Dziewczęta!
Nawet nie wiecie, jaką przyjemnością było dla mnie przeczytanie tych wszystkich komentarzy. Nie zdajecie sobie sprawy, jak wspaniale się poczułam. Stresowałam się - pokazałam Wam zdjęcia, których w końcu bardzo się wstydziłam. Mimo, że mnie to nie dotyczy już, to na Boga, wyglądałam potwornie. Przerażająco. To już była taka chorobliwa otyłość, prawda? Nic dziwnego, że kiedy szłam na rozmowę kwalifikacyjną do miejsca oddalonego o 3 km, to w połowie drogi miałam już dość. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, wlałyście we mnie ogromne pokłady motywacji na to, co przede mną. Dzięki za miłe słowa, dzięki za wsparcie, dzięki za słowa otuchy. Byłyście ze mną na początku drogi, kiedy to wszystko się zaczynało, byłyście, kiedy świat zawalił mi się na głowę.
Pod ostatnią notką pojawiły się dwa komentarze z prośbą, żebym napisała notkę o tym, jak wyglądało moje życie jakiś czas temu, przed dietą oraz o tym, co mnie zmotywowało do zmiany swojego życia i jak sobie z tym radziłam. Jest mi bardzo miło, że kogoś to interesuje, naprawdę, a że pogoda sprzyja przemyśleniom- chętnie podzielę się z Wami moją historią! Będzie długo i od razu mówię, że nie wymagam od nikogo przeczytania. To będzie takie moje oczyszczenie.
Byłam gruba od zawsze - raz bardziej, raz mniej, ale nigdy nie miałam wagi prawidłowej. Zawsze była to nadwaga, albo już otyłość. Moja standardowa waga to było 85 kg, w takim nastoletnim wieku. Najwyższa- 89. Nigdy nie chciałam tej granicy przekroczyć, wejść w otchłań dziewięćdziesiątki. Chudłam po parę kilo i wracałam do punktu wyjścia. I tak ciągle. Podstawówka pod tym względem była straszna. Same wiecie, dzieci bywają okropne, szczególnie, gdy chcą się przed kimś popisać. Kiedy poszłam do podstawówki, był jeszcze system z siódmymi i ósmymi klasami. I właśnie ci najstarsi bywali najpodlejsi. Wyzywali, obrażali, wyśmiewali się. Słowo "grubas" to był standard. W gimnazjum podobnie. Ktos się zaśmiał, ktos obraził. Zawsze byłam tą grubą, nie było mowy o tym, bym mogła podobać się chłopakom. Na dyskotekach podczas wolnych kawałków podpierałam ściany i patrzyłam się, jak moje kumpelki tańczą z jakimś tam. Ja nie podobałam się nikomu. Zawsze byłam tą gorszą. Dorosłe kobiety z nadwagą mogą podobać się facetom, są traktowane jako potencjalny obiekt - nastoletnie dziewczynki z nadwagą już nie. Byłam zawsze lubiana, w podstawówce i gimnazjum bylam nawet przewodniczącą samorządu szkolnego, ale jednocześnie rówieśnicy drwili z mojego wyglądu. A to, że wybuchnę zaraz, a to, że mój mózg wazy pewnie z 10 kg, skoro ogólnie mózg człowieka waży ileś tam procent masy całego ciała. Nawet dość bliska wtedy koleżanka (kiedy chciałyśmy kupić jakąś tam gazetkę, do której dołączone były stringi) powiedziała mi, że ona sobie mnie w stringach nie wyobraża, najwyżej w bokserkach. Ale ona już taka była. Niektórzy są nietaktowni. Ona miała mnie za gorszą, bo jestem gruba. A jeśli jestem gruba, to nie mogę nikomu się podobać.
