Piszę ten post popijając czerwoną herbatę. Dzisiaj w końcu miałam czas iść na badania, które zleciła mi pani dietetyk. Morfologia, cholesterol i cukier. Wyniki odbieram w poniedziałek i.. trochę się boję. Boję się, że wyjdą kosmicznie źle, że moja otyłość ma opłakane skutki. Może nie tyle co boję się złych wyników-bo wiem, że z czasem stosowania diety się poprawią- ale tego, że mam jakąś cukrzycę czy ch*j wie co.
H. wyjechał na cały weekend a ja szaleję- nie mam co ze sobą zrobić i strasznie tęsknię. Wysprzątałam całe mieszkanie, bo w tygodniu zrobiliśmy tu niezły armagedon. Przyczyniła się też do tego dieta, bo podczas przygotowywania posiłków cała kuchenka jest zajęta, a wraz z nią brudne garnki i patelnie. Mieszkanie błyszczy, ale sprzątałam cały dzień..
Dzwoniłam wczoraj do dietetyczki, żeby zapytać, czy na te badania mam iść nie jedząc śniadania. Śmiejcie się, ale ja nigdy takich badań nie robiłam. No i zapytałam, co zrobić w tym momencie, czy zrezygnować ze śniadania i po powrocie do domu przejść do kolejnego posiłku. Zabawne, jeszcze niedawno dojadałam między posiłkami myśląc, że dieta dobrze mi idzie, a teraz chcę być taka dokładna. :D
To moje 3 z 4 dzisiejszych posiłków. 4, bo jak wspomniałam, śniadania zjeść dzisiaj nie mogłam.
Kolacja: twarożek (biały ser i jogurt naturalny) ze szczypiorkiem i sok pomidorowy. Soku nie dopiłam, bo tak jak podejrzewałam szczerze go nienawidzę.
Poza tym ustalam sobie pośrednie cele. Wagi, które posiadałam w jakimś tam momencie życia i dochodząc do nich będę się mogła do tych momentów odnieść.
Cel 1: 115 kg
Cel 2: 103 kg
Cel 3: 96 kg
Cel 4: 89 kg
Cel 5: 83 kg
Cel 6: 79 kg
Cel 7: 74 kg
I teraz cele, których jeszcze nigdy nie osiągnęłam.
Cel 8: 69,9 kg
Cel 9: 65 kg.