Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Dobranoc

kobieta, 33 lat,

172 cm, 91.60 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Zrobię wszystko, by latem wyglądać i czuć się lepiej!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 listopada 2015 , Komentarze (31)

Bardzo wyczekuję zera po ósemce na drugim miejscu na wadze. Było kilka takich wagowych liczb, na których długo się zatrzymywałam: 96 kg, 86 kg i tak jak teraz 81,3. A to pójdzie do góry, a to znowu spadnie. Trzeba przeczekać, cierpliwość popłaca.  Mam ambicje na 7 z przodu na koniec miesiąca i myślę, że to w zasięgu ręki. Nowa liczba z przodu jest jak wejście w inny wymiar. Niby dzieli mnie od niej bardzo niewiele, szczególnie w stosunku do świadomości posiadania tej mniejszej o jeden, pierwszej cyfry. 8) Bardzo cieszyłam się z zejścia do wagi dwucyfrowej, to chyba zrozumiałe. Tak samo z ósemki z przodu - chyba jeszcze bardziej. Nawet nie chcę wyobrażać sobie tańca radości po ważeniu, które pokaże 79,9 kg! :D

Dzisiaj spotkałam w pracy panią, z którą siedziałam na komisji w referendum.. nie wiem, kiedy ono było. Chyba we wrześniu jakoś.. Tak na początku. Powiedziała, że ledwo mnie poznała, tak schudłam. A przecież już wtedy czułam się bardzo dobrze, byłam już po zrzuceniu wielu kilogramów.  Najwazniejsze, że efekty są nadal widoczne. Bardzo jej podziękowałam, bo takie słowa są motywujące. I tak czasem mysle, że przez wszystkie miłe słowa, które usłyszałam w ciągu odchudzania, jest mi o wiele łatwiej i ta motywacja nawet jeśli na chwilkę chociaż trochę spadnie, to tylko po to, żeby zaraz znów się wzmocnić.

Wczoraj byłam w poradni psychologicznej w szkole specjalnej. Tam własnie ma się odbywać staż, ktory jest mi zaproponowany. To opcja B., jesli nie udałoby mi się wygrać naboru na stanowisko, które mnie interesuje. Okazało się, że przede mną rozmowa kwalifikacyjna, nie byłam na to przygotowana! Ale weszłam spokojna. Wydaje mi się, że zrobiłam dobre wrażenie. Panie były zdziwione, że po moich studiach chcę iść na staż tam. Pani dyrektor stwierdziła, że domyśla się, że papierkowa robota w sekretariacie nie spełni moich ambicji. Zaskoczyło mnie to i sama sobie powiedziałam: widzisz? Przez tyle lat myślałaś, że jestes do niczego, a ludzie odbierają Cię zupełnie inaczej! Mają do mnie dzwonić w tym tygodniu, żeby powiedzieć, czy się dostałam. Wiem natomiast z doświadczenia, że w przypadku stażu to raczej formalność. Szczególnie, że chyba potraktowały mnie poważnie, a co więcej mam już doświadczenie w obsłudze kancelaryjnej. Oczywiście wolałabym wygrać nabór, ale cieszę się, że mam plan B. i nie zostanę bez pracy, a co za tym idzie bez pieniędzy. No i wiem, że po stażu w poradni byloby stałe zatrudnienie. Mimo wszystko wyjście awaryjne nie jest wyjściem złym.(impreza) Głupio jest mi tylko, że załatwiam coś na boku.. Ani tutaj, gdzie obecnie pracuję, nie powiedziałam, że przyjdę później do pracy, bo muszę załatwić od rana staż, ani na rozmowie nie powiedziałam, że jesli dostanę pracę, na której mi zależy, to będę musiała zrezygnować ze stażu. Pani z PUP natomiast powiedziała, że mam się nie przejmować niczym, bo to normalne, że chcę mieć zabezpieczenie. No i się nie przejmuję. :D

W sobotę spotykam się z moimi przyjaciółkami - najpierw robimy małą domówkę u jednej z nich, a później idziemy do klubu.(dziewczyna) Nie mogę się doczekać, nie pamiętam, kiedy byłam na jakiejś większej imprezie. W klubie to już w ogóle.. Ostatni raz w kwietniu 2014 roku i nie poszłam tam chętnie, bo wazyłam 115 kg i bardzo źle czułam się w swoim ciele. Teraz się nie wstydzę, chcę się rozerwać, potańczyć. I spędzić z nimi czas, bo co jak co, ale przyjaciółki mam fantastyczne. Tego mi brakowało ostatnio, żeby gdzieś wyjść, żeby coś się zadziało. Cały czas praca, wieczory w domu, a zjazdy w weekendy. W końcu nadarza się okazja, żeby załozyć sukienkę, ładnie się umalować, zrobic włosy i rozluźnić. :D

8 listopada 2015 , Komentarze (19)

Dziewczęta, jesteście nieocenione. Dziękuję za Wasze ciepłe słowa, Wasze wsparcie, zrozumienie. Jesteście cudownymi osobami, pełnymi ciepła i życzliwości, dzięki Wam!

Wczoraj przyszła do mnie @. I chociaż brzuch dzisiaj boli jak cholera (nie wiem, czy u Was też drugi dzień jest najgorszy?), to jestem zadowolona , bo waga od razu idzie w dół. 0,4 od zeszłej soboty, ale to zawsze coś. Niestety przed @ waga zawsze albo się zatrzymuje, albo nawet podskakuje do góry. I chociaż wiem, że to chwilowe, to miło zobaczyć ten spadek. 8) Walczę o 0 na drugim miejscu, a potem już tylko chwila dzieli mnie od.. 7 z przodu!

W piątek zadzwoniła do mnie pani z UP, która zapytała się, do kiedy mam staż. Powiedziałam, że do końca listopada. Powiedziała, żebym w poniedziałek, czyli jutro, o ósmej rano poszła w jedno miejsce, bo pojawiła się opcja stażu, co więcej, po nim miałabym na pewno zatrudnienie i pomyślała właśnie o mnie. Fakt, teraz staram się o posadę w miejscu, w którym jestem i chciałabym tam zostać, więc średnio entuzjastycznie podeszłam do tego. Z drugiej jednak strony mogę nie wygrać naboru i w tym momencie musiałabym szukać pracy, a tak? Opcja awaryjna sama się pojawiła. Czyli problem z głowy, tak czy siak będę miała pracę, czego trochę się obawiałam. Jestem zadowolona. :D Wszystko (odpukać) się układa.

Minęły mnie też myśli, że chciałabym kogoś mieć. Był taki czas, że ciągle o tym myślałam, bardzo doskwierała mi samotność. Przyzwyczaiłam się do bycia w związku i chyba nie umiałam się odnaleźć. Postanowiłam ten czas, który mam tylko dla siebie, wykorzystać jak najlepiej. Tego jedynego spotkam na pewno, nie wiem kiedy. Może musi minąć trochę czasu, może musi jeszcze kilka się wydarzyć. Może on musi zakończyć związek z kimś, z kim jest teraz? Taka przerwa od związku dobrze mi robi. Nabrałam poczucia własnej wartości, wiem już, czego chcę, czego nie chcę. Wiem, że jeśli wejdę w związek, to będę miała też oczekiwania, a nie tylko im chciała sprostać. Zresztą, nie ma co gdybać. To jedna z tych rzeczy, których nie da się zaplanować. 

Jak spędzacie niedzielę? Ja mam na włosach olejek, więc perspektywa wyjścia z domu w pierwszej połowie dnia jakoś nie wchodzi w rachubę. :D

4 listopada 2015 , Komentarze (90)

Dziewczęta! 

Nawet nie wiecie, jaką przyjemnością było dla mnie przeczytanie tych wszystkich komentarzy. Nie zdajecie sobie sprawy, jak wspaniale się poczułam. Stresowałam się - pokazałam Wam zdjęcia, których w końcu bardzo się wstydziłam. Mimo, że mnie to nie dotyczy już, to na Boga, wyglądałam potwornie. Przerażająco. To już była taka chorobliwa otyłość, prawda? Nic dziwnego, że kiedy szłam na rozmowę kwalifikacyjną do miejsca oddalonego o 3 km, to w połowie drogi miałam już dość. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, wlałyście we mnie ogromne pokłady motywacji na to, co przede mną. Dzięki za miłe słowa, dzięki za wsparcie, dzięki za słowa otuchy. Byłyście ze mną na początku drogi, kiedy to wszystko się zaczynało, byłyście, kiedy świat zawalił mi się na głowę. 

