Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Cześć! Jestem perską księżniczką. Do odchudzania skłonił mnie fakt, że zarwał się pode mną mój latający dywan. Nie no, tak na serio to kłopoty zdrowotne :) Aha no i pewnie wygląd kluski. Ale głównie zdrowie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 14936
Komentarzy: 121
Założony: 25 kwietnia 2014
Ostatni wpis: 6 marca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Shahrazad

kobieta, 39 lat, Oslo

157 cm, 68.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 marca 2019 , Komentarze (1)

Od piątku do wczoraj rana byłam w Polsce. Codziennie podróż - najpierw pociągiem na lotnisko, potem przesiadka w Wawie, potem godzina autobusem do centrum Wrocławia (dłużej to trwa niż lot Warszawa-Wrocław hahahah), potem do rodziców do domu znowu pociągiem. No i w sobotę i niedzielę zjazd we Wrocławiu na uczelni, w poniedziałek najpierw do Wałbrzycha odebrać paszport, potem do Wrocławia na włosy i paznokietki (nom, mam miejsce gdzie chodzę już tyle lat, przyjmowali mnie nawet w niedzielę, jakoś nie umiem pójść gdzieś gdzie bym miała bliżej lub nawet taniej - ale czy lepiej i milej?). Tu duże wyrazy uznania dla mojej mamy, która mi pakowała żarcie wyjazdowe w pojemniki, dzięki czemu jadłam domowe posiłki kiedy byłam od rana do wieczora w biegu.

Nie jem wszystkiego tak idealnie z jadłospisu, znowu trochę opuszczałam bo nie byłam głodna / byłam zmęczona / byłam w podróży, albo innym razem zjadłam ciut za dużo, ale ogólnie staram się. Bo celując w księżyc i tak wylądujesz między gwiazdami lol. Poza domem zjadłam trzy razy: 1) bajgla z serkiem, łososiem i karmelizowaną cebulką w Espresso House kiedy szliśmy do kina (to jest taki skandynawski Starbucks), 2) przed wyjazdem na lotnisko wrapa z łososiem i jajkiem i jakąś (chyba) rukolą bo wcześnie rano byłam nieprzytomna żeby sobie sama zrobić śniadanie, 3) po przylocie do Wrocławia obiad w Dinette - makrelę z kaszą kuskus i jakimiś tam warzywami. Staram się wybierać jakieś małe zła :D Hmm, no nie wyszło aż tak źle.

Nauczyłam się w trakcie tego tygodnia żeby w kawiarni brać w miarę możliwości podwójne espresso zamiast flat white. Natomiast jeszcze nie umiem minusować cukru w tych maszynach z kawą. Płacę tam kartą, potem zaczynam przyciskać minus cukier, a ten już zaczyna nalewać. Może to się da zrobić po wyborze a przed płatnością. Muszę rozpracować ten mechanizm, bo w weekendy ze zjazdami jestem bardzo automatowo-kawowa. (kreci)

Powiem Wam, że zeszły czwartek to był dla mnie dzień przełomowy. Zaczęłam... jakby to powiedzieć po angielsku, "getting things done". Wykonuję rzeczy i nie sprawia mi to aż takiej masakrycznej trudności że np. zrobię coś prostego (np. zapakuję zmywarkę) i umieram na kanapie przez najbliższe kilka godzin. (halo, tak właśnie wygląda depresja). W ten dzień nagrałam dwa odcinki vloga, potem w trakcie tego szalonego weekendu jeden zmontowałam, a nie mogłam tego zacząć przez poprzednie dwa miesiące. Tak więc dobra dieta już powoli zaczyna działać. Chociaż poprawa zdrowia to oczywiście znacznie dłuższy proces. 

Aha, udało mi się oficjalnie zakończyć zimowy semestr, załatwić całą papierologię itp.

POMIAR nr 3 (waga z poniedziałku, pomiary z dzisiaj, bo zgubiłam w Polsce centymetr):

65,1 kg (od poprzedniego: -0,5 kg / od początku: -1,1 kg) 

biust: 101 cm (-1 cm / -1,5 cm)

talia: 78 cm (-1,5 cm / -2,5 cm)

brzuszek: 87,5 cm (0 / -1 cm)

biodra: 104,5 cm (-0,5 cm / -0,5 cm)

udo: 63 cm (0)

łydka: 39 cm (-0,5 cm / -0,5 cm)

25 lutego 2019 , Komentarze (10)

Hello :) 

Po pierwszym tygodniu diety.

