Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Parę lat temu udało mi się schudnąć i wyglądać super. Niestety, przez zajadanie depresji kilogramy w końcu wróciły. Chcę wrócić do tamtej, lepszej, wersji siebie. Wracam więc do diety i aktywności, które doprowadziły do sukcesu. Waga, którą wpisałam, nie jest aktualna - nie uaktualniam jej ponieważ obecnie mierzę postępy rozmiarami, a nie wagą. Uaktualnię dopiero gdy dojdę do wymarzonego rozmiaru. Od czasu, gdy wpisałam wagę do końca czerwca 2014 r. schudłam o 5 rozmiarów. :-) Życzę powodzenia w zmaganiach z kilogramami, sobie i Wam. :-)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 26367
Komentarzy: 332
Założony: 9 września 2012
Ostatni wpis: 9 maja 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
czarnaowca001

kobieta, 41 lat, Warszawa

173 cm, 94.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

27 sierpnia 2016 , Komentarze (2)

Tak się zastanawiam ostatnio, na przykładzie własnej historii sprzed kilku lat i tych "cudownych" historii stąd lub np. z fanpejdża Ewy Chodakowskiej - skąd się bierze sukces w odchudzaniu? 

Na pewno nie są to magiczne preparaty na odchudzanie, ani książki z dobrymi przepisami, może nawet nie sama dieta. Jestem coraz bliższa przekonania, że chodzi o... bezwarunkową miłość do siebie. Taką, która niejako wymusza tylko takie życiowe wybory, które są dobre dla nas. Z drugiej strony, jesteśmy tu na granicy sprzeczności - skoro siebie kocham, to siebie akceptuję, a skoro siebie akceptuję, to nie muszę się odchudzać. ;) A może właśnie to dobra droga - żeby "nie musieć" się "odchudzać"? Może prawdą jest coś, co przyszło mi intuicyjnie, że udaje się nam osiągnąć prawidłową wagę, gdy się nie odchudzamy, ale po prostu wybieramy dobre nawyki żywieniowe i sportowe.

Wybieramy nowe nawyki i nagle coś, co było wcześniej przeszkodą, jakoś przestaje zawadzać. Przykład: nie lubię stać przy garach, a do tego mam psującą się lodówkę. Jednak ostatnio okazało się, że nie jest dla mnie problemem wstanie trochę wcześniej (w każdy dzień powszedni) i ugotowanie sobie kaszy jaglanej z warzywami czy szpinaku z pieczarkami. Skoro inaczej się nie da? Nic mi się nie psuje (to był wcześniej problem), wszystko jest świeże i zdrowe. A korzyści przychodzą szybko - nie ma u mnie ospałości po jedzeniu, są siły i szybciej chodzę (parę lat temu jak schudłam na diecie wege, chodziłam szybciej niż niektórzy biegną ;)), co jest zauważalne bo niektóre zgrabniejsze koleżanki jakoś mnie ostatnio muszą gonić (żeby nie było, nie ścigam się, to wychodzi bezwiednie). ;)

Ciekawe czy to tylko mój odchudzeniowy "kamień filozoficzny", czy jest bardziej uniwersalny? :D

21 sierpnia 2016 , Skomentuj

Chwytliwy tytuł wymyśliłam, nie? Inspiracją są własne doświadczenia sprzed kilku lat, gdy udało mi się schudnąć na maxa i ten tekst, który wskazuje jak to zrobić http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/56,107881,2055864...

Pod tekstem standardowo trochę niepotrzebnych emocji i drwin w komentarzach. Mam wrażenie, że od osób, które nie zrozumiały przesłania gościa, który mówi o swoim schudnięciu. Mam też wrażenie, że ja tego gościa rozumiem, bo parę lat temu schudłam w podobny sposób (później przybrałam na wadze przez depresję - temat na inny wpis). To znaczy - przeszłam na wegetarianizm początkowo z intencją żeby schudnąć, ale potem jakoś "zapomniałam", że to proces odchudzania. Więcej ruchu przyszło samo, nie liczyłam kalorii, a słodycze odstawiłam też jakoś samoistnie. Nie katowałam się wcinając suchą sałatę i kotlety sojowe bez smaku ;) - jedzenie było przyprawione, czasem nawet dość kalorycznie. Jadłam też smażone potrawy - warzywa na patelnię kupne lub zrobione i przyprawione samodzielnie. Ale to i tak było mniej niż wcześniej, ale przez to, że ruszałam się więcej, wszystko się spalało szybciej. Wraz ze zmianą diety i zwiększeniem ruchu przyszedł większy spokój. Czym się miałam stresować skoro jadłam dużo (warzywa też zajmują dużą powierzchnię na talerzu ;)) i to 4-5 razy dziennie?

