Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 września 2021 , Skomentuj

Zgodnie z planami (moimi, z nikim tego nie konsultowałam, uznałam, że taki plan będzie OK) robię takie treningi:

poniedziałek
: trening obwodowy 0,5 godziny + rozgrzewka + rozciąganie
wtorek:
bieg spokojny, w strefie tlenowej ok. 10 km
środa
trening obwodowy 0,5 godziny + rozgrzewka + rozciąganie
czwartek
: spokojny bieg ok. 8 km + interwały (ile fabryka dała + marsz - docelowo będzie wolny bieg w przerwach, na razie muszę marsz, bo umrę)
piątek
trening obwodowy 0,5 godziny + rozgrzewka + rozciąganie
sobota
: długi spokojny bieg w strefie tlenowej, albo terenowy z elementami marszu na podejściach, albo po płaskim, ale bez spiny. Ma być przyjemnie. I tu kilometraż sobie podnoszę z tygodnia na tydzień, bo na horyzoncie majaczy półmaraton, a ja tyle nie przebiegnę póki co. 
niedziela
: szybki bieg pół godziny. Nie ważne ile kilometrów, ważne żeby sponiewierało. Może być mniej, jak pod górkę lub więcej z górki. Ma być duszno, ma boleć.

DODATKOWO!
codziennie chodzenie. W dni niebiegowe minimum 8-10 km. Lepiej nawet 20, ale nie ma na to czasu. W dni biegowe przynajmniej te 6 km trzeba przejść.

Oczywiście bez spiny. Jak się nie da, to się odpuszcza trening. Nie zawsze się da. Praca, obowiązki itp. Także aura. Chociaż na razie deszcz mnie nie pokonał. 
Po co to robię?
Bo lubię mieć plan. A zapisałam się na ten półmaraton... Czemu? Bo do tej pory biegłam każdy półmaraton królewski i jakoś choćby ten jeden na rok mam takie poczucie, że muszę. Maratony na razie sobie odpuszczę, bo te odchorowywałam zawsze. Jeszcze górskie kuszą, ale muszę dojrzeć. Na razie nigdzie się nie zapisuję poza tym Królewskim. Zobaczymy, że podołam. Bo zaczęłam praktycznie od zera od końca maja i teraz to, co biegam to naprawdę szczyt moich możliwości. Oczywiście, że sadło mi przeszkadza, ale ważąc tyle co teraz przebiegłam maraton w 2018, więc no.
Na szczęście mój organizm tak już się dostosował, że jak odpuszczę nawet tydzień lub dwa treningów, ba, nawet 2 miesiące, to i tak do nich wrócę. Po prostu uzależnienie  😌 .
Nie wyobrażam sobie siedzenia w domu, jeśli oczywiście nie muszę. Kocham łazić, zwiedzać, odkrywać, choćby tajne przejście między chałupami, koło których przechodziłam całe życie i nie wiedziałam, że tam da się przejść. 😵

No więc tak:
Z ostatnich treningów to w sobotę zrobiłam 16 km górskiego biegania (górskie są fajne, bo można sobie iść, a liczy się za bieg, haha). Pod koniec bolą mnie palce u stóp. Niezależnie od butów. Hm. 
Wczoraj szybki bieg ponad 5 km. Z założenia miało być w tempie poniżej 6:00/km. Dało radę nawet poniżej 5:30/km (no dobra, z górki było), ale myślałam, że wyzionę ducha. Prawie zwróciłam śniadanie (jogurt pitny z odżywką białkową). Nie cierpię tych tempówek, wręcz ich nienawidzę. Ale to ma sens. Po pierwsze później czuję się doskonale, jak nowonarodzona, a po drugie, jak wracam sobie spacerkiem do domu, to mi tętno tak podbija, że liczy mi kalorie podwójnie. Potem oczywiście jestem głodna, więc mogę sobie więcej zjeść. A czasu mnie to mniej kosztuje niż długi spokojny bieg. No i kondycję poprawia. Później lepiej, łatwiej i przyjemniej biega mi się pozostałe planowe jednostki treningowe. 