Pod ostatnią notką pojawiły się dwa komentarze z prośbą, żebym napisała notkę o tym, jak wyglądało moje życie jakiś czas temu, przed dietą oraz o tym, co mnie zmotywowało do zmiany swojego życia i jak sobie z tym radziłam. Jest mi bardzo miło, że kogoś to interesuje, naprawdę, a że pogoda sprzyja przemyśleniom- chętnie podzielę się z Wami moją historią! :DBędzie długo i od razu mówię, że nie wymagam od nikogo przeczytania. To będzie takie moje oczyszczenie.:p

Byłam gruba od zawsze - raz bardziej, raz mniej, ale nigdy nie miałam wagi prawidłowej. Zawsze była to nadwaga, albo już otyłość. Moja standardowa waga to było 85 kg, w takim nastoletnim wieku. Najwyższa- 89. Nigdy nie chciałam tej granicy przekroczyć, wejść w otchłań dziewięćdziesiątki. Chudłam po parę kilo i wracałam do punktu wyjścia. I tak ciągle. Podstawówka pod tym względem była straszna. Same wiecie, dzieci bywają okropne, szczególnie, gdy chcą się przed kimś popisać. Kiedy poszłam do podstawówki, był jeszcze system z siódmymi i ósmymi klasami. I właśnie ci najstarsi bywali najpodlejsi. Wyzywali, obrażali, wyśmiewali się. Słowo "grubas" to był standard. W gimnazjum podobnie. Ktos się zaśmiał, ktos obraził. Zawsze byłam tą grubą, nie było mowy o tym, bym mogła podobać się chłopakom. Na dyskotekach podczas wolnych kawałków podpierałam ściany i patrzyłam się, jak moje kumpelki tańczą z jakimś tam. Ja nie podobałam się nikomu. Zawsze byłam tą gorszą. Dorosłe kobiety z nadwagą mogą podobać się facetom, są traktowane jako potencjalny obiekt - nastoletnie dziewczynki z nadwagą już nie. Byłam zawsze lubiana, w podstawówce i gimnazjum bylam nawet przewodniczącą samorządu szkolnego, ale jednocześnie rówieśnicy drwili z mojego wyglądu. A to, że wybuchnę zaraz, a to, że mój mózg wazy pewnie z 10 kg, skoro ogólnie mózg człowieka waży ileś tam procent masy całego ciała. Nawet dość bliska wtedy koleżanka (kiedy chciałyśmy kupić jakąś tam gazetkę, do której dołączone były stringi) powiedziała mi, że ona sobie mnie w stringach nie wyobraża, najwyżej w bokserkach. Ale ona już taka była. Niektórzy są nietaktowni. Ona miała mnie za gorszą, bo jestem gruba. A jeśli jestem gruba, to nie mogę nikomu się podobać.

W liceum sprawa wyglądała już inaczej. Już nikt się ze mnie nie śmiał. Przeciwnie, a to komuś się spodobałam, a to ktoś powiedział, że jestem ładna. Czułam się atrakcyjnie, gdy moja waga była chociaż ciut niższa niż 85 kg. Nagle zaczęłam być dziewczyną, kobietą, a nie tą grubszą. Dostawałam wiadomości od chłopaków starszych klas (jeszcze na naszej-klasie (zakochany)). Ta koleżanka, która do liceum juz ze mna nie chodziła, ale widywałyśmy się przecież poza szkołą, nadal uwazała mnie tą gorszą. Dziwiła się, że komuś się podobam, nie mogła zrozumiec, że kiedy wychodzimy gdzies większą grupą, to jakiś facet zaczepia akurat mnie.  Chociaż prób odchudzania było mnóstwo, bo chciałam schudnąć już od podstawówki (w gimnazjum nawet założyłam blog na onecie o mojej diecie, która była głupia, jak nie wiem), to pierwszy raz udało mi się to własnie na przełomie pierwszej i drugiej liceum. Wtedy z wagi 89 kg w 3 miesiące doszłam do 79 kg. Wyglądałam wtedy tak:

Uwazałam, że fajerwerków nie ma, ale podług tego co było, wyglądałam już w miarę ok. Wiecie, jak ktoś przez całe życie był gruby, to pewne rzeczy postrzega inaczej. Ten wlasnie czas, rok 2008 i moją wagę  79 kg przez wszystkie następne lata wspominałam z ogromnym sentymentem. To był rok mojej świetności, moment, w którym wyglądałam najlepiej, w którym miałam największe powodzenie i najlepiej czulam się z sama sobą. Wspomnienia mają też to do siebie, że później sa kształtowane przez nasze wyobrażenia i dzisiaj, kiedy powoli dochodzę do tej wagi i kiedy moje życie ruszyło do przodu po długim czasie marazmu stwierdzam, że w sumie teraz jest o wiele fajniej i jestem o wiele bardziej spełniona. Ale przez te wszystkie lata.. W sumie to przez jakieś 6 lat zyłam wspomnieniem "moich czasów świetności". Zazdrościłam samej sobie wtedy, a moje wspomnienia były już niemal legendą, do której ciągle coś dopowiadałam. Nie da się jednak ukryć, że moje późniejsze życie, z otylością, ważąc 122 kg nawet już nie przypominało tego, co było. I jedyne co sprawiało, że nie czułam się jeszcze jak nieatrakcyjna paskuda, to własnie te wspomnienia i świadomość, że gdzies we mnie ukryta jest fajna babka.

Tak jak szybko schudłam te 10 kg, tak szybko zaczęłam tyć. Niestety, zbijanie wagi w imię idei "jeść jak najmniej" i "dzisiaj zjadłam tylko obiad, więc dzień zaliczam do udanych" nie jest mądre. Nic więc dziwnego, że po tych trzech miesiącach zaczęłam sobie pozwalac na coraz to więcej i więcej. Miałam wtedy w domu duzo słodyczy, a że siedziałam długo przy komputerze, zajadałam w nocy. Ciągle powtarzałam sobie, że od jutra zacznę, ale dzień w dzień było to samo. Przytyłam do 83 kg. Widziałam już po sobie różnicę i źle się czułam. W takim też momencie, dokładnie 25.10.2008 na imprezie poznałam mojego byłego już narzeczonego H., a  tak naprawdę A., którego inicjały zmieniłam na Vitalii, by nikt nie skojarzył tego pamiętnika ze mną. więc może niech już zostanie ten H. To był mój pierwszy chłopak i pierwszy pocałunek. I początek mojej pierwszej miłości. Nagle z dnia na dzień pojawiła się motywacja do odchudzania. No bo mam chłopaka! A jestem gruba! A jak on będzie chciał coś więcej? Nie pokażę mu się nago! Oczywiscie zaczęłam się odchudzać z dnia na dzień. Zaczęłam brać tabletki Lindaxa. Był to zamiennik Meridii. O ile na początku H. uwazał mnie za piękną, tak z czasem zaczął mówić mi, że mogłabym zacząć się odchudzać, zacząć ćwiczyć. Paradoksalnie własnie w tym czasie chudłam. Jakoś w czerwcu 2009 roku osiągnęłam najniższą życiową wagę-75kg. Tak patrząc a to teraz nie schudłam na tych tabletkach jakoś dużo, jedząc niewiele. I czy to nie było głupie? Ale było minęło.

Wyglądałam dobrze, słyszałam, że schudłam, przestalam brać tabletki i zaczęłam jeść. Apetyt po odstawieniu Lindaxy miałam na potęgę. Wiedziałam, że tak będzie i muszę być na to przygotowana, ale nie mogłam tego opanować. Szok przezyłam, gdy po miesiącu, nawet niecałym, postanowiłam na osiemnastkę znajomych zalożyć moją skórzaną spódniczkę. Zatrzymała mi się na udach. Nie wierzyłam, że mogłam aż tak przytyć. Podłamałam się, poszłam w czyms innym, a później znowu jadłam. Były już wakacje. H. zaczął u mnie mieszkac. Były codzienne obiadki-kotlet, ziemniory. Codzienne ogromne zakupy, cola zamiast wody, masa słodyczy, chrupek, ciastek, chipsów. Potrafiłam wstać w nocy do toalety i wziąć do łózka dwa Rafaello, a potem popić je słodkim napojem. Tyłam w zastraszającym tempie, już się nawet nie ważyłam. Ciągłe od jutra, od poniedziałku, od początku nowego miesiąca. Do trzeciej klasy liceum po wakacjach poszłam już grubsza, szybko dobiłam do wagi 89 kg. Ciągle miałam odchudzać się od jutra, ale z taką wagą poszłam na swoją studniówkę. Na wiosnę zaczęłam się odchudzać. Doszłam do wagi 84 kg, potem znowu zaczełam tyć. Liceum się skończyło. A zaczął najgorszy okres mojego życia.  Studia. Bo patrzę na nie, przez pryzmat mojego tycia. Wtedy moja waga przekroczyła granice, poza którą nigdy nie chcialam wychodzić. 90 kg.

