Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W wieku 30 lat zrzuciłam 50 kg i utrzymałam to przez 10 lat. W wieku 41 lat wzięłam na wychowanie troje dzieci i się zaczęło. Bardzo starałam się je wyprostować niestety kosztem siebie. Teraz dzieci są już duże, jedno nawet ma własną rodzinę, a ja ponownie walczę. Nie mogę narzekać, właściwie jest już dobrze, zdrowie wróciło, wygląd jest zadowalający. Do dalszego zrzucania wagi motywuje mnie tylko moja ambicja i wydruk z wagi wskazujący na moją wagę idealną czyli 61,4 kg.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7213
Komentarzy: 219
Założony: 5 stycznia 2016
Ostatni wpis: 22 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
berkati2016

kobieta, 56 lat, Sztumskie Pole

167 cm, 81.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 stycznia 2016 , Komentarze (12)

Decyzja podjęta. Dieta nadal. Od miesiąca próbuję też ćwiczyć. W pracy mam stepper, początkowo po 15 minut, potem dochodzę do 45 i tyle mi wystarczy, 2 x w tygodniu. W domu mam rowerek, ale z tym jest gorzej. Nogi szybko się męczą, ale może by wytrzymały, ale nie wytrzymuje nacisku moja tylna część ciała. Przy wadze 140 kg wytrzymać 5 minut było ciężko, nadludzkim wysiłkiem, wyjąc z bólu wytrzymywałam do 10 minut. 

01 luty - waga 134,7 kg

w tym miesiącu robię badania, usg i gastroskopię i umawiam się na wizytę do chirurga. Podczas wizyty zaskoczenie. Doktor na podstawie wyniku gastroskopii stwierdza, że nie może mi zrobić resekcji żołądka, tylko w grę wchodzi by-pass. W duchu cieszę się, przecież by-pass miał być kolejny, za rok, może dwa. A tu już, od razu. Super. Przez cały luty trzymam się ściśle swojej diety. Na rowerku wytrzymuję już 15 minut.

02 marzec 2014 - waga 130 kg. Na dziesięć dni przed operacją przechodzę na dietę płynną - jem wyłącznie zupki i koktajle Aleevo. Na dzień przed operacją piję tylko wodę. Do szpitala zgłaszam się w dniu operacji rano. Dzień przed operacją ważę 126,4 i wyglądam tak:

ciuchy te same, tylko strasznie już na mnie wiszą. 

Niestety z tyłu nadal nie jest dobrze

cdn :)

22 stycznia 2016 , Komentarze (5)

Jest początek listopada, ważę 153 kg. Kupuję sobie wypasioną wagę, która niestety nie waży osób z wagą powyżej 150 kg, ale mam nadzieję, że w końcu uda mi się na niej zważyć. 

Jeśli chodzi o dietę to nadal trzymam się w wyznaczonych ramach, nadal jadam pięć posiłków dziennie, ich waga 150-200 g, staram się aby był niski indeks glikemiczny, węglowodany raczej rano, białko wieczorem, codziennie jadam rybę najczęściej gotowaną na parze, w folii. Zawsze mam przygotowane jedzenie na następny dzień, nawet jeśli spędzam go w domu. Nie kuszę losu, nie przygotowuję posiłków bezpośrednio  przed jedzeniem. Jestem tak zdeterminowana, że nawet jeśli coś gotuję dla rodziny, to nie próbuję lub jeśli muszę spróbować, to wypluwam. Dotarło do mnie, że mam inny metabolizm niż reszta mojej rodziny i nie mogę jeść tego co oni. Nigdy nie będę tak jadła, zaczynam się z tym godzić. Uczę się wyrzucać niedojedzone resztki do kosza. Odkrywam w sobie jeszcze jedną patologię. Jestem zakupoholiczką. Oczywiście jeśli chodzi o zakupy spożywcze. Przyłapuję się na kupowaniu wszystkiego po 3 sztuki lub więcej. Np. kupuję melona, wkładam go do wózka i dokładam drugiego, trzeciego. Dopiero wtedy zastanawiam się po co? Przecież jeden starczy mi na tydzień. Dociera do mnie, że robienie takich zakupów wymusza potem zjedzenie wszystkiego, aby znów móc pójść na zakupy. Z tego leczę się do tej pory. Jest coraz lepiej, ale jeszcze mi się to zdarza, że kupuję za dużo, bo lubię kupować jedzenie. 