Jestem mega padnięta na ryj i do tego zaraz muszę pisać podanie do dziekanatu o zaliczenie mi semestru bez zaliczenia kursu BHP (okazało się że wprowadzili jakiś e-learning który był dostępny tylko przez miesiąc lol) i przesyłać skan mailem. Chyba jak zrobię foto to będzie ok, bo nie mam skanera? Nie cierpię takich urzędowych pierdół, wrrr. 

Dlatego ten wpis pozwoli mi przypomnieć sobie dobre chwile z tygodnia i podnieść się na duchu! Przede wszystkim:

1) prawie cały tydzień faktycznie wszystkie posiłki przyrządzałam w domu! (JEDYNY wyjątek to smoothie w miarę podobne do tego co miałam w jadłospisie chociaż chyba nieco większe) w centrum handlowym w sobotę na zakupach. No nieźle!

2) Nie załamałam się mimo kilkudniowego podziębienia i słabości (jak to się dzieje że te cholerstwa zawsze przychodzą kiedy człowiek jest taki zmotywowany coś zmienić na plus w swoim życiu? no i niech mi ktoś powie że diabeł nie istnieje ]:>). Niestety opuściłam przez to kilka posiłków i pewnie byłam jeszcze słabsza niż powinnam, bo ta dieta ma dość wysoką kaloryczność, ale jest fajnie zbilansowana pode mnie. Jak zjem wszystko w ciągu dnia to czuję się dobrze. Ale nie wpadła żadna pizza mrożona, żadna czekolada, żadne wyjście do knajpy. BRAWO!

3) zaliczyłam 3 spacery które były czymś więcej niż podróżą do sklepu (poważnie, nie chodziłam do tej pory, oprócz jednego długiego i męczącego wyjścia z mężem w każdy weekend gdy nie byłam na zajęciach w Polsce. Oslo jest górskim miastem, więc łażenie tempem mojego męża po tych górkach przez 2-3 godziny jest chyba za dużym wysiłkiem dla mnie jak na razie, a wczoraj mnie tak właśnie przeciągnął, do tego odkurzałam i dzisiaj mam znowu nerwobóle. Ale zaraz sobie zrobię jogę na nogi to je porozluźniam i na pewno z czasem będzie coraz lepiej). A takie robienie posiłków dla dwóch osób, czasem o różnych porach, schylanie się, stawanie na jednej nodze w kuchni itp. to też ćwiczenia, czego się często nie docenia i nie zauważa, dopóki się tego nie robi hahaha. Pamiętam, że gdy brałam tę dietę pierwszy raz miałam dokładnie to samo. Leżałam w niedzielę, chciałam ryczeć i miałam dosyć. Ale potem było coraz lepiej (zimno) W tym tygodniu zrobiłam też 4 jogi przed snem, wprawdzie takie najprostsze, ale czułam zbawienny wpływ za każdym razem. Poza poniedziałkiem, pierwszym dniem, nie miałam migren. No i teraz jest wreszcie porządnie odkurzone to mogę się rozłożyć z matą. 

4) Mniej więcej kosztowo to wychodzi OK. Wiadomo, Norwegia, drogo jak cholera. Staramy się oszczędzać, ale powiedziałam mężowi że nie kosztem zdrowia. Mimo wszystko bałam się co to wyjdzie jak zacznę kupować naprawdę te produkty, które są mi potrzebne. Ale nie wyszło to źle. Muszę jeszcze podliczyć, ale chyba tylko trochę przekroczyłam bilans na tydzień który sobie założyłam z pieniędzy na moim koncie. Przy czym też przez katar i dziwne godziny spania opuściłam kilka posiłków w drugiej części tygodnia, co też nie jest dobre dla diety i zazwyczaj będzie cięższe dla portfela, ale podsumowując nie ma tragedii, więc to budująca wiadomość. W ten weekend lecę do Polski to sobie przywiozę orzechy, kakao, więcej przypraw i bazę pomidorową z Pudliszek buahahaha <3.

Przez cały tydzień się nie ważyłam ani nie mierzyłam, w niedzielę zjadłam wszystkie 5 posiłków, więc nie powinno być zaniżeń. Zobaczmy co tam wyszło. Na razie - jak widać - leci górna partia. A 0,6 kg w tydzień to jest zdrowy, prawidłowy spadek. Let's go!