No dobra, I i II rok nie był aż tak straszny. Było fajnie. Dobiłam powyżej stówki, schudłam raz nawet ze 103 do 88 kg, po czym wszystko zaprzepaściłam, ale byłam dość zadowolona. Miałam fajną grupę. Dopiero gdy zawalilam studia zacząl się ten okropny okres. Powtarzałam drugi semestr na II roku, już nie ze swoimi znajomymi, ale z rokiem niżej. Poszłam tam ważąc już 105 kg. Nikogo nie znałam, więc tym bardziej wstydziłam się swojego wyglądu. III rok najgorszy. 110-115 kg. Rok 2014 to własnie marazm totalny. Przestałam już panować nad swoją wagą. Nie mogłam zmobilizować się do odchudzania. H. coraz bardziej mi docinał, robił przykrości na temat mojej wagi. Myslał, że mnie tym zmotywuje, ale jeszcze bardziej mnie dołował.

Czułam się beznadziejnie. Naprawdę beznadziejnie. Zaczęłam wstydzić się wychodzić z domu. H. uważał mnie za smierdzącego lenia. Kiedyś przy znajomych naszych powiedział (kiedy zostałam zapytana o to, co kiedyś bym chciała robić i czym się interesuję), że ja nie mam żadnych zainteresowań. Nic nie lubię robić i jestem nudna. Czułam się upokorzona. Bardzo długo bujałam się z licencjatem. Nie mogłam się zebrać. Straciłam motywację do wszystkiego. Tak jak mówiłam, wychodziłam z domu wtedy, kiedy musiałam. Rosłam do coraz większych rozmiarów. Powoli dobijałam do wagi 120 kg będąc pewną, że jej nie osiągnę. Ale osiągnęlam. Pojechałam z taką wagą nawet na wakacje. Byłam w kostiumie na plazy. Wychodzę z założenia, że jakkolwiek nie wyglądasz, masz prawo do tego, żeby korzystać z wakacji. Jednak ja nie zdawałam sobie sprawy, że wyglądam tak strasznie. Naprawdę. W lustrze tego nie widać. Nie wiem, czy gdybym zrobiła wtedy te zdjęcia "przed", które widziałyście, wyszlabym do ludzi w bikini. Może dobrze, że ich nie zrobiłam wcześniej. 

2014. To był dziwny rok. taki nijaki. Nic się wielkiego nie wydarzylo, bo nawet nie dałam temu szansy. Przesiedziałam ten czas w domu, naprawdę. Zwlekałam z obroną, zwlekalam z szukaniem pracy. Byłam pewna, że nigdzie mnie nie przyjmą, bo jestem beznadziejna. H. ciągle powtarzał, że jestem ofermą i ja sobie nie poradzę w żadnej pracy. Nie chciałam wychodzić z przyjaciołkami, bo się wstydziłam. Zapraszałam je cały czas do mnie, bo tam czułam się bezpiecznie. Nikt nas nie widział. Nikt nie porownywał mnie do nich. Kiedy szłam do glupiego sklepu naprzeciwko mojej klatki, najpierw siedzialam w oknie i patrzyłam, czy nikogo pod nim nie ma. Wtedy szłam. Szłam do kasy dopiero wtedy, gdy nikogo nie bylo w kolejce. Wstydziłam się tego, że jestem gruba, a kupuję jedzenie, albo słodycze. Nawet, jesli były dla H. Miałam wrażenie, że każdy patrzy co kupuję, że jestem taka gruba. 

Z H. wychodzilismy najwyżej do sklepu. Nie zabierał mnie na randki. Ewentualnie na zakupy do centrum handlowego. Przytyki na swój temat słyszałam codziennie, ale myslałam, że on ma do tego prawo. Tak samo jak prawo do tego, żeby nie sprzątać i nie robić sobie głupich kanapek. Wszystko robiłam za niego ja, myślałam, że tak muszę. Bo ja nie zarabiam. I jestem gruba. Im gorzej czułam się sama ze sobą, tym bardziej chuchałam i dmuchalam na niego i podpasowywałam się pod jego zdanie. Moje już się nie liczyło. Ważne było, na co on ma ochotę. Ważne było, żebym zdążyła jemu wyprasować ciuchy, a nie sobie. Zresztą, ja nie mialam praktycznie ciuchów. Często chodziłam w jego bluzach, bo nie miałam co na siebie włozyć. Nie dbałam o siebie zupełnie. Jednocześnie uważałam i cały czas wszystkim to powtarzałam, że ja jestem bardzo szczęśliwa z H., że ostatnio nasz związek jest cudowny. Ja naprawdę tak myślałam! Miałam wrażenie, że ten związek mnie uskrzydla, chociaż wcale tak nie było. Kompleksy zmieniły postrzeganie przez mnie mojego związku, zachowań własnych i zachowań H. Wybaczyłabym mu wszystko, bo wiedziałam, że bez niego zginę. Poza tym, on czesto mi to mówił. że ja bez niego sobie nie poradzę. Sama doskonale o tym wiedziałam, że bez niego byłabym nikim. Z temperamentnej dziewczyny, która ma swoje zdanie i nie pozwoli sobą pomiatać, stałam się zupełnym przeciwienstwem. Nie mialam już własnych nóg, na których mogłabym stabilnie i samodzielnie stanąć.

Fizycznie również czułam się coraz gorzej. Bardzo chrapalam w nocy. Wstydziłam się tego i kiedy H. się śmiał, że to robię, to udawałam, że mu nie wierzę. Ciężko było mi się przekręcić w nocy z boku na bok. Budząc się rano i wstając z łózka, musiałam się rozchodzić, zanim chodziłam normalnie. Pierwsze kroki były takie niezgrabne, nie mogłam złapać równowagi. 

Nie byłam w stanie założyc skarpetek bez oparcia nogi o cokolwiek. Tym bardziej zawiązać butów. Musiałam usiąść, a i tak robiłam to na kilka razy, bo przeszkadzał mi brzuch. Przy sandałkach to już w ogóle.. jak kończyłam je zapinać, to byłam cała mokra... 

Wyjście z samochodu też wymagało jakiegos mocniejszego zaparcia. 

Pamiętam też, jak po wielu, wielu miesiącach brania prysznica postanowiłam wejść do wanny i zrobić relaksującą kąpiel. Efekt był taki, że się umęczyłam. W wannie bylo tak ciasno, że nie mogłam się ruszyć... Zrobiło mi się przykro, bo uzmysłowiłam sobie, ze to chyba naprawdę widać, że przytyłam. Licencjat obroniłam w grudniu i zaczęłam na poważnie myśleć o odważeniu się i poszukaniu pracy. Mama podsunęla mi pomysł pójścia na staż z Urzędu Pracy. Wiadomo, że nie są to wielkie pieniądze, ale ten pomysł bardzo mi się spodobał. Pozostawało tylko czekać na pieniądze w Urzędzie Pracy, które będą przeznaczone na staże. Cieszyłam się z tego. Pojawiło się takie światełko w tunelu. Byłam pewna, że na inną pracę niż ten staż nie mogę liczyć, bo nikt mnie nie będzie chciał zatrudnić. Nic nie umiem, do niczego naprawdę się nie nadaję.

W grudniu nadeszła pora obrony. Bujałam się z nią pół roku. Nie mogłam się zebrać do napisania jej, wydawało mi się to zbyt trudne i niemożliwe wręcz, bardzo się bałam, że sobie nie poradzę. Ale w końcu usiadłam i powolutku, pomału, z uśmiechem na ustach ją napisałam. Dałam radę! Musialam tylko zrobić zdjęcia do dyplomu.

Umalowałam się najpiękniej, jak potrafiłam. Wyprostowałam włosy. Nie miałam się tylko w co ubrać. Spodni nie miałam... Już jakichkolwiek, przecież żadnych nie byłoby widać.. Ale nie miałam! Założyłam białą koszulę H. Oczywiście była za mała i nie było mowy o zapięciu się, ale na wierzch założyłam czarną bluzkę i wystawał tylko kołnierzyk. No i wyglądało to jakoś elegancko. Ale dajcie spokój, jak ja się wtedy czułam źle z tym wszystkim. :D A najgorsze było, gdy zobaczyłam zdjęcia... Wzięłam je, poszłam do samochodu i się popłakałam. Ja naprawdę nie myslałam, że tak źle wyglądam. Że jestem tak gruba! ze tak wygląda moja twarz... Nie wiedziałam, że mam aż taki poważny problem. I chyba wlaśnie po tym wydarzeniu postanowiłam, że tak być nie może i muszę schudnąć. I załozyłam pamiętnik numer x na vitalii. Na stary wstydziłam się wrócić. Założylam ten, na którym teraz piszę. Ale mimo wszystko nadal nie umiałam się wziąć, chociaż codziennie miał być ten dzień pierwszy. 

