Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Obecna Obecna sylwetka

O mnie

Kobieta. Mądra, Piękna. Inteligentna. A co! Sobie komplementów nie będę żałować. Kocham smoki i ostatnio zaczynam się rozglądać za jakimś, Najlepiej czerwonym, bo ładniejszego koloru nie znam. Pozwalam zmianom, aby się działy.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 82115
Komentarzy: 730
Założony: 22 lipca 2006
Ostatni wpis: 3 stycznia 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ognisko

kobieta, 51 lat, Bochny

162 cm, 85.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 marca 2007 , Komentarze (15)

energia, chęć do życia i zmian. Wtedy zawsze zaczynam od porządków. Jeśli uda mi się przetrwać ten etap to moc postanowień rośnie. Uda się przetrwać. Jak to brzmi, ale u mnie sprzątanie graniczy z obsesją. Ścian co prawda nie maluje, ale myć je myję. W pedantyzm wtedy popadam. Kiedyś rzucało mnie po całej chacie (6 pokoi, 2 łazienki, kuchnia, ogromny korytarz, strych i piwnica) wyobrażacie sobie. Wyjec uśpił trochę moje potrzeby do pokoju mojego i tak siły muszę rozkładać na 2-3 dni. Ale kurzu to nie tylko ze świecą, ale i z mocną latarką szukać trzeba by było. Na jutro zostało mi okno (bo w niedzielę ponoć nie wypada) i plama z wykładziny. A swoją drogą ciekawe kto mi ją zrobił. Mało zostało, więc szansa na zmiany dalsze ciągle jest. Takie nadwyżki energii trapią mnie raz na dwa, trzy miesiące. Ale jak mawia stare dobre przysłowie, usiądź, poczekaj, może ci przejdzie. Nadzieja nikła, ale jest. Jak mnie rozsadza czuję nieprzepartą chęć pisania. Zawsze tak było, a teraz dodatkowo odezwał się mój sadyzm i cierpcie Maleńkie cierpcie. Pewnie szybko się mnie nie pozbędziecie.

Co do odchudzania to pomijam to chwilą milczenia. Dwie rzeczy, o których muszą powiedzieć bo mnie rozsadza:

·        - po pierwsze ćwiczenia robić należy rano na czczo. Bo tak od razu spala się tłuszczyk. Po jedzonku na spalanie tłuszczyku czekać trzeba coś koło 30 minut. Przez pierwsze pół godzinki spalamy, bowiem węglowodany z dostarczonego pożywienia. Chwalę się jestem po połowie a6w. Ćwiczenia jak były nudne tak są. Drugi raz już łatwiej włazi się na tę samą górkę i radość jakby nie ta sama. Ale chcę zobaczyć, czy w końcu zamiast włazić będę jeździć windą. Dla niewtajemniczonych uwagi na temat szóstki są chyba w listopadzie.

·        - po drugie przerzucam się na banany. Przeczytałam, ze zmniejszają:

1.    ochotę na słodycze,

2.    ryzyko zawału o 40 %

3.    poprawiają koncentracje

4.    cukier w nich zawarty rozkłada się powoli

5.    dzięki zawartości potasu i magnezu uwalniają od skurczy mięśni

6.    a poza tym to chyba najważniejsze ja je lubię.

Dobra na razie kończę, bo odpisać muszę na ten stos komentarzy. Jak widzę tęskniliście straszliwe. Miłego poniedziałku. I najlepsze życzenia imieninowe dla wszystkich Grzegorzy, Alojzów (ciekawe ile ich jeszcze się uchowało) i Bernardów

17 lutego 2007 , Komentarze (21)

Dziś odbiło mi i to na całego. Wystartowałam w biegu narciarskim na Górze Dylewskiej. Ja dziewczyna z nizin, gdzie górkę, aby znaleźć trzeba się dobrze nałazić. Ja z lękiem wysokości, gdy włażąc na krzesło zastanawiam się, czemu tak wysoko mnie zaniosło. Ja człowiek z zaawansowanym stanem zwyrodnieniowym kolana. A jak by tego było mało to narty biegowe mam drugi sezon, a na zjazdowych nigdy nie jeździłam. Ciekawe czy taki stopień zidiocenia da się jeszcze leczyć.