POMIAR nr 2:

65,6 kg (-0,6 kg).

biust: 102 cm (-0,5 cm)

talia: 79,5 cm (-1 cm)

brzuszek: 87,5 cm (-1 cm)

biodra: 105 cm (0)

udo: 63 cm (0)

łydka: 39,5 cm (0)

18 lutego 2019 , Komentarze (6)

Hej,

Sporo się u mnie zmieniło. Ten pamiętnik będzie służył tylko wpisywaniu pomiarów i przemyśleń raz na tydzień. W sumie nieważne czy ktoś to czyta, mam potrzebę pisać (muzyka)

- okazało się przy diagnozach, że moje problemy zdrowotne są związane z depresją i z nerwicą... to prawda, od 13 lat mam depresję, jednak już dawno udało mi się ją jakoś zwalczyć w sobie jeśli chodzi o nastrój (może nie jeśli chodzi o samoocenę i "walkę" o swoje, ale jeśli chodzi o odczuwanie przyjemności, chęć do życia to na pewno :p)... niestety, kompletnie odbija się to fizycznie. Dowiedziałam się przy okazji, że osoby z nerwicami... nie powinny uprawiać ćwiczeń fizycznych. Bo to dodatkowy stres dla organizmu. Niestety, u mnie to na pewno prawda. Teraz mieszkam na wielkiej górze i za każdym razem gdy wchodzę po schodach, moje nogi są mega napięte i nie mogę ich rozluźnić, jakbym weszła na Mount Everest. Po ćwiczeniach typu basen (czy sprzątanie do przeprowadzki (kreci)) mam nawet nie zakwasy, tylko nerwobóle. Po wysiłku występują też krwawienia bez okresu. W sumie przez ostatnie 2 lata zdobyłam sporo informacji co do swoich chorób. Przynajmniej wiadomo z czym się walczy i jak. Grunt to rozpoznać przeciwnika.

Rzeczy, które pomagają i które mogę wykonywać: spacery (najlepiej nie jakieś super szybkie), joga (też nie jakaś wyczynowa, zwykłe proste ćwiczenia trochę a'la pilates), rozciąganie (nawet w ciągu dnia, bo napięcie mięśniowe jest ogromne).

- DIETA. Wiedząc o tym, że raczej sobie nie poćwiczę mimo prób i chęci, jak również nie chcąc zażywać psychotropów, poszłam do dietetyczki (mogę we Wrocławiu polecić bardzo dobrą, młodą ale sprawdzoną i moim zdaniem niezbyt drogą - jeśli ktoś chce). Słyszałam, że profesjonalna dieta czyni cuda, nie tylko odchudza, ale przede wszystkim pomaga zdrowotnie, bo jest oparta na Twoich wynikach badań, jest ustawiona idealnie pod Twój dzień itp. Postanowiłam sprawdzić. I... faktycznie. Nie dość, że sporo schudłam, to po dwóch tygodniach (po pierwszym głównie padałam na ryj hahahaha) zaczęłam się coraz lepiej czuć. To była dla mnie niesamowita przemiana i pomogła mi przetrwać bardzo trudny okres kiedy oboje z mężem byliśmy przez kilka miesięcy bez pracy. Właściwie to ja byłam wtedy taką ostoją stabilności, co jest wręcz niespotykane, bo jestem przecież osobą z problemami psychicznymi. Miałam też pierwsze remisje od 6 lat (tj. mogłam normalnie oddychać, chodzić... pewnie dla wielu ludzi to niewyobrażalne że takie rzeczy stanowią problem). Niestety, kończyła się kasa, zaczęły się coraz większe nerwy, więc przerwałam na parę miesięcy (i niestety, w chwili największych problemów, kiedy mieliśmy na koncie okrągłe zero, znowu zjechałam zdrowotnie tam gdzie byłam poprzednio wrrr. Czyli zaczynam walkę od nowa).