Obroniłam się na piątkę. Nie mogłam w to uwierzyć. Był to pierwszy sukces od dawna. Coś dla mnie niesamowitego, bo dawno nic takiego nie wydarzylo się w moim zyciu. Byłam z siebie bardzo dumna, cała rodzina była. Pamiętam, ze mój dziadek bardzo się cieszył. Zawsze chciał, żebym pracowała w lekkiej pracy, za biurkiem, żebym nie musiała pracować fizycznie i wierzył, że jak skończę szkołę, to tak będzie.

Pewnego wieczoru nie mogłam zasnąć. A jak czlowiek nie może zasnąć, to przychodzą mu do głowy głupie myśli. Mój dziadek miał na drugi dzień jechać do szpitala na amputację kolejnego palca u stopy. Był cukrzykiem. Zawsze kiedy widział, że chudnę, to bardzo się cieszył, bo wiedział, czym grozi otyłość. Często zastanawiałam się nad tym, jakie to będzie straszne, kiedy dziadkowie odejdą z tego świata. Tej nocy też nad tym myślałam. Co będzie, kiedy ich braknie. Że nie wyobrażam sobie tego. Przez myśl przeszło mi, że gdyby stało się to teraz, wszyscy na pogrzebie zobaczyliby, że jestem taka gruba. Że nie widzieli mnie tyle lat, a ja skutecznie ukrywam się w domu i teraz by mnie zobaczyli. Macie tak czasem, że jakaś myśl przychodzi Wam do głowy i mówicie " Boże, nie, nie chcę tak myśleć!", ale staje się coś, że ta myśl Wam siedzi w głowie? Szybko pomyślałam, że nie, tak się nie stanie, dziadkowie jeszcze pożyją dobrych kilkanaście lat. Rano obudził mnie telefon od brata. Powiedział, że dziadek zmarł we śnie. Nie zdążył nawet pojechać do szpitala, zmarł w domu z niewiadomych przyczyn. To był jeden z najgorszych dni mojego życia, ja kocham dziadków ponad życie. Jeszcze wtedy to do mnie nie docierało, byłam w szoku. Pomyślałam tylko, że to może przeze mnie, że przez moje myśli. Ale człowiek przecież czasem myśli o czymś, bo się tego boi i tego nie chce i choćby nie wiem jak chciał nie może przestać. Od tej pory bardzo boję się myśleć o takich rzeczach.

Nie wiem, jak przetrwałabym ten czas, gdyby nie to, że miałam H. Pogrzeb był przykry, jak pogrzeb bliskiej osoby i nawet nie myślałam o tym, że ktoś pomyśli, że jestem gruba.  Mówię Wam to po to, żeby pokazać, że osoba, która jest gruba, zupełnie inaczej mysli.... Myśląc o każdej sytuacji, kazdej, patrzy na nią przez pryzmat swojego ciała.

Np. moja znajoma z pracy ostatnio miała swój ślub. Jej najlepsza przyjaciółka nie przyszła. Kiedy o tym usłyszałam, od razu wiedziałam dlaczego... Wazy spokojnie koło 140, może więcej kilogramów. Ona się chyba po prostu wstydziła spotkać ludzi, którzy od dawna jej nie widzieli. Wydawało jej się, że nikt nie będzie patrzył na kogoś innego, niż na nią i oceniał, jak utyla. 

Dziadek zmarł 18 grudnia, przed samymi świętami. Zawsze współczułam ludziom, którzy w tym czasie tracili kogos bliskiego.Przyszedł Sylwester, mieliśmy już wcześniej wykupiony wyjazd nad morze. Sylwester i Nowy Rok sprzyjają przemyśleniom i podsumowaniom i podsumowanie było jedno: ten rok był gówniany. Przykry, nic się nie wydarzyło dobrego. Oczywiście postanowiłam się odchudzać. czekałam na staż, ciagle słyszałam, że jeszcze chwilę trzeba poczekać, ale jeszcze chwilę. Wiedziałam już, gdzie będę pracować i podobało mi się to, dlatego nie chciałam szukać innej pracy. I tak czekalam... czekałam... Przesiedziałam ten czas w domu. Zresztą siedziałam w domu już prawie pół roku, a jak człowiek się zasiedzi, to mu tak wygodnie.  Nadal nie mogłam się zabrać za dietę... Ciągle chciałam, ale nie mogłam. Cały czas od jutra. Miałam wrazenie, że jedzenie jest silniejsze ode mnie. Nie miałam motywacji.

H. ciągle mówił, że muszę zacząć coś z sobą robić, ale ja nie umiałam się zabrać za to. 

14 lutego tego roku, H. mi się oświadczył. Czułam się najfantastyczniej.  Miałam już motywację, nasz ślub!  Taka była też moja pierwsza notka na tym pamiętniku. Ale mimo tej motywacji nadal nie mogłam się wziąć w garść.. Myślałam jednak, że jestem bardzo szczęśliwa, mam cudownego faceta, który mnie bardzo kocha i to jest najważniejsze. I pewnej kolejnej nocy, gdy znowu nie mogłam zasnąć, bo jak zasnąć, kiedy znów żarło się o 2 5 jajek w majonezie i zajadło tostami, pomyślałam, że ja zawsze już będę gruba. Że ja już tak mam, taka jestem, to po prostu jestem ja. Pomyślałam, że moje dzieci będą miały grubą mamę, zawsze będę już grubą koleżanką, grubą babką. Że na pewno komus się tam podobam, są przecież jacyś fetyszyści, którzy uznaliby mnie za atrakcyjną. 

W końcu na koniec marca zaczęłam staż, na który tak długo czekałam. Bardzo się z tego cieszyłam, w końcu coś w moim życiu się zmieniło. skończyły się dni spędzane na siedzeniu na internecie i jedzeniu i sprzątaniu w międzyczasie, żeby H. miał zadbany dom. To była moja misja, którą sama sobie nadałam - on miał mieć ciepły, kochany dom. Mialam o niego dbać. Był takim moim dzieckiem, którym się opiekowałam.

Na początku na tym stażu bardzo się krępowałam. Oni mnie nie znali, nie wiedzieli, jaka jestem, patrzyli przez pryzmat mojej otyłości. Miałam wrażenie, że każdy na mnie dziwnie patrzy... Ale nadal nie mogłam się wziąć za dietę. Idąc do pracy kupowałam colę, białe bułki, bułki słodkie, parówki...

Byłam już sobą załamana i bezsilna. Coraz bardziej docierało do mnie, że ja sobie już nie radzę, że ja nie schudnę, że próbowałam tyle razy i nic... Modląc się do dziadka, poprosiłam go, żeby pomógł mi schudnąć, bo ja sobie sama nie dam rady. Nie poradzę sobie, za dużo tego się zrobiło...

I wiecie co?

Na drugi dzień, kiedy siedziałam w pracy, podeszła do mnie babeczka, która wręczyła mi zaproszenie na wizytę w swoim gabinecie. Była dietetykiem. Powiedziała, żebym do niej zadzwoniła i ona mi pomoże schudnąć. To było niesamowite. Z jednej strony poczułam wstyd, że już jestem tak gruba, że obca baba do mnie podchodzi i sugeruje, że jestem gruba, a z drugiej.. pomyslałam, że to dziadek..

Zadzwoniłam do mamy. Mama powiedziała, że może to jest wlasnie sposób na rozwiązanie mojego problemu, że może to jakiś znak. Żebym poszła.

Wracając do domu, zadzwoniłam do niej. Pisałam już o tym. Nie spodobało mi się to, że koszt miesięczny u niej wynosi kupę kasy, a po drugie mówiła coś o jakiś suplementach, koktajlach, jakieś dziwne rzeczy. 

H. wrócił do domu, opowiedziałam mu o wszystkim. Powiedział, żebym do niej poszła, że jesli mi jest szkoda pieniędzy, to on zapłaci wszystko, tylko żebym spróbowała. Zrezygnowałam z niej, ale poszłam za ciosem i umówiłam się do innej pani. I to był strzał w dziesiątkę. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, ten cały dietetyk... Wstyd mi będzie przerwać dietę, może nawet nie będę pozwalać sobie na odstępstwa od diety, bo za miesiąc ważenie u dietetyka, a chcę mieć jak najlepszy efekt itd.

Trafiłam na cudowną osobę. Bałam się pierwszej wizyty... Balam się, co ona powie na moją wagę. bałam się, że będę musiała się rozebrać..

Dopiero u niej pierwszy raz od dawna uwierzyłam, że mogę schudnąć. Ta pani nie skupiała się na tym, jak bardzo przytyłam, jakie to ciężkie będzie schudnąć. Nie! Ona mówiła, jak kolosalna będzie moja przemiana, jak zmieni się moje życie. I to nie dopiero za rok, kiedy osiągnęłabym wymarzoną wagę, ale już za 10 kg i wraz z przekraczaniem kolejnych granic. Pamiętam, że po tej wizycie zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że chyba naprawdę mi się uda... 