Najpierw po przyjechaniu na miejsc obeszłyśmy trasę, już wtedy mnie coś tchnęło. Jakie tam górki to góry ogromne a do tego śnieg zlodowaciały całkowicie. I nie da się torów wyrobić, a i jeszcze do tego prawie cały czas zjazdy. Próbowali mi coś tłumaczyć o jakimś pługu i innych technikach. Ale to jak opowiadać jaskiniowcowi o komputerze. Organizator na moje pytanie, czy będę mogła zdjąć narty i przeleźć te wszystkie trudne momenty czyli 6/7 trasy zaśmiał się tylko, ale zgodę wyraził.

Najpierw wystartowali faceci. Później płeć piękna, czyli ja. Na start się nie pchałam, bo wiedziałam, ze ostry podjazd po górkę od razu mnie zepchnie na z góry upatrzoną pozycję, czyli miejsce ostatnie. Podczołgałam się w końcu pod ten „skromny podjażdzik” kiedy mijali mnie pierwszy mężczyźni. A co tam im się spieszy mnie nie. Acha żeby nie było tak różowo to obok biegł mój „mentor” Chociaż bieg to słowo bardzo na wyrost i krzyczał bliżej stawiaj kije, narty równolegle, równolegle czy wiesz co to znaczy? I temu podobne okrzyki wznosił na moją cześć. Kawałek płaskiego, czyli teren mój ulubiony. Na całych 20 metrach mogłam pokazać klasę. Później zjazd. Nie wiem jak wylądowałam na dole., bo oczy zacisnęłam mocno. Upadłam oczywiście. Ale na szczęście grube watowane spodnie (przewidujący ze mnie ludzik no nie?) zamortyzowały upadek. Dalszą część trasy słabo pamiętam. Składała się ona głównie z tego, że było albo pod górkę, kiedy narty zdecydowanie leciały w dół, a ja w raz z nim, albo z górki kiedy narty jechały w tym kierunku co ja chciałam, ale nie z taką prędkością jak ja chciałam. A do tego miały jakąś przedziwną właściwość rozjeżdżania się. Może powinnam postarać się o jakiś lepszy model...

W końcu opatentowałam metodę zjazdu. Żadne tam ugięte kolana i otwarte oczy. Normalnie siada się, może być ewentualnie upada tylną, jakże szlachetną częścią ciała na narty i się zjeżdża. Żeby było szybciej można sobie pomagać kijkami. Patent zastosowały jeszcze ze dwie osoby.

Acha żeby było śmiesznie na mecie byłam 7 na 12 startujących. Cuda się jednak zdarzają.

Dobra lecę poleczyć moją szlachetną tylną część ciała, która jednak troszeczkę ucierpiała na tych górkach. A może ktoś ma jakieś dobre sposoby na siniaki. Wdzięczna będę.


Na razie jeszcze nie mogę sie wyrobić. Ale sami przyznajcie, ze szkoda takiego tekściku. Bawcie się dobrze w ostatki

15 stycznia 2007 , Komentarze (20)

pogody, w końcu. Bo zaczynam mieć już dość tych wichrów. Ostatnią bitwę wygrał wyjec. Uziemił mnie totalnie i na ponad tydzień. Znów miałam okazję poćwiczyć techniki relaksacyjne, oddychanie i takie tam. No dobra ciężko było, ale mam nadzieję, że mu się znudziło. Ostatecznie ile można.

Z dietą nie było jeszcze tak źle. Słodycze zgodnie z planem raz w tygodniu. Ruch ograniczony do minimum. Na basenie tylko 400 metrów i sauna. Ale colę piłam w ilościach przemysłowych. Wina wyjca oczywiście. Snu za mało, a żyć jakoś trzeba. Postaram się poprawić. Może od dziś.