Więc jak widać, ruchu mam sporo. Średnia dzienna liczba kroków to 22-29 k, bywało i 35 k i nawet 44 k, ale to takie baaardzo ruchliwe dni. 

Kaloriami się nie przejmuję. W dni bezbiegowe staram się nie przekraczać 1900 kcal, ale jak przekroczę, to nie rwę włosów z głowy. W dni biegowe jem tyle, ile potrzebuję. W ogóle się tym nie przejmuję. Owszem, zapisuję, obliczam, ale docelowo mam zamiar to odpuścić. Po prostu tak orientacyjnie chcę wiedzieć ile jem, jak jem tak jak teraz. Staram się wciskać wszędzie białko. Widzę, że jak zjem porządny posiłek z dużą dawką białka i tłuszczem, to nie jestem głodna bardzo długo. W dni biegowe dobijam węglami. Też tymi prostymi (a co!). Poza tym, węgle jak najbardziej są podstawą, ale raczej te złożone. Dam znać za jakiś czas, jak leci. 

6 września 2021 , Komentarze (7)

Jeśli to ma być tak dalej, to nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. Na razie jestem zszokowana z dozą niepewności. Jadłam przez tydzień nie mniej niż 1900 kcal/dzień, a były dni z 2400 kcal i 2100, więc naprawdę nie chodzi łam głodna, wręcz bywałam przejedzona. Na wadze... 1,3 kg w dół. Myślę, że chudnę za szybko. Ale więcej jeść nie zdołam. Mniej się ruszać też nie.

Chyba, że to woda. Albo waga jest jakaś dziwna, bo to taka waga lusterkowa, wielkości kartki A5. No zobaczymy. Grunt, że nie tyję, bo byłam pewna, że będzie skok, ale do góry.

Menopauzy jeszcze nie mam. Dostałam okres. Słabe krwawienie, ale typowo miesiączkowe. Plus pierwszego dnia ból głowy, tradycyjny. Po konsultacji u neurologa już wiem, że nie mam czekać aż mi czaszkę rozsadzi i 3 dni będę rzygać, tylko brać od razu lek. Solpadeina zwykła, nie max, dała radę. Tryptany czekają chyba aż się przeterminują.

Aha, bo nie pisałam, po covidzie miałam atak stulecia. Chyba z 5 dni ciągłego rzygania, bez możliwości najmniejszego ruchu. 3 dni przespałam z przerwami na wizyty w WC bo przewrót na drugi bok już wzbudzał torsje. Nic nie jadłam, nic nie piłam, myślałam już nad wzywaniem pogotowia. Czwartego dnia miałam zajęcia online. Jakoś się zwlekłam. Już dałam radę siedzieć. Ale to był jedyny tak ostry atak. Potem zrobiłam dwie rzeczy. Poszłam do neurologa i przekłułam sobie uszy przekłuciem daith. Od tego czasu (kwiecień) nie miałam ataku. Do przedwczoraj, ale to był pikuś. I pewnie obyło by się bez tej solpadeiny, ale bałam się ryzykować. 

Wczoraj zrobiłam syrop z czarnego bzu z lasu. Będzie na przeziębienie. O ile nie spleśnieje, bo nie pasteryzowałam go.

31 sierpnia 2021 , Komentarze (4)

Jem zdrowo. Przeprosiłam się z odżywkami białkowymi, kiedyś zarzekałam się, że się tego nie tknę. Podbieram mojemu mężowi, ma waniliową (nie za bardzo mi smakuje), nugatowo-karmelową (ta jest mega pyszna) i białą czekoladę. Dodaję do maślanki lub jogurtu naturalnego. Bo zdecydowanie za mało mam białka w mojej wegetariańskiej diecie, a nie dam rady jeść na wszystkie posiłki kostki twarogu czy kilograma fasoli. Zatem podbijam białko, co od razu ma super efekt. Zauważyłam zdrowszą cerę, o dziwo, mniej zmarszczek, więcej siły i mniej ciągot do podjadania między posiłkami. Czyli białeczko. Powinnam zjadać dziennie minimum 150 g białka. Ciężko mi to osiągnąć, ale staram się.

