Dziś poznacie Marzenkę. Taką romantyczno – melancholijną duszyczkę. To będzie jeszcze cięższe niż Maruda, bo we mnie ani kszty tych uczuć. Ale obiecuję, że się postaram. Dziewczynki nie martwcie się. Ja czuję się dobrze, rozdwojenia osobowości nie mam. Zaczyna mnie bawić patrzenie na swoje życie z innego punktu odniesienia. I o Was dba, żebyście trochę rozrywki miały i nie musiały czytać wciąż tego samego. Taka wspaniałomyślne jestem. Co do Spakowskiego, porównanie zdecydowanie na wyrost, ale radochę mi sprawiło ogromną, bo to mój mistrz nad mistrze. Ale wracając do Marzenki
W nocy dźwięk deszczu stukającego w okno nastroił mnie lirycznie. Wiersz Staffa „Deszcz jesienny” tyle razy czytany, kochany i zapłakany. Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło. Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło. Tak długo już czekam. I wciąż mam nadzieję, ze gdzieś tam jest on i szuka mnie. Mój rycerz na białym koniu A O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, Dżdżu krople padają i tłuką w me okno... A ja ciągle sama. Gdzie moje drugie ja, gdzie moje kochanie.
Rano miałam ogromne problemy ze wstawaniem. Dlaczego człowiek codziennie rano musi iść do pracy. Dlaczego nikt nie chce zrozumieć, że są ważniejsze sprawy niż tylko praca, ze nie liczy się tylko to co przyziemne. Przecież znacznie ważniejsze są sprawy duchowe. To jak się traktuje swoje wewnętrzne ja, to co dostrzega nasze trzecie oko, intuicja. Np. takie banalne śniadanie co ono jest warte w porównanie z hekasmetrem w Iliadzie. Chociaż i z takich dwóch kanapkach z serkiem twarogowym, pomidorkiem i ogóreczkiem można oczywiście stworzyć dzieło, ale czy będzie ono w stanie dorównać wielkim mistrzom.
Do pracy doszłam prawie na czas. No bo banalnego 60 minutowego spóźnienia chyba nikt nie bierze poważnie. Deszcz niestety już nie padał. Ale za to panowała mglista jesienna pogoda. Taka odpowiednia do mojego dzisiejszego nieco melancholijnego nastroju. Na szczęście dziś nie musiałam pisać żadnych sprawozdań. Zajęłam się sztuką. Taką przez maleńkie s. Może nie jest to zbyt godne zajęcie, ale lepsze malowanie cyferek niż się z nimi użeranie w rozliczeniach. Dzięki temu mogłam sobie spokojnie wyobrażać tego mojego mena, nadczłowiek, który przyjdzie i wyzwoli mnie z tego miejsca i czasu. Porwie mnie do swojego zamku (ale koniecznie z nowoczesnym wyposażeniem) i będziemy przez lata oddawać się namiętności. Będziemy zawsze młodzi, szczęśliwi i zakochani. Wyobraźnia podsuwała mi różne warianty, nawet te przy których zawsze się czerwienię.
Nadszedł czas wyjścia. Jak zwykle musiałam się udać do szefa, który wciąż się rehabilituje w szpitalu. Na szczęście większych uwag co do mojej działalności dzisiejszej nie miał. Wracając wstąpiłam po ananasa na sałatkę. Jak pomyśle ile krain musiał on przewędrować zanim trafił do mojego sklepu, ile rąk go dotykało to aż ciarki mnie przechodzą. A może wśród tych rąk były dłonie mego ukochanego...
Dziś miałam również zajęcia na basenie. Nie cierpię tej chlorowanej wody, tłumów i specyficznego „zapaszku”. Wolałabym poleżeć przykryta cieplutkim kocem ze szklanką kawy i książką z serii „nie chowaj przed żoną, bo i tak sobie kupi nową”. Ale na basenie pracuje ratownik jak marzenie. To właściwie dla niego nauczyłam się pływać, to dla niego chodzę tak często na zajęcia. Dziś zwrócił na mnie uwagę. Uśmiechnął się powiedział „dzień dobry, co słychać? Dziś z grupą? Wyobrażacie sobie zwrócił na mnie uwagę. Spojrzał i nawet uśmiechnął się. Warto było odpuścić ten romans.
Wróciłam do domu, czekała na mnie ta sałatka. Ale czy jedzenie jest ważne w obliczu TAKIEGO wydarzenia. I kochane Vitaliki tyle wpisów uczyniły. Takie słodkie są te dziewczyny. I tak mnie dobrze rozumieją.
Jestem twarda i mocna. Przecież ćwiczę już 11 dzień ten kaloryferek. Dam sobie radę. Będę jak bohaterka moich ulubionych powieści. DAM RADĘ
To mój dzisiejszy dzień. Wszystkie zdarzenia są prawdziwe. Z wyjątkiem ratownika. Owszem pracują fajne chłopaki, ale żeby któryś budził we mnie jakieś uczucia. Ale sami rozumiecie, ze jakoś musiałam wybrnąć z tym basen. No bo jak taka Marzenka miałaby się zmobilizować do wysiłku. Osobiście to lepiej podoba mi się Marudę. Jutro przygotujcie się na Hipolitkę Hipochondryk. Ta będzie dobra, bo duże doświadczenie w tej kwestii mam
Ach w związku z tym, ze to pamiętnik odchudzania miał być to ponadto co wyżej skubnęłam jeszcze 2 jabłka, rogalik z dżemem, rosół z makaronem, 4 kawałki chleba z żółtym serem i kefir. I trochę piłam.