Teraz, gdy udało mi się trochę schudnąć, wracam "do korzeni". Rzucam odchudzanie, ponownie przechodzę na wegetarianizm i buduję formę. Parę lat temu, gdy ćwiczyłam z płytami jako wegetarianka, chciałam po prostu być w dobrej formie, biegać 10 km bez problemu (i biegałam, mam medale za ukończenie) i również bez problemu dogonić uciekający autobus. ;) Czas dobrych decyzji.

17 sierpnia 2016 , Komentarze (1)

Jak już pisałam, mam podejście, żeby nie zaglądać na wagę podczas odchudzania (do momentu osiągnięcia rozmiaru x). Żeby sprawdzić, czy mi dobrze idzie, stosuję inne wyznaczniki. Głównym są ciuchy, które robią się luźniejsze i pierścionek, który zaczyna mieć luzy mimo że jeszcze jakiś czas wcześniej ledwo wchodził na palec.

Jako wyznacznik traktuję też zdarzenia wskazujące na oczyszczanie organizmu. ;) Muszę przyznać, że odkąd wróciłam do wege jedzenia, coraz mocniej je widzę. Parę lat temu to na diecie wege schudłam bardzo dużo. Plusy - odchudza, odkwasza i daje więcej sił. Minusy - trzeba więcej gotować. 

Od wczoraj mam jeszcze jeszcze jeden wyznacznik - ilość miejsca zajmowanego w autobusie. Jakiś czas temu zawadzałam lekko zadem o miejsce obok, a teraz już nie tylko się mieszczę, ale i mam trochę więcej miejsca. Ćwiczenia na zad dużo dają, a ja o ten mój dbam szczególnie, bo to podobno jeden z moich atutów - i tak jest naturalnie duży, to niech chociaż mieści się spokojnie na siedzeniu i wygląda dobrze. ;)

14 sierpnia 2016 , Komentarze (5)

Widzę, że znów wpadłam w czarną dziurę. Siup, minęło kilka miesięcy, a co przez ten czas się działo, olaboga. Między innymi znów zmiana pracy i między innymi parę dołków jedzeniowych. Ale to już za mną, jestem z powrotem na właściwej ścieżce, po jednym z najtrudniejszych dla mnie okresów.

A co do sytuacji uczuciowej, to prawdziwa telenowela - nie będę tu pisać, bo jeszcze ktoś mnie rozpozna i będzie siara. Tłumaczę sobie, że jeśli to "Ten", to w końcu będziemy razem, a jeśli nie - pojawi się inny. Nie pisałam tu o nim, choć w gronie bliskich znajomych mogę o nim mówić bez przerwy. Za stara jestem aż na takie jazdy, więc to chyba naprawdę coś ważnego. No nic, to się okaże.

No dobra, w końcu to nie jest blog femme fatale 30 kilo później ;), ale blog o formie i fitnessie - więc postaram się trzymać tematu (znaczy w przyszłych wpisach, ten jest już stracony ;)). Na razie szukam po domu moich płyt z belly dance i Chodakowskich różnych. ;)

13 lutego 2016 , Komentarze (10)

Ostatnio pojawił się w moim otoczeniu nowy facet - przy okazji pracy przy projekcie pomiędzy działami. Nie wiem, czy to tylko moja tęsknota za relacją z facetem (choćby za romansem) czy jednak jakieś jego działania, ale zaczęłam się zastanawiać, czy coś więcej jest między nami na rzeczy. 

Średnio doświadczone albo średnio wierzące w siebie kobiety czytają wówczas artykuły z serii does he like me żeby zyskać potwierdzenie albo zaprzeczenie tego, co im się wydaje. No i ja tak zrobiłam. Po każdej jego akcji, w której czułam, że może faktycznie, chodzi o bliższy kontakt - bo np. parę razy mu ręka poleciała gdzieś za blisko mojego tyłka i wyszukuje dziwne preteksty do kontaktu - sięgałam po tekst tego typu. A teraz się zastanawiam nad wyszukiwaniem w google tekstu pod hasłem can men fancy fat ladies.

Bo jak to, JA? Cukiereczku, naprawdę? Może faktycznie ostatnio schudłam, może i pośladki się ujędrniły, ale czy nie widzisz co dźwigam przed sobą? A udami to w sytuacji intymnej mogłabym niechcący Cię uszkodzić. ;) Może to ciekawość, jaka w dotyku jest taka większa kobieta? Bo jak to możliwe, żebyś chciał mnie właśnie taką jak teraz...?

Takie tam przemyślenia...

