Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nadwaga towarzyszy mi od podstawówki, a od okolic 15 r.ż. pozostaję z nią w stanie walki przeplatanej rezygnacją. Moja waga zazwyczaj waha się w przedziale 70-75kg (w najgorszym momencie 86kg). Kiedyś moim największym marzeniem było zobaczyć siebie 20kg lżejszą, obecnie nie wierzę, że to cokolwiek zmieniłoby na lepsze.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 14050
Komentarzy: 117
Założony: 15 maja 2013
Ostatni wpis: 16 października 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bona-sforza

kobieta, 33 lat, Warszawa

165 cm, 70.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 lutego 2024 , Komentarze (1)

Początek roku nie jest dla mnie zbyt łaskawy. Mam wrażenie, że przeżywam jakieś przesilenie. Co trochę mnie dziwi, bo nakład pracy nie jest szczególnie duży. Z drugiej strony mam sporo przeciążeń psychicznych, co gorsza ciężko wypatrywać ich końca. Na środek lutego zaplanowałam ostateczną weryfikację chłopa i naszego związku. Jeśli przejdzie pomyślnie to być może reszta przeciążeń też odejdzie w niepamięć, choć na pewno pojawią się nowe. Nowe będą o tyle lepsze, mam nadzieję, że będą uderzać w nieco inne struny, więc może ból się rozłoży?


Filtrem pogarszającym całą sytuację jest oczywiście brak postępu w odchudzaniu. Nie pomaga czas spędzony w tym procesie. Co prawda pozbyłam się myślenia, że przez X czasu będę na diecie, a potem jak osiągnę zamierzony rezultat to sobie pozwolę na wszystkie żywieniowe grzechy świata, ale samo liczenie kalorii, myślenie o optymalizacji tego procesu jest dla mnie obciążeniem. Irytuję się, gdy waga stoi a całość wydłuża się w czasie. Niestety moja żywieniowa intuicja nie jest jeszcze na takim poziomie żebym mogła przestać planować i kontrolować tę sferę.

Koniec karnawału, okolice tłustego czwartku to dla mnie podwójne wyzwanie. Gazetki reklamowe wypchane są ofertą pączków. Wspaniałych, kolorowych, puszystych. A ja kocham smak ciasta drożdżowego w każdej formie. W sobotę nie dałam rady, poległam. Na śniadanie  zrobiłam sobie buchty na parze i niestety nie zatrzymałam się na nich. Zaliczyłam typowy atak obżarstwa. Bodaj pierwszy raz od 3 miesięcy. Licznik zatrzymał się na 2700 nadmiarowych kaloriach. 


Od poniedziałku próbuję robić damage control i zamknąć ten tydzień ze średnią wartością 1600 kcal na dzień. Dwa spacery za mną i dwa kolejne w planie. Strategia na tłusty czwartek, który przecież ciągle jest przede mną? Olać. Zrobić zakupy rano w środę, w czwartek w żadnym wypadku nie wchodzić do sklepu. Wmówić sobie, że ewentualnie w piątek coś ten teges, bo to już będzie kolejny tydzień rozliczeniowy. Chociaż szczerze bardzo mi nie po drodze z takimi spontanicznymi wybrykami. Do 14 lutego muszę opróżnić lodówkę, bo planuję wyjechać na dłużej. Wszystko mam tam już wyliczone, nie ma miejsca na żadne podmianki.


Ze zmian w tym tygodniu wspomnę jeszcze o wodzie. Przez ostatni rok albo i dłużej zupełnie olewałam temat picia tych 1,5 - 2l na dzień. Jak w ciągu dnia dobijałam do litra (wliczając kawę) to już było dobrze. Tak to sobie trwało, nie odczuwałam właściwie żadnych negatywnych aspektów tej sytuacji aż do nadejścia 2024, kiedy to zaczęłam zwiększać spożycie białka. Okazało się, że przy tej okazji nabawiłam się okropnych, ale to naprawdę okropnych zaparć. Bagatelizowałam sytuację, bo przecież pilnowałam i błonnika, i aktywności, wydawało mi się, że to tylko jakieś przejściowe trudności być może związane ze stresem. Jednak cała sytuacja się przedłużała, było coraz bardziej nieznośnie, a ja szukając rozwiązania w desperacji zaczęłam nawet jeść fusy z kawy. Nic to nie dawało. Wczoraj dopiero doznałam oświecenia, że błonnik i aktywność to tylko 2 elementy ze świętej trójcy sprzymierzeńców zdrowego wypróżniania. Trzecim, nieodłącznym elementem jest woda! A ściślej odpowiednia jej ilość. Żeby było mi łatwiej się pilnować kupiłam zgrzewkę Muszyny i oto dzisiaj doznałam upragnionego katharsis. Śmiać mi się chce, bo autentycznie czuję się jak nowonarodzona.