Jedyny pozytyw nadrabiałam zaległości w czytaniu. Mnóstwo książek zostało zaliczonych. A ja kocham czytać. Dobra książeczka odwraca myśli od dręczenia wyjca. Jestem pewna, że jakby mnie zamknęli z podręcznikiem fizyki, takiej dla studentów też bym przeczytała. Klęłabym, ciskała ja ze złości, ale w końcu bym przeczytała. Za trzecim, czy czwartym razem pewnie zaczęłabym pewnie pojmować te dziwne znaczki. Ale na szczęście jeszcze nikt nie zamknął i były kryminały, fantastyka, romansidło i jakaś powieść historyczna.

Ponieważ mam trochę zaległości w komentowaniu to dziś krótko. Lecę Was poodwiedzać Maleńkie. Byle do prawdziwej śnieżnej zimy.

6 stycznia 2007 , Komentarze (15)

Wstałam rano i spokojnie nasłuchiwałam czy wyjec jeszcze śpi. Spał to zeszłam na śniadanie. Na schodach (wredne stworzenie nie lubi łażenia po schodach) się przebudził. Najpierw delikatnie zasygnalizował swoją obecność. Udawałam oczywiście, że nie słyszę. I w spokoju zaczęłam się delektować śniadankiem. Chyba do niego dotarło, ze na razie ma być spokój. Później szybki prysznic i do łóżeczka. Zgłupiał zupełnie. A jeszcze maść go dobiła zupełnie. Ach wyjec to ból kolana, prawego i mojego. Spowodowany pourazowym zwyrodnieniem stawu. Niestety na razie eksperymentują w celu znalezienie jakieś środka na tą przypadłość. Próbowali operacyjnie dwa razy, chcieli trzeci, ale ja się już zestarzałam i tak chętnie zgody na oglądanie mojej chrząstki od środka nie pozwalam. Dopóki sobie radzę sama to ortopedów nie odwiedzam. Wiem co robić, czego mi wolno, czego nie. Czasem są chwile, ze wyjec się odzywa, żeby pokazać, że jeszcze jest. Ale w depresje mnie to już nie wpędza. Ból też można oswoić.

Ruch • kroków 2500, ale to zrozumiałe w tym stanie. Rowerek godzinka wolniuteńkiego pedałowania. Dało to 12 km i 800 kalorii. Uwielbiam jak mój rowerek pokazuje stracone kalorie. To, że przesadza to wiem, ale jak człowieka podnosi na duch. Z brzuszków jeszcze dziś rezygnuje. Zobaczy się co będzie jutro.

Jedzonko • nadal zero słodyczy, a na wyciągnięcie ręki leży całe pudełko merci, zero coli choć na pokuszenie przynieśli mi dziś 2 lirową butelkę. Biedacy radość choremu chcieli zrobić, a on wredny złośliwy akurat odstawia. Postaram się nie pić. Jeszcze trochę. Woda jak zwykle 1,5 litra. Inny jadłospis

- 4 kromki razowego chleba z masłem, 2 z żółtym serem i kwaszeniakiem, 2 z jajkiem na twardo i papryką

- szczawiówka (bez jajka). Ja robię tak marchew, pietruszkę, cebulę kroję, wrzucam na gorący olej do garnka chwilę przesmażam, zalewam gorącą wodą i gotuję. W tym czasie obieram i kroję w kostkę ziemniaki. Następnie sparzam je wrzątkiem, odlewam wodę i wrzucam do gotującej włoszczyzny. I na koniec dodaję szczaw. Latem pokrojony i przesmażony na masełku. Zimą wyciągam gotowy zrobiony przez mamę ze słoika. Można tez kupić w sklepach, ale smak już nie ten. Sól, pieprz. Na talerz wrzucam pokrojone na ćwiartki jajko na twardo. Można bez ziemniaków, można w wersji mięsożernej na wywarze z mięsa, można ze śmietaną, zamiast cebuli pora, albo cebulkę opalić nad gazem. Wszystko można.