Muszę jeszcze podbić tłuszcze, bo ich też jem za mało, do 80 g. Spróbuję orzechami, ewentualnie żółtym serem.

No i niestety, za dużo jem węglowodanów. Procentowo. No ale strączkowe to głównie węglowodany, dopiero w następnej kolejności są źródłem białka. Hm. Czyli trzeba jednak na nabiał przejść.

Ostatnio mam problem z biegunkami. Czyżby to zmiana diety? 

No i najważniejsze, stawiam na picie. Dużo picia. U mnie to głównie zielona słaba herbata (lubię), woda musującą i czarna gorzka kawa. Nawet sobie ustawiłam licznik picia. Tak na początek, żeby się przyzwyczaić. Może to dzięki temu piciu ta cera mi tak promienieje? 

Zrobiłam snikersy fit. W składzie same dobre rzeczy: siemię lniane, kakao, daktyle (główne słodziwo), cieciorka, odżywka białkowa karmelowa, olej kokosowy, mąka migdałowa i kokosowa, mleczko kokosowe, masło nerkowcowe i pokruszone nerkowce. A na wszystko polewa z gorzkiej czekolady. Pycha. 

Nie jestem głodna do południa wcale. Dzisiaj śniadanie jadłam o 13.00. W sumie to dobrze, bo rano zawsze czasu na wszystko brakuje, to przynajmniej zaoszczędzam na robieniu sobie jedzenia. 

30 sierpnia 2021 , Komentarze (15)

Zaczynam od nowa. Nie odchudzanie, nie dietę. Zaczynam od nowa moje życie.

_________________________________________

Pół wieku musiało minąć, żebym zrozumiała, o co chodzi w jedzeniu. Niby wszystko to słyszałam, ale przelatywało gdzieś obok. 

Dla tych, którzy mnie znają, to dla przypomnienia. Od zawsze byłam albo gruba, albo na diecie, albo zaraz po diecie. Wszystkie diety, które stosowałam były skuteczne (TAK!). Na wszystkich pięknie chudłam. A było to tak:

1. Na początek, jeszcze w liceum jakaś z gazetki, później modyfikowana przeze mnie (czytaj: ograniczana), aż skończyło się na anoreksji, z której wyszłam sama, bo się najzwyczajniej w życiu przestraszyłam

2. Niskotłuszczowa. Kilka razy. Działała. Jedno dobre, że wraz z tymi niskotłuszczowymi dietami włączyłam w życie ruch. To były ćwiczenia, taki callanetics. Ale wreszcie coś. Niskotłuszczowe diety kończyły się (prócz wspaniałego spadku wagi!) totalną załamką systemu hormonalnego. Brak miesiączek, sypanie się włosów itp.

3. Cambridge. No bo jak! Jak chudnąć to szybko. Na Cambridge chudłam jak złoto. 3 tygodnie i kilkanaście kilo. A później dwadzieścia w górę.

4. WO, inaczej zwana postem warzywno-owocowym Marii Dąbrowskiej. Ileż razy ja ten post stosowałam! Już nie zliczę. Zawsze waga leciała. Zwłaszcza, że biegałam przy tym (ach, głupia ja!) bez paliwa. Nie wiem, co ja miałam wtedy w głowie. Oczywiście później wracałam do moich 80-ciu ileś kilo. I apiać od nowa.

5. Ostatnie moje podejście do odchudzania było mądre. Wykupiłam sobie dietę Vitalii. Schudłam prawie 15 kg w normalnym czasie, czyli jakieś ponad pół roku. Dostawałam przepisy. Kaloryczność praktycznie cały czas 2100 kcal. Czyli żadnych głodówek. I fajnie. Tylko, że przyszły wakacje, brak możliwości gotowania, brak składników do przepisów. I poszło!!! Do tego różne perypetie w życiu prywatnym. Olałam wszystko, zaczęłam jeść śmieci. Potem covid, brak ruchu. Wróciłam do 85 kg, co przy moim wzroście oznacza I stopień otyłości.

