Nie pisałam od miesiąca. Wpadam tu praktycznie codziennie, ale nie piszę. Dietę trzymam. Za mną 30 kg. Wiecie co to oznacza? Że doczekałam się nie tylko magicznej granicy, ale i momentu, w którym schudłam więcej, niż zostało do schudnięcia. "Większa połowa" za mną!
Często przyłapuję się na tym, że w ogóle nie dochodzi do mnie ile już osiągnęłam. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie skupiam się na tym ile za mną, a przede mną. Z jednej strony to dobrze, że nie spoczęłam na laurach i dalej brnę do przodu. Dzisiaj tak siedząc w pracy przeczytałam coś.. Nie wiem co to było nawet, czy jakiś cytat, czy coś na jakimś forum, ale chodziło o to by zatrzymać się na chwilkę i zobaczyć ile już się osiągnęło, ile już się przeszło. I tak zrobiłam.. To N I E W I A R Y G O D N E, jak zmieniłam się ja i moje życie przez 4 ostatnie miesiące. Na co dzień nie zajmuję się tym jakoś szczególnie, żyję z dnia na dzien. Ale wiele się zmieniło. Po pierwsze sam moment pójścia do dietetyka. Wymaga do jakieś odwagi, przełamania się. Przynajmniej w moim przypadku. Może dojrzałam do momentu, że stwierdziłam, że sama sobie nie dam rady. Dostałam pracę. Planowałam ślub. Kiedy poczułam się, że zaczynam w końcu brać życie w swoje ręce i wszystko idzie w dobrym kierunku, mój świat zawalił się, zostawił mnie narzeczony po 6,5 roku wspólnie spędzonego życia. Nastąpiły dni, tak cieżkie, że nawet ich nie pamiętam. Wiem tylko, że przez pierwsze 4 nic nie jadłam, wyłam z rozpaczy i wydawało mi się, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Że nawet, jeśli kogoś kiedyś będę miała, to nie będę w stanie go pokochać. Myślałam, że do końca życia będę za nim tęsknić. Jedyne co robiłam całymi dniami to wpisywanie w google "Co robić, by on do mnie wrócił?". Pocieszałyście mnie, byłyście ze mną w tym okrutnym czasie, ale Wasze słowa do mnie nie docierały. Czas leczy rany? Znajdziesz lepszego? Te słowa wydawały mi się być takie puste, ale dziś...
czuję, że żyję.
Miałyście rację. Niejedna z Was pisała, że przeżyła coś podobnego, że musi upłynąć jakiś czas, że stwierdzę, że wyszło dobrze. I wyszło. 4 miesiące po tych wszystkich wydarzeniach czuję się dobrze, czuję się szczęśliwa, czuję się atrakcyjna. Jestem nadal wielką babą, ale czuję się atrakcyjna, co najfajniejsze mam powodzenie. Mam wrażenie, że jest we mnie taka siła, siła, którą zawsze miałam, ale musiało się stać to wszystko, żebym ją odkryła. Jest coś we mnie, takie wewnętrzne szczęście, które przyciąga w tej chwili do mnie same dobre rzeczy i ludzi. Nigdy nie nasłuchałam się tylu ciepłych słów i komplementów, co teraz. Są dni, gdy jest mi gorzej. Szczególnie przed okresem. Czuję się wtedy źle, jestem zła na H. za to, co mi zrobił, tęsknię. Może nie za nim, może za tamtym życiem, ale jakoś tęsknię. No cóż, hormony!
Jeśli chodzi o K., przez jego pracę nie widujemy się często. W ciągu tego miesiące widzieliśmy się.. 2 razy. Ale wiecie co, może to dobrze. Dam temu iść naturalnym rytmem, żadnego przyspieszania, deklaracji, obietnic i planów. Czas pokaże, czy będzie z tego związek, czy po prostu miła znajomość. On mnie traktuje jak swoją kobietę, ja mu tłumaczę, że w związku nie jesteśmy. Może i rozmawiamy ze sobą codziennie przez telefon, ale związkiem tego nazwać nie można. Nie chcę się angażować w coś, co jest jeszcze płytkie.. Nie chcę myśleć, że mam faceta, gdy go nie mam. Gdy nie mogę się do niego przytulić. Może to początki znajomości, ale na pewno nie związek. To mi w sumie póki co pasuje. Są momenty, gdy wydaje mi się, że się zakochuję, są takie, że czuję, że nie chcę związku, że chcę pobyć sama, stać się samowystarczalna (no cóż, ze stażu to ja kokosów nie mam), iść na studia, zacząć się realizować. Ale wiecie jak to jest.. Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach. Jedno jest pewne-jestem singielką, bo tak to wygląda i tak to jest. Jedną rzecz ta znajomość mi uświadomiła. Jestem w stanie kogoś poznać i kochać zupełnie szczerze, być z nim szczęśliwą, może o wiele szczęśliwszą niż z H. A ta świadomość to sukces. Sukces, bo wierzę w to, że to, co najlepsze, nie jest za mną, a przede mną.
Gdzieś na horyzoncie pojawia się inny pan, pan P. Daje oznaki zainteresowania, wysyła sms-y, zdobył mój numer żeby się ze mną skontaktować. Miło w końcu, po tylu latach czuć się kobieco i atrakcyjnie, wiedzieć, że podobam się mężczyznom, że odwracają się na ulicy, uśmiechają, zaczepiają, mimo jeszcze bardzo niedoskonałej figury. Chyba zaczynam dostrzegać, że to jak widzę siebie wpływa na to, jak widza mnie inni.
Jest dobrze, chociaż może nie doskonale. Boję się co będzie po stażu. Złożyłam CV na pewne stanowisko. Chciałabym, żeby się udało. To jest właśnie to, czego się boję.