- makaron z twarogiem

- danio waniliowe

- 3 jabłka

- 1 gruszka

-1 marchew surowa

- 1 kalarepa

- 3 suszone morele

- serek twarogowy ze szczypiorkiem
 
- 4 herbaty czerwone w tym dwie z ananasem

Dziś cały dzień chodziło za mną jedzenie. Może to ciśnienie?

Spanie • całe 8 godzin. Wyobrażacie sobie?

Maleńkie bawcie się dobrze podczas pierwszej soboty karnawału.

4 stycznia 2007 , Komentarze (13)

Czyli kolano moje prawe. Dziś odbiło mu zupełnie. Czy ono nie rozumnie, ze ja mam ważne sprawy do załatwienia i brak czasu na słuchanie o jego problemach? Dziwne jakiejś takie. Maść nie pomogła. Musiałam z grubej rury, czyli środki przeciwbólowe. Nie lubię ich brać i staram się unikać jak ognia, ale dziś za dużo rzeczy miałam do załatwiania, żebym mogła odpuścić. Na szczęcie podziałały. Żalów już koniec. Na dzisiaj w każdym razie.

Ruch 6000 kroków, byłoby więcej ale dobra dusza się nade mną zlitowała i podwiozła. Dzięki  Ci Stwórco za dobre dusze. Brzuszków ani wczoraj, ani dziś nie było i będzie. Zginanie nóg w kolanach boli. Ale za to był basen. Nie chciałam, ale musiałam. Ktoś grupy pilnować musi. I odbiło mi kompletnie. W wodzie wyjec spał no to popływałam • 2 kilometerki z tego 62,5 długości kraulem, 5,5 żabką i 12 grzbietem. Jak wyszłam z basenu to ledwo ustałam, bo wyjec się obudził. Ale co tam warto było.

Jedzonko • ciągle zero słodyczy i coli. Dziś nawet kawy wypić czasu nie miałam. Dziwne, ze jeszcze coś widzę. Ale zjadło się troszeczkę więcej niż troszeczkę.

2 bułki wieloziarniste jedna z almente ogórkowo- ziołowym, druga z masłem jajkiem, kwaszeniakiem i papryką

4 jabłka

1 serek wiejski light

1 kasza manna z sosem truskawkowym

1 jogurt jagodowy, bo dobrze na oczy robi

2 talerze szczawiówki z 2 jajkami (wiem ciut dużo tych jajek)

4 szklanki herbaty czerwonej

woda się pije • 1,5 litra pewnie będzie.

Spanie -8 godzin, ale na raty.

Dziś krótko, ale wena mnie opuściła. A zresztą spróbujcie mieć natchnienie jak wam cieknie z nosa. Żadne przeziębienie. Normalna alergia na chlor. Dobra idę poszukać jakieś alerteku.

Trzymajcie się Maleńkie.





4 stycznia 2007 , Komentarze (7)

o 23.30. Poważnie. A do domu miałam 5 minut drogi. I to była planowana wizyta, żaden tam ostry dyżur. To chyba rekord. Wiem, że pan doktorek umawia dziwnie, ale żeby aż tak. A żeby było ciekawiej lekarz to ginekolog. To wypełnianie postanowień noworocznych, ale zeszłorocznych. Byłam na koniec roku, dostałam środki przeciw zapalne i teraz czekam na wynik cytologii. Jak będzie jedynka to leczyć nadżerki nie będzie trzeba, jak dwójka to szykuj człowieku kasę. Pożyjemy zobaczymy.

A swoją drogą wolę facetów jako ginekologów. Poważnie. Na początku były oczywiście kobiety. Wiadomo skrępowanie, wstyd. Byłam pewna, że łatwiej powiedzieć pewnych sprawach kobiecie. Może po prostu źle trafiałam. W każdym razie tego lekarza szybko nie zamierzam zmieniać. Żadnych kazań typu ostatnia chwila na dziecko, po co pigułki itp. Konkretny, rzeczowy a do tego opowiada świetnie kawały.