W liceum sprawa wyglądała już inaczej. Już nikt się ze mnie nie śmiał. Przeciwnie, a to komuś się spodobałam, a to ktoś powiedział, że jestem ładna. Czułam się atrakcyjnie, gdy moja waga była chociaż ciut niższa niż 85 kg. Nagle zaczęłam być dziewczyną, kobietą, a nie tą grubszą. Dostawałam wiadomości od chłopaków starszych klas (jeszcze na naszej-klasie ). Ta koleżanka, która do liceum juz ze mna nie chodziła, ale widywałyśmy się przecież poza szkołą, nadal uwazała mnie tą gorszą. Dziwiła się, że komuś się podobam, nie mogła zrozumiec, że kiedy wychodzimy gdzies większą grupą, to jakiś facet zaczepia akurat mnie. Chociaż prób odchudzania było mnóstwo, bo chciałam schudnąć już od podstawówki (w gimnazjum nawet założyłam blog na onecie o mojej diecie, która była głupia, jak nie wiem), to pierwszy raz udało mi się to własnie na przełomie pierwszej i drugiej liceum. Wtedy z wagi 89 kg w 3 miesiące doszłam do 79 kg. Wyglądałam wtedy tak:
Uwazałam, że fajerwerków nie ma, ale podług tego co było, wyglądałam już w miarę ok. Wiecie, jak ktoś przez całe życie był gruby, to pewne rzeczy postrzega inaczej. Ten wlasnie czas, rok 2008 i moją wagę 79 kg przez wszystkie następne lata wspominałam z ogromnym sentymentem. To był rok mojej świetności, moment, w którym wyglądałam najlepiej, w którym miałam największe powodzenie i najlepiej czulam się z sama sobą. Wspomnienia mają też to do siebie, że później sa kształtowane przez nasze wyobrażenia i dzisiaj, kiedy powoli dochodzę do tej wagi i kiedy moje życie ruszyło do przodu po długim czasie marazmu stwierdzam, że w sumie teraz jest o wiele fajniej i jestem o wiele bardziej spełniona. Ale przez te wszystkie lata.. W sumie to przez jakieś 6 lat zyłam wspomnieniem "moich czasów świetności". Zazdrościłam samej sobie wtedy, a moje wspomnienia były już niemal legendą, do której ciągle coś dopowiadałam. Nie da się jednak ukryć, że moje późniejsze życie, z otylością, ważąc 122 kg nawet już nie przypominało tego, co było. I jedyne co sprawiało, że nie czułam się jeszcze jak nieatrakcyjna paskuda, to własnie te wspomnienia i świadomość, że gdzies we mnie ukryta jest fajna babka.
Tak jak szybko schudłam te 10 kg, tak szybko zaczęłam tyć. Niestety, zbijanie wagi w imię idei "jeść jak najmniej" i "dzisiaj zjadłam tylko obiad, więc dzień zaliczam do udanych" nie jest mądre. Nic więc dziwnego, że po tych trzech miesiącach zaczęłam sobie pozwalac na coraz to więcej i więcej. Miałam wtedy w domu duzo słodyczy, a że siedziałam długo przy komputerze, zajadałam w nocy. Ciągle powtarzałam sobie, że od jutra zacznę, ale dzień w dzień było to samo. Przytyłam do 83 kg. Widziałam już po sobie różnicę i źle się czułam. W takim też momencie, dokładnie 25.10.2008 na imprezie poznałam mojego byłego już narzeczonego H., a tak naprawdę A., którego inicjały zmieniłam na Vitalii, by nikt nie skojarzył tego pamiętnika ze mną. więc może niech już zostanie ten H. To był mój pierwszy chłopak i pierwszy pocałunek. I początek mojej pierwszej miłości. Nagle z dnia na dzień pojawiła się motywacja do odchudzania. No bo mam chłopaka! A jestem gruba! A jak on będzie chciał coś więcej? Nie pokażę mu się nago! Oczywiscie zaczęłam się odchudzać z dnia na dzień. Zaczęłam brać tabletki Lindaxa. Był to zamiennik Meridii. O ile na początku H. uwazał mnie za piękną, tak z czasem zaczął mówić mi, że mogłabym zacząć się odchudzać, zacząć ćwiczyć. Paradoksalnie własnie w tym czasie chudłam. Jakoś w czerwcu 2009 roku osiągnęłam najniższą życiową wagę-75kg. Tak patrząc a to teraz nie schudłam na tych tabletkach jakoś dużo, jedząc niewiele. I czy to nie było głupie? Ale było minęło.