- Norwegia. Hejjjjjj czy jest tu jakaś dziewczyna z Oslo lub okolic? Od stycznia mieszkamy w Norwegii. Mąż pracuje jako inżynier. Brał udział w takiej długaaaaśnej rekrutacji. Tu mogę się pochwalić, bo miał trochę (tzn. trochę dużo) wypalenia zawodowego przez swoich poprzednich pracodawców, więc zmieniłam mu CV na bardziej spersonalizowane zamiast głupiej korpogadki do HRowców z jakichś poradników "jak pisać CV" lol. Mając takie kwalifikacje jakie on ma, powinien móc sobie wybierać, a więc pracować w firmie która pasuje do niego charakterem, to wtedy nie będzie się irytować ani rozmowami z HR-owcem, ani pracą. No i faktycznie, zaczął dostawać odpowiedzi od fajnych firm (niestety, tylko z zagranicy). Norwegowie odpisali dosłownie po 5 minutach, od razu pojawiła się chemia, i chociaż ta rekrutacja trwała strasznie długo (zadania, zbieranie referencji), chcieliśmy to złapać. No i koniec końców jesteśmy tutaj. 

- Trochę się przyzwyczaiłam już do tutejszych sklepów (wolę polskie, wrrr) oraz cen (również preferuję polskie (muzyka)), więc postanowiłam wrócić do diety. Dalej nienawidzę przyrządzania posiłków, ale mam przynajmniej dobre przepisy i 5 dopasowanych jadłospisów. Wczoraj była pożegnalna pizza, piwo i ciacho a dzisiaj już dwa posiłki z diety i zaraz idę na zakupy dokupić resztę rzeczy. 

POMIAR I:

66,2 kg (w sumie po różnych wzlotach i upadkach moją maksymalną wagą było 71 kg w maju 2018r, a w sierpniu po stosowaniu diety ważyłam bodajże 63 kg. Potem to było głównie 64,6 kg, którą mój organizm sobie "zapamiętał". Ostatnio trochę poszalałam: koniec pierwszej sesji na magisterce, Walentynki, dwa wyjścia w weekend "na miasto" poświętować norweskimi specjałami, stąd wzrost, który mam nadzieję szybko zejdzie).

biust: 102,5 cm

talia: 80,5 cm (o tak, to pizza na pewno)

brzuszek: 88,5 cm

biodra: 105 cm

łydka: 39,5 cm

23 sierpnia 2017 , Komentarze (7)

Zastanawiam się, czy są tu inne dziewczyny, które chorują na tężyczkę. W zeszłym roku okropnie chorowałam. Przez kilka miesięcy dzień w dzień non stop bez żadnej przerwy czułam się jak pijana. Jak czułam się dobrze - to jak po jednym piwie, a jak gorzej, to po 3-4. Non stop wyczerpana. Zrezygnowałam z pracy, przyjmowałam przez długi czas suplementy i ataki były rzadsze. Ostatnio: w zasadzie tylko raz na tydzień-dwa ataki paniki do opanowania w przeciągu kilku godzin z walerianą i tabletkami przeciw bólowi głowy. 


Jeżeli ktoś nie wie, co to za choroba, zostawiam linka. Czytałam na ten temat trochę więcej co piszą chorzy. To jest praktycznie przewlekła choroba i nie ustąpi, co najwyżej można ją jakoś złagodzić albo wycofać. (a tarczycę mam raczej w porządku). Najgorsze jest to, że z zewnątrz wygląda się na zdrowego i mąż i rodzice chyba nie wierzą, że nie jestem zdrowa (tzn. niby wierzą, ale jakoś tak średnio :D). No bo jak się nie ma ręki - to od razu widać że nie ma ręki. A tu takie cudo? Co to w ogóle ma być? W dupie się przewraca?

http://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-tezyczka-mi...


Niestety, po piątkowym godzinnym treningu na siłowni z trenerką, kompletnie wszystko wróciło. I tak sobie choruję od piątku wieczór :// Mam wizytę u neurologa za tydzień, podobno u jakiejś dobrej babki od nerwic. Ale cóż ona innego wymyśli oprócz suplementacji i może czegoś przeciwko nerwom :/ Może popytam o dietę i aktywność fizyczną. Szczerze mówiąc straciłam kompletnie motywację i wiarę że uda mi się schudnąć. I pewnie też wyzdrowieć. Na razie nie mam siły gotować, ledwie chodzę do sklepu po podstawowe zakupy. Jak za pół roku znowu będę na chodzie, to pewnie będę już +72 kg. Przykro mi, że zawiodłam miłe dziewczyny które mi kibicowały. Raczej nie ma sensu tutaj więcej pisać, tak więc po prostu trzymam za Was kciuki :)

17 sierpnia 2017 , Komentarze (10)