Ruch dzisiejszy • tylko chodzenie, ale 10000 kroków. Kolano już wyje. Jeszcze tylko dziś taka gonitwa. W piątek da mu odpocząć. Rowerek niestety musi poczekać. Acha brzuszki jeszcze zrobię.

Jedzenie • dalej zero słodyczy. Może coś w sobotę, zobaczy się. Ciągle zero coli. Teraz to już zaczynam mieć zadatki na świętą. Woda zgodnie z założeniami 1,5 litra. Ponadto

2 kromki razowego z masłem, żółtym serem i korniszonem

1 bułka wieloziarnista z almente (nie wiem jak to się pisze ale taki serek twarogowy) z ziołami i ogórkiem. Kupiłam pierwszy raz i stwierdzam lepsze rzeczy jadłam

4 jabłka

kasza manna z truskawkami

1 serek twarogowy ze szczypiorkiem

kopytka!!! ale  bez sosu, z kwaszoną kapustą

3 szklanki herbaty czerwonej

1 espresso z mlekiem skondensowanym niesłodzonym

wszystko

Sen ciągle za mało • 6 godzin. Staram się, ale nie wyrabiam,

Nawet całkiem nieźle mi na razie idzie. Waga wieczorna taka sama jak poranna. To już jest coś.

Nowy rok ciągle jest nowy. Ciągle warto coś zacząć. Trzymajcie się Maleńkie.

2 stycznia 2007 , Komentarze (10)

Staram się. W sumie niebezpiecznie byłoby polec na samym początku. Po takich postanowieniach to nawet nie wypada. Ale jak powiem, ze to łatwe to i tak nie uwierzycie. Każdy kto przechodził tę drogę wie jak jest wyboista. No ale zawsze można założyć wygodniejsze buty i wybrać dobrego partnera. W grupie łatwiej. A po wczorajszych Waszych komentarzach to ja nie mam wyboru. Tyle ściskaczy kciuków na raz, skutek musi przynieść.

Dziś sobie połaziłam. 4000 kroków liczyła trasa krótsza, na dłuższej krokomierz się zaciął. Skubany, a tak chciałam się pochwalić. Nic to 15000 był i nawet dwóch zdań nie ma. Norma przekroczona dwukrotnie. Wiem, bo kolanko ma ochotę sobie powyć. Na razie maść pomaga. Jutro załatwiania spraw na mieście ciąg dalszy.

Rowerek też był godzinka, 17,1 km i 1146 kalorii. Z tymi kaloriami to trochę przekłamuje, ale jak to brzmi. Brzuszki mam jeszcze w planie.

To by było wszystko w temacie ruch.

Teraz jedzonko. Zadowolona jestem zero słodyczy (danio nie liczę jako słodycz), zero coli (trzeci dzień bez ulubionego napoju wyobrażacie sobie?) i 1,5 litra, a nawet trochę więcej wody. A do tego

2 kromki białego chleba (rano nie było innego) z masłem żółtym serem i kwaszeniakiem

2 kromki razowego chleba z masłem żółtym serem i kwaszeniakiem

1 kromka chleba razowego z masłem

1 serek twarogowy z Piątnicy

ziemniaki z buraczkami i z dużym zsiadłym mlekiem

7 jabłek

danio waniliowe

3 szklanki herbaty czerwonej cytrynowej

1 kubek herbaty czarnej

Nawet jak zapisałam to nie jest tego dużo. Wiem niektórzy policzą, że to cała masa kalorii. I co z tego. Jedzenie daje siłę. A ja zamierzam zrzucić kilka (no dobra kiladzieścia kilo), a nie umartwiać się tudzież dorobić się jakiegoś choróbstwa. Kolano mi w zupełności wystarcza.