______________________________________

Tyle z historii. Obudziłam się. 

I zrozumiałam coś.

Wszystkie osoby grube są grube, bo jedzą za dużo. Za zwyczaj nie przekraczają zapotrzebowania kalorycznego jedząc zdrowe, pożywne, pełnowartościowe posiłki, prawda? Dlaczego osoby, które całe życie są zgrabne, które nigdy nie miały problemów z nadwagą, nie tyją, a wszyscy widzimy, że jedzą i słodycze i  pizzę i frytki w maku? Gdzie jest klucz? Czy to jakaś podła niesprawiedliwość?

Otóż nie. Te "normalne" osoby, które nigdy nie miały problemów z nadwyżką kilogramów, w ogóle nie myślą o dietach, tylko sobie normalnie żyją, jedząc na co dzień zdrowe posiłki, które ich odżywiają, dają im energię i potrzebne składniki. Nie przejadają się i nie głodzą. Czasem zjedzą coś więcej, te właśnie słodycze, pizzę, czy frytki, więc później nie są głodne, następnego dnia więc intuicyjnie zjedzą mniej, albo spalą na treningu. 

I zrozumiałam, że należy właśnie tak żyć. Wywalić z głowy "kolejna dieta, oczywiście OSTATNIA!, schudnę i już tak zostanie", bo to za przeproszeniem g#wno prawda. Po każdej diecie będzie jojo. 

Zmieniam myślenie na:

Od dzisiaj zaczynam odżywiać moje ciało. Jem zdrowe, pełnowartościowe posiłki. Nie głodzę się i nie przejadam. A jak zdarzy się impreza, to nie jest to powód do jakichś kar czy zmiany jedzenia na śmieciowe. Po prostu wracam do normalnego zdrowego odżywiania. 

Oczywiście ruch. Tak. Bo ruch to zdrowie. Nie żadne mordercze treningi ponad siły. Po prostu dawka tlenu i szybsze krążenie krwi.

___________________________________

Osobiście zapisałam się na program Rewolucja. Tego mi było trzeba. 

Kalorie. Na początek kontroluję. Mam wyznaczony pewien limit (w moim przypadku uwzględniając wiek, wzrost i masę ciała, to 1900 kcal), którego nie powinnam ani w górę ani w dół (!) przekraczać. Ale powiem szczerze, że ciężko mi zjeść aż tyle kalorii, jeśli nie jest to byle co, tylko zdrowe jedzonko. Po prostu, nie jestem głodna. Na słodycze nie mam apetytu, a jak mam, to je jem. Do posiłku, lub po treningu. W dni, kiedy mm więcej ruchu, albo złapie nie większy głód jem więcej. Nawet o 1000 kcal. (więcej nie pomieściłabym, ale gdybym nadal była głodna, to mogłabym nawet 3500 kcal zjeść - to wszystko jest w porządku).

Stosuję sobie swoje treningi biegowe (bo chcę) 3-4 razy w tygodniu. Po covidzie musiałam praktycznie zacząć od zera. Teraz moje maksimum biegowe to 15 km, ale mam nadzieję, że w miarę jak będę coraz lżejsza i silniejsza, kondycja też się poprawi. Mam w planie półmaraton w październiku. Oczywiście, to maksimum to raz w tygodniu. Poza tym krótkie tempówki i chyba włączę interwały. No i 3 razy w tygodniu trening ogólnorozwojowy, takie obwodowy. Cudnie pracują mięśnie. 

Zatem, po pierwszym tygodniu uwagaaaa... jestem lżejsza o kilogram! jedząc jak prosiak w pełnym korytku. Nie liczę na takie spadki w dalszym ciągu, ale wiem, że docelowo będę chudła, choćby przez długie lata. W sumie nie mam żadnego wyznaczonego dnia, kiedy mama jakąś wagę osiągnąć. To mi zwisa. Po prostu tak już zostanie. Będę sobie zdrowo żyła, a waga będzie sobie spadać. O!

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.