Wyglądałam dobrze, słyszałam, że schudłam, przestalam brać tabletki i zaczęłam jeść. Apetyt po odstawieniu Lindaxy miałam na potęgę. Wiedziałam, że tak będzie i muszę być na to przygotowana, ale nie mogłam tego opanować. Szok przezyłam, gdy po miesiącu, nawet niecałym, postanowiłam na osiemnastkę znajomych zalożyć moją skórzaną spódniczkę. Zatrzymała mi się na udach. Nie wierzyłam, że mogłam aż tak przytyć. Podłamałam się, poszłam w czyms innym, a później znowu jadłam. Były już wakacje. H. zaczął u mnie mieszkac. Były codzienne obiadki-kotlet, ziemniory. Codzienne ogromne zakupy, cola zamiast wody, masa słodyczy, chrupek, ciastek, chipsów. Potrafiłam wstać w nocy do toalety i wziąć do łózka dwa Rafaello, a potem popić je słodkim napojem. Tyłam w zastraszającym tempie, już się nawet nie ważyłam. Ciągłe od jutra, od poniedziałku, od początku nowego miesiąca. Do trzeciej klasy liceum po wakacjach poszłam już grubsza, szybko dobiłam do wagi 89 kg. Ciągle miałam odchudzać się od jutra, ale z taką wagą poszłam na swoją studniówkę. Na wiosnę zaczęłam się odchudzać. Doszłam do wagi 84 kg, potem znowu zaczełam tyć. Liceum się skończyło. A zaczął najgorszy okres mojego życia. Studia. Bo patrzę na nie, przez pryzmat mojego tycia. Wtedy moja waga przekroczyła granice, poza którą nigdy nie chcialam wychodzić. 90 kg.
No dobra, I i II rok nie był aż tak straszny. Było fajnie. Dobiłam powyżej stówki, schudłam raz nawet ze 103 do 88 kg, po czym wszystko zaprzepaściłam, ale byłam dość zadowolona. Miałam fajną grupę. Dopiero gdy zawalilam studia zacząl się ten okropny okres. Powtarzałam drugi semestr na II roku, już nie ze swoimi znajomymi, ale z rokiem niżej. Poszłam tam ważąc już 105 kg. Nikogo nie znałam, więc tym bardziej wstydziłam się swojego wyglądu. III rok najgorszy. 110-115 kg. Rok 2014 to własnie marazm totalny. Przestałam już panować nad swoją wagą. Nie mogłam zmobilizować się do odchudzania. H. coraz bardziej mi docinał, robił przykrości na temat mojej wagi. Myslał, że mnie tym zmotywuje, ale jeszcze bardziej mnie dołował.
Czułam się beznadziejnie. Naprawdę beznadziejnie. Zaczęłam wstydzić się wychodzić z domu. H. uważał mnie za smierdzącego lenia. Kiedyś przy znajomych naszych powiedział (kiedy zostałam zapytana o to, co kiedyś bym chciała robić i czym się interesuję), że ja nie mam żadnych zainteresowań. Nic nie lubię robić i jestem nudna. Czułam się upokorzona. Bardzo długo bujałam się z licencjatem. Nie mogłam się zebrać. Straciłam motywację do wszystkiego. Tak jak mówiłam, wychodziłam z domu wtedy, kiedy musiałam. Rosłam do coraz większych rozmiarów. Powoli dobijałam do wagi 120 kg będąc pewną, że jej nie osiągnę. Ale osiągnęlam. Pojechałam z taką wagą nawet na wakacje. Byłam w kostiumie na plazy. Wychodzę z założenia, że jakkolwiek nie wyglądasz, masz prawo do tego, żeby korzystać z wakacji. Jednak ja nie zdawałam sobie sprawy, że wyglądam tak strasznie. Naprawdę. W lustrze tego nie widać. Nie wiem, czy gdybym zrobiła wtedy te zdjęcia "przed", które widziałyście, wyszlabym do ludzi w bikini. Może dobrze, że ich nie zrobiłam wcześniej.
