Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dwa lata temu schudłam 12 kilogramów. Teraz borykam się z efektem jojo i całe moje życie jest dostosowane do jedzenia.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3313
Komentarzy: 47
Założony: 30 kwietnia 2013
Ostatni wpis: 11 września 2013

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
AnnaElliott

kobieta, 39 lat,

172 cm, 66.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 maja 2013 , Komentarze (2)

Dół po wizycie u dietetyka minął. Już mi lepiej. Postanowiłam się nie poddać i skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć B. Muszę się trzymać diety i przestać podjadać i zajadać problemy. Musze zwiększyć aktywność. Muszę spalić nadmiar tłuszczu i pozbyć się tego problemu raz na zawsze. Zaczynamy od zdrowego śniadania! Dziś wierzę, że mi się uda pokonać mój nałóg! 

7 maja 2013 , Komentarze (2)

Tak sie w sumie zastanawiam.... Po co to czlowiekowi? Po co te ograniczenia? Restrykcje, łamanie przepisów? Przecież skoro ciągle podjadam, nie trzymam sie diety, mam szklane oczy na ciastka .. To wynik diety, zabraniania. Dla mnie zakazany owoc jest bardziej pożądany. Wiec niech sie stanie nie zakazany. Chce żyć normalnie, zapętliłam sie w tej diecie, chce z niej zrezygnowac, żyć zdrowo i nauczyc sie akceptować i kochac siebie taka, jaka jestem. Spotkania z psychologiem otworzyły mi oczy na to, ze dieta byla próbą posiadania czegoś do kontroli i odwrócenia uwagi od tego, co w życiu jest źle - praca, mieszkanie, problemy w zwiazku. A to nie jest dobra motywacja i nie jest dobre rozwiązanie. Chce z tego zrezygnowac i nie zamierzam czuć smaku porażki. To nie bedzie porażka, tylko bardzo rozsądne rozwiązanie. Jak moze byc porazka pójście za glosem rozsądku? Jak może być porażką racjonalne rozwiązanie???? :))))))

No coz, byl to wpis przed wizyta u dietetyka. Lekarka przekonała mnie, zebym trwała w postanowieniu, ale musze zwiększyć aktywność fizyczna. Odstawić Pilates na rzecz spalania - pływalnia, jogging, rower. Porzadnie sie zmęczyć, żeby ne myslec o jedzeniu. Ma racje. Jak czlowiek zostaje sam w domu z myślami to mu glupoty do głowy przychodza nieziemskie i - w moim przypadku - zjada, co popadnie!!! Porzadnie mnie zjebała za podjadanie, za złe wyniki krwi i za... Przytycie kg!!! Powiedziała mi pare słów prawdy prosto w twarz i to mną nieźle wstrząsnęło. Miała racje. Ale kurde poruta, przytyć na diecie kilogram, poziom tłuszczu poszedł w górę. Coz usprawiedliwienia i slowa bliskich "kochana od jednego ciastka nie przytyjesz" są ściema, w ktora wierzcie! To wlasnie to ciastko moze zniszczyc to, na co ciężko pracowałyście poprzedniego dnia!

6 maja 2013 , Komentarze (1)