Wczoraj wieczorem byliśmy na spacerze i powiało już takim jesiennym powietrzem... Rok temu przez prawie cały wrzesień przewoziliśmy tramwajem nasze rzeczy z jednego końca Wrocławia na drugi :) Była przy tym zupełnie fajna pogoda i pomyślałam, że jak skończymy, to kupię sobie leżak i będę piła kawę na tarasie, który jest de facto w parku. Tak też dzisiaj o poranku zrobiłam :)

Napisałam sporo o nowym planie, ale zacznę go raczej od poniedziałku, bo w tym tygodniu mąż mało pracuje i ciągle coś ode mnie chce - albo na spacer albo oglądać Grę o Tron i wszystkie analizy na YouTube, gdyż jesteśmy fanami tego serialu :) Skończyliśmy jeszcze oglądać IV sezon Silicon Valley. Niewiele seriali oglądamy, ale te dwa akurat zawsze. Kiedyś jeszcze True Detective, I Am Robot (chociaż trochę tam kombinują) i jeden był fajny z Seanem Beanem, gdzie wcielał się w rolę agenta pod przykrywką. Zwłaszcza drugi sezon był świetny i nie mam pojęcia, dlaczego przestali to kręcić. Może dlatego, że pierwszy sezon jednak nie spełnił oczekiwań telewizji i w połowie kręcenia drugiego powiedzieli, że więcej nie będzie. Zapomniałam tytułu :/ No ale poprawiłam sobie godziny snu, wstaję już 8.20-8.40, teraz jeszcze chodzić spać o półtorej godziny wcześniej i wstawać o półtorej godziny wcześniej i będzie super.

Jeśli chodzi o dietę, to 2 ostatnie dni niestety były trochę grzeszne przez jedzenie poza domem (kiedy ja się wreszcie nauczę, że w Masali zamawia się samo danie główne żeby czuć się tylko jak piłka od koszykówki a nie jak piłka lekarska (wymiotuje)) , ale dzisiaj miałam pomiar i widzę, że jednak nie przekroczyłam wagi paskowej, tak więc mam nadzieję za tydzień już uaktualnić pomiar z niższą wagą, bo raczej "średnia" przeniosła się w okolice 64-64,2. Za to ze złości poszłam na rowerek stacjonarny (u nas w siłowni mają dwa bardzo nowoczesne i wygodne) i wykręciłam pół godziny programu Hill Climbing na poziomie 15 (zapytali mnie 1-24 to pomyślałam że 15 powinno być w sam raz dla mnie - i było). Też taki interwał, to są najlepsze treningi. Na piątek zapisałam się na zajęcia TBC, myślę, że po 1,5 miesiąca ćwiczeń mam już lepszą kondycję, więc chyba tam nie umrę ;) Chociaż nie lubię takich ćwiczeń "advanced". W skali trudności 1-3 gwiazdki, lubię te zajęcia 2-gwiazdkowe, gdzie można się porządnie zmęczyć do swojej granicy, ale nie umrzeć po jej przekroczeniu. (u Chodakowskiej na przykład mogę robić Skalpel, Ekstra Figurę, Trening z Gwiazdami, a Kilera nie bo się źle czuję) Ale to wszystko zależy od instruktora. Tak więc zobaczymy, jaki system mają tutaj na tej siłowni. 

Wiem, że to strasznie powoli idzie, ale przynajmniej do przodu. Dzisiaj przechytrzyłam męża, bo jak wróci od dentysty i z banku to chce iść do ZOO i tam coś zjeść (chociaż uzgodniliśmy wcześniej, że dzisiaj on robi gulasz, bo z racji serbskiego pochodzenia to on jest specem od gulaszu) a ja na to, że nie będę znowu jadła czegoś w ZOO. Więc po prostu sama wszystko kupiłam i nastawiłam (tak na oko proporcje) i gulasz się robi. Mam nadzieję, że będzie zjadliwe ;) Mężowie są czasem takim kamieniem u nogi w dietach, miło czytać pamiętniki i wiedzieć, że nie tylko mój :) Z jednej strony mówi, że jestem za gruba i za dużo jem, a z drugiej strony jest oburzony jak nie chcę z nim jeść pizzy albo chodzić do restauracji. A przecież tak właśnie przytyłam - jedząc z nim różne rzeczy bo dla niego jedzenie to forma wspólnego spędzania czasu. Na szczęście jakimś kompromisem od pewnego czasu jest to, że może nie jem najbardziej dietetycznych obiadów (gulasz, naleśniki, smażone mięso - ALE BEZ PANIERKI - przykładem) ale niemal codziennie są to domowe, normalne porcje mieszczące się w bilansie. W większości przypadków jest smacznie. I chociaż on mimo wszystko wciąż jada pizze oraz ciasta, to jednak jada ich mniej i rzadziej pije piwo, i od maja schudł 7 kilo (ze 110 na 103). Muszę sobie przypisać trochę tej zasługi, bo ciągam go na spacery.

