Słowo się rzekło, sporządzam historię moich zmagań z sadełkiem. Byłam gruba od dzieciństwa. Jadłam tony słodyczy (aż dziw, że zęby to wytrzymały bez szwanku), a że dojrzewanie było dla mnie jednym wielkim dołem, więc emocjonalnie jadłam, jadłam i jadłam. W liceum moje ciało przypominało kulę i wtedy pierwszy raz wzięłam od koleżanki jakąś dietę, nie wiem skąd ona ją miała, ale pamiętam, że był tam smażony seler. Innych posiłków nie pamiętam, tylko ten seler jakoś zapadł mi w pamięć. Ona tę dietę znalazła w jakiejś gazetce, dlatego nazwałam ją:
1. Dieta z gazetki.
czas trwania: chyba miesiąc
zasada: rozpisane posiłki, przepisy, chyba mniej węglowodanów, zwłaszcza prostych, ale już nie pamiętam
plusy: ponieważ nie ważyłam się wcześniej, ani później, nie wiem, ile na tej diecie schudłam, ale schudłam na pewno, co zmotywowało mnie do dalszego odchudzania
minusy: nie jest to może wina tej diety, ale pochrzaniło mi się w głowie. Ta dieta była początkiem mojej choroby związanej z nieracjonalnym odchudzaniem.
2. Dieta własna "mało jedzenia"
zasada: im mniej jedzenia, tym lepiej. Byle co, byle jak, byle mało. Spacery, rower.
plusy: szybkie efekty, waga leciała, bo metabolizm dobry, młody, brak historii dietowej
minusy: niedobory pokarmowe, pogłębianie się obsesji na punkcie odchudzania. Aż do:
3. Głodówka
zasada: nic nie jeść, albo sporadycznie coś minimalnego, ruchu jak najwięcej, picia też mało, bo ciężkie
plusy: w moim przypadku nie było żadnych plusów. Bo utrata wagi w takim wydaniu plusem nie była.
minusy: anoreksja, wyniszczenie, zaburzenia hormonalne, mgła mózgowa, drażliwość, utrata włosów, szara skóra, prawie śmierć
No. To było najgorsze, co zafundowałam swojemu ciału. Z kuli zamieniłam się w szkielet. Ważyłam 48 kg, czyli wcale nie tak mało, jak na mój wzrost, ale to było mało. Nie miałam w ogóle tkanki tłuszczowej, mięśnie w zaniku, nie miałam siły mrugać powiekami. Wiecznie zła. Głodu też nie czułam. Naprawdę umierałam na własne życzenie w wieku 16 lat. Uratował mnie strach. Dzięki hormonom okres wrócił, a ja zaczęłam jeść. Cokolwiek. Jadłam i jadłam i grubłam. Nie wróciłam już do tak wielkiej wagi jak wcześniej, ale dobiłam do poziomu sporej nadwagi dość szybko. Czemu się nie można dziwić, bo organizm włączył tryb magazynowania.
4. Dieta bez nazwy
zasady: sporo ruchu, jedzenie w miarę intuicyjne, okres stabilności, bez liczenia, ważenia
plusy: spokojny spadek i stabilizacja wagi
minusy: jedzenie śmieci, brak kontroli i refleksji
I było dobrze. Lekka do średniej nadwaga i tak sobie żyłam. To był w miarę stabilny okres od matury przez całe studia. Okresowo, jak było więcej ruchu, chudłam, jak był okres nieruchomy, tyłam, ale nie jakoś dużo. Byłam okrągła, ale apetyczna. Miewałam zrywy do dużej aktywności.
No i po studiach, na etapie początków pracy zaczęłam stosować nową dietę, z książki.
5. Dieta niskotłuszczowa + ćwiczenia
zasady: własne kompozycje posiłków, wtedy jeszcze mięso jadłam, więc grilowany indyk, tuńczyk, warzywa, owoce. Nie jadłam zupełnie pieczywa, kasz, makaronów. Węglowodany tak, owoce, w tym suszone.
plusy: szybki spadek, dzięki ćwiczeniom fajne, jędrne ciało, dzięki białku brak ataków głodu
minusy: zaburzenia hormonalne (zatrzymanie okresu) z braku tłuszczu. Oraz niedobory witamin.
Mimo wszystko ta dieta nie była taka zła. Dzięki białku.
6. Jedzenie co drugi dzień
Tak. Taką dietę sobie wymyśliłam. Jadłam co drugi dzień. W dni jedzeniowe mogłam jeść wszystko, na co miałam ochotę. A w dni niejedzeniowe - zupełnie nic. Tylko płyny bezkaloryczne.
plusy: fajny spadek wagi, brak niedoborów, dobre samopoczucie
minusy: w dni jedzeniowe z czasem zaczęłam mieć kompulsy. Wbrew pozorom, lepiej czułam się w dni bez jedzenia, chociaż czułam na początku dnia uciążliwy głód.
Oczywiście, po zaprzestaniu przerw jednodniowych zaczęłam znowu tyć.