Dlaczego tak jest, że kiedy w jednej sprawie układa się idealnie i problemy się rozwiązują, w drugiej jest zupełnie odwrotnie. Wczoraj przeżyłam chyba jeden z najszczęśliwszych dni w tym roku: wyjechałam z przyjaciółką za miasto, nic nie robiłyśmy konkretnego. Siedziałyśmy na ławeczce, jadłyśmy lody (tak lody, małe chwile przyjemności są też ważne), spacerowałyśmy i gadałyśmy o czym tylko chciałyśmy. Cudowne uczucie wolności, swobody, bezstresowego dnia, sloneczka świecącego i tego niepowtarzalnego klimatu radości. Tak niewiele czasem potrzeba: trochę słońca, trochę swobody, troche ptaków śpiewających i człowiek zaraz lepiej się czuje. Potem pojechałam do mojej mamy, spędziłyśmy razem fajne pól dnia, znowu w domu, jak to fajnie:) Może kalorycznie (jak to u mamy) ale cudownie. Wieczorkiem ćwiczenia, które sprawiły mi niesamowitą radość i już miałam w głowie światełko, że wszystko będzie dobrze,że podnoszę się z tego doła, ale... wróciłam do domu i pojawiły się problemy z partnerem. Nie jest już tak, jak kiedyś. Zmieniliśmy się. Praca nas pochłania maksymalnie. Jesteśmy zmęczeni, sfrustrowani, mamy zupełnie inne oczekiwania od życia i od siebie nawzajem i to teraz zaczyna być widać.. Bardzo go kocham, ale to, że ostatnio ciągle jest źle zaczyna mnie już męczyć. Nie twierdze, że ja jestem bez winy. Mam w tym dużo winy, ale nie chce mi się już działać, kiedy sa to przeskoki na chwilę, przebłyski tego, że jest dobrze i znowu dupa, szara codzienność, złość, frustracja. Nie oczekuję kolorowej rzeczywistości, ale spokoju w związku i radości.... my się już nie śmiejemy.... i to mnie boli najbardziej. 

Jutro dietetyk. Trzymajcie kciuki. Wiem, że nie będzie dobrze, bo okazji do podjadania było dużo i do tego nie pilnowałam się ze złości na wyniki badan, na siebie, na swoje życie. Było mnóstwo problemów, które trzeba było zajadać.  Jestem sama sobie winna. Mam tylko nadzieję, że parametry chociaż stoją miejscu a nie poszły w górę:/ 

4 maja 2013 , Komentarze (4)

Dzisiaj dzień lenistwa! Ogólnie niech majówka bedzie lenistwem i odpoczynkiem od ćwiczeń:) trochę się ostatnio przejadłam tematem, nudzą mi się sekwencje, więc te 3-4 dni odpoczynku nie zaszkodza.

we wtorek wizyta u dietetyka i pomiary.... Juz od wczoraj cała chodzę nerwowa. A dziś popracujemy trochę nad psychiką i dystansem do swojego ciała:) a jak na razie slodkie lenistwo w łóżku - każdemu sie należy:))))))

3 maja 2013 , Komentarze (4)

Całe ciało mnie boli - fizycznie i psychicznie. Boli mnie od ćwiczeń, ale tonie jest ten przyjemny bol połączony z satysfakcją, tylko ból zmęczenia materiału. Boli mnie od pracy, boli mnie ze zmęczenia, z przemęczenia, boli mnie od myślenia na temat gotowania, jedzenia, tego czy mam wszystko w lodówce, co powinnam jutro zjeść, bo przecież dziś są sklepy zamknięte, więc na szybko niczego nie dokupię. Boli mnie ciało od dostosowywania wszystkiego pod godziny posiłków, nawet porannego łóżka z moim partnerem. Dzis rano oczywiście był plan na 45 minutowe ćwiczenia na macie (jak co rano), ale wczorajsze wieczorne były tak silne, że wszystko mnie boli... zostałam dłużej w łóżku, ale nie potrafiłam się wyluzować, zdystansować do tego, że nie poćwiczę. W głowie miała tylko zegarek i godzinę śniadania, które już dawno powinno być na talerzu. 
Jestem sfrustrowana po wczorajszym wieczorze. Mam zadanie od mojej psycholog, codziennie poświęcać sobie 30 minut na trening autogenny Schultza. Są to 30 minutowe nagrania w liczbie sześciu. Każde słucha się dwa tygodnie i przechodzi się do następnego na kolejne dwa tygodnie. To, co miało mnie odprężyć wkurza mnie cholernie. Po pierwsze, tylko raz dojechałam do końca, bo zasypiam przy tym. Po 12 godzinach intensywnej pracy ktoś każe mi się położyć wygodnie, mówi do mnie w uszach delikatnym głosem a w oddali słyszę ptaszki... no proszę... 5 minut i mnie nie ma.... zazwyczaj budzę się po godzinie lub 1,5 albo ktoś mnie budzi i jestem wtedy cholernie zła. Cała technika idzie w las, bo ogarnia mnie niesamowita złość na zmarnowany czas. Tyle rzeczy mogłam zrobić w tym czasie, posłuchać dobrej muzyki, POCZYTAĆ!, nadrobić zaległości. Szacunek dla tych, którym się udaje i rzeczywiście się przy tym odprężają. Ja jestem tym zmęczona, zniechęcona, nie obchodzi mnie, co jest na następnych nagraniach. To mnie wkurza!!!!!!!!!!!!!!!! (mam na to zdecydowanie inne określenie, al enie wiem, czy można przeklinać)