13 sierpnia 2017 , Komentarze (7)

OK, postanowiłam się jakoś zorganizować :) Kiedy wrócę do pracy, zamierzam pracować 7 h dziennie i pod tym kątem rozplanowałam dzień, żeby już się przygotowywać. Na razie muszę sobie naprawić godziny snu, ale docelowo to będzie wyglądało tak:

7.00-9.00 - wstawanie z łóżka ;)) (max. 7.45) łazienka, szklanka wody z cytryną, śniadanko o 8.00, potem zakupy i sprzątanie naczyń

9.00-13.00 (4 h) sesja poranna na kompie - tu chciałabym naprawdę dużo zrobić póki nie chce mi się spać i mam świeży umysł ;) o 11.00 II śniadanie

13.00-16.00 - przerwa obiadowa - robię obiad (codziennie musi być świeży bo mój mąż nie tknie odgrzewanego) trochę sprzątam, idę na spacer

16.00-20.00 (4 h) - sesja popołudniowa na kompie - 3 godziny pracy i jedna godzina na projekt hobby. O 17.00 przekąska

20.00 - kolacja

20.30-21.30 - czas na ćwiczenia (wiem że nie powinno się ćwiczyć zaraz po jedzeniu, ale nie jem jakichś wielkich kolacji i raczej jest ok, poza tym po jedzeniu mam energię)

ok. 22.00 (max. 23.00) - zzzz :)

Mam nadzieję, że uda mi się jakoś połączyć domowe obowiązki, partnerskie obowiązki z pracą i odchudzaniem, i nie chorować. Tak jak wspominałam na początku pamiętnika, chciałabym być webdesignerką. Studia magisterskie (które zaczynam w październiku) poświęcam na kierunkową naukę. W weekendy zajęcia a przez tydzień projekty do portfolio. Nie wiem kiedy poczuję się na siłach żeby brać zlecenia za kasę (najbardziej chciałabym pracować jak mój mąż - dla Amerykanów za tamtejsze stawki :) ale nawet polskie stawki dla designerów są znacznie mniej uwłaczające niż dla osób zajmujących się pisaniem. Pewnie dlatego, że jest takie przekonanie, że dobrze pisać może każdy, a do designu jednak trzeba umieć obsłużyć programy ;) W mojej poprzedniej pracy w agencji marketingowej przy obsłudze marek (które dobrze zna każda z Was) zarabiałam tyle co moja koleżanka na kasie w Rossmanie (i to ja miałam umowę o dzieło, a ona o pracę). Owszem, w marketingu nawet poza Warszawą można zarobić więcej, ale trzeba zapieprzać jak moja kierowniczka po 14 godzin dziennie. Dzieci ją widywały tylko w pracy i nie dziwię się, że się w końcu rozwiodła. Znajomi na niższych kierowniczych stanowiskach (ja też takie miałam, ale krótszy staż w firmie) zatrzymywali się na ok. 3.300-3.400 brutto i robili po godzinach. Smutne to. Zwłaszcza ze świadomością, jak dobrze żył nasz szef i jakie duże, bogate marki obsługiwaliśmy. A zaczynałam pracę jako dziennikarka, 12 lat temu. Dostawałam nawet po 1200 zł za porządnie napisany tekst do magazynu. Dodatkowe zlecenia - praca w biurze prasowym - 2000 zł za 10 dni z luksusowym hotelem i wyżywieniem (owszem, praca od rana do nocy, ale było super, bo naprawdę można się było poczuć docenionym). Takie kiedyś było dobre życie, ale rynek kompletnie się zepsuł ;)

12 sierpnia 2017 , Komentarze (2)

Dziękuję za miłe słowa i rady pod poprzednim wpisem. Muszę mieć jakąś procedurę postępowania na wypadek bólu głowy, poproszę męża żeby mi zrobił jakąś tłustą kanapkę, z sosami, z szynką i serem, na pewno będzie to lepsze od ratowania się pizzą i frytkami. Chociaż wtedy chyba nawet nie mieliśmy za dużo w lodówce :D

