Długo nic nie pisałam, bo nie miałam czasu. W pracy zaczęło się dużo dziać (akurat to lubię), na gruncie piekarniczym też nie próżnuję - przyjechał mój tato, który je więcej wypieków niż cała moja rodzina. A więc kajzerki, chleby, drożdżówki (już truskawki się kończą) . Dziś pierwszy raz upieklam jagodzianki z własnoręcznie zebranymi jagódkami z lasu. Chciałam od razu 10, więc się pozlepiały, popękały, ale i tak wyglądają bosko. Jeszcze nie wiem, jak smakują, bo stygną, ale prezentują się tak:
Wreszcie mamy wodę, więc jestem na wsi. Upiekłam też tu szybki chlebek na drożdżach z siemieniem lnianym i słonecznikiem, 2 duże chleby baltonowskie, które nie wyszły, za mocno przypiekły się od góry, słabo wyrosły, gruba skórka. Dobre, ale nie jest to to, co miało być. Stało się tak dlatego, że odpadły mi drzwiczki od piekarnika i nie mogliśmy sobie z nimi poradzić, jak chleby się już piekły i wszystko było rozgrzane. Więc piekły się długo i temperatura była za niska. No ok. Upieklam też 2 razowce żytnie z orzechami włoskimi i śliwkami suszonymi. Te już wyszły prawilnie.
Byłam służbowo w Gdańsku. Samochodem. Dużo się narobiłam, ale rankami sobie biegałam, więc widziałam morze.
A propos biegania. Odgrażałam się i wreszcie to zrobiłam. Ściągnęłam sobie plan przygotowawczy do półmaratonu, bo ostatnio od dłuższego czasu biegałam codziennie, dość dużo - minimum 8 km, co 2-3 dzień 12 km, raz na jakiś czas 15-18 km. Ale to moje bieganie, to było "bieganie". Po prostu mi się nie chciało męczyć. Takie marszobiegi najwyżej na 3 strefie tętna. Średnie tempo jak szybszy marsz. W takim tempie półmaraton byłby ledwo na limit. No wstyd i hańba. Według obecnego planu (z coachem) mam 5 treningów biegowych w tygodniu. Na razie, na początku są to głównie treningi półgodzinne, ale w tempie żwawszym (5:50 - 6:20). Zatem nie ilość, a jakość. Zdecydowanie to ma sens. Kalorycznie na pewno spalę dużo mniej, ale walić kalorie - po prostu będę mniej głodna. Gorzej z psychą - nie wiem, jak poradzę sobie z tak krótkimi treningami, nie pisząc już o tych dniach bezbiegowych! Od przeszło pół roku nie miałam dnia bez biegania! Oczywiście mogę chodzić, jeździć na rowerze, robić treningi obwodowe - to akurat bardzo by mi się przydało, bo ledwo schylalam się po te jagódki! No dobra, lubię wyzwania, nawet dotyczące ograniczeń.
W niedzielę lecę z Młodą do Turcji. Na razie to dla mnie zupełna abstrakcja. Nie mam czasu nawet myśleć o tym.
Żeby nie było, że mam jeszcze jakiś wolny czas, to zapisałam się na fb do grupy rysunkowo-malunkowej. Co tydzień jest jakieś zadanie do wykonania np. arbuz albo narzędzia do majaterkowania o takie (narzędzia akrylami, arbuz akwarela):
Co miesiąc jest jakieś zdjęcie do namalowania, na przykład takie (akryle):
a w tym miesiącu takie (akwarela):
Są jeszcze tematy na wyobraźnię, z którymi sobie totalnie nie radzę. No nie umiem z wyobraźni i już. Ale probuję.
Przesilenie letnie (akryle):
I aktualny: Transformacja (akryle):
A obecny wakacyjny temat to szkice obowiązkowo z natury. Takie 5-10-15. Tyle mamy na to czasu. Codziennie maksimum 15 minut. To bardzo mało, ale chodzi o to, żeby to było systematyczne.
Jednak malowanie z natury jest zupełnie inne. Widać, że zdjęcia mają totalnie inną perspektywę, zwłaszcza krajobraz. Ale to fajna zabawa i teraz już zawsze mam ze sobą notes i ołówek.