Mój przykładowy jadłospis w tym czasie:

1. śniadanie - owsianka 220 ml

2. II śniadanie - jogurt 100 g, z truskawką (1 sztuka), płatki sojowe 10 g, owoc (melon, jabłko, kiwi, grejfrut) 100 g

3. obiad - ryba gotowana na parze - 150 g

4. podwieczorek - twarożek wiejski light 75 g (lub 3-4 plasterki chudej wędliny), warzywo typu papryka, pomidor, rzodkiewka, ogórek - 50 - 100 g

5. kolacja - kurczak w galarecie (75 g mięsa) lub 100 g gotowanego schabu, lub 1 jajko na miękko, lub omlet z 1 jajka smażony prawie bez tłuszczu + warzywa jak do podwieczorku 50 g

kalorycznie to wychodzi jakieś 900 kcal, w tym 60 - 80 g białka.

Uczę się pić wodę. Siedząc w pracy, przy prawie nie upitej  butelce wody mineralnej zdałam sobie sprawę, że jeśli byłaby to butelka coli, to już bym widziała dno, ale że jest to woda mineralna, to prawie jej nie tknęłam. Wyznaczam sobie minimum ilości wody jakie muszę wypić między posiłkami. Picie wody jest bardzo ważną umiejętnością po operacjach bariatrycznych, ponieważ nie można popijać do posiłków, trzeba pić między posiłkami z zachowaniem zasady: zakończyć picie na 30 minut przed posiłkiem i zacząć nie wcześniej niż godzinę po. Wychodzi na to, że na picie zostaje 1,5 godziny pomiędzy kolejnymi posiłkami. Zmuszam się do wypijania 0,5 litra wody między posiłkami.

W listopadzie przychodzi pierwszy kryzys, malutki, króciutki. Zjadam ponadprogramowo 2 kromki chleba z masłem i żółtym serem. Powód? Kompletnie się rozpadam kiedy widzę po raz pierwszy siebie z tyłu. Z przodu : byłam przyzwyczajona do tego widoku, ale z tyłu nie. Do tego wyobraźnia podpowiada mi jaki to jest widok, kiedy idę, kiedy się poruszam. Jestem tak zdruzgotana, że przez chwilę wątpię czy w ogóle mam szansę to zmienić. A widok był taki:

Szybko jednak dochodzę do siebie i kontynuuję walkę. Na początku grudnia 2014 ważę 144 kg. W grudniu dopada mnie większy, dwutygodniowy kryzys, nawet w tej chwili nie pamiętam dokładnie co się działo, jednak dużo więcej jadłam niż planowałam i waga poszła kilka kilogramów w górę. 1 stycznia 2015 roku ważę 142 kg. Kryzys mija, świadomość tego, że muszę pokazać się w lutym na wizycie przed operacją jest bardzo silnym motywatorem. Kontynuuję dietę jak poprzednio, praktycznie nie zmienia się nic, czasem niektóre produkty mi się nudzą, podstawiam w to miejsce inne. 

Pora też w końcu podjąć decyzję co do operacji. Analizuję swoją sytuację
1. umiem schudnąć - dowiodłam tego nie raz ale szybko odrabiam stracone kilogramy, przyda się strażnik, który mi to utrudni

2. pomimo znacznej determinacji zdarzyły się kryzysy - co stawia pod znakiem zapytania czy w ogóle uda mi się moje odchudzanie przeprowadzić do końca 

Zapada ostateczna  decyzja - idę na operację.

22 stycznia 2016 , Komentarze (3)