Kolejną rzeczą jest że muszę ustabilizować trochę swój dzień. Mój mąż pracuje w różnych godzinach, ja nie pracuję i w sumie albo muszę z nim dłużej posiedzieć, albo wręcz przeciwnie - chcę mieć parę godzin bez jego obecności i dlatego mój rytm dobowy jest też czasami dziwny. Na przykład dzisiaj poszłam spać o 2.30 (mniej więcej) a wstałam przed 11. Potrzebuję sobie konkretnie pospać bo jestem z niskociśnieniowych i niedoborowych. Uważam, że największą część choroby która mnie wymęczyła w ostatnich kilkunastu miesiącach mam za sobą (mogę zupełnie normalnie funkcjonować, nie kręci mi się non stop w głowie jak po 4 piwach), tylko jestem jeszcze osłabiona, nie mam dużo energii. W przyszłości będę musiała pracować z domu, to już wiem, bo nie poradzę sobie w biurze. Dokończenie licencjatu jest nawet niezłym motywem przewodnim do wprowadzenia jakiejś rutyny i przygotowania do tych siedmiu - ośmiu godzin pracy, ale żeby pomieścić też sprzątanie i zakupy. Niestety tutaj (jak u większości dziewczyn) te rzeczy są na mojej głowie i póki nie mam innych obowiązków to jest spoko. No i chciałabym pomieścić jeszcze mój poboczny projekt, który nie daje żadnych profitów finansowych, ale i tak jest fajny i przydatny. Chyba bym zwariowała gdybym nie miała takiego hobby :) Tak więc na razie myślę jak rozplanować to wszystko, żeby wstawać sobie koło 8 rano i zasypiać koło 23, a przez cały dzień być produktywna na różnych polach, do tego gotować dla siebie i męża, zaliczać wyjście z domu na spacer, no i ćwiczyć :)

Pod względem wagi i wymiarów jest oczywiście znacznie gorzej niż w poprzednim pomiarze, ale to też kwestia tego, że za jakieś 7-10 dni będę mieć okres, więc już zaczynam wyglądać jak piłka wodna :) 

Moje menu z wczoraj. W sumie przekąska z obiadem mi się zamieniły, tak jakoś wyszło.

10 sierpnia 2017 , Komentarze (8)

Zamiast się pochwalić pomiarami i dobrym samopoczuciem - miałam dzisiaj migrenę, mimo czterech tabletek puściło mnie dopiero wieczorem po walerianie i tłustym obiedzie na telefon, przez dzień zresztą jeszcze zjadłam pół pizzy (co nawiasem mówiąc też trochę pomogło, w przeciwieństwie do zwykłej kanapki). O masakra, z moim metabolizmem będę to teraz zrzucać przez miesiąc, brawo.

Zastanawiam się dlaczego takie jedzenie pomaga na migreny, bo to nie pierwszy raz. Zastanawiam się czy ten atak nie był właśnie dlatego że wczoraj nie zjadłam wystarczająco dużo (niewiele ponad PPM, bo z kolei nie byłam głodna - ale jak szłam spać to nagle poczułam głód, ale myślałam że jakoś to prześpię). No i grałam wczoraj w koszykówkę z mężem ;) tzn. trochę rzucaliśmy i odbijaliśmy, plecy, kark mam usztywnione, zawsze kończy się to u mnie bólem głowy :/// pewnie jutro ciąg dalszy

Chce mi się ryczeć

:(((((((((( 

8 sierpnia 2017 , Komentarze (7)

Po modyfikacji produktów, przez ostatnie 4 dni faktycznie odzyskałam motywację i dobre samopoczucie, i codziennie nie miałam problemu z realizacją planu 1600 kcal (wczoraj akurat ciut mniej). Byłam wystarczająco głodna na wszystko i jednocześnie nie ssało w żołądku. Nic mnie nie kusiło, chociaż zauważyłam, że odkąd jestem na diecie, słodzę kawę a wcześniej tego nie robiłam. Ale zauważyłam też, że lepiej się czuję mając węgle w limicie a nie poniżej a posłodzenie kawy to prosty zabieg na ich lekkie podbicie. No ale powinnam robić to miodem a nie cukrem. Ale byłam w kawiarni i się skusiłam. Dzisiaj sobie podbijam węgle akurat kaszą i bananem, i potem idę poćwiczyć :).

