Kolejny dzień wyzwania o lepszą siebie. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, żeby napisać "walki" albo "zmagań". Ale nie czuje się, żebym "walczyła". Ja po prostu zmieniam myślenie. To dopiero drugi dzień starań, sam początek.
Kiedyś ulubioną dyscypliną sportową było bieganie. Mam 15 medali z biegów ulicznych. Zmierzone 3476 km przebiegniętych plus tych niezmierzonych też mam sporo. Bieganie to forma medytacji. Jak już idę biegać, to biegnę i czuje się fantastycznie, no właśnie... jak już biegnę.. Bo od kilku lat po prostu mi się nie chce. Śledzę blogi wielu biegaczek, które po ciążach wracają do jeszcze lepszych kondycji, które po kontuzji wznawiają treningi. A ja ani nie byłam w ciąży, ani nie miałam kontuzji, po prostu przestałam biegać. Teraz wychodzę dwa razy w miesiącu albo wcale. Brak motywacji? Czy grubaskom po prostu jest trudniej?
Chodzę 3/ 4 razy w tygodniu na siłownie. Na trampoliny. Od 2 miesięcy regularnie melduje się w stroju sportowym na sali fitenssu, po godzinie jestem tak zmęczona, jakbym przebiegła sto tysięcy wiosek. I co? i TOTALNIE NIC. Waga stoi. Nic się nie zmieniło. 2 miesiące psu w dupę. Po co mam tracić energię na trampolinach skoro nic nie dają?? No dobra.. myślę sobie, nie będę się poddawać, tak mi radzi dziewczyna, która prowadzi bloga "Run the world". No dobra, to się nie poddaje. Po raz drugi wykupiłam dietę. Tym razem zamierzam zsynchronizować ją z ćwiczeniami siłowymi.
Najbardziej chyba boję się dnia, w którym przyjdzie mi do głowy hasło "nie chce mi się", albo "jeden dzień czitu". Nie mogę mieć jednego dnia czitu, bo u mnie na jednym się nie kończy.