Jak postanowiłam, tak zrobiłam, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy wieczorem siadam do spisania tego, co zjadłam pierwszego dnia, mam poczucie wygranej.Przecież pilnowałam się, jadłam mniej niż zwykle. Spisuję i spisuję, co chwilę coś mi się przypomina, a to jabłko zjedzone w drodze ze sklepu do samochodu, a to złapana w locie bułka itp. Wychodzi cała strona notatek. Łapię się za głowę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wydawało mi się, że tak mało zjadłam. Aby tak nie było zaczynam od zaplanowania pór posiłków. Wychodzi na to, że większość będę musiała zjeść w pracy. Trzeba kupić pojemniki. Wdrażam też zalecenia psychologa: wyznaczam sobie miejsce na posiłki, tyłem do telewizora, nie ma jedzenia na stojąco, w kuchni, lub przed komputerem. Oduczam rodzinę od przerywania mi przy jedzeniu. Żeby nauczyć się jeść małymi kęsami, do jedzenia używam małej łyżeczki do herbaty, a jeśli muszę użyć widelca, to nakładam jedzenie na wypukłą stronę. Obowiązkowo mały deserowy talerzyk lub mała miseczka - moje miseczki nie przekraczają 250  ml pojemności. W kolejnym etapie zaczynam planować posiłki, następnie pod koniec dnia sprawdzam czy dałam radę. W kolejnym etapie liczę kalorie tego co zjadłam. Równocześnie zaczynam czytać o operacjach bariatrycznych. Szczególnie interesuje mnie jak wygląda dieta po sleevie (bo tak nazywają tą zaplanowaną dla mnie operację rękawowej resekcji żołądka). Dowiaduję, że po operacji wielkość przyjmowanych posiłków nie powinna przekraczać 200-250 g i że najważniejsze jest białko. Wydzielam sobie półkę w lodówce, reszcie rodziny od niej wara! Kupuję zalecone przez dietetyka produkty i zaczynam wieczorami przygotowywać sobie posiłki na kolejny dzień. Podstawą każdego posiłku jest produkt białkowy ok 100-200 g (zależy czy mięsko, czy nabiał) + dodatki, najczęściej warzywa, trochę owoców. Początkowo warzywa ilościowo biorę tak na oko, tak aby się najeść. Do picia tylko woda, maślankę czy soki traktuję jak posiłki. Uczę się przestrzegać pór posiłków, jestem tu bardzo konsekwentna. W pracy oznajmiam, że robię sobie 15 minutowe przerwy na jedzenie co 3 godziny, informuję kiedy mają być i udaje się. Zaczynam jeść w pracy (czego nie potrafiłam przez tyle lat zrobić, chyba się krępowałam, że taka gruba i chce jeszcze jeść). Szybko okazuje się, że jeśli się je powoli, dokładnie gryzie, to wcześniej czuje się sytość. Ponadto jedzenie co 3 godziny powoduje, że wcale nie odczuwam głodu, tzn zanim zacznę go czuć, to już coś jem. Przywożę do domu nie dojedzone porcje, bo jak nie zjadam, to już nie dojadam później. Po kilku dniach potrafię ocenić ile potrzebuję zjeść, aby nie czuć głodu. Zaczynam tak komponować posiłki aby wyszło 250 g. Zaczynam liczyć kalorie przed a nie po zjedzeniu posiłków. W tym czasie już mam rozpisany dokładny plan posiłków w arkuszu kalkulacyjnym, na razie tylko kalorie i białko, z czasem również węglowodany i tłuszcze. Największym moim zmartwieniem było, czy dam radę wieczorem, kiedy jest tyle pokus, no i odezwie się przyzwyczajenie do podjadania w domu. Okazuje się, że dzieci obsługują się same, nie muszę robić im kolacji, a ja wieczorami zamiast jedzeniem czegoś przypadkowego zajmuję się planowaniem i przygotowywaniem posiłków na kolejne dni. Nawet łapię się na tym, że po kolacji jestem szczęśliwa, że już przestałam jeść i nie muszę pilnować godzin i pilnować żeby przeżuwać małe kęsy przez 30 minut, bo to nudne. Planowanie jest ciekawsze, porcjowanie jest ciekawsze. Początkowo zaplanowanie posiłków na następny dzień zajmuje mi 1-2 godziny, stopniowo wpadam w rytm, mam już pogromadzone w komputerze dane i idzie mi to coraz sprawniej. Również poporcjowanie i spakowanie jedzenia zajmuje mi początkowo ponad godzinę, potem coraz mniej.

Nie ćwiczę, nie jestem w stanie, jestem za ciężka, na razie tylko dieta.