2014. To był dziwny rok. taki nijaki. Nic się wielkiego nie wydarzylo, bo nawet nie dałam temu szansy. Przesiedziałam ten czas w domu, naprawdę. Zwlekałam z obroną, zwlekalam z szukaniem pracy. Byłam pewna, że nigdzie mnie nie przyjmą, bo jestem beznadziejna. H. ciągle powtarzał, że jestem ofermą i ja sobie nie poradzę w żadnej pracy. Nie chciałam wychodzić z przyjaciołkami, bo się wstydziłam. Zapraszałam je cały czas do mnie, bo tam czułam się bezpiecznie. Nikt nas nie widział. Nikt nie porownywał mnie do nich. Kiedy szłam do glupiego sklepu naprzeciwko mojej klatki, najpierw siedzialam w oknie i patrzyłam, czy nikogo pod nim nie ma. Wtedy szłam. Szłam do kasy dopiero wtedy, gdy nikogo nie bylo w kolejce. Wstydziłam się tego, że jestem gruba, a kupuję jedzenie, albo słodycze. Nawet, jesli były dla H. Miałam wrażenie, że każdy patrzy co kupuję, że jestem taka gruba.
Z H. wychodzilismy najwyżej do sklepu. Nie zabierał mnie na randki. Ewentualnie na zakupy do centrum handlowego. Przytyki na swój temat słyszałam codziennie, ale myslałam, że on ma do tego prawo. Tak samo jak prawo do tego, żeby nie sprzątać i nie robić sobie głupich kanapek. Wszystko robiłam za niego ja, myślałam, że tak muszę. Bo ja nie zarabiam. I jestem gruba. Im gorzej czułam się sama ze sobą, tym bardziej chuchałam i dmuchalam na niego i podpasowywałam się pod jego zdanie. Moje już się nie liczyło. Ważne było, na co on ma ochotę. Ważne było, żebym zdążyła jemu wyprasować ciuchy, a nie sobie. Zresztą, ja nie mialam praktycznie ciuchów. Często chodziłam w jego bluzach, bo nie miałam co na siebie włozyć. Nie dbałam o siebie zupełnie. Jednocześnie uważałam i cały czas wszystkim to powtarzałam, że ja jestem bardzo szczęśliwa z H., że ostatnio nasz związek jest cudowny. Ja naprawdę tak myślałam! Miałam wrażenie, że ten związek mnie uskrzydla, chociaż wcale tak nie było. Kompleksy zmieniły postrzeganie przez mnie mojego związku, zachowań własnych i zachowań H. Wybaczyłabym mu wszystko, bo wiedziałam, że bez niego zginę. Poza tym, on czesto mi to mówił. że ja bez niego sobie nie poradzę. Sama doskonale o tym wiedziałam, że bez niego byłabym nikim. Z temperamentnej dziewczyny, która ma swoje zdanie i nie pozwoli sobą pomiatać, stałam się zupełnym przeciwienstwem. Nie mialam już własnych nóg, na których mogłabym stabilnie i samodzielnie stanąć.
Fizycznie również czułam się coraz gorzej. Bardzo chrapalam w nocy. Wstydziłam się tego i kiedy H. się śmiał, że to robię, to udawałam, że mu nie wierzę. Ciężko było mi się przekręcić w nocy z boku na bok. Budząc się rano i wstając z łózka, musiałam się rozchodzić, zanim chodziłam normalnie. Pierwsze kroki były takie niezgrabne, nie mogłam złapać równowagi.
Nie byłam w stanie założyc skarpetek bez oparcia nogi o cokolwiek. Tym bardziej zawiązać butów. Musiałam usiąść, a i tak robiłam to na kilka razy, bo przeszkadzał mi brzuch. Przy sandałkach to już w ogóle.. jak kończyłam je zapinać, to byłam cała mokra...
Wyjście z samochodu też wymagało jakiegos mocniejszego zaparcia.
Pamiętam też, jak po wielu, wielu miesiącach brania prysznica postanowiłam wejść do wanny i zrobić relaksującą kąpiel. Efekt był taki, że się umęczyłam. W wannie bylo tak ciasno, że nie mogłam się ruszyć... Zrobiło mi się przykro, bo uzmysłowiłam sobie, ze to chyba naprawdę widać, że przytyłam. Licencjat obroniłam w grudniu i zaczęłam na poważnie myśleć o odważeniu się i poszukaniu pracy. Mama podsunęla mi pomysł pójścia na staż z Urzędu Pracy. Wiadomo, że nie są to wielkie pieniądze, ale ten pomysł bardzo mi się spodobał. Pozostawało tylko czekać na pieniądze w Urzędzie Pracy, które będą przeznaczone na staże. Cieszyłam się z tego. Pojawiło się takie światełko w tunelu. Byłam pewna, że na inną pracę niż ten staż nie mogę liczyć, bo nikt mnie nie będzie chciał zatrudnić. Nic nie umiem, do niczego naprawdę się nie nadaję.