No i tak wygląda ostatnio moja codzienność, wszyscy, wszystko mnie wkurza! Dom, praca, czas wolny, książki, praca, znajomi, rodzina... wkurzają mnie... ćwiczenia, moja figura, moj problem... wkurzają mnie.... brak sukcesów, brak wyników i fakt, ŻE TO TAK DŁUGO TRWA!!!!!!!! wkurzają mnie... efekt - podjadam.... bez sensu, bo własnie przez to podjadanie nie ma efektów, im więcej podjadam, tym mniej widoczne efekty, a im mniej widoczne tym większa frustracja a im większa frustracja tym większe podjadanie.... cóż stwierdzam oficjalnie - nie obraźcie się - ale człowiek, który ma kłopoty z odżywianiem, który się odchudza, jest po prostu rozjebany! J ana pewno w swojej głowie jestem rozjebana! Coś tu nie gra, coś się poprzestawiało.... ale jak to naprawić?


A i dość istotna informacja - to 81 dzień diety pod opieką nowego dietetyka. Poprzednio schudłam w 100 dni 10 kilogramów. Fakt, że waga wyjściowa była zdecydowanie większa i tłuszcz schodził na początku jak złoto... ale jakoś liczby mówią same za siebie, że coś tu jest nie tak... uprzedzam pytanie - ćwiczę, ćwiczę cztery razy w tygodniu - aqua aerobic, spinning, pilates. Jest ciężko... gorzej niż myślałam:(

1 maja 2013 , Komentarze (8)

Wkurzają mnie, kiedy:
-  się dziwią, że zdrowo jem
- są zdziwieni, kiedy przynoszę obiad do pracy
- są zdziwieni, kiedy przychodzę do pracy z torbą na siłownie a po pracy idę cwiczyć ( zawsze odczuwam do siebie niechęć, jakbym miała mieć wyrzuty sumienia, że znalazłam czas na sport)
- mówią, że jedno ciastko mi nie zaszkodzi, skuś się, chodź z nami na lody, to tylko jeden tłusty, śmietankowy, kaloryczny lód, który będziesz musiała długo spalać na bieżni - to przecież ci nie zaszkodzi
- nie potrafią zaakceptować mojego stylu życia - przecież on nie wpływa w żaden sposób na ich styl życia, nie zagraża im, nie sprawia, że musza z czegoś zrezygnować, nie wpycha się w ich życie. 
- podstawiają niezdrowe podjadacze
- nie potrafią pochwalić

Ostatnio wiele osób mnie wkurza. Nie chce mi się przebywać z ludźmi. Wiem, że to nie jest zdrowe, ale nie mam już siły na ludzką głupotę. 

30 kwietnia 2013 , Komentarze (3)

Dzisiaj odebrałam wyniki cholesterolu. Nadal podwyższony. Jestem wściekła, rozgoryczona. Miało byc lepiej. Jestem na kolejnej diecie 9 tygodni, płacę kupe kasy za listy, nie żyję normalnie a to gowno nadal wysokie. Mam dość.

