. Mój blender kiepsko mieli, nigdy nie wychodzi mi idealnie gładka masa. Druga sprawa, że cały deser wykonałam na mleku kokosowym własnej roboty (pierwszy raz w życiu robiłam to cudo) i coś mnie podkusiło, by część wiórków dosypać do całości. Dzięki temu to, co miało być kremem a`la budyń, stało się czymś w rodzaju zapiekanego klapniętego puddingu- smacznego na zimno, ale wprost zniewalającego na gorąco. Urok odbiera mu ta bulionówka, ale nie miałam małych naczyń, w których mogłabym go zapiec. Tylko to naczynie odważyłam się włożyć do gorącego piekarnika. Miałam wątpliwość czy filiżanka do kawy zdałaby egzamin.
Próbowałam ten krem przełożyć na talerzyk, ale rozleciał się. Żeby nie wyglądał przy jedzeniu jak breja, posypałam go wiórkami. To był mój deser do obiadu: ryżu z pieczarkami zasmażanymi z jajkiem plus surówki z kapusty pekińskiej, pomidora, kiszonego ogórka, papryki i szczypiorku.
Buszuję ostatnio po necie, zainteresowało mnie carpaccio z buraków na rukoli. Całość skropiona olejem sezamowym lub octem balsamicznym, posypana sezamem, orzechami włoskimi, a na to ziarna granata. Wersja z neta była jeszcze z kozim serem, ale ja produktów mlecznych nie jem, więc wersja okrojona była, też pyszna, jako dodatek do obiadku.
Niżej 2 sałatki, jedna do pracy, druga na kolację. Z wędzonym łososiem. Miła odmiana po daniach z kurczakiem.
Pamiętacie jak pokazywałam Wam musztardę bez konserwantów? Ta poniżej też jest bez dodatków (Firma Luniak) i niemal regionalna w moim przypadku. Opakowanie małe (fikuśne, beczułkowate, więc służy mi potem do moich przetworów), ale zawartość warta swojej ceny. Uwielbiam ich chrzan (mocno ostry, oczyszczający drogi oddechowe, idealny na wielkanocne śniadanko), jadłam go już wcześniej, a musztarda to niedawne odkrycie- super dodatek do sałatek, choćby tej powyżej. Mój mąż lubi jeszcze ich buraczki i sałatki obiadowe. Za musztardę zapłaciłam 4 zł, a za chrzan 4,50zł, ale wiem, że ceny dochodzą też do 5 zł. Nie spotkałam ich w żadnym markecie, ale dostępne są w warzywniakach albo małych sklepach osiedlowych. (Widziałam je też w sklepach internetowych, gdybyście zamawiały coś jeszcze, to warto spróbować i tego.) Może to kwestia tego, że to mała firma, nie są w stanie płacić centrom handlowym za miejsce na regałach?
Poniżej jeszcze jeden zakup. Nie mogłam się oprzeć. Na wyprzedaży w Aldi zakupiłam foremki do zapiekania- ceramiczne garnuszki z uroczymi pokrywkami, które pozwolą zachować ciepło dania i będą ciekawie wyglądać przy podaniu. Nie będę więc musiała powtórnie sięgać po moje bulionówki. Niech się przydają na zupkę, a nie kremy i inne ciepłe frykaski. 2 foremki kosztowały 15zł, po przecenie 10zł. Mają średnicę 10cm, zrobiłam zdjęcie obok kubka, żebyście miały wyobrażenie, jakie są duże. Były jeszcze w 2 kolorach- jasnoszare i coś jakby turkusowe. Ceramika oczywiście. Mąż mnie przed chwilą opierniczył, że tylko dwa komplety wzięłam, jakby się coś dla gości robiło, to już mało coś te 4 sztuki.