Resztę już znacie. Dwa tygodnie po rozpoczęciu diety było to wesele, na którym H. poznał tę mężatkę. Pewnej nocy to było, jeszcze przed rozpoczęciem diety, jeszcze w tym czasie gdy czułam się jak gówno, pomyslałam sobie, że jestem taka szczęśliwa, że mam H... Że teraz, gdyby on mnie zostawił, nie znalazlabym nikogo.. Nikt nie chciałby takiego grubasa... I niedługo po tym zostalam sama. Mój cały świat legł w gruzach.  I właśnie to była jedna z tych myśli: teraz to już na pewno nikogo nie znajdę. Nagle przestałam widzieć sens w diecie, bo przecież robiłam to dla niego. Żeby on był dumny. Zmieniło się wszystko. Nie miałam już nic. Czułam się jak totalne gówno. Byłam zawiedziona, bo oddałam mu cale serce, dbałam o niego jak tylko mogłam, a on poszedł w tango z jakąś lampucerą.

Wiecie co? Od dłuższego czasu wierzę w różne rzeczy. Wiem, że dziadek pomógł mi z dietą, tak samo jak wierzę w to, że wszystko jest po coś. I wlaśnie musiało dojść do tego rozstania, żebym stała dzisiaj w miejscu, w którym stoję. Później dowiedziałam się, że on oszukiwał mnie już długo wczesniej. Jeździł po burdelach, szukał wrażeń na stronach z sex-anonsami. Zaczęłam układać wszystko w całość. I dzisiaj tak sobie myślę, że musiało się to wszystko stać, żebym wzięła się w garść. Zaczęla inwestować w siebie, dbać o siebie, iść do przodu. Odzyskać siebie. Odszedł ode mnie po to, żebym za jakiś czas mogła poznać kogoś, z kim będę naprawdę szczęśliwa, kto będzie wobec mnie szczery i przy kim nie będę gasnąć, jak przy nim. I wejdę w ten związek zaradna, pewna siebie. I nigdy z siebie nie zrezygnuję. 

Kiedy zostałam sama, była wielka pustka. Dlatego pomyślałam, że dieta będzie taką rzeczą, o którą będę dbać. Bedzie taka moja. I nie zrezyguję jej. Ciężko mi było o motywację na początku, a już szczególnie, gdy on odszedł. Nie widziałam w tym sensu jakoś specjalnie, po prostu w tym trwałam, o. Motywacja przyszła później, kiedy zaczełam widzieć efekty. Zauważyłam, ze warto. Zdobywałam kolejne kilogramy w doł do kolekcji, zmieniałam się. Ludzie w pracy zauwazyli, że chudnę. Zaczęli mi kibicować. Nie było dnia, żebym nie słyszała, że widać ze schudłam. Żeby ktos nie pytał ile to już. Pytali, co mam dzisiaj na obiad. Poczułam, że wszyscy mnie lubią i życzą mi dobrze. I że mnie doceniają, doceniają moją pracę. Mówili, że jestem pracowita, zaradna, szybko się uczę. Poczułam się tam taka ważna, mimo tego, że jestem stazystką. Bardzo szybko zaczęli traktować mnie jak normalnego pracownika, który robi to, co pracownicy, a nie segreguje dokumenty, jak reszta osób na stażu. Złapałam wiatr w żagle, zaczęło mi zależeć na mnie samej. Nagle z osoby, która sama o sobie mówiła, że nie ma ambicji i na niczym jej nie zalezy, że mogłaby siedzieć w domu cale zycie i sprzątać, stałam się kimś zupełnie innym! I zdalam sobie sprawę, że byłam taka zawsze, ale kompleksy przyćmiły we mnie to wszystko... Robiłam to wszystko małymi kroczkami. Postanowiłam, że będę na tej diecie do końca, później postanowiłam, że będę dawać w pracy z siebie wszystko. Później jeszcze pomyślałam, że pójdę na magisterkę. A jeszcze później wysłali mnie z pracy na nabór na stanowisko, w którym właśnie biorę udział i czekam. Oni mówią, że mam wielkie szanse. A ja się boję, ale ufam, że się uda. Od kilku miesięcy modlę się o to do dziadka i wierzę, że będzie dobrze. I te małe kroczki, które niby zmieniały niewiele, wzięte razem w calość sprawiły, że dzisiaj moje życie ma sens, jest w ruchu i jest mi z nim dobrze. Otyłość zmieniła sposób, w jaki patrzyłam na siebie  i na życie. Nigdy, nigdy więcej.

Nie wiem, co czeka mnie w następnych dwóch miesiącach, ale widzę już, że to był najbardziej intensywny i najcudowniejszy rok w moim życiu. Rok, w którym odcięłam się, chociaż nie do końca, od tego, co mnie ściągało w dół. Rok, w którym odnalazłam siebie. Rok, w którym zmieniło się moje zycie. Ostatnie lata wiele mnie nauczyły. Nauczyły mnie, że żaden facet nie moze stać się sensem mojego życia. Muszę stać na własnych nogach. Wyciągnęlam wnioski z tego związku. Nie chcę już nigdy zapomnieć o sobie, nie dbać o siebie. Chcę być zaradna, chcę zarabiać, chcę być równorzędnym partnerem. I nigdy już nie przepraszać za to, że żyję.

Ostatnio, gdy własnie obejrzalam moje zdjęcia "PRZED" z moim bratem, powiedziałam mu, że w sumie to nic dziwnego, że skoro tak wyglądałam, to on mnie zostawił. On powiedział, że to jeszcze nie jest dziwne, ale to nie zmienia faktu, że zachował się obrzydliwie.

Wiem, że ta notka byla długa i wiem, że nikt nie dotrwał do tego momentu, ale pomogła mi samej. Przypomniałam sobie pewne rzeczy, z pewnych zdałam sobie sprawę i jestem przekonana, że w końcu po tylu latach mogę powiedziec, że jestem kimś, kim chcę być i wszystko zmierza w dobrą stronę.

31 października 2015 , Komentarze (192)

Mam wolny weekend, w końcu. Poprosiłam brata, żeby zrobił mi zdjęcia, bo sama nie mam jak. Niestety gdzieś zgubiłam kabelek od aparatu, więc nie mogę tak po prostu postawić go gdzieś i cyknąć fotki z samowyzwalacza. 

Zdjęć "przed" mam na komputerze masę. Za każdym razem, kiedy tworzyłam nowy pamiętnik na Vitalii, robiłam sobie zdjęcia. Ale nigdy nie miałam z czym porównać. Ewentualnie z tymi, które robiłam sobie przy zakładaniu nowego pamiętnika, ale wtedy byłam już większa niż na wcześniejszych. Dzisiaj w końcu nadszedł ten dzień. Mam zdjęcia! I jest rożnica! Wiadomo, nie wyglądam jeszcze dobrze. Mam duży brzuch (ale ostatnio to własnie z niego najwięcej leci mi cm, uff, chyba przyszedł na niego czas :D ). Ale w porównaniu do tych z wagą 122 kg... Gdy zobaczylam, jak się zmieniłam, to najpierw zaśmiałam się, będąc w szoku, a później się popłakałam. Wiecie, człowiek zapomina w pewnym momencie, jak wyglądał wcześniej. I jak dobrze, że zrobiłam te zdjęcia przed.. Naga prawda... Której nie widać w ubraniach. One optycznie odejmują kilogramów przy nadwadze. Nie widać wystającego brzucha.

Nie ma lepszej okazji, niż przekroczenie granicy 40 kg, żeby zrobić zdjęcia. Dodatkowo dzisiaj zabieram od rodziców orbitrek, który zawiozłam tam przez mały remont. Zaczynam ćwiczyć, już na poważnie. dlatego kolejne zdjęcia nie będą już tylko porównaniem spadku wagi, ale i wyćwiczenia. Bo tego własnie mi brakuje, kształtów, jędrności. To moje zadanie na kolejne pół roku! :D

Najpierw liczby.

Na początkuDzisiajRóżnica
Waga12281,740,3
Szyja41338
Ramię4031,58,5
Biust127
10621
Talia1118724
Brzuch135,510431,5
Biodra1229923
Udo80,56218,5
Łydka50,5428,5
Zawartość tłuszczu493316 %

A teraz zdjęcia. Wiem, że bielizna na pierwszych zdjęciach była dupna, ale ja po prostu chodziłam w takich łachach  na co dzień, nie zwracałam zupełnie na to uwagi. I myślę, że nie muszę się Was pytać, które zdjęcie jest przed, a które po. :D

Przede mną 16,5 kg. Mam na to 5,5 miesiąca. Oczywiście nic się nie stanie, jesli nie schudnę w tym czasie, po prostu takie założenie było na początku. Moja przemiana miała trwać rok. Wiem, ze jestem na dobrej drodze. Już nigdy nie wrócę do tego, co było.(impreza)

Zastanawiam się tylko, jak świętować minus 40 kg. Może zrobię sobie popcorn wieczorem?(balon)

Dziękuję Wam ogromnie za wsparcie, które mi dałyście. Za nadzieję, którą dałyście mi, kiedy wstawiłam tu pierwszy post. Wczoraj nawet przeglądałam te komentarze, życzyłyście mi powodzenia. Długo nie mogłam zebrać się do diety, zakładałam coraz to nowe pamiętniki od kilku lat, bo wstyd mi było zacząć znowu. Nawet ten pamiętnik założyłam 29 grudnia, bo to miał być ten raz, kiedy schudnę z sukcesem. A na poważnie zabrałam się za dietę 15 kwietnia dopiero. Ale to nie jest ważne, ważne jest że teraz moje życie wygląda inaczej.