Dzisiejszy dzień był dla mnie ważny, bo pierwszy raz ważyłam 63,9 normalnie jedząc normalne porcje, a nie że nagle przez noc spadło z powodu braku obiadu czy kolacji. Na pewno pozbycie się rzeczy z jelit w nocy pomogło z poranną wagą, ale aż faktycznie czuję się lżej (no wreszcie!!!!) i straciłam jeszcze trochę cm (aż się zmierzyłam na 2 dni przed oficjalnym pomiarem bo znając życie przy pomiarze dostanę od czegoś wzdęcia i pokaże mi to samo co tydzień temu hahah)

3 sierpnia 2017 , Komentarze (3)

Waga: 63,9 kg (-0,4 kg od ostatniego ważenia | -2,1 kg od początku)

wymiary

biust 99 cm (0 cm | -1 cm)

talia 77,5 cm (0 cm | -2 cm)

brzuszek: 87,5 cm (-1 cm | -4,5 cm)

biodra: 106 cm (0 cm | -1 cm)

udo: 63,5 cm (-1 cm | -1 cm)

łydka: 39,5 cm (0 cm)

Czyli w sumie straciłam w tym miesiącu 9,5 cm z obwodów. Wreszcie w tym tygodniu łaskawie ruszyło mi się udo. Biodra jeszcze nie, ale może dlatego że pupa mi się podniosła.

Mimo wszystko ostatnie dni od poniedziałku były dla mnie bardzo trudne, traciłam motywację, jadłam jakoś dziwnie bo miałam jadłowstręt do wszystkiego a jednocześnie byłam non stop głodna. 

To trudne zakończenie bardzo dobrego miesiąca podczas którego prawie codziennie pilnowałam swoich 1600 kalorii i makr, nie opuściłam ani jednego treningu poza koniecznymi dniami przerwy, codziennie byłam na spacerze. Piłam alkohol tylko w 2 dni. Chociaż były go symboliczne ilości, to i tak zrzucałam cały tydzień bo od razu tak mi pieprzy metabolizm. Długo nie napiję się znowu. Z produktów spoza domu o nieustalonej kaloryczności i makrach w ciągu miesiąca zjadłam tylko pół pizzy, jednego vege burgera, jeden obiad z sajgonkami i jednego de volaille'a w zestawie. 

Z bezwartościowych słodyczy zjadłam jednego loda z Milki i kilka łyżeczek kremu kokosowego przy różnych okazjach (do naleśników, do kawy) i ze 2-3 razy posłodziłam kawę cukrem.

Jak dla mnie to są nieprawdopodobne wyczyny, bo racjonalne odżywianie i ćwiczenia wreszcie przełożyły się na sukces. Teraz jak patrzę wstecz, zawsze chudłam na mniejszej kaloryczności. Owszem, miałam teraz również kilka dni kiedy nie dobiłam do 1570-1600 i wtedy faktycznie chudłam, ale dzięki 1570-1600 trochę odbijałam i to utrzymywałam - i mam nadzieję, że uniknę jojo.

Nie wiem czy Wy też tak macie, ale lubię czasem zaczynać od początku. Chciałam poszukać motywacji, a tę najlepiej zapewnia czysta karta. Zrobiłam sobie manicure i cheat day, i ustawiłam sobie paskową wagę 64,6. To jest ta waga którą udało mi się osiągnąć i utrzymać (i którą pewnie po dzisiejszym cheat day zobaczę). W pierwszych tygodniach to była najniższa waga do której schodziłam, obecnie jestem "o schodek niżej" - czyli jest ona moją górną granicą.

Wklejam obiadek który dzisiaj zjadłam. Mieszkałam obok Sky Tower i tej restauracji przez 4 lata, brrr (curry) może dobrze że już tam nie mieszkam i tylko raz na miesiąc jest na mojej trasie z manicure.

Zupa to krem z kukurydzy, na drugie danie jest łosoś z jakimś kuskusem jerozolimskim, a deser to lód z maślanki i mus z białej czekolady (ups!). Zjadłam do tego jeszcze małą tabliczkę czekolady kokosowej z Rossmanna (czekolada) Uznajmy że to był taki "dzień zero" a od jutra sierpniowy etap zmagań.


Manicure

Wczoraj tutaj mnie zapytał facet czy może mi pokazać penisa bo podobno przegrał zakład z kolegą

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.