W grudniu nadeszła pora obrony. Bujałam się z nią pół roku. Nie mogłam się zebrać do napisania jej, wydawało mi się to zbyt trudne i niemożliwe wręcz, bardzo się bałam, że sobie nie poradzę. Ale w końcu usiadłam i powolutku, pomału, z uśmiechem na ustach ją napisałam. Dałam radę! Musialam tylko zrobić zdjęcia do dyplomu.
Umalowałam się najpiękniej, jak potrafiłam. Wyprostowałam włosy. Nie miałam się tylko w co ubrać. Spodni nie miałam... Już jakichkolwiek, przecież żadnych nie byłoby widać.. Ale nie miałam! Założyłam białą koszulę H. Oczywiście była za mała i nie było mowy o zapięciu się, ale na wierzch założyłam czarną bluzkę i wystawał tylko kołnierzyk. No i wyglądało to jakoś elegancko. Ale dajcie spokój, jak ja się wtedy czułam źle z tym wszystkim. :D A najgorsze było, gdy zobaczyłam zdjęcia... Wzięłam je, poszłam do samochodu i się popłakałam. Ja naprawdę nie myslałam, że tak źle wyglądam. Że jestem tak gruba! ze tak wygląda moja twarz... Nie wiedziałam, że mam aż taki poważny problem. I chyba wlaśnie po tym wydarzeniu postanowiłam, że tak być nie może i muszę schudnąć. I załozyłam pamiętnik numer x na vitalii. Na stary wstydziłam się wrócić. Założylam ten, na którym teraz piszę. Ale mimo wszystko nadal nie umiałam się wziąć, chociaż codziennie miał być ten dzień pierwszy.
Obroniłam się na piątkę. Nie mogłam w to uwierzyć. Był to pierwszy sukces od dawna. Coś dla mnie niesamowitego, bo dawno nic takiego nie wydarzylo się w moim zyciu. Byłam z siebie bardzo dumna, cała rodzina była. Pamiętam, ze mój dziadek bardzo się cieszył. Zawsze chciał, żebym pracowała w lekkiej pracy, za biurkiem, żebym nie musiała pracować fizycznie i wierzył, że jak skończę szkołę, to tak będzie.
Pewnego wieczoru nie mogłam zasnąć. A jak czlowiek nie może zasnąć, to przychodzą mu do głowy głupie myśli. Mój dziadek miał na drugi dzień jechać do szpitala na amputację kolejnego palca u stopy. Był cukrzykiem. Zawsze kiedy widział, że chudnę, to bardzo się cieszył, bo wiedział, czym grozi otyłość. Często zastanawiałam się nad tym, jakie to będzie straszne, kiedy dziadkowie odejdą z tego świata. Tej nocy też nad tym myślałam. Co będzie, kiedy ich braknie. Że nie wyobrażam sobie tego. Przez myśl przeszło mi, że gdyby stało się to teraz, wszyscy na pogrzebie zobaczyliby, że jestem taka gruba. Że nie widzieli mnie tyle lat, a ja skutecznie ukrywam się w domu i teraz by mnie zobaczyli. Macie tak czasem, że jakaś myśl przychodzi Wam do głowy i mówicie " Boże, nie, nie chcę tak myśleć!", ale staje się coś, że ta myśl Wam siedzi w głowie? Szybko pomyślałam, że nie, tak się nie stanie, dziadkowie jeszcze pożyją dobrych kilkanaście lat. Rano obudził mnie telefon od brata. Powiedział, że dziadek zmarł we śnie. Nie zdążył nawet pojechać do szpitala, zmarł w domu z niewiadomych przyczyn. To był jeden z najgorszych dni mojego życia, ja kocham dziadków ponad życie. Jeszcze wtedy to do mnie nie docierało, byłam w szoku. Pomyślałam tylko, że to może przeze mnie, że przez moje myśli. Ale człowiek przecież czasem myśli o czymś, bo się tego boi i tego nie chce i choćby nie wiem jak chciał nie może przestać. Od tej pory bardzo boję się myśleć o takich rzeczach.
