Śniadanie: kanapka z salami, ogórkiem konserwowym i serem.
Lunch: pulpety w sosie pomidorowym i makaron konjak.
Obiad: cannelloni nadziewane puree z dyni i szpinakiem.
Poza tym 2 kawałki domowego cytrynowego ciasta cukiniowego i lód.
Mam problemy ze stopą i w poniedziałek chyba znowu udam się do lekarza. Ostatnio w sumie nic innego nie robię, tylko latam z jednej przychodni do drugiej. Jak nie urok to sraczka. Źle też przez to wszystko śpię, tak że jestem jeszcze niewyspana i zła. Plus zbliża mi się okres. Nic, tylko sobie w łeb strzelić.
Dziś jedzeniowo tak sobie i praktycznie nie miałam ruchu. Skończyłam pracę dopiero o 20:00 zamiast o 15:00, nie wiedziałam, że audiencja u szefa tak się przeciągnie. Jutro sobie odbiję, wyjdę wcześniej. Ogólnie dzień mimo wszystko na plus, nie nażarłam się.
Dziś znów wróciłam z pracy 2 h później, niż planowałam. Jestem wykończona, boli mnie głowa, a dodatku przez tego łysego skurwiela w pełni prawie nie spałam. Poza tym mam okres, a jutro jest dopiero czwartek... 😭
W pracy byłam po prostu wściekła. Już po południu widziałam, że nie wyjdziemy na czas, ale bez przesady... Tym bardziej, że i tak wiadomo było, że niczego nie załatwimy, a siedzieć trzeba było. Czasem szczerze nienawidzę tej pracy.
Fotomenu, z którego jestem wybitnie niezadowolona. Znów zero warzyw...
Śniadanie: owsianka kokosowa z kuleczkami proteinowymi.
Przekąska: jogurtowiec i jabłko.
Lunch: pierogi z kapustą i grzybami oraz szpinakiem. Gotowce, ale bez dodatków czy smażenia.
Obiadokolacja: zapiekanka z tortellini. Nawet się jej nie starałam jakoś ładnie ułożyć. Pękała mi głowa i byłam glodna jak... Ale była pyszna.
Na jutro chociaż planuję jakieś warzywa... Do pracy a i sałatkę do domu, nie wiem tylko, kiedy niby mam ją przygotować. Teraz na pewno nie, nie mam siły. A kto wie, kiedy jutro wrócę...
Mam jeszcze w planie poćwiczyć, ale jak mi ta głowa nie przejdzie, to chyba nic z tego.
Dzisiejszy dzień był już trochę lepszy. W pracy nadal pytam sama siebie: WFT???, mam ostatnio spore problemy z ogarnięciem się. I w ogóle czegokolwiek. Brakuje mi na wszystko czasu, przechodzę nieprzygotowana na zajęcia, przestałam robić kurs, na którym tak mi zależało... Nie mam po prostu siły.
Dzisiejsze fotomenu.
Śniadanie: owsianka bananowa z orzechami.
Przekąska: jogurtowiec i jabłko.
Lunch: ryż z warzywami i masłem orzechowym.
Obiadokolacja: krokiety ziemniaczane, wege kiełbaski, cukinia w lekkim sosie serowym.
I 10 minut na orbitreku, więcej nie dałam rady. Zaraz zresztą idę spać, znowu ledwo zipię.
Woda - trochę ponad litr, w porywach 1,5, tak że dupy nie urywa. Cóż, jutro też jest dzień...
Dzisiejszy dzień zaliczam do tych „do dupy”. W pracy minął mi zupełnie bez sensu, a na koniec pokłóciłam sie z mamą. Aż się rozpłakałam w drodze do domu, na szczęście teraz trochę mi przeszło. Nienawidzę takich dni.
Rano się zważyłam i oczywiście kilkudniowe żarcie jak koń odbiło się na wadze. Przybyło mi co prawda „tylko” 100g, ale i tak jestem zła. Mogło być o co najmniej kilogram mniej... W dodatku cały czas odczuwam nawet nie tyle głód, co ochotę na jedzenie. Drażni mnie to. Wszystko mnie ostatnio drażni, jestem smutna, znowu mam taką fatalną fazę...
Zastanawiam się, czy nie wrócić do terapii, ale nie wiem, czy mam na nią obecnie siłę. Zobaczę. Zresztą trochę szkoda mi kasy.
Dzisiejsze fotomenu.
Śniadanie: jagodowa owsianka z orzechami.
