Życie sobie dalej leci.
Wycinali mi kawałek pleców we wtorek. 2 dni względnie cierpiałam (chodziłam normalnie do pracy, ale miałam problemy z ubieraniem się, podnoszeniem rąk, schylaniem się. W czwartek byłam do kontroli. Nie zrobił się krwiak, więc pozwolili normalnie brać prysznic. W piątek poszłam na pierwszy marszobieg. Nie było problemu, tylko nie mogłam zapiąć biustonosza na krzyż. Tak samo w sobotę i niedzielę. W poniedziałek już dałam radę i biegałam z normalnie zapiętym. W piątek już nie budziłam się w nocy, jak musiałam się odwrócić na drugi bok. I praktycznie od piątku czuję, że to jest już zagojone. Tak, azwy przeszkadzają i ciągną, trochę też swędzi. Codziennie myję szarym mydłem (dosięgnę) i zakładam nowy opatrunek (nie dosięgnę) przy pomocy któregoś z domowników. Dzisiaj jestem sama, więc po prostu nie zmieniałam opatrunku. W poniedziałek idę do ściągania szwów - i będzie już pełna swoboda. Dzisiaj biegałam po górkach z plecakiem biegowym i nie czułam dyskomfortu.
We wtorek idę na 5-godzinne warsztaty pieczenia chleba. W zasadzie jeszcze tego nie robiłam (no, może raz, ale nie był to chleb na zakwasie, tyklo na drożdżach), to ma być zdrowy, tradycyjny chleb i coś czuję, że czeka mnie nowe hobby.
Co do roślin - kupiłam przez internet 2 filki - silver queen i brandtianum. Oba cudne. No i zafiksowałam na hojach. Przesadziłam moją hoję australijską, dosadziłam do niej przeszło metrowe pnącze, które ukorzeniłam w pracy (tam mam hoję giganta) i dokupiłam przez internet 4 sadzonki - dwie pubicalyx (zwykłą i splash - liście w ciapki) - jedna z nich ma kwiaty różowo-czerwone, a druga bordowo-czarne, i dwie sadzonki krohniana (eskimo i splash) - drobniejsze listki, kwiaty wyglądają jak pomponiki - strzępiaste, białe, zielonkawe i kremowe. Czekam, aż przyjdą i wsadzę je parami do doniczek. W planie mam jeszcze starca - ma listki o wyglądzie pereł nawleczonych na nitki. Świetnie się sprawdza z pnączami opadającymi jak włosy. I jeszcze jakaś jedna duża, bo pozbyłam się monstery z pokoju i miejsce świeci pustką.
Wasze pamiętniki czytam. Nie komentuję, ale jestem na bieżąco.
Samochodem jeździ się fantastycznie. Starego też zatrzymałam, więc mam 2 i jeżdżę zamiennie. Taki luksus.
Z jedzenia mam obecnie rzut na młodą kapustę -
- gotowaną z solą i cytryną
- w postaci surówki z awokado i sosem z miodu, musztardy, soli, soku z cytryny i oliwy. Mniaaam.