29 października 2015 , Komentarze (48)

Cześć Dziewczyny!

Czas mija, dietka idzie. Wyczekiwana dwójka po ósemce pojawiła się, a to oznacza, że już kilka cyferek po przecinku w dół i będę świętować dokładnie 40 kg mniej. A jeszcze za chwilkę siódemka z przodu, jupi. ;D

Dzisiaj wzięlo mnie na przeglądanie starych ciuchów. W kilka z nich się zmieściłam (np. w dżinsy, które na I roku studiów kupiłam jako motywację, a nigdy nie udało mi się w nie wejść. ba! one zatrzymywały mi się gdzieś w połowie ud i nie chciały iść dalej). W ręce wpadły mi także spodnie, które nosiłam jeszcze w kwietniu. Bardzo niechętnie, bo były przyciasne i wcinały się w brzuch, a dzisiaj...

Ja sama nie wierzę, że doszłam do momentu, w którym jestem teraz. Ja? Z moim słomianym zapałem i miłością do wieczornego obzarstwa?

21 października 2015 , Komentarze (22)

Dzień dobry, Dziewczęta!(dziewczyna)

Nawet nie wiecie, jak miło mi jest, kiedy przeczytałam komentarze od Was. I naprawdę zaskoczylo mnie to, że tak wiele z Was pisało, że miało lub ma podobnie, jak miałam ja. Myślałam, że to mój problem, że obżeram się, że nie umiem się zawziąć... Że albo się nie odchudzam, albo odchudzam się źle, albo myślę że się odchudzam. Dziewczynki, damy radę! Nie czekajmy az coś zmieni się w naszej głowie. Może i czasem odchudzanie zaczyna się od głowy, u mnie się nie zaczęło. Myślę, że gdybym czękała na ten moment, to ważyłabym dzisiaj już pod 130 kg. (pa) Najczęściej trzeba po prostu coś zmienić, nowe rzeczy, które wcielimy w zycie zamienią się w nawyk. I dopiero po jakimś czasie nasze myślenie się przestawi. Może na początku nie będzie łatwo, ale jeśli zaczniesz coś zmieniać i będziesz ze sobą szczera, za jakiś czas nie będziesz już chciała inaczej.(balon)

Jakiś czas temu usłyszałam gdzieś w TV fajne zdanie, które niesamowicie mnie zmotywowało. Taka rzecz, która mnie zainspirowała... 

Każdy dzień jest dobry, żeby zacząć być kimś, kim chcesz być. 

Codziennie mijasz tłumy ludzi, którzy widząc Cię zapamiętują obraz i mają go w głowie.

Wiecie co? Mnie to strasznie zainspirowało. :D

A co u mnie... Nie uwierzycie, ale odezwał się do mnie K.! To ten pan, poznany w internecie, który na początku był słodki i kochany, ale okazało się, że chciał ode mnie (wbrew temu co mówił) tylko jednego i powiedział mi wprost, że miałby ochotę na częste spotykanie się ze mną, gdybym poszła z nim do łóżka, a jestem cnotką (a uwaga-spotkania odbyły się dwa). A kiedy ja zakończyłam znajomość, to żeby nie wyszło na to, że jego dziewczyna olała, to powiedział mi, że on i tak ma kogoś , a ja oczekuje związku, a on nie ma czasu. Wszystko obkręcił.(senny)

No i odezwał się ten Pan K. a raczej P. jak Pajac, w sumie to 3 wieczory z rzędu do mnie pisał. I byłam z siebie dumna, bo byłam olewcza, odpisywałam sporadycznie, aż się zdenerwował. A znowu przedwczoraj napisał mi "Nadal o Tobie myślę". Nic nie odpisałam, on się zapytał, czy pojawiła się u mnie jakaś miłość, Napisałam, że nie ma miłości, ale poznałam kogoś. Oczywiście to nieprawda, ale nie mam zamiaru już wchodzić w tę relację, mam dość dzieciaków.

19 października 2015 , Komentarze (69)

Dziewczyny, dostaję regularnie wiadomości o tym, co jem, jak wygląda moja dieta, jak wyglądaja moje cwiczenia. Jest mi niezmiernie miło, bo jeśli ktoś pyta się Ciebie o to jak tego dokonałeś, to to oznacza, że zmiana jest widoczna.

Zacznę od tego, ze już od dawna nie stosuję diety przygotowanej dla mnie przez dietetyka. Stosowałam ją tylko przez 2 pierwsze tygodnie. Później posiłki przygotowywałam już sama. Byłam łącznie na dwóch wizytach- na początku, kiedy postanowiłam w ogóle tam pójść- i po miesiącu stosowania diety. Poszłam wtedy z omówic badania krwi i zrobić pierwszą kontrolę. W zamierzeniu miałam chodzić do tej pani co miesiąc. Ona sama mówiła, że moge przychodzić wtedy, kiedy będę chciała. Natomiast moja sytuacja materialna uległa zmianie i chociaż wizyty u tej pani kosztowały naprawdę mało, stwierdziłam że 50 zł miesięcznie to dla mnie za dużo. Co innego, gdybym traciła motywację, czy nie radziła sobie z tym, a co innego, kiedy ta motywacja jest, a nawet jeśli mam chwilę słabości, to umiem ją pokonać. 

Zobaczyłam, że mimo, że nie stosuję już wykupione diety, waga spada i spada do tej pory. W przeciwnym razie mogłabym zawsze znów korzystać z tej diety. 

Dzięki wizycie u dietetyczki natomiast w końcu zrozumiałam, dlaczego utyłam. Przez całe zycie czułam się biedna i pokrzywdzona przez los, bo mam fatalny metabolizm po tylu latach odchudzania. Zjem cokolwiek - tyję. Ciągle powtarzałam, że to niesprawiedliwe, że moje koleżanki mogą jeść ile chca, a ja zjem cokolwiek i przytyję. Nawet jesli odchudzam się przez cały tydzień, to wystarczy że w weekend zjem więcej i waga wraca! O ja biedna, prawda?  No właśnie.

Byłam nieszczera w stosunku do samej siebie. Moja otyłość nie wzięła się z powietrza. I to nieprawda, że mam fatalny metabolizm i chudnięcie idzie mi bardzo wolno. Przytyłam przez ogromne ilości jedzenia, z których nie zdawałam sobie sprawy, że pochłaniam. Przytyłam przez jedzenie jajek w majonezie o drugiej w nocy. Od ogromnej ilości słodkich napojów. 

Moje życie "dietowe" w ciągu ostatnich kilku lat, a szczególnie w najgorszym roku, czyli 2014 polegało z reguły na tym, że postanowiłam odchudzać się od poniedziałku. No tak, ale skoro od poniedziałku szykuje się odchudzanie, to teraz muszę się najeść. Cały weekend polegał na jedzeniu. Pizza, chińskie, gotowanie, pieczenie, smażenie, alkohol, Pepsi. Weekend bez jedzenia był weekendem nie udanym. Jadłam chociaż nie byłam głodna. Kiedy szlam z byłym narzeczonym na zakupy, to wkładalam do koszyka chipsy, no bo jak, weekend bez niezdrowych rzeczy? Niedziela to dojadanie wszystkiego co zostało po naszych alkoholowo-jedzeniowych wieczorach albo imprezkach. Do tego obiad, bardzo tłuste spaghetti z ogromną ilością makaronu i sera, albo kotlety. Oczywiście obiad odgrzewany również bardzo późnym wieczorem. Coś słodkiego też musiało być. Czasem byłam najedzona tak, że nie miałam siły wstać, albo musiałam odlezeć to. Później przychodził poniedziałek, czyli dzień w którym miałam rozpocząć dietę. Ale jak zacząć się odchudzać, skoro zostało jeszcze tyle jedzenia? trudno, zacznę od wtorku, dzisiaj zrobię sobie takie przedłużenie weekendu. I tym przedłużeniem przez jakieś 1,5 roku był zazwyczaj cały calusieńki tydzień. Wczesniej po prostu jadłam bardzo mało w tygodniu, odbijałam sobie w weekendy i efekt był ten sam, chociaż przy mniej dramatycznej wadze. Wiesz, o co mi chodzi? Wydawało mi się, że jestem biedna, bo wciąż próbuję schudnąć, a nie udaje mi się. Ale nawet sama nie zdawałam sobie sprawy, że ja nawet nie próbuję chudnąć.. że ciągle to odkładam.. że moje tycie nie bierze się z powietrza, ale z ogromnej ilości jedzenia.  I prawda jest taka, że wlaśnie dlatego osiągnełam wagę do której niiigdy nie wrócę- 122 kg.