2 lutego 2024 , Komentarze (6)

Tak, poczucia winy nie ma, jest konsternacja. Do tej pory nie wierzyłam gdy ktoś twierdził, że trzyma deficyt i ćwiczy a waga stoi. Nawet jeśli nie kłamał to coś musiał robić źle, może przeszacowywał wysiłek albo niedoszacowywał spożytych kalorii. Wierzyłam i chciałam wierzyć, że odchudzanie to prosta matematyka. Oto proszę, życie uciera mi nosa, po 2 tygodniach zastoju przyszedł 3 tydzień ze wzrostem wagi. Wszystko pomimo deficytu i dodatkowej aktywności.

Czuję się oszołomiona. Może faktycznie coś źle liczę. Zwiększenie ilości białka w tym tygodniu nie sprawiłoby przecież tak błyskawicznego przyrostu mięśni. A może ważąc się przed 2 tygodniami byłam odwodniona i tamten wynik był zafałszowany? Chyba muszę zacząć się mierzyć znowu, ale jak z tym też będzie lipa to najpewniej wpadnę w czarną rozpacz.

Kurczę 1350kcal/dzień to przecież malutko, do tego jakieś 1800kcal ze spacerów się uzbierało.

W kolejnym tygodniu pewnie też nie mam co liczyć na spadek, bo to już będzie zbieranie wody przed okresem. AAAAAAAA! Chce mi się krzyczeć. Mam teraz ochotę zakatować się jazdami na rowerku i chyba to właśnie zrobię. Nie cierpię bezsilności i chcę wierzyć w matematykę.

30 stycznia 2024 , Komentarze (1)

Ten tydzień będę mogła zamknąć bez poczucia winy. Odbębniłam drugi spacer w tym tygodniu, łącznie zrobiłam 29km. O ile warunki pierwszego pozostawiały sporo do życzenia, tak dzisiaj była bajka. Jeszcze żeby tak udało mi się zacząć normalnie sypiać to świat mógłby stanąć przede mną otworem. Niestety, kolejny dzień z rzędu kładąc się wcześniej budzę się średnio po 5 godzinach i już nie mogę zasnąć. Tym razem nawet nie ma jak zwalić winy na sąsiadów :/

Wczoraj dodatkowo musiałam stawić czoła kryzysowi dietetycznemu. Od kilku dni chodził za mną koktajl z kefiru i borówek, ale nijak nie potrafiłam go sobie wkomponować w jadłospis, bo żarcie miałam już wyliczone i przygotowane na tydzień w przód. W wymarzonych proporcjach koktajl miał mieć 366kcal, więc to nie byłoby znowu takie nic. Tym bardziej walczyłam ze sobą, bo wydawało mi się, że nawet jeśli zamienię to z innym posiłkiem to uczucie sytości nie będzie mi zbyt długo towarzyszyć. Jestem wcieleniem powiedzenia, że jak człowiek głodny to zły, więc najchętniej wybieram te potrawy, które najdłużej czuję w żołądku i niekoniecznie mówię tutaj o zgadze.


Myśli jednak były już na tyle namolne, że skapitulowałam i zrobiłam sobie rzeczony koktajl, a potem na fali spontaniczności zdecydowałam, że zjem skitrane w szafce Prince Polo, które przed dwoma miesiącami dostałam od chłopa na drogę powrotną. Koniec końców ani koktajl nie dostarczył mi wyobrażanej ekstazy smaku, ani wafelek nie zachwycił. Co jednak pozytywne, to wbrew obawom uczucie sytości trzymało mnie całkiem długo i cóż... żyję, świat się nie zawalił. Byleby to rzeczywiście była jednorazowa odskocznia, a nie wstęp do ciągu cukrowego. Kalorie się zgadzają. Teraz wyczekuję spawiedliwego wyważenia moich występków i zasług na wyświetlaczu wagi.