30 kwietnia 2013 , Komentarze (2)

Siedzę cały poranek i myślę o tym pamiętniku. Nadal się zastanawiam, czy warto i ciągle ciągnie mnie, żeby otworzyć komputer i dodać kolejny wpis. Potem myślę sobie – po co, po jaką cholerę piszesz to na publicznej stronie? Nie możesz w wordzie napisać o swoich przemyśleniach i zapisać ich  na pulpicie? Potrzebna jest tobie ta świadomość, że ktoś to czyta? No własnie chyba tak. Chyba własnie o to chodzi w blogach. Ta świadomość, że ktoś to przeczyta i że nie będę ludziom obojętna. Cholerny XXI wiek.

Moim największym marzeniem od zawsze było: być szczupłą lub nawet chudą oraz osiągnąć sukces i satysfakcje zawodową. Zawsze chciałam  pracować w korporacji, odpowiadać za ważne rzeczy, być na wysokim stanowisku i wykonywać swoja pracę z ogromną satysfakcją. Pierwsze się nie udało. Zjebałam swoje życie zawodowe mistrzowsko sama rzucając w przypływie emocji pracę, którą kochała. Powód? Moje przekonanie, że się nie nadaję. Teraz pracuję w gównianej firmie prywatnej a moim szefem jest suka będąca cztery lata ode mnie młodsza, bez życia prywatnego, wyżywająca swoje frustracje na nas, robolach (w jej oczach przynajmniej).

Jak się domyślacie i z wagą mi się nie udało. Od zawsze jestem / byłam (jak zwał tak zwał) pulpetem. Najgrubsza w rodzinie, malo sie ruszająca, największa wśród rówieśników, najwyższa i ogólnie naj…. nie w ta stronę, którą chciałam. Nikt nigdy jakos drastycznie sie ze mnie nie wyśmiewał, ale to ja miałam problemy, żeby zrobić przewrót w przód na wfie albo przeskoczyć przez skrzynie, o przeskoku przez kozła można było zapomnieć.  Na szczęście była jeszcze jedna dziewczyna, która też nie mogła opanować tej zdolności jakże potrzebnej na przyszłe życie. Nie byłam wyśmiewana, wszystko obracałyśmy w żart, ale jednak siedzi to w pamięci.  No i byłam takim najwyższym pulpetem, potem liceum i tez jakaś najzgrabniejsza nie byłam. Podobno się podobałam chłopakom, ale jakoś tej myślenie dopuszczałam do siebie. Byłam rewelacyjną przyjaciółką, można mi było powiedzieć wszystko…. byłam rewelacyjną koleżanką. Tak – w okresie dojrzewania właśnie chce się być rewelacyjną przyjaciółką chłopaka!  Studia jakoś się  tam przetoczyły.

W życiu dorosłym postanowiłam wziąć sprawy w  swoje ręce i poszłam do dietetyka. Jak już wspominałam straciłam 12 kg w niecałe 3 miesiące. Potem zmagałam się z efektem jojo i teraz znowu jestem pod opieką dietetyka. Obecna waga 60,3 kg. Wzrost 173 cm. Od wczoraj też i psychologa, bo już ciężko mi ze sobą wytrzymać. Moja dietetyczka twierdzi, że mam skłonności do anoreksji i na podstawie tego, co mówię mogę wyrządzić sobie krzywdę. I coś w tym jest. Chciałabym zniknąć, był malutka, żeby się schować do torebki. Mam dość odpowiedzialności, podejmowania decyzji, zarządzania, myślenia, liczenia… mam dość bycia dorosłą i chcę tupać nóżką w podłogę. Podjęłam wczoraj na konsultacji decyzje o terapii. Czy to objaw słabości? Nie sądzę, nic nigdy nie miałam przeciwko psychologom prócz tego, że mają zbyt wysoką stawkę za godzinę pracy. Ja dostaję za godzinę dziesięć razy mniej. No, ale podjęłam się, chodzę na terapię. Mam problem. Liczę, że go w końcu rozwiążę. Jeśli to nie pomoże, odpuszczam sobie! Za dużo się działo w ostatnim roku, żebym mogła jeszcze to dźwigać.

