Cześć piękności! Mam dobrą passę, ćwiczę, jem tyle, ile sobie zakładam, uczę się tyle, ile powinnam, wyglądam...no i tu jest problem. Martwi mnie, że ostatnio stanęłam w miejscu, a do tego nadal mam zwyczaj w lustrze doszukiwać się wad zamiast patrzeć na to, co się poprawia. Trochę mnie męczy, że tak się staram, a wydaje mi się, że przytyłam. Oczywiście nie mam żadnej normalnej wagi nadal, może w środę mama mi kupi. Centymetra nawet kuźwa nie mam. Meh. No ale ogólnie moje samozaparcie nie ustało, nie zdarzył mi się póki co dzień, w którym stwierdziłam, że do diabła z całą dietą, idę się nawpieprzać pizzy i czekolady. Jem 2 kostki gorzkiej dziennie, do tego słodkie śniadanie i podwieczorki na bazie miodu, nabiału i owoców, wystarcza mi. Chyba jednak znowu będę musiała zrobić reset 100kcal na plusie, bo mój organizm się rozleniwił, leptyna śpi głębokim snem. To dlatego, że mam już niewiele tkanki tłuszczowej, im dalej w las, tym trudniej.
Dzisiaj 1460kcal, brzuch i krótkie kardio. Nie jest źle.
Za tydzień już ferie, cieszę się bardzo, szkoła mnie męczy, dzisiaj już mówiliśmy o studniówce, mimo, że ona jest do cholery za rok. Z kim mam tam iść? Po co? Żeby siedzieć i pić przemycony, kaloryczny alkohol na ławce, albo palić skręta w kiblu? Nie, chyba odpuszczę. Mój tryb życia sprawia, że nie mam szansy nikogo poznać, a moi aktualni znajomi...cóż, nie są przyjaciółmi, nie chcę wziąć ze sobą kogokolwiek. Miałam iść na studniówkę z A. Obiecał, że jeśli będę nadal forever alone, to pójdzie ze mną. Pójdę do niego w ten dzień. Zapalę znicz. Mimo, że nie wierzę w to wszystko. On wierzył. I nic mu to nie dało. Strasznie tęsknię za moim dawnym środowiskiem. Ale wiem, że jeśli się z nimi spotkam, to popłynę. Ten etap jest zamknięty. A na studniówkę pewnie w ogóle nie pójdę. Cóż, będą inne imprezy, zapewne w lepszym towarzystwie.
Lecę spać, bo jutro pobudka o 5:30. Ave.