Nie wiem, jak przetrwałabym ten czas, gdyby nie to, że miałam H. Pogrzeb był przykry, jak pogrzeb bliskiej osoby i nawet nie myślałam o tym, że ktoś pomyśli, że jestem gruba. Mówię Wam to po to, żeby pokazać, że osoba, która jest gruba, zupełnie inaczej mysli.... Myśląc o każdej sytuacji, kazdej, patrzy na nią przez pryzmat swojego ciała.
Np. moja znajoma z pracy ostatnio miała swój ślub. Jej najlepsza przyjaciółka nie przyszła. Kiedy o tym usłyszałam, od razu wiedziałam dlaczego... Wazy spokojnie koło 140, może więcej kilogramów. Ona się chyba po prostu wstydziła spotkać ludzi, którzy od dawna jej nie widzieli. Wydawało jej się, że nikt nie będzie patrzył na kogoś innego, niż na nią i oceniał, jak utyla.
Dziadek zmarł 18 grudnia, przed samymi świętami. Zawsze współczułam ludziom, którzy w tym czasie tracili kogos bliskiego.Przyszedł Sylwester, mieliśmy już wcześniej wykupiony wyjazd nad morze. Sylwester i Nowy Rok sprzyjają przemyśleniom i podsumowaniom i podsumowanie było jedno: ten rok był gówniany. Przykry, nic się nie wydarzyło dobrego. Oczywiście postanowiłam się odchudzać. czekałam na staż, ciagle słyszałam, że jeszcze chwilę trzeba poczekać, ale jeszcze chwilę. Wiedziałam już, gdzie będę pracować i podobało mi się to, dlatego nie chciałam szukać innej pracy. I tak czekalam... czekałam... Przesiedziałam ten czas w domu. Zresztą siedziałam w domu już prawie pół roku, a jak człowiek się zasiedzi, to mu tak wygodnie. Nadal nie mogłam się zabrać za dietę... Ciągle chciałam, ale nie mogłam. Cały czas od jutra. Miałam wrazenie, że jedzenie jest silniejsze ode mnie. Nie miałam motywacji.
H. ciągle mówił, że muszę zacząć coś z sobą robić, ale ja nie umiałam się zabrać za to.
14 lutego tego roku, H. mi się oświadczył. Czułam się najfantastyczniej. Miałam już motywację, nasz ślub! Taka była też moja pierwsza notka na tym pamiętniku. Ale mimo tej motywacji nadal nie mogłam się wziąć w garść.. Myślałam jednak, że jestem bardzo szczęśliwa, mam cudownego faceta, który mnie bardzo kocha i to jest najważniejsze. I pewnej kolejnej nocy, gdy znowu nie mogłam zasnąć, bo jak zasnąć, kiedy znów żarło się o 2 5 jajek w majonezie i zajadło tostami, pomyślałam, że ja zawsze już będę gruba. Że ja już tak mam, taka jestem, to po prostu jestem ja. Pomyślałam, że moje dzieci będą miały grubą mamę, zawsze będę już grubą koleżanką, grubą babką. Że na pewno komus się tam podobam, są przecież jacyś fetyszyści, którzy uznaliby mnie za atrakcyjną.
W końcu na koniec marca zaczęłam staż, na który tak długo czekałam. Bardzo się z tego cieszyłam, w końcu coś w moim życiu się zmieniło. skończyły się dni spędzane na siedzeniu na internecie i jedzeniu i sprzątaniu w międzyczasie, żeby H. miał zadbany dom. To była moja misja, którą sama sobie nadałam - on miał mieć ciepły, kochany dom. Mialam o niego dbać. Był takim moim dzieckiem, którym się opiekowałam.
Na początku na tym stażu bardzo się krępowałam. Oni mnie nie znali, nie wiedzieli, jaka jestem, patrzyli przez pryzmat mojej otyłości. Miałam wrażenie, że każdy na mnie dziwnie patrzy... Ale nadal nie mogłam się wziąć za dietę. Idąc do pracy kupowałam colę, białe bułki, bułki słodkie, parówki...