26 stycznia 2024 , Komentarze (1)


Jest jak jest. Morale mi siadły. Wcale nie ściemniałam, a waga stoi. Oczywiście z automatu mam tysiąc wytłumaczeń, ale co mi po tych tłumaczeniach. Interesują mnie wyłącznie spadki.

Od trzech dni mam pewne perturbacje w zakresie codziennej rutyny. Chciałam się przestawić na bardziej nocny tryb ze względu na to, że to jedyna pora, w której nie słyszę sąsiadów i mogę się skupić. Wyszło oczywiście pokracznie i zamiast w tryb nocny weszłam w tryb zombie. Wczoraj na przykład zjadłam obiadokolację o 22 i przesiedziałam do północy, a dzisiaj samoistnie wstałam o 5. Kończę ten nieudany eksperyment i wracam do normalnego funkcjonowania, o ile w ogóle można w moim przypadku o czymś takim mówić.

Jeszcze wśród winowajców mogę wymienić gulasz z łopatki. Mam wrażenie, że ilość tłuszczu w konkretnej porcji łopatki w stosunku do uśrednionej wartości z tabel może się znacząco różnić. Dawno nie miałam takiej zgagi jak po tej konkretnej, więc zgaduję, że to właśnie ona mogła mi niszczyć deficyt.

22 stycznia 2024 , Komentarze (1)

W sobotę rano spacer. Okropny. 2,5h brodzenia w śniegu w zupełnie nieprzystosowanych do tego butach. Gorsze było tylko to co postanowiłam zrobić potem. Jako, że spacer odbywał się w ramach wyjścia na zakupy, stwierdziłam, że to już czas trochę się nagrodzić. Dobre sobie, w końcu ledwo tydzień temu był grany kebab MrKryhy. Tak to ma wyglądać? Mam bez sensu marznąć i moknąć żeby kupić sobie jakiś smakołyk pokrywający cały ten ekstra wysiłek? Ponoć niezdrowe żarcie miało już na mnie nie działać, tak twierdziłam. Nie wiem, może zbytnio mi wjechało na banię to przeglądanie gazetek reklamowych. A może lekki stresik, który pojawił się w ostatnich tygodniach zaczął zbierać żniwo i obnażać prawdę o rzeczywistej trwałości zmian, które deklarowałam. 

Ostatnie 2 lata można powiedzieć, że żyłam w zupełnie szklarniowych warunkach. Zero stresu, poza może lekkim niezadowoleniem z braku progresu w relacji z chłopem. No, ale oto nadszedł czas, kiedy na powrót muszę zacząć utrzymywać kontakty ze światem zewnętrznym. Muszę się zadeklarować jako wartościowa jednostka, wykazać się i coś z siebie dać, i już ssanko w brzuszku robi się jakby większe. Umiejętności, którymi obecnie dysponuję nie są zbyt dobrze przez ów świat wyceniane. Mój wewnętrzy niepokój rośnie.


Coś tam próbuję uczyć się na boku, ale na ile to jest skuteczne, a na ile udawane już sama nie wiem. To raczej zbyt wczesny etap by oczekiwać wymiernych efektów. Może niepotrzebnie się spinam? Do tej pory byłam dla siebie zdecydowanie zbyt pobłażliwa, wręcz ślepa. W niczym mi takie łagodne podejście nie pomogło. Magiczne dziecinne myślenie o cudach czekających za rogiem zdążyło już ze mnie całkiem ulecieć. Może być dobrze jedynie wtedy, gdy na to zapracuję. Pisanie o pracowaniu to jednak nie praca.

19 stycznia 2024 , Komentarze (3)


W końcu jakiś zauważalny spadek! Myślę sobie, że tak jeszcze z 2kg na minusie i cyknę jakieś foto porównawcze. Tylko, że w moim tempie to najwcześniej nastąpi za 1,5 miesiąca. No, ale czas tak czy siak zasuwa, najważniejsze żebym nie odpuszczała.