Wstydziłam się wyjść z domu. Prawda jest taka, że wychodziłam z niego tylko wtedy, gdy musiałam. Wyglądałam przez okno, czy w sklepie naprzeciwko mojej klatki jest mało ludzi i jeśli mialam pewność, że nie natknę się na jakąś grupę młodzieży albo kogoś, kto z daleka może się wydawać kimś, kogo znam, szłam. Jeśli ktoś stał w kolejce, to stałam przy głupiej lodówce z jajkami tak dlugo, aż ten ktoś nie wyjdzie. Już nawet nie wspominam o tym, że szłam do tego sklepu w porozciąganych, zmechaconych dresach, które ze starości mają między udami, bo nie mogłam na siebie często kupić ubrań. Tak naprawdę, to nawet gdybym mogła, nie wiem, czy bym to zrobiła. Dziewczyny, przysięgam Wam, że tamten czas był marazmem i ostatnią rzecza na ktorej mi zależało byłam ja i mój wygląd. I sama nie wiem teraz, jak do tego doszło, jak to się stało, że zrezygnowałam siebie i nie wiem tym bardziej - w imię czego.

Czyli!

1. Można schudnąć bez dietetyka.

2. Najważniejsze jest bycie szczerą z samą sobą.

Pani dietetyk powiedziała mi o czymś, o czym przecież czytałam wiele razy, słyszałam to, ale tam dopiero to do mnie dotarło. Żeby schudnąć, trzeba jeść. I to regularnie jeść. Jeśli wychodząc z domu, jesz sniadanie, a 8 godzin później wracasz i jesz chociazby jabłko, to ono będzie zmagazynowane na tłuszcz. Dokładnie tak mi powiedziała, no może mniej więcej niż dokładnie, ale sens był mniej więcej taki. Uwierz mi, ja to już zobaczyłam na własnym przykładzie, jedząc jak wróbelek wcale nie idziesz na skróty, nie chudniesz szybciej. Mnie też wydawało się zawsze, że zdrowa dieta=wolna dieta, a ja nie chcę chudnąć wolno, nie chcę czekać x lat, chcę osiągnąć szybki efekt. No i tak toczy się koło: jesz mało, jesz rzadko, organizm się rozleniwia, a jeśli któregoś wieczoru poszalejesz, to zamiast spalić to na bieżąco, organizm zostawi to na kolejną głodówkę. Paradoksalnie, nigdy, na żadnej ubogiej diecie i najbardziej restrykcyjnej głupiej prawie głodówce, nie schudłam tak dużo, tak szybko, jak przez ostatnie pół roku na zbilansowanej diecie, zmieniając nawyki żywieniowe.

Czyli!

3. Nie głódź się. Zmień nawyki żywieniowe.

Nie zakazuj sobie wszystkiego. To jest bez sensu. Wiadomo, pewne rzeczy ograniczyłam, po pewne rzeczy postanowiłam sięgać rzadziej, a pewne rzeczy zamieniłam. Jasne pieczywo zamieniłam na ciemne (chleb słonecznikowy z Biedronki), tak samo jeśli chodzi o ryż czy makaron. Nie jem już talerza ziemniaków na obiad, a np. jeden większy. Niektórzy z mojego otoczenia myśla, że od pół roku moja dieta wygląda nienagannie, że jem kiełki, same warzywa i owoce. I jakie wielkie jest zdziwienie, np. w pracy, gdy widzą w moim pojemniczku grochówkę od mamy, czyli bardzo średnio dietetyczną(Ty możesz takie rzeczy?!). Albo jakiś czas temu, mama dała mi bigos i kotlety mielone, więc wziełam sobie do pracy kotleta i bigos i ugotowałam do tego ziemniaka. Akurat nie chciało mi się gotować. Ktoś się mnie zapytał, czy rzuciłam dietę, bo jem takie rzeczy. A gdy widzą w pojemniczku makaron? Fakt, nie jem codziennie bigosu, tak naprawdę to raz na tydzień i to przypadkiem wlasnie albo jem obiad u mamy i są to najzwyklejsze polskie obiady, albo dostaną coś jako wałówkę i nie widzę powodu, żeby tego nie zjeść. Słodycze też jem, niecodziennie, jasne, ale zdarza mi się zjeść coś slodkiego. Może jakieś dwa tygodnie temu wróciłam do domu i.. zjadłam całą tabliczkę czekolady. Cudowne było to, że nie czulam wyrzutów sumienia Zjadłam, bo miałam ochotę i po prostu kolejna część dnia nie polegała na zażeraniu jak byłoby to kiedys. Zjadłam i już.  I to właśnie jest fajne, to że zjesz czegoś więcej, czy że w ogóle coś zjesz nie oznacza, ze dzień jest zawalony i możesz jeść do końca, bo zaczniesz od jutra. To nie jest tak, że zaczniesz czy skończysz, bo to trwa, to nie jakiś etap, po prostu dzisiaj zjadłaś więcej, no i trudno. Fakt, na samym początku trzymałam się diety bardzo nienagannie. Może i dobrze, bo wypracowałam w sobie dobre nawyki, a nawet jesli teraz przy niedzieli zjem coś słodkiego, to nie stanowi dla mnie problemu, by "trzymać się do końca dnia". Tylko ja nie jestem w stanie zawsze odchudzać się książkowo. Przez te kilka miesięcy opracowalam sobie sposób na odchudzanie, który jest dla mnie najlepszy i pozwala mi czuć się tak cholernie normalnie. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę z czegoś niesamowitego. Od pół roku nie miałam ani jednego dnia, kiedy postanowiłam się objeść.. Albo kiedy wyszło to przypadkiem. Ani jednego dnia,w  którym powiedziałam sobie "dzisiaj się nażrę, ale od jutra dieta".

Czyli!

4. To, że się odchudzasz, nie oznacza, że nic nie możesz!

Na początku nie jest jakoś super łatwo. Masz pewne przyzwyczajenia, jakiś okreslony styl życia, a zmiany, które wymagają czegoś od Ciebie, nawet jeśli są dla Ciebie dobre- są trudne. Przez pierwsze tygodnie naprawdę było mi przykro, kiedy zaczynal się weekend. Po pierwsze rzucił mnie facet i nagle musiałam nauczyć się spędzać go sama, co było zajebiście okropne, po drugie, musiałam przetrwać go bez jedzenia, co było równie ciężkie. Na szczęście człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. W pewnym momencie po prostu zdajesz sobie sprawę, tak.. z dupy właściwie zdajesz sobie sprawę, że tak jak na poczatku odchudzania myślałaś o diecie przez 90 procent czasu, tak teraz robisz swoje, żyjesz i bycie na diecie jest tak samo naturalne, jak jeszcze niedawno naturalne było to, że w piątek o 23 dojadasz resztki z obiadu. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy to mnie więcej jest.. Kiedy zaczynałam, myślałam o diecie ciąąągle i wokół diety kręciło się wszystko. Już jakoś w wakacje zauważyłam, że jest mi dobrze z trybem życia, który przyjęłam, a dzisiaj dieta swoją drogą a życie swoją drogą. Jest to dla mnie wszystko normalne, a jednocześnie wagi ubywa. Raz szybciej, raz wolniej, ale ciągle w dół. 

Człowiek przyzwyczai się do wszystkiego. Tak jak kiedyś przyzwyczajona byłam do tego, że weekend=żarcie, tak teraz totalnie normalnym dla mnie jest to, że gotuję sobie wieczorem jedzenie, żeby wziąć je do pracy. Tak jak kiedyś zwyczajem było robienie ogromnych zakupów i kupowanie przypadkowych batoników, czekolad, 10 rodzajów wędlin i napojów, tak teraz normalnym jest dla mnie koszyk pełen warzyw, czy to swieżych, czy mrożonych. Dzisiaj naturalne jest dla mnie pójście na spacer, a jeszcze nie dawno było to świętem, bo wolałam siedzieć na necie albo grać w simsy. :D

Czyli!

5. Wcześniej niz myślisz to, co teraz jest dla Ciebie trudne, stanie się po prostu normalne. I nie będziesz już chciała inaczej. :)

Przejście na zdrowszą stronę mocy jest cudowne. W końcu masz wrażenie, że Ty jestes Panią swojego zycia, a nie jedzenie i nie kompleksy.