Byłam już sobą załamana i bezsilna. Coraz bardziej docierało do mnie, że ja sobie już nie radzę, że ja nie schudnę, że próbowałam tyle razy i nic... Modląc się do dziadka, poprosiłam go, żeby pomógł mi schudnąć, bo ja sobie sama nie dam rady. Nie poradzę sobie, za dużo tego się zrobiło...
I wiecie co?
Na drugi dzień, kiedy siedziałam w pracy, podeszła do mnie babeczka, która wręczyła mi zaproszenie na wizytę w swoim gabinecie. Była dietetykiem. Powiedziała, żebym do niej zadzwoniła i ona mi pomoże schudnąć. To było niesamowite. Z jednej strony poczułam wstyd, że już jestem tak gruba, że obca baba do mnie podchodzi i sugeruje, że jestem gruba, a z drugiej.. pomyslałam, że to dziadek..
Zadzwoniłam do mamy. Mama powiedziała, że może to jest wlasnie sposób na rozwiązanie mojego problemu, że może to jakiś znak. Żebym poszła.
Wracając do domu, zadzwoniłam do niej. Pisałam już o tym. Nie spodobało mi się to, że koszt miesięczny u niej wynosi kupę kasy, a po drugie mówiła coś o jakiś suplementach, koktajlach, jakieś dziwne rzeczy.
H. wrócił do domu, opowiedziałam mu o wszystkim. Powiedział, żebym do niej poszła, że jesli mi jest szkoda pieniędzy, to on zapłaci wszystko, tylko żebym spróbowała. Zrezygnowałam z niej, ale poszłam za ciosem i umówiłam się do innej pani. I to był strzał w dziesiątkę. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, ten cały dietetyk... Wstyd mi będzie przerwać dietę, może nawet nie będę pozwalać sobie na odstępstwa od diety, bo za miesiąc ważenie u dietetyka, a chcę mieć jak najlepszy efekt itd.
Trafiłam na cudowną osobę. Bałam się pierwszej wizyty... Balam się, co ona powie na moją wagę. bałam się, że będę musiała się rozebrać..
Dopiero u niej pierwszy raz od dawna uwierzyłam, że mogę schudnąć. Ta pani nie skupiała się na tym, jak bardzo przytyłam, jakie to ciężkie będzie schudnąć. Nie! Ona mówiła, jak kolosalna będzie moja przemiana, jak zmieni się moje życie. I to nie dopiero za rok, kiedy osiągnęłabym wymarzoną wagę, ale już za 10 kg i wraz z przekraczaniem kolejnych granic. Pamiętam, że po tej wizycie zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że chyba naprawdę mi się uda...
Resztę już znacie. Dwa tygodnie po rozpoczęciu diety było to wesele, na którym H. poznał tę mężatkę. Pewnej nocy to było, jeszcze przed rozpoczęciem diety, jeszcze w tym czasie gdy czułam się jak gówno, pomyslałam sobie, że jestem taka szczęśliwa, że mam H... Że teraz, gdyby on mnie zostawił, nie znalazlabym nikogo.. Nikt nie chciałby takiego grubasa... I niedługo po tym zostalam sama. Mój cały świat legł w gruzach. I właśnie to była jedna z tych myśli: teraz to już na pewno nikogo nie znajdę. Nagle przestałam widzieć sens w diecie, bo przecież robiłam to dla niego. Żeby on był dumny. Zmieniło się wszystko. Nie miałam już nic. Czułam się jak totalne gówno. Byłam zawiedziona, bo oddałam mu cale serce, dbałam o niego jak tylko mogłam, a on poszedł w tango z jakąś lampucerą.
Wiecie co? Od dłuższego czasu wierzę w różne rzeczy. Wiem, że dziadek pomógł mi z dietą, tak samo jak wierzę w to, że wszystko jest po coś. I wlaśnie musiało dojść do tego rozstania, żebym stała dzisiaj w miejscu, w którym stoję. Później dowiedziałam się, że on oszukiwał mnie już długo wczesniej. Jeździł po burdelach, szukał wrażeń na stronach z sex-anonsami. Zaczęłam układać wszystko w całość. I dzisiaj tak sobie myślę, że musiało się to wszystko stać, żebym wzięła się w garść. Zaczęla inwestować w siebie, dbać o siebie, iść do przodu. Odzyskać siebie. Odszedł ode mnie po to, żebym za jakiś czas mogła poznać kogoś, z kim będę naprawdę szczęśliwa, kto będzie wobec mnie szczery i przy kim nie będę gasnąć, jak przy nim. I wejdę w ten związek zaradna, pewna siebie. I nigdy z siebie nie zrezygnuję.