Wczoraj przeprowadziłam eksperyment typu "jak to było ważyć 13kg więcej". W Biedronce jest aktualnie promocja na mleko, ale tylko kiedy bierze się razem 12 litrów. Nie jestem zmotoryzowana, a chłop kilkaset kilometrów dalej, więc cóż było robić, postanowiłam przytachać te 12 litrów siłą własnych mięśni. Żeby nie było za lekko dorzuciłam jeszcze kilogram łopatki, też z promocji. Efekt był niesamowity. Nie spodziewałam się, że 13kg aż tak może ograniczać mobilność. Jasne, rozłożone w formie tłuszczu na ciele na pewno trochę mniej uwiera niż 13kg w plecaku, ale ogólne spowolnienie wywołane takim obciążeniem jest raczej podobne w obu przypadkach. Spowolnienie, gorsza zwrotność, o podbiegnięciu na światłach nie było mowy. Wejście pod górkę to już zadyszka i dwukrotnie wolniejsze tempo. Po co? Po co tak się męczyć? Tracić czas i siły witalne na tachanie zbędnego ciężaru?

Ta ożywcza refleksja niestety nie trzymała mnie zbyt długo, już po południu wylądowałam w aplikacji MaxBurgers i śliniłam się do szejków. Muszę sobie powyłączać powiadomienia w telefonie, bo to skandal żeby tak człowieka wodzić na pokuszenie.

No dobra, ale może zastanowię się co takiego w tym tygodniu zrobiłam a czego zabrakło w dwóch poprzednich, że udało mi się pozbyć 0,7kg.


31.12.23 - 07.01.24  +100g 

- 1 dzień z nadwyżką 1000kcal

- pity alkohol

- mało błonnika

- śniadania: 6x kanapki, 1x owsianka

- obiadokolacje: 2x bułka pszenna, 2x kasza gryczana, 3x makaron pełnoziarnisty

- kompletny brak aktywności


07.01.24 - 12.01.24  -400g 

  *ważenie po 5 dniach*

- śniadania: 4x kanapki, 1x owsianka

- obiadokolacje: 2x makaron pełnoziarnisty, 2x kasza jaglana, 1x chleb mieszany razowy

- 3 spacery + sprzątanie

- brak ekscesów w zakresie deficytu


12.01.24 - 19.01.24  -700g 

- eksces na 1500kcal

- śniadania: 5x kanapki, 2x owsianka

- obiadokolacje: 5x makaron pełnoziarnisty, 1x lawasz, 1x chleb mieszany razowy

- 3 spacery + sprzątanie


Wychodziłoby na to, że ekscesy nie są takie straszne o ile będą zrównoważone aktywnością fizyczną. Czyli jednak nie ucieknę od tego jeśli nadal chcę chudnąć :/ Okej, aktywność jest fajna, ale wciąż nie uporałam się z tym gdzie ją wcisnąć w harmonogram żeby jednocześnie nie rozwalać sobie reszty dnia.

Alkohol bezwzględnie zbędny.

Straszna monotonnia w zakresie śniadań. Za dużo kanapek. Zdecydowanie lepiej byłoby odwrócić proporcje kanapki-owsianka.

Za dużo makaronu, za mało kasz z ewentualnym dodatkiem ziemniaków.

Błonnik do poprawy właściwie w każdym tygodniu.

I pomyśleć, że zachodziłam w głowę o co chodzi z tym, że od początku roku słabo u mnie z dłuższymi posiedzeniami w toalecie. Oto odpowiedź. Chyba częściej będę robić takie przeglądy.

15 stycznia 2024 , Komentarze (1)

No i tak to jest, człowiek się spina, a po tygodniu na wadze ubytek typu 400 gramów. Byłoby to akceptowalne, gdyby nie fakt, że tydzień temu zamiast cokolwiek ubyć to przybyło mi 100 gramów. Liczyłam więc na jakiś skumulowany spadek w tym tygodniu, ale jak widać było to jedynie pobożne życzenie :/