Waga spada powoli. Myślałam, że na początku śmignie na łeb na szyję z 10 kilosów w 2 tygodnie, a tu NIE. Najpierw ze 166 spada do 162 i staje na jakieś 10 dni. Aż w końcu rusza i dochodzi do wymaganych  160 kg, wtedy dzwonię do chirurga i umawiam się na kolejną wizytę. Na wizycie, która odbywa się po miesiącu od pierwszej, zostaję zważona - 158 kg. Doktor chwali, ale też zakazuje: wzszelkiego pieczywa - nawet żytniego, nawet gryczanego, nawet wieloziarnistego, nawet własnego wyrobu domowego (właśnie kupiłam maszynę do chleba i piekłam sobie wieloziarniste pyszne chlebki gryczane) nie wolno, ani ziemniaków, ani makaronów, nawet tych razowych. Odpytuje jak ze słodyczami, nie jem wcale, choć przyznaję się do jednego małego kruchego ciasteczka, bo mi się bardzo, bardzo chciało. Pyta o słodkie napoje i pozwala pić colę bez cukru - ale ja to odrzucam, nie ciągnie mnie, więc co po? Termin operacji wyznaczony na 18 marzec 2015. Kolejna wizyta u chirurga, dietetyka i psychologa na miesiąc przed terminem, ze świeżymi badaniami, wynikami usg i gastroskopii. Do tego czasu mam się odchudzać, żeby do operacji schudnąć jeszcze 10 kg. Deklaruję sama z siebie 20 kg, doktor się uśmiecha (jak mi się wydawało z powątpiewaniem) i na tym koniec wizyty. 

Cdn :)

22 stycznia 2016 , Komentarze (1)

Znów nie mam za bardzo czasu dla pamiętnika. Więc szybciutko tylko to co jadłam przedwczoraj i wczoraj:

środa

1. śniadanie - 200 ml owsianki

2. II śniadanie - jogurt naturalny 100 g, błonnik 15 g, kiwi 80 g

3. obiad - makaron z sosem bolońskiem Smartfood - 270 ml

4. podwieczorek - koktajl truskawkowy - 250 ml

5 kolacja - mozzarella 65g, pomidor 30 g, rzodkiewki 30 g

wypita woda - 250 ml przed śniadaniem, 500 ml po śniadaniu, 250 ml po II śniadaniu, 250 ml po obiedzie, 500 ml po podwieczorku i 500 ml po kolacji - razem 2250 ml

ćwiczenia : 60 minut rowerek

czwartek:

1. śniadanie - owsianka 200 ml

2. II śniadanie - jogurt naturalny 100 g, błonnik 15 g, kiwi 80 g

3. obiad - bitki cielęce 75 g w sosie własnym 60 g, kasza jęczmienna 40 g ugotowanej, buraczki z cebulka 75 g

4. podwieczorek - leczo (cukinia,pomidor, cebula, papryka - duszone) 200 g, pomelo 60 g

5. kolacja - chlebek żytni wieloziarnisty 40 g, twarożek czosnkowy 50 g, rzodkiewka 30 g

woda - 2,25 l

ćwiczenia: rowerek 65 min, ćwiczenia na nogi 15 minut, na ręce 10 min

20 stycznia 2016 , Komentarze (9)

Wstyd się przyznać, ale na pierwszą wizytę jadę całkowicie nieprzygotowana. Zgłaszam się do chirurga bariatry z prośbą, żeby mnie zoperował i nic nie wiem na temat operacji. Teraz myślę, że broniłam się do końca, do końca wierzyłam, że sama dam radę uporać się moim problemem, pomimo że doświadczenia z mojego prawie pięćdziesięcioletniego życia mówiły inaczej. 

Na pierwszy ogień dietetyk. Od Pani doktor dowiaduję się, że bez operacji jestem skazana na przegraną. Wyhodowałam sobie ogromną ilość tkanki tłuszczowej, To wprawdzie magazyn energii, ale to także tkanka hormonalnie czynna, produkuje leptynę, hormon sytości . Drugim hormonem jest grelina, hormon głodu, produkowany przez komórki zlokalizowane w dnie żołądka, wydzielany w trakcie głodu, kiedy żołądek jest pusty. Ich wpływ na ośrodki głodu w mózgu to podstawowa przyczyna efektu jo-jo. Dlatego po odchudzaniu, kiedy mija okres świadomej samokontroli, a kontrolę przejmują te ośrodki, zaczynamy podjadać i waga wraca. Przy mojej wadze 166 kg i BMI 60 kwalifikuję się operacji. Pani doktror uprzedza mnie, że do operacji będę musiała schudnąć 10% wyjściowej masy ciała i że chirurg jest bardzo konsekwentny w tym zwględzie. Dla mnie oznacza to 16 kg. Dostaję bardzo ogólne zalecenia żywieniowe: mam mieć w lodówce chudy nabiał, twarogi, twarożki, jogurty, kefir,  chude mięso typu kurczak, ryby, soki warzywne, warzywa. I z tego mam komponować sobie posiłki. Mam przyjmować duże dawki Wit D3 - nawet do 10 tysiecy j. (brałam wcześniej 2 tysiące i uważałam że to dużo), zrobić świeże badania. 