7. Własna dieta eliminacyjna.
zasady: liczenie kalorii, dokładny limit (nie pamiętam już jaki, ale na pewno za niski - chyba coś na poziomie 1300-1400 kcal). I ćwiczenia (dywanówki).
plusy: waga spadała elegancko
minusy: głód i złość (bo Polak głodny, to zły)
w efekcie tej diety schudłam do rozmiaru 34. A potem były tłuste lata. I waga sobie rosła.
A potem zaszłam w ciążę. No i zaczęło się jedzenie bez ograniczeń. Pod koniec ciąży waga przekroczyła 100 kg. Po urodzeniu dziecka zaczęłam kolejne podejście do odchudzania:
8. Dieta niskotłuszczowa, rower
plusy: dużo ruchu, plus karmienie piersią dało szybki spadek wagi
minusy: znowu niedobory, głód
Potem był okres względnego spokoju. Lekka nadwaga lub waga w normie. Ćwiczyłam jogę. Byłam bardzo giętka, elastyczna, slrawna. Ale bywały okresy kiedy wracało jedzenie emocjonalne. No i śmieci.
9. Dieta Cambridge
zasady: posiłki z torebek. Dieta bardzo nisko kaloryczna. 400-500 kcal
plusy: wbrew pozorom, dieta nie powodowa niedoborów. Pomimo okropnie silnej redukcji, zawierała odpowiednią podaż witamin, wystarczającą podaż białka i tłuszczu. Węglowodanów zero. Więc oczywiście ketoza i brak głodu. Waga spadała błyskawicznie.
wady: koniec diety jest okropnie trudny. Wychodzenie trwa miesiącami, kiedy stopniowo dokłada się kalorii. Po wyjściu z ketozy jest to praktycznie niemożliwe, bo głód bywa okropnie silny. No i człowiek nie wytrzymuje, je więcej i prowadzi to do jojo. Każda kolejna dieta Cambridge działa słabiej.
Tę dietę stosowałam kilkakrotnie. Jeden okres ścisłej DC to 3 tygodnie. Potem przerwa i znowu. Chudłam szybko. Ale potem tyłam. I takie błędne koło. W każdym razie nie dobijałam do wysokich wag.
Aż znowu zaszłam w ciążę, którą straciłam.
A potem znowu. Bałam się że jak będę za mało jeść, to stracę i tę, więc nie ograniczałam się wcale. I znowu waga dobiła setki.
Po urodzeniu nie mogłam stosować żadnej diety, bo jakakolwiek próba redukcji kalorii lub zwiększenia aktywności skutkowała zanikiem pokarmu. Więc toczyłam się do roku i kilku miesięcy.
Potem kilka diet Cambridge znowu. Plus rower, dużo roweru. A potem odkryłam bieganie. Było dużo do zwalenia. Więc kolejna dieta:
10. Dieta WO Dąbrowskiej
zasady: warzywa, owoce (te drugie nie wszystkie i z pewymi obostrzeniami).
zalety: duuużo witamin, minerałów, błonnika, szybki spadek wagi
wady: brak białka, brak tłuszczu, brak węglowodanów, jojo i problemy z włosami
Dąbrowską wraz z bieganiem stosowałam latami z przerwami. Waga była w miarę stabilna, aż przytyłam trenując do maratonu. Bo byłam głodna. Ciągle głodna. Po trzecim matatonie znowu byłam gruba.
11. Dieta vitalii
zasady: rozpisane posiłki uwzględniające aktualne zapotrzebowanie kaloryczne i aktywność fizyczną, treningi z nagrań.
zalety: brak silnych restrykcji kalorycznych. Indywidualne dopasowanie. Ładny, zdrowy spadek.
wady: koniec diety z powodu braku dostępnych produktów (wyjazd)
Po tej diecie długo utrzymywałam sylwetkę i kondycję. Niestety, brak rozpiski zaowocował jedzeniem szybkim, byle czego. Z czasem coraz więcej słodyczy.
Ale z aktywności już nie zrezygnowałam. Aż do covidu. Potem były problemy kondycyjne. No i zostały tylko spacery.
12. Rewolucja
zasady: ściśle określona ilość kalorii, białek, tłuszczu i węglowodanów, treningi 3 razy w tygodniu ogólnorozwojowe, bieganie, spacery
zalety: stały spadek wagi, brak niedoborów, brak głodu, elastyczność, własne posiłki lub z przepisów, możliwość jedzenia "zakazanych" produktów - uczenie się nowych zasad, utrwalanie zdrowych nawyków
wady: zbytnia kontrola, ale na początku jest ona konieczna, więc to tylko taka "wada", jeśli by to trzeba stosować cały czas
13. Teraz.
zasady: jedzenie intuicyjne, ale świadome. Stosowanie zasad "rewolucji", ale bez ścisłej kontroli.
No i zobaczymy, do czego to doprowadzi. Jeśli zacznę tyć, wrócę do liczenia,ważenia i mierzenia. Na razie jest stabilizacja. Ale nie zasypiam i pilnuję co jem. Bez spiny.