Wynik kolejnego ważenia pewnie też nie będzie zbyt satysfakcjonujący. Wszystko przez sobotnie zaćmienie umysłu. Chłop przyjechał, gdzieś trzeba było pójść, coś porobić. Klasycznie zaliczyliśmy dwa dłuższe spacery, co akurat było pozytywnym aspektem tej wizyty, ale w sobotę dodatkowo zahaczyliśmy o kebab. I to jaki! Poszliśmy do Piri Piri Kebab, a mi mózg się wyłączył i wzięłam dla siebie lawasz MrKryhy. Bodaj najkaloryczniejszą pozycję z całego menu. W składzie mięso, ser, majonez bekonowy, podwójny bekon i gęsty sos serowy, wszystko to zamknięte w pszennym placku z jakąś śmieszną ilością zieleniny. Co prawda była to wersja "mini", ale jak przypomnę sobie ilość wyciekającego tłuszczu to nie mam złudzeń, że musiała to być przygoda typu 2000+ kcal. Było pyszne, nie będę ściemniać, ale chyba jednak niewarte późniejszego moralniaka.

Właściwie jeszcze dzisiaj czuję psychiczne rozbicie, ale może to bardziej z niewyspania. Dobrze, że w Biedronce padaka z promocjami w tym tygodniu to nie będę latać bez sensu tylko wezmę się za ważniejsze tematy.

11 stycznia 2024 , Komentarze (2)

Ruszyłam trochę. Bardzo na siłę, niekoniecznie zgodnie z planem i dość chaotycznie, ale ruszyłam, a właściwie drgnęłam. Tydzień rozpoczęłam od solidnego wkurzenia na ostatni brak sukcesów w chudnięciu. Nie zdając sobie zbytnio sprawy z rekordowego spadku temperatury w poniedziałek z samego rana wybrałam się na dwugodzinny spacer. Powiedzieć, że ubrałam się nieadekwatnie to nic nie powiedzieć. W momencie wyjścia byłam przekonana, że mróz sięga najwyżej 8 stopni, więc nawet nie pomyślałam o założeniu pod spodnie rajstop czy drugiej pary skarpet. Po powrocie, oszołomiona i roztrzęsiona, z niemal odmrożonymi palcami u stóp i jaskrawoczerwonymi udami dopiero zasięgnęłam informacji, że takie wrażenia zasponsorował mi mróz 22-stopniowy. Nie mam wątpliwości, że gdybym spędziła na zewnątrz chociaż 30 minut dłużej to mogłabym się pożegnać z kilkoma palcami stóp. Dlaczego nie zawróciłam więc wcześniej? Chciałam udowodnić sobie, że mogę. Potem jeszcze całą sytuację racjonalizowałam argumentem, że w takiej temperaturze z pewnością spalę więcej kalorii. I tak ów argument na mnie działał, że powtórzyłam tę akcję kolejnego dnia, z tą jednak różnicą, że ubrałam się zdecydowanie cieplej. Było lepiej, ale nie wiem czy koniec końców sobie nie zaszkodziłam. Pod paznokciem dużego palca u nogi pojawiły mi się 2 małe, sine plamki. Trochę się niepokoję czy to jakaś martwica, a jeśli tak to czy usunie się samoistnie czy może przerodzi się w sepsę.


Oczywiście taki wysiłek połączony z niewyspaniem poskutkował brakiem sił i chęci do ruszenia jakiegokolwiek innego tematu. Chociaż i tak postęp jest ogromny, że nie musiałam z sobą szczególnie walczyć w kwestii nadrobienia tego dyskomfortu i zmęczenia jakimiś ekstra porcjami jedzenia. Mogę być z siebie zadowolona. Gratulacje Marylko! Liczyłam się wręcz z tym, że teraz spadek formy trochę mnie przetrzyma w łóżku, ale o dziwo jeden dzień spokoju w zupełności wystarczył na regenerację.


Dzisiaj już udało mi się zmobilizować do wyjścia. Właściwie to Biedronka mnie zmobilizowała swoimi jednodniowymi promocjami. Dwie gratisowe paczki orzechów do owsianki nie w kij dmuchał. Wiem, że i tak za nie zapłacę przez nadmuchane marże innych produktów, ale zawsze coś. Tak czy siak godzinka energicznego marszu pykła, według mojego zegarka spaliłam w ten sposób 290kcal.


