Ok, mamy zatem czwartek, czyli minęło 4 dni od momentu ostrego rozpoczęcia mojej diety i naszło mnie kilka przemyśleń już od tego momentu.
Ogólnie zanim zacznę to muszę powiedzieć, że z wagi mi już spadło 0,8 kg. Ja wiem, wiem, że to głównie woda itd. itd. ale motywacja i tak się podniosła, że idę w dobrym kierunku :) Oby tak dalej i obym może pod koniec tego miesiąca zobaczyła na wadzę np. 76 kg :)
Co do przemyśleń:
1. Mam ja ci ja ogólnie karnet na siłownię. Na siłowni raczej się zajmuje ciężarami, niż takimi zajęciami w grupie. I w pewnym momencie mojego odchudzania miałam takie myślenie, że jeśli nie pojadę na siłownię i nie zrobię treningu to dzień jest stracony. Chodzi o to, że miałam wrażenie, że trening w domu nie da takich samych efektów jak trening na siłowni. Dobra z jednej strony trochę w tym prawdy, bo w domu nie mam tylu ciężarów, które sprawiają, że może moja siła się poprawić, ale jeśli chodzi o efekty w odchudzaniu to przecież trening w domu jest tak samo dobry. Po prostu każdy trening zrobiony jest dobry, czy to 15 minut czy 1,5 h. W poniedziałek i we wtorek wróciłam późno do domu, mogłabym owszem pojechać na siłownię, ale tam po godz 18.00 jest tyle ludzi, że znaleźć wolną bieżnię graniczy z cudem. I co? Nic... założyłam dres, puściłam trening z youtube'a i zrobiłam co do mnie należało. Czy czułam się z tym źle? Właśnie w końcu czułam się super, bo po pierwsze zrobiłam ten trening! Normalnie bym wróciła do domu i stwierdziła, że nie zrobiłam na siłowni to nie ma sensu robić nic w domu! WIęc pierwszy plus, a no drugi, że trening zrobiłam!
2. Może tutaj zacznę od wstępu. Razem z moim mężem nie spożywamy codziennie chipsów itd. Zdarza się, że raz na w 2-3 tygodniu sobie kupimy dwie paczki chipsów, albo dwie paczki popcornu i sobie zjemy do filmu. Przynajmniej on tak robi, bo kiedy mój mąż wyjedzie na jakąś delegacje na tydzień... to ja się zmieniam w Chipsowego potwor. I co z tego, że ja nawet nie mam wielkiej ochoty na te chipsy, ale kiedy mój mąż ma gdzieś wyjechać to jest dla mnie taki impuls, że mogę zjeść po cichu 3 paczki chipsów i nikt tego nie zauważy. I tak było chociażby ostatnim razem jak wyjechał na delegacje na tydzień. Ja miałam już zaplanowane (!), że w poniedziałek zjem te chipsy, we wtorek zjem w KFC, w środę zjem popcorn do filmu itd. itd.
I czemu tak się dzieje nie wiem. Nie wiem, czy mój mózg tak robi ponieważ sobie myśli, że mogę teraz jeść ile chcę bo nikt tego nie zobaczy, ale tak naprawdę każdy to zobaczy, tylko nie pod postacią mnie jedzącą te chipsy, tylko mnie coraz grubszej. Bo nie mogę powiedzieć, że przytyłam z powietrza. Naprawdę nie wiem czemu tak się dzieje, bo ja stoję przed tą półką sklepową i mówię sobie, że przecież ja nie potrzebuje tych chipsów, nie masz nawet ochoty na te konkretne chipsy, ale moja ręką i tak już wkłada je do koszyka...
Czemu mnie naszło na takie przemyślenia? Bo mój mąż wyjechał we wtorek na integracje do innego miasta. Na wieczór... normalnie oznaczało to, że poszłabym do sklepu i chwyciłabym te chipsy, ale tego nie zrobiłam. Byłam w sklepie, przechodziłam obok tej półki sklepowej, nawet zerknęłam jakie dzisiaj są chipsy... i tyle. Nawet nie macie pojęcia ile siły woli mnie kosztowało, aby spojrzeć w drugą stronę i kazać swoim nogom iść w kierunku kasy. To, że tak zrobiłam, że mi się udało było dla mnie tak nierealne, że w samochodzie jeszcze siedziałam przez kilka sekund nie wierząc, że tak zrobiłam.
A przecież tak naprawdę tyle wystarczy prawda? Odwrócić głowię i po prostu odejść. Biec w stronę kasy chyba potrafię szybciej, niż siegnąć ręką w stronę półki i wrzucić chipsy do koszyka Ale po prostu jestem z siebie dumna, ze mi się udało... naprawdę