Witam Czytające :)
Dziś z ciężkim sumieniem zaczynam od nowa. Zrobiłam plan, dość dokładny. Wyliczyłam, że do ślubu zostało mi 136 dni - dziś jest dzień 1. walki. Przytyłam, nie da się tego ukryć. Zważyłam się, zmierzyłam dokładnie i walczę.
Zrobiłam:
- 100 pompek,
- godzinkę pojeździłam na orbitreku (zeszłam z 5 poziomu na 2...)
- byłam na małym spacerze.
Spacer trwał raptem z pół godzinki, a i tak zdążył mnie 2 razy zaskoczyć wiosenny deszczyk. :)
Ale czuję się dziś lepiej... To bardzo pozytywny objaw, aż sama jestem zaskoczona. Ostatnio ćwicząc było mi słabo, ledwo dałam radę - dziś będąc już po czuję się o wiele lepiej niż przed ćwiczeniami.
Wrócę jeszcze do siebie, myślę, że szybko nadrobię to co straciłam! Miałam już taką piękną wagę - miałam już 65 kg! A teraz to dupa, dosłownie duża dupa :P Ale myślę, że organizm nie zapomniał tak szybko trybu spalania, powinno mi być teraz łatwiej zaczynać niż te pół roku temu.
Postaram się codziennie (przez te 136 dni) dodawać wpis i zdawać relację. To mnie zmobilizuje do działania, bo przecież wstyd by było pisać, że znów nic nie poćwiczyłam ;)))
Dziś zjadłam:
- talerz płatków kukurydzianych z mlekiem 2% (wiem, że mało zdrowo, od jutra przerzucam się na otręby owsiane, które bardzo lubię),
- 2 kanapki ciemnego pieczywa z masłem i powidłami,
- poświąteczne dwa kawałki mięska z chlebem - kotlet de volaille i stek mielony z cebulką,
- jogurt.
Do tego starałam się pić dużo wody, powoli wrócę do nawyku picia :) Wiem, że dzisiejsza dieta nie jest wzorcowym przykładem do odchudzania, mam zamiar małymi kroczkami się uporządkować. Nie drastycznie, co by nie przestraszyć organizmu i nie zniechęcić się do walki.
Także tego.... znów...
walczę!!!!