7 lutego 2016 , Komentarze (7)

Moje treningi są ostatnio niezwykle urozmaicone: zumba - zumba - zumba - basen. Jednak bardzo sobie chwalę. Basen wypada mi zwykle w niedzielę, bo w sobotę zwykle chodzę na zumbę, a w tygodniu pracy nie mam jak iść na basen. Chcę jednak jakoś zwiększyć liczbę dni, w których chodzę popływać (sobota: zumba a potem basen?). Pływanie dobrze wpływa na odchudzanie - i nie rozwala stawów. Z każdym kolejnym wejściem zauważam poprawę. Dziś, na przykład, o mało nie rozwaliłam sobie ręki, bo płynęłam na plecach szybciej niż zwykle i w ostatniej chwili zorientowałam się, że to "już" brzeg. ;)

Są jednak pewne uciążliwości związane z basenem, które ciężko znoszę. Po 1, kostium, który okazał się... zbyt duży. No, trochę mu pomogłam. ;) Nie chcę kupować nowego, a stary to boję się, że się rozleci - mimo że pasuje i jest wygodny, to ma tyle lat, że nie chcę ryzykować widowiskowego sprucia podczas pływania. ;) Po 2, chęć sikania po kilku szybszych basenach. Masakra, ile razy trzeba wyłazić, wiązać sobie na zadzie ten ręcznik i przerywać trening, żeby wypuścić nadmiar płynów. Po 3, suszenie włosów, które zapuszczam - gdybym chciała naprawdę je wysuszyć, to by mnie noc zastała przy tym suszeniu. Po 4, faceci na basenie - albo zaglądają mi w twarz i w dekolt, albo chcą się ścigać. Być może moja forma zyskuje na tym, że daję się wkręcać w zawody, jednak nie przesadzajmy.

Aha, jeśli chodzi o inne paszteciki na basenie lub przejmowanie się własnym wyglądem i cudzymi spojrzeniami - jeśli chcecie uniknąć jednego i drugiego (lub co najmniej tego drugiego), polecam poranną wizytę na basenie - zwykle jest mało osób (kto normalny przychodzi na basen w niedzielę na 8 rano? ;)). I z jednej strony, nie ma kto się na Was gapić, a z drugiej - macie tor dla siebie i na swoje ćwiczenia.

20 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Ćwiczę, kg spadają (jak wnioskuję po ciuchach). Bardzo pomaga włączenie do diety większej ilości warzyw, schodzą dzięki temu różne syfy. Tylko spódnice tymczasowo porzuciłam, ze względu na temperaturę. Za to później jaki efekt będzie! :D

17 października 2015 , Komentarze (6)

Od najbliższego poniedziałku będę testować nowy styl w pracy - bardziej elegancki i kobiecy, z kolorami dostosowanymi do mojego typu. Miałam niedawno robioną analizę kolorystyczną, która mnie oświeciła, że prawie wszystko robiłam źle. ;) Jestem w trakcie robienia segregacji w szafie pod kątem wyboru tych rzeczy, które pasują do mojego nowego stylu i do typu kolorystycznego.

Główne postanowienie związane ze zmianą stylu brzmi - więcej (odpowiedniego) koloru, mniej czerni.

16 października 2015 , Komentarze (1)

Tak byłam zajęta pracą i przywracaniem sobie okresu (polecam herbatkę z czarnej malwy...), że zapomniałam uzupełniać pamiętniczek. A to też jest ważne, bo jak się dojdzie do wymarzonego rozmiaru, to fajnie będzie popatrzeć sobie na zapiski ze zmagań. Teraz mam krótki urlopik, więc piszę.

Wnioski, jakie mam na ten moment - nie mogę, przynajmniej na teraz, ćwiczyć więcej niż 7 razy w tygodniu ani gwałtownie zwiększać obciążeń, bo inaczej buntuje mi się ciało. Jak mięśnie były z moim nad-wysiłkiem ok, to wysiadła kobiecość. Zatem, 7 razy max i a jeśli zmiana na więcej to stopniowa, a nie - mam urlop więc ćwiczę 3 razy tyle, ile zwykle. ;)

Forma - ulepsza się, cm spadają, ale wolniej, skończę @ to wracam na basen i może się jeszcze usprawni, bo basen super na mnie działa.

Teraz jest czas na dalsze zmiany - po 1, gruntowne sprzątanie, po 2 powrót do gotowania od poniedziałku, po 3 - "remont" wizerunku. O tym 3 będzie później (może dziś mi się uda ;)).

Dajcie znać, co u Was. :)

2 września 2015 , Komentarze (10)

Gdyby tak podsumować ostatnie wyzwania, to byłoby to:

- heroiczne próby wypożyczenia sprawnego roweru w ramach Veturilo,

- wstawanie około 5 żeby spokojnie pojechać rowerem do pracy,

- wytrzymywanie częstych wizyt w toalecie (oczyszczam się kuźwa już kolejny tydzień a do tego @ mi się z tego wszystkiego opóźnia),

- jedzenie 4-5 posiłków (czasem nie mam siły na więcej niż 2 ;)),

- nadążanie z praniem sportowych ciuchów,

- zakładanie i zdejmowanie nowego stanika sportowego (jak już się go udaje założyć to super wszystko trzyma i jest bardzo wygodny).

To tyle na razie. :) A jak tam u Was?

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.