Jem 5 posiłków dziennie. Napiszę mniej więcej jak to wygląda u mnie. Mam świadomość, że może to nie być książkowe menu, czy coś takiego, ale taki jest mój sposób, taki mi pasuje, taki na mnie działa i już.  Podaję takie 

Śniadanie 6.30-7.00 (zależy jak wstanę - to mleko z płatkami (kukurydziane bądź owsiane-w przypadku owsianych dodaję zawsze coś, dla smaku), musli bądź crunchy (teraz wlaśnie mam fazę crunchy :D)

II sniadanie, 9.30 -obok śniadania posilek, który zjadam z przyjemnością! - zazwyczaj kanapki z ciemnego pieczywa, z pomidorem papryką, jajkiem.. Zdarza się, że z wędliną, żółtym serem i warzywami. To różnie, zależy od tego jakie robiłam zakupy. Dzisiaj to były dwie kanapki wlaśnie z pomidorem, papryką i jajkiem.

Obiad 12.30- zazwyczaj spaghetti, które uwielbiam. 100 g mielonego, ciemny makaron, połowa pomidorów z puszki dla jakiegoś tam sosu, mieszanka warzyw chińskich z biedronki, przyprawy. Dzisiaj akurat zjadłam pierś z kurczaka ze szpinakiem i ciemnym makaronem.

Podwieczorek 15.30 - na podwieczorki to ja zazwyczaj nie mam pomysłu. Dzisiaj zjadłam jabłko, czesto zjadam nektarynkę i dwa ciasteczka belvita, na początku był to grejpfrut i dwa wafle ryżowe.

Kolacja 18.30 - zazwyczaj serek wiejski i kromka ciemnego chleba, czasem makrela.

Przyznam się Wam szczerze, że jeśli mam miesiąc, gdzie mam mniej wydatków, to to menu jest bardziej urozmaicone. Gdy kieszeń przyciśnie, to już mniej. Tak dostosowuję sobie to wszystko pod siebie.

Piszę zazwyczaj, bo naprawdę ciężko jest dość składnie i komunikatywnie napisać to, co jem w ogóle.

Ruch- wiosną i latem baaardzo duzo jeździłam na rowerze. Później zaczęłam przygodę z bieganiem, ale było to bardzo nieregularne. W chwili obecnej codziennie obiecuję sobie, że zaczne, ale oprócz spacerowania ciężko mi się zmotywować. :D

Przede mną kolejne 18 kilogramów do stracenia. Jest jeszcze trochę pracy, wiadomo, ale jestem dobrej mysli. Nawet jeśli powoli- to do celu. :) ja widzicie doszłam do miejsca w którym jestem wcale nie będąc dietetycznym terminatorem. To, co jem, nie jest wymyslne. I tez się to zmienia. Np. miałam fazę na czeste jedzenie tunczyka, a tak sobie pomyslałam teraz, że naprawdę dawno go nie jadlam. Nigdy nie lubiłam pisać o tym co i jak jem, bo jest masa dziewczyn bardziej kompetentnych w tym temacie, balam się chyba krytyki, że ktoś mi powie "nie powinnaś tak jeść". Natomiast dzisiaj wiem, że to jak jem mi pasuje, a co najważniejsze działa i jakoś się tym już nie przejmuję. Jeśli moje odzywianie nie będzie przynosić już efektów, to wtedy się pomartwię, póki co jest dobrze i mi to odpowiada.  A to ja dzisiaj, dziwnie jakos stanelam i wyglada jakbym miala ciazowy brzuch, a to udo. :D Ale widac mi szyje i nawet obojczyk, wow. :D

19 października 2015 , Komentarze (5)

Miałam zrobić zdjęcia, i co? I dupa. Nie mam czasu zwyczajnie rano zrobić wymiarów i zdjęć, dodatkowo nie mogę znaleźć kabla do aparatu, grrrrrrr!

Dieta idzie, coraz bliżej 7 z przodu. Wczoraj przeglądaliśmy z bratem jakieś stare filmiki. Tańczyłam przy xboxie z koleżankami i on zamarł. Mówi do mnie, że nie może w to uwierzyć, jak wyglądałam, że on już zapomniał, że musi zebrać szczękę z podłogi. I pomyśleć, że tak wyglądałam jeszcze w kwietniu tego roku.(dziewczyna)

Dzisiaj w pracy koleżanka przyniosła ciasto i cukierki, bo miała w weekend weselisko. Zapakowałam to do pudełka po drugim śniadaniu i dam bratu. Ogólnie od jakiegoś czasu jem słodycze, ale na szczęście nauczyłam się je jeść wtedy, kiedy faktycznie mam ochotę na coś słodkiego, a nie zawsze i o każdej porze.

12 października 2015 , Komentarze (12)

Wczoraj późnym wieczorem zawitała do mnie... @! I dobrze. Lubię ten stan, szczególnie za to, że jest to powód do tego, że waga u mnie stoi, albo wzrasta. Znaczy.. Nie lubię, gdy waga wzrasta, ale cieszę się, że to jedyny powód, o. :D

W czwartek mija pół roku odchudzania. Nie pomyslałabym, że dojdę do tego momentu, a co lepsze, że nawet nie będe czuła, że jestem na diecie. Że odliczam jakieś dni. Kiedy przeszłam na dietę, zajmowała ona jakieś 90 % moich myśli. Wiecie, a to ile będzie na wadze jutro, a to co będę miała na obiad, ile zostało do kolacji, albo że kolejny dzień jestem na diecie. Dzisiaj jest to jakiś ułamek procenta. Żyję po prostu i ta dieta jest gdzieś obok. 8) Na pewno dodam zdjęcia.Chociażby po to, że przede mną kolejne pół roku i będę miała się do czego porównać. Mam tylko nadzieję, że będziecie łaskawe w ocenie. ;)

Dzisiaj do pracy przyszedł jeden znajomy. Powiedział, że mam boską figurę (taaak... bo nie widział mnie bez ubrania...) i że mnie podziwia, że tyle osiągnęłam, ze jak mnie zobaczył, to nie mógł uwierzyć, że tak się zmieniłam w krótkim czasie. I że mój były jest głupi, że zostawił taką dziewczynę. Ja akurat dzisiaj zaspałam, miałam tylko lekko pociągnięte rzęsy i pyta się on, jak mi dzień mija. A ja mówię, daj spokój, zaspałam dzisiaj, nawet się nie umalowałam, a on na to, że w w takim razie ja chyba w ogóle makijażu nie potrzebuję. On mnie chyba podrywał!:D

Faktycznie, w ubraniu jestem na etapie, że wyglądam dobrze. Ale bez.. o nie, to jeszcze nie to. :D

10 października 2015 , Komentarze (13)

Pierwszy zjazd za mną. Stresowalam się bardzo, to zawsze coś nowego. :D Wstałam o 5.30. Już na początku poznałam dwie dziewczyny obok dziekanatu, zawsze raźniej. :D Pani w dziekanacie bardzo miła i pomocna. Kierunek bardzo fajny, to jest to, co ja naprawdę chcę studiować. Zależy mi. Jeden profesor przepisał mi ocenę z przedmiotu, który miałam na licencjacie. Zawsze to jeden przedmiot z glowy i powrót do domu 2 czy 3 godziny wcześniej. Chcialabym przepisać jeszcze jeden przedmiot, ale nie miałam jeszcze zajęć z tym prowadzącym. 

Nawiązały się pierwsze znajomości, osob jest dużo (czego się nie spodziewałam), bardzo sympatyczne dziewczyny. Czuję, że będzie dobrze. Martwię się tylko wydatkami, najwyżej będe płacić mniejsze raty (do 15 października mam wpłacić 700 zł, kiedy wysokość mojego stażu to 851 zł...:x). Ale koszty odsetkowe za zwłokę są nie na tyle duże, bym miala się jakoś teraz tym przejmować. Później na konto będzie wpływać stypendium, więc będzie łatwiej. Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się nabór na stanowisko które chcę objąć i dostanę normalną umowę, wtedy problem całkowicie zniknie, bo dam sobie radę, a póki co, muszę się prześlizgnąć. ;D To nawet zabawne jest, nie mam pewnej pracy, a ostro poszłam na studia, które naprawdę dużo kosztują! :D Mam nadzieję, że to nie jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Wierzę, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie zakładam porażki i nie chcę o tym myśleć. Fantastyczne uczucie zrobić coś dla siebie, bo dla siebie robi się najtrudniej. Bo to wymaga. 

Czasem z zazdrością patrzę na osoby, które studia zaoczne mają opłacane przez zamożnych rodziców, w tygodniu mogą albo nie robić nic, albo studiować nie martwiąc się o nic dziennie, albo być na bezpłatnym stażu w firmie, której wpisanie do CV daje +50000 do prestiżu.  A przynajmniej nie muszą się martwić o nic.

Plus zjazdów jest taki, że dieta idzie. Bo nie ma mowy o imprezie. :D

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.