Kolej na panią psycholog. Tu boję się najbardziej, ponieważ zaburzenia odżywiania typu bulimia dyskwalifikują z zabiegu. Zaczyna mi zależeć. Nie rozmawiamy o mojej wadze. Rozmawiamy o przyczynie mojego problemu, gdzie popełniam błędy, dlaczego chcę schudnąć, zakich zmian w życiu spodziewam się po operacji i po schudnięciu. Chcę być zdrowa, to wszystko. Przyznaję się do bulimii i do tego, że od 6 lat już nie wymiotuję. Kilka razy padają podchwytliwe pytania, przez które przechodzę bez problemu. Potem jakiś test wstępny. Jedno z pytań utkwiło mi najbardziej w pamięci i jest do dzisiaj moim mottem przewodnim. Pani psycholog zapytała się na ile w skali od 1 do 10 mam wpływ na swoje odżywianie. Powiedziałam, że na 10. Aż na mnie spojrzała i powtórzyła pytanie. A ja swoje - przecież jestem dorosła, to ja decyduję kiedy, co i jak jem, nikt mi niczego nie wlewa do gardła - na 10. Też dostaję wytyczne: Mam jeść regularnie czyli co 3 godziny. Muszę wygospodarować czas na posiłek w pracy, inaczej nic z tego. W czasie jedzenia mam się skupić tylko na nim, nie oglądać telewizji, nie czytać, nie grzebać w komputerze, nie omawiać problemów z rodziną. Mam powoli jeść, długo żuć każdy kęs. Mam czuć, że jem i cieszyć się tą czynnością, nie robić sobie wyrzutów że jem. I mam przestać jeść kiedy będę czuła, że mam dość. Niby proste. Najgorzej z tym jedzeniem w pracy.

W końcu przychodzi czas na wizytę u chirurga. Dowiaduję się, że z moją wagą kwalifikuję się do by-passu żołądka, ale właśnie przez moją wagę nie zrobi mi go od razu, tylko najpierw muszę mieć zmniejszony żołądek, po tej operacji schudnę, a jak zacznę znowu tyć, to dopiero wtedy by-pass. Czyli dwie operacje. Pierwsza pozwoli mi schudnąć. W  wyciętej części żołądka znajdują się komórki produkujące grelinę, hormon głodu. Dzięki temu łatwiej mi będzie stosować ograniczenia dietetyczne. Niestety duża część pacjentów po tej operacji tyje, ponieważ ciężko im pokonać nawyk jedzenia dużych porcji i rozciągają ten zmiejszony żołądek prawie do pierwotnego rozmiaru. Dowiaduję się, że są to operacje obarczone pewnym realnym ryzykiem zgonu . Doktor opowiada, o dwóch zgonach, które im się zdarzyły. To muszę wiedzieć. No i że do operacji bezwzględnie muszę dać coś z siebie, czyli schudnąc 10 % startowej wagi, ale żebym wogóle została zakwalifikowana do zabiegu mam schudnąć 6 kilo. Mam pokazać że jestem zmotywowana i że potrafię się ograniczyć i dostosować do zaleceń i dopiero wtedy znajdę się na liście oczekujących na operację. Informuje mnie, że prawdopodobny termin operacji to kwiecień 2015. Jeśli się im poddam, to on podejrzewa, że w ciągu 2 lat schudnę do wagi 90 kg. Nie podoba mi się 90 kg, chciałabym najwyżej 70. Ale już wiem, że to zależy tylko ode mnie. Mówię doktorowi, że skoro teraz mam zrzucić tylko 6 kilo, no to do zobaczenia za miesiąc.