30 kwietnia 2013 , Komentarze (2)

Początki zawsze są trudne. Tego mnie nauczyła szkoła. Zawsze na początku jest trudno a potem albo jest gorzej, albo idzie jak z płatka. Do założenia bloga zabierałam się kilka tygodni. Cały czas się wahałam, czy warto, a po co to, a czy na pewno chcę, żeby ktoś czytał moje myśli, a jak się jakiś dziwny i niemiły komentarz trafi? A potem stwierdziłam, że najbardziej niemiłe komentarze to sama sobie funduje w swojej głowie, że jest wiele spraw, które chce światu wykrzyczeć aa nie mogę więc dlaczego nie wpisać tego do sieci, że – i tu zastanawiające – zeszyt schowany pod poduszką mi nie wystarcza. Może jednak potrzebuję wsparcia kolejnych osób anonimowych, obecnych gdzieś w świecie, siedzących popijających sobie kawkę i stwierdzających, że ta dziewczyna ma z głową. No cóż – blog założony jest i będe pisać… może chociaż to pomoże.

 

Wypada się krótko przedstawić. Pozwolicie, że przywłaszczę sobie na chwilę imię i nazwisko mojej ulubionej bohaterki z mojej ulubionej książki mojej ulubionej autorki. Jeśli ktoś nie kojarzy, Anna Elliot to bohaterka powieści Perswazje autorstwa Jane Austen. Jej życiem  też stresowali inni, też nie podjęłam ważnej decyzji zgodnie z własnymi przekonaniami i ponosiła tego konsekwencje przez resztę życia. Ze mną jest podobnie. Całe życie robię to, co chcą inni a ni eto, co ja sama chce chcę. Bardzo rzadko te dwie sprawy się pokrywają. Jestem mało asertywna, wszystkie swoje plany dostosowuje do innych, do ich potrzeb, do ich zachcianek. Efekt – jestem zajechana pod koniec tygodnia, bo nikomu nie potrafię odmówić spotkań, bo muszę bo muszę bo muszę…..

Ostatnio moje życie skupia się głównie wokół kwestii odchudzania, jedzenia, ćwiczeń i mojej figury. Już raz udało mi się schudnąć 12 kilogramów. Byłam pod opieką dietetyka i bardzo dużo ćwiczyłam. Niestety nie przetrwałam okresu stabilizacji, wróciły lody, ciastka, podjadanie ataki na słodycze i wpadło kolejne 3 kilogramy. Zmieniłam lekarza. Jestem pod opieką naprawdę miłej i ciepłej kochanej dietetyczki, która ułożyła mi dietę w taki sposób, że owoce w jakimś sensie zaspokajają mój wilczy głód na słodycze. Nie czarujmy się jednak – żaden owoc nie zastąpi drożdżówki choć nie ja by się starał! No, ale o tym będzie pewnie w codziennych wpisach. Teraz jestem na szalonym etapie – waga się zatrzymała i ten etap jest cholernie ciężki. Niestety przykładam ogromną wagę do tego co pokazuje waga… i choć centymetry idą w dół a ciuchu są lżejsze, to człowiek jakoś beznadziejnie przykłada cholerna uwagę do kilogramów. A przecież człowiek może być szczupły i mieć dużo kilogramów. Wiem, że się uparłam na swoje 57 kilogramów. Nie wiem tylko poco. Chyba, żeby pokazać światu, że potrafię, że mogę, że mi się uda. Jak byłam na poprzedniej diecie to kontrolowałam to mocno i to była jedyna rzecz pod moja kontrolą. Teraz czuje, że nie ma takiej rzeczy już na świecie pod moją kontrolą. Wszystko ucieka przez palce, wszystko jest zależne od innych, wszystko muszę robić, co inni chcą. Myśli te mnie zabijają i cholernie męczą. Codziennie mnie boli głowa.

Podsumowując – mój cel to 57 kg bez efektów jojo. Wiem już nie sztuką jest schudnąć, ale utrzymać wagę. Chcę żyć normalnie, bez tych notoryczny myśli o jedzeniu. Reszt a w kolejnych wpisach. Uśmiechać sie znowu i smiać. I żeby mnie ludzie lubili tak, jak kiedyś.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.