Czekają mnie jeszcze dzisiaj dwa wyzwania (na moją miarę). Chciałabym pozmywać spiętrzone w zlewie naczynia i zająć się obróbką kupionego na promocji filetu z kurczaka. Trochę przesadziłam z jego ilością jednocześnie ignorując fakt, że mój maleńki zamrażalnik jest już wypchany po brzegi. Teraz mam niemałą zagwozdkę jak to rozegrać. No, ale na pewno coś z niego wyciągnę przy robieniu obiadu, coś zmyślniej ułożę i może się uda!

7 stycznia 2024 , Komentarze (1)

Gdybym była optymistką, napisałabym, że to super, że udaje mi się utrzymywać wagę. Problem w tym, że ani nie aspiruję do tego miana, ani utrzymywanie wagi nie jest obecnie moim celem. Spadki, gdzie są moje spadki? Serio, to sylwestrowe "szaleństwo" z 1000kcal na plusie mogło mieć aż taki wpływ? Być może, zwłaszcza jeśli dodam do tego fakt, że od zeszłego roku nie wychodziłam z mieszkania.

Będę szczera, boję się aktywności. Nie do końca potrafię ją umieścić w moim rozkładzie dnia. Wszystko przez ograniczenia, które przyjęłam i których się tak kurczowo trzymam. Na przykład, że na spacery mogę wychodzić jedynie, gdy mam pewność, że nie spotkam sąsiadów albo że na ergometrze mogę jeździć jedynie, gdy nie ma ich w mieszkaniu. Tym sposobem niejeden dzień już miałam skreślony, bo wstawałam o 3-4 nad ranem żeby w spokoju sobie pomaszerować, a następnie o 10 zaliczałam totalną zamułkę i do końca dnia moim największym osiągnięciem było powstrzymanie się od spania. Podobnie z wyczekiwaniem aż sąsiadka wyjdzie z mieszkania. Swoją drogą jak wychodzi to aż żal trwonić te błogie chwile ciszy i spokoju na trening.

No dobra i co w związku z tym? Niezależnie od tego jak długą litanię tu umieszczę, muszę zacząć się więcej ruszać. Mam podejrzenie, że cała trudność z umieszczeniem aktywności fizycznej w rozkładzie dnia wynika z rzeczy zgoła odmiennej. Wewnętrznie czuję, że obecnie powinnam się zająć innym tematem, pod który ewentualnie jakiś ruch można by dopasować. Ale czy to nie kolejna wymówka mojego pokrętnego umysłu, że dopiero, gdy zrobię "A" to będę mogła przejść do "B"?

Sprawdźmy to. Daję sobie tydzień na choćby wstępne ogarnięcie "innego tematu". 

3 stycznia 2024 , Komentarze (4)

No i wuj bombki strzelił, odezwałam się do chłopa. Nic się nie zmieniło, nic się nie zmienia, ciągle to ja wychodzę z inicjatywą, on biedny niby już miał coś robić, ale czekał na sygnał. Bycie bezdzietną starą panną po 30 jest przewalone, ile to presji, ile upokorzeń żeby tylko zaspokoić podstawowe potrzeby. Szkoda pisać w ogóle.

Kolejny raz towarzyszy mi refleksja, że niepotrzebnie piłam. Na sylwestrze było śmiesznie, ale od dwóch dni mam obniżony nastrój. Brakuje mi energii, jestem jakaś przyćmiona. Pojawiło mi się lekkie ssanie na słodycze. Myślałam czy by może na początku roku nie wejść na zero kaloryczne, ale ani nie znam tego zera, ani kalkulatorom nie ufam. Mam wrażenie, że nawet 100 gramów na plusie mogłoby w tym momencie uruchomić kaskadę marazmu. A odpuszczenie sobie ważenia, choćby na 2 tygodnie, napawa mnie lękiem, że stracę kontrolę. Nasila się wewnętrzny głos, że trzeba cisnąć, że właśnie jestem u progu przełomu, w końcu ostatni raz tak niską (dla mnie) masę ciała miałam w 2016 roku. Jednocześnie zaczynam już odczuwać lekkie znużenie tematem, chciałabym swobodnie podejść do lodówki, wyjąć to na co akurat mam ochotę i bez liczenia po prostu to zjeść. Ale to minie, muszę to przeczekać. W czekaniu jestem świetna.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.