Sen – 8 godzin (no prawie) i do tego rozłożone na dwie raty. Naprawdę się staram. Czasu ciut za mało.

Leniwym być prawie nie zdążyłam.

Maleńkie wierze, że dobrze Wam będzie szło. Musi!!

1 stycznia 2007 , Komentarze (16)

Profesjonalne to stwierdzenie trochę na wyrost. Ale jak to brzmi. Od razu ma się wrażenie, że łatwiej będzie je zrealizować. Doświadczeń w ty względzie mi brak, bo całą rzecz gdzieś przeczytałam i mam pewne wątpliwości, co do tego czy wszystko zapamiętałam. Ale najważniejsze punkty programu pamiętam.

Po pierwsze

Określić cel:

SCHUDNĄC DO 55 KG.

Cel powinien być realny • 55 kg to realne, kiedyś tyle ważyłam (nawet mniej) mniej organizm powinien pamiętać i być szczęśliwym ze chce mieć tak znów. Liczenie zacznę od wagi 75,6. Po przedświąteczno - świąteczno - sylwestrowym obżarstwie. „trochę” mi jeszcze brakuje do tej liczby (dziś wlazłam na wagę i zobaczyłam liczbę, która już tu wcześniej była), ale nie są to jakieś wartości przerażające. Motylka nie przesuwam, bo ta strona na przesuwanie mi nie odpowiada, po prostu trochę dłużej potrwa nim pofrunie w prawo, ale pofrunie. Dobra cel określony

Punkt drugi

Przygotowania - czyli co powinnam zrobić, aby zacząć dążenia do celu?

NIC. Poważnie. Przecież odchudzam się już jakiś czas. Rzeczy typu notes, długopis do prowadzenia jedzeniowego bilansu mam, rowerek stacjonarny też, basen wiem gdzie jest, krokomierz, kijki do chodzenia, narty (kiedy wreszcie spadnie ten śnieg?!), wszelkiego rodzaju kremy i zestawy ćwiczeń też więc uznaje, że ten punkt mogę pominąć

Punkt trzeci

Konkretne działania, w osiągnięciu celu

RUCH I MNIEJ JEDZENIA I SPANIE

Co do ruchu

·        1-2 razy w tygodniu basen, przynajmniej raz w miesiącu sauna (podobno działa cuda na cellulit • zobaczymy)

·        5000 kroków dziennie powinno się robić 10.000, ale ze względu na kolano nie zamierzam przesadzać.

·        Rowerek godzina 3 razy w tygodniu

·        Brzuszki codziennie wg rozkładu a6w

To plan minimum, taki jaki teoretycznie powinno mi się udać zrealizować.

Jedzenie:

·        jem co lubię, trochę mniejsze ilości, ale bez przesady. Chcę schudnąć, ale nie za wszelką cenę. Żadnych dziwnych diet i pomysłów. Muszę mieć siły, żadnych omdleń i łażenia z uczuciem głodu (głodu, a nie niedosytu. To dwie różne rzeczy)

·        słodycze • raz w tygodniu coś małego. Lubię i nie zamierza się ich wyrzekać. Zresztą nawet jakbym próbowała (rekord 1,5 roku bez słodyczy) to i tak wrócę na drogę łakoci. A tak tylko się ograniczę.

·        1,5 litra wody dziennie

·        cola light tylko w stanach wyższej konieczności • próbuje zerwać z nałogiem

·        uczciwe pisanie co zjadłam i wypiłam

Sen

Minimum 7 godzin dziennie. Podobno jak się śpi mniej to tyje się szybciej. Więc się postaram.

Punkt czwarty

Przeszkody na drodze do celu

LENISTWO, CHOROBA, SKŁONOŚĆ DO SŁODYCZY

Lenistwo

Postaram się przezwyciężyć. Żyć to móc. Przecież nikt nie wymaga ode mnie cudów.