Wychodzę z tych konsultacji z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chcę schudnąć a z drugiej myślę, czy AŻ TAKIE rozwiązanie jest mi potrzebne? Może dam radę sama. Jednak nie rezygnuję z operacji, przecież mogę to zrobić w każdej chwili. Niech czas biegnie. Jest wrzesień, umawiam się ze sobą na styczeń, najdalej luty, na ostateczną decyzję. No i obiecuję sobie, że od dziś zaczynam i kupuję w sklepie kubeczek kefiru na kolację.

cdn :)

19 stycznia 2016 , Komentarze (6)

W niedzielę rano przed wyjściem do pracy wrzucam do pralki moje dżinsy, dorzucam dżinsy dzieciaków, wychodzę. Z pracy dzwonię do partnera w tej sprawie

- Słuchaj, w pralce są dżinsy. Wyjmij je i wywieś, tylko moje powieś w domu, bo jest dość zimno na dworze i mogłyby do jutra nie wyschnąć a chcę je rano założyć.

Wracam rano do domu, szukam spodni....nigdzie nie ma. Z dąsem do mojego lubego: 

- Zapomniałeś o praniu?

-Nie, nie zapomniałem, ale ty zapomniałaś włożyć swoje spodnie do pralki. Wyjąłem wszystkie i twoich tam nie było. Wszystkie były małe.

I jak tu się gniewać? :))))

19 stycznia 2016 , Komentarze (10)

Siedzę sobie w salonie, na sofie, po turecku, przeglądam gazetkę.

Przez salon przebiega moja 14-letnia córka, a za nią jej koleżanka, którą ostatnio widziałam u nas z jakiś rok temu, może nawet więcej. Dziewczyny lecą do kuchni, za chwilę moje dziecko wybiega z kuchni, staje przede mną, mówi do mnie "cześć mamo" i wraca do kuchni. Odruchowo odpowiadam "cześć" i czytam dalej.

Po wyjściu koleżanki moje dziecko przychodzi do mnie i mówi: 

-Była u mnie Wiktoria.

-Tak, wiem, widziałam.

-Zapytała się mnie, co to za pani siedzi u nas w salonie. Powiedziałam że to moja mama, a ona powiedziała, że to nieprawda, i że mam iść i powiedzieć ci "cześć mamo". No to powiedziałam.

:)))

19 stycznia 2016 , Komentarze (3)

śniadanie: owsianka z 20 g płatków owsianych i 180 ml mleka 1,5%

II śniadanie: jogurt naturalny 100 g, błonnik 15 g, jabłko 75 g

obiad: gulasz wołowy z kaszą gryczaną, ok 270 g

podwieczorek: koktajl truskawkowy ok 250 ml

kolacja: chleb żytni pełnoziarnisty 40 g, twarożek czosnkowy 50 g, rzodkiewka 20 g, dorsz gotowany 25 g

razem 883 kcal, białko 54 g, węglowodany 110 g, tłuszcze 22 g

wypita woda: przed śniadaniem 250 ml, po śniadaniu 500 ml, po II śniadaniu 250 ml, po obiedzie 250 ml, po podwieczorku 500 ml, po kolacji planuję wypić 500 ml 

Nie ćwiczyłam i chyba już dziś nie poćwiczę, prosto z pracy pojechałam odwiedzić mamę w szpitalu, bo dziś miała wstawianą endoprotezę stawu kolanowego i dlatego w domu zlądowałam dopiero po 20tej. Teraz szybkie przygotowanie jedzenia na jutro, trochę pracy biurowej i spać...

19 stycznia 2016 , Komentarze (7)