Kiedy zostałam sama, była wielka pustka. Dlatego pomyślałam, że dieta będzie taką rzeczą, o którą będę dbać. Bedzie taka moja. I nie zrezyguję jej. Ciężko mi było o motywację na początku, a już szczególnie, gdy on odszedł. Nie widziałam w tym sensu jakoś specjalnie, po prostu w tym trwałam, o. Motywacja przyszła później, kiedy zaczełam widzieć efekty. Zauważyłam, ze warto. Zdobywałam kolejne kilogramy w doł do kolekcji, zmieniałam się. Ludzie w pracy zauwazyli, że chudnę. Zaczęli mi kibicować. Nie było dnia, żebym nie słyszała, że widać ze schudłam. Żeby ktos nie pytał ile to już. Pytali, co mam dzisiaj na obiad. Poczułam, że wszyscy mnie lubią i życzą mi dobrze. I że mnie doceniają, doceniają moją pracę. Mówili, że jestem pracowita, zaradna, szybko się uczę. Poczułam się tam taka ważna, mimo tego, że jestem stazystką. Bardzo szybko zaczęli traktować mnie jak normalnego pracownika, który robi to, co pracownicy, a nie segreguje dokumenty, jak reszta osób na stażu. Złapałam wiatr w żagle, zaczęło mi zależeć na mnie samej. Nagle z osoby, która sama o sobie mówiła, że nie ma ambicji i na niczym jej nie zalezy, że mogłaby siedzieć w domu cale zycie i sprzątać, stałam się kimś zupełnie innym! I zdalam sobie sprawę, że byłam taka zawsze, ale kompleksy przyćmiły we mnie to wszystko... Robiłam to wszystko małymi kroczkami. Postanowiłam, że będę na tej diecie do końca, później postanowiłam, że będę dawać w pracy z siebie wszystko. Później jeszcze pomyślałam, że pójdę na magisterkę. A jeszcze później wysłali mnie z pracy na nabór na stanowisko, w którym właśnie biorę udział i czekam. Oni mówią, że mam wielkie szanse. A ja się boję, ale ufam, że się uda. Od kilku miesięcy modlę się o to do dziadka i wierzę, że będzie dobrze. I te małe kroczki, które niby zmieniały niewiele, wzięte razem w calość sprawiły, że dzisiaj moje życie ma sens, jest w ruchu i jest mi z nim dobrze. Otyłość zmieniła sposób, w jaki patrzyłam na siebie i na życie. Nigdy, nigdy więcej.
Nie wiem, co czeka mnie w następnych dwóch miesiącach, ale widzę już, że to był najbardziej intensywny i najcudowniejszy rok w moim życiu. Rok, w którym odcięłam się, chociaż nie do końca, od tego, co mnie ściągało w dół. Rok, w którym odnalazłam siebie. Rok, w którym zmieniło się moje zycie. Ostatnie lata wiele mnie nauczyły. Nauczyły mnie, że żaden facet nie moze stać się sensem mojego życia. Muszę stać na własnych nogach. Wyciągnęlam wnioski z tego związku. Nie chcę już nigdy zapomnieć o sobie, nie dbać o siebie. Chcę być zaradna, chcę zarabiać, chcę być równorzędnym partnerem. I nigdy już nie przepraszać za to, że żyję.
Ostatnio, gdy własnie obejrzalam moje zdjęcia "PRZED" z moim bratem, powiedziałam mu, że w sumie to nic dziwnego, że skoro tak wyglądałam, to on mnie zostawił. On powiedział, że to jeszcze nie jest dziwne, ale to nie zmienia faktu, że zachował się obrzydliwie.
Wiem, że ta notka byla długa i wiem, że nikt nie dotrwał do tego momentu, ale pomogła mi samej. Przypomniałam sobie pewne rzeczy, z pewnych zdałam sobie sprawę i jestem przekonana, że w końcu po tylu latach mogę powiedziec, że jestem kimś, kim chcę być i wszystko zmierza w dobrą stronę.