Choroba

Na to wpływu nie mam. Ale jak ograniczę ruch (to „cudowne” kolanko niekiedy potrafi mnie do tego zmusić) postaram się ograniczyć kalorie.

Skłonność do słodyczy

Opisane powyżej

Punkt piąty

Osiągnięcie celu

CHUDNIĘCIE 1,8 KG NA MIESIĄC.

I na koniec ważę 55 kg. To się da zrobić.

Ale się namachałam. Ciekawe, czy będzie łatwiej. Zobaczymy.

Drodzy moi czytaciele. Życzę wszystkim zdrowego, szczuplejszego i szczęśliwszego NOWEGO 2007 ROKU

28 grudnia 2006 , Komentarze (7)

Basen w moim miasteczku nadal stoi. Ja to odkryłam wczoraj. I tak w ciągu dwóch dni 4 kilometerki zaliczyłam z czego 3 kraulem i 1 grzbietem. Ciut lżejsza się czuję. Ale pływanie było ciężkie. Fakt stania basenu odkryła ponad połowa mieszkańców. Po 5-7 osób na torze. A ja i mój strach próbowaliśmy się przez to towarzystwo przedzierać. Dziś było jeszcze gorzej. Chcę powrotu do czasów, kiedy miałam swój tor dla siebie. To ile energii tracę na pływanie slalomem plus panika tego nikt nie przeliczy na spalone kalorie. A były zapewniam Was. Rowerek na razie odpoczywa. Biedaczysko stoi takie samotne i opuszczone. Może jutro?

W pracy nadrabiam zaległości. Wiadomo, że w nowy rok trzeba wkroczyć z jak najmniejszą porcją starych długów.

A pro po nowego roku kilka przesądów:

·       koniecznie trzeba tego dnia włożyć cos nowego

·       pierwszym gościem musi być facet, aby przyniósł szczęście

·       oddać drobne długi przed nowym rokiem

·       w sylwestra kupić jakiś materiał i ścierkę, może być do kurzu

Ja tak na wszelki wypadek się tego trzymam. Ale może znacie jakieś inne? Ciekawe co ludzie jeszcze wymyślili.

Trzymajcie się prosto i nie zbaczajcie zbytnio z drogi ku wymarzonej sylwetce. Ściskam mocno. Powodzenia Maleńkie.

26 grudnia 2006 , Komentarze (7)

Roku oczywiście. Odkąd człowiek skończył szkołę, te lata tak szybko lecą. Kiedyś czekało się na ferie, wakacje, święta. Teraz jak się tylko obejrzeć już jest nowy rok. Dobra koniec filozofii.

Święta właśnie minęły. Oczywiście przedświąteczne przygotowania dopadły i mnie, jakby inaczej. Ledwie przeżyłam, ale się udało. Kocham to świąteczne zmęczenie. Poważnie. Uwielbiam siadać do stołu z poczuciem dobrze spędzonej misji. Co do stołu to na wagę nawet nie wchodzę. Po co sobie psuć nastrój. Jest 75,6 i tak ma zostać. Przecież ta „odrobinka” dobrego jedzonka nie wpłynęła ujemnie na moje samopoczucie i co jak co w święta odmawiać sobie nie zamierzałam. Nie mam duszy katorżnika. Nie dołuję się rzeczami zbędnymi. Życie jest zbyt krótkie, a w moich planowanych 200 latach nie ma miejsca na takie bzdety, jakie martwienie się o występki jedzeniowe. Jestem szczęśliwa. I nie zamierzam tego zmieniać. Odchudzam się oczywiście dalej. Jakżeby inaczej. Poczyniłam nawet pewne kroki – 57 minut nieprzerwanej jazdy na rowerku na przykład.

Maleńkie życzę Wam, abyście z jeszcze większym zapałem przystąpiły do Waszych zapasów z wagą. I nakazuje do końca roku macie być uśmiechnięte i zadowolone z siebie. Tylko tak należy kończyć stary rok. Uszy do góry.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.