Jak się żyje z otyłością olbrzymią? Fatalnie oczywiście. Każdy krok boli, ciało ogranicza ruchy, skóra zaparza się i choruje. Nie będę się nad tym rozwodzić, jeszcze teraz źle to wspominam. Starałam się podołać, znosiłam dzielnie, nie narzekałam, bo mogłam winić tylko samą siebie. Była to cena rozwód z bulimią i posiadanie rodziny. Po jakimś czasie pojawił się problem ze zdrowiem. Na początek bóle głowy, początkowo co jakiś czas, potem prawie codziennie. Winę zrzucałam na przepracowanie, niewyspanie, upał, problemy z zatokami itp. Któregoś dnia kiedy ból głowy był bardzo dokuczliwy, a ja poczułam się wyjątkowo słaba, stwierdziłam, że pewnie spadło mi ciśnienie i je zmierzyłam. 190/120! Panika. Zaraz mi trzaśnie jakieś naczynko w głowie i się przekręcę albo gorzej, będę 150 kilowym warzywem leżącym w łóżku , nikt mnie nie podniesie żeby umyć, będę leżeć, gnić i śmierdzieć. Tylko gdzie będę leżeć, przecież bank zabierze mi dom jak nie będę pracować i spłacać kredytu? Ha! Ciśnienie zbili mi w szpitalu na Izbie Przyjęć, dali leki i kazali pokazać się kardiologowi. Tak zrobiłam. A on mówi, że leki oczywiście tak, ale przede wszystkim muszę schudnąć i proponuje żebym rozważyła zabieg zmniejszenia żołądka. Słucham, potakuję,  przecież wiem że muszę schudnąć, ale dam radę sama, tyle razy dawałam, to i teraz dam. Daję sobie rok. Jeśli w tym czasie nic nie zrobię, to poszukam pomocy. Robię badania, wychodzą dość dobrze. Biorę zapisane leki i zapominam o problemie. Mija 8 miesięcy, znów wracają bóle głowy i osłabienie. Mierzę ciśnienie, znów 190/120 i to na lekach, jak to?. Tym razem zgłaszam się do mojego internisty, już nie panikuję, panikuje doktor, każe zrobić cały stos badań. Robię i tak: nie mam jeszcze cukrzycy ale cukier za duży, insulina za duża czyli mam hiperinsulinizm, TSH za duże, zmienia leki na nadciśnienie, daje Glukophage aby obniżyć cukier, Euthyrox żeby obniżyć TSH. Przez 2 miesiące ustawia mi leki. Ciśnienie zaczyna się normalizować, za to ja coraz częściej zaczynam odczuwać skutki otyłości. Nie mogę poradzić sobie ze skórą, pojawia się pierwszy ból wieńcowy, za jakiś czas kolejny. Robię podsumowanie roku: nie dałam rady schudnąć sama, nawet przytyłam jeszcze, pora pójść poprosić o pomoc. Zanim to zrobię wchodzę w końcu na wagę (po jakichś 3 latach nie ważenia się). Z przekąsem myślę sobie: oby tylko waga nie przekroczyła wzrostu. Mam 167 cm wzrostu. Waga pokazała 167 kg. Szukam nr telefonu do poradni bariatrycznej i umawiam się na wizytę do dietetyka, psychologa i chirurga. Zaproponowano mi termini wizyty we wrześniu, a był sierpień, wieć postanowiłam się przygotować. Na wizytę u dietetyka powinnam spisać wszystko co jadłam z 10-14 dni. Próbowałam to zrobić, pamiętałam wszystko co jadłam do momentu przyjścia do domu, ale kiedy próbowałam odtworzyć to, co jadłam wieczorem okazało się, że nie potrafię. Zdałam sobie sprawę że jem "w tle", podczas wykonywania czynności domowych, w sposób zupełnie nie kontrolowany. Nawet jeśli pamiętam co jadłam, to nie wiem ile. Po prostu jak się jedno skończyło to szłam po drugie i tak w kółko. 

cdn :)

18 stycznia 2016 , Komentarze (6)

Oto moje menu z dzisiaj:

1. śniadanie - owsianka z 20 g płatków owsianych i 180 ml mleka 2%

2, II śniadanie - jogurt naturalny 100 g, błonnik z siemieniem lnianym 15 g, granat 100 g

3. obiad - ryż z kurczakiem i ananasem (danie gotowe, niestety z torebki), ok 270 g

4. podwieczorek - koktajl truskawkowy ok 250 ml

5. kolacja - chleb żytni pełnoziarnisty - 60 g; twarożek czosnkowy 50 g, 2 plasterki pomidora (35 g) i 2 małe rzodkiewki (20 g)

Wszystko razem to ok 950 kcal, 53 g białka, 124 g węglowodanów i 22 g tłuszczów.

Woda - 250 ml przed śniadaniem, 500 ml po śniadaniu, 500 ml po II śniadaniu, 500 ml po obiedzie i 500 ml po kolacji. - ciągle za mało.

Pojeździłam dziś 60 minut na rowerku.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.