Przekąska: jogurtowiec, jabłko.
Lunch: ryż z warzywami, curry i masłem orzechowym. Zapomniałam zrobić zdjęcie. 😱
Obiadokolacja: krokiety ziemniaczane, drugie pół udka, sałatka.
Przekąska: pudding proteinowy.
Jestem nieprzytomna ze zmęczenia, idę spać. A jest dopiero poniedziałek... 😑
Wczoraj było trochę lepiej... Chociaż w sumie nie. Na obiad była domowa pizza, na pewno mnóstwo kcal, chociaż zjadłam tylko 2 kawałki, ale wieczorem nadrobiłam czekoladkami. 😏
Za to dziś wróciłam na dobre tory. Jutro normalnie się zważę, żeby nie było. Jestem zła, ale i szczęśliwa, że nie porzuciłam zamiaru.
Fotomenu (niepełne).
Wczoraj:
Śniadanie: feta, pomidorki, bazylia i kanapka z piątku, której nie zjadłam w pracy.
Potem oczywiście coś słodkiego:
Później domowa pizza, ale nie robiłam zdjęcia i cukierki, ciastka... Szkoda.
Dziś:
Śniadanie: omlet z szynką z kurczaka, pieczarkami, cebulą, serem i ketchupem - zjadłam pół i bułeczka z makiem.
Obiad: pół pieczonego udka z kurczaka (drugie pół na jutro), sałatka z ogórka kiszonego i pomidora, mlinci.
Przekąska: dietetyczny jogurtowiec z owocami (zjadłam dwa kawałki).
...pominę milczeniem. Porażka na całej linii. W czwartek, nie wiem nawet dlaczego, nagle miałam napad na słodkie, i to jeszcze w pracy. Dosłownie nie mogłam wytrzymać i co chwilę podżerałam czekoladę. Po powrocie do domu natomiast zjadłam dwa kawałki tłustego ciasta.
Za to wczoraj to już w ogóle popłynęłam. W pracy zaserwowali nam śniadanie składające się głównie z różnego rodzaju bułek, w tym słodkich. Więc rano w domu zjadłam kromkę chleba z serem i salami (taką małą, kwadratową), potem w pracy jakąś długą bułę z czymś tam i zapiekanym serem, croissanta z czekoladą, jeszcze jedną kanapkę z domu i słodką bułkę z orzechami. W domu obiad (znów fail, zupełnie mi nie smakowało domowe chili sin carne, wegańskie mielone jest ohydne), znów dwa kawałki ciasta i pół małej paczki chipsów z soczewicy. Brak słów.
Dzisiaj chyba już mi przeszło. Szykuje się zresztą sporo pracy, więc będę miała szansę to spalić i chociaż nie przytyć. Nadal mam motywację i ochotę, a takie dni... No cóż, po prostu będą się zdarzały, trzeba się z tym pogodzić. Ważne, żeby wrócić na dobre tory, a ja właśnie wracam. 😊
Jest dopiero środa, a ja już ledwo zipię. Niby praca biurowa, niby niefizyczna, ale za to psychicznie jestem wrakiem tydzień w tydzień. 😂 Jedyne, co dobre, to że dzięki tej pracy w miarę regularnie jem, nie podjadam też raczej między posiłkami, chociaż pokus nie brakuje, ostatnio codziennie ktoś ma urodziny i przynosi ciasta, torty, wypieki... 😋 Trzymam się dzielnie i nie ruszam, ale ile mnie to kosztuje... 😂
Obiadokolacja: wege kotlety z kapusty kiszonej i wędzonego tofu (u mnie była wege kiełbaska, bo tofu nie dostałam), puree, sałatka i bardzo niefotogeniczny ogór.
Do tego 15 minut orbiego.
Dzisiaj:
Śniadanie: malinowa owsianka z jagodami goji.
Przekąska: ogórek małosolny, rzodkiewki.
Lunch: domowe polenta cakes z papryką i warzywa na patelnię.
Obiadokolacja: zupa szaparagowa, kotlety z wczoraj, ryż z quinoą, marynowane pieczarki i zielona sałata.
Może zjem później jeszcze jabłko. W ogóle mam fatalne światło w jadalni i nie podobają mi się zdjęcia, no ale cóż...
Dziś też planuję orbiego, a na razie lecę gotować, bo jutro późno wrócimy i na pewno już mi się nie będzie chciało.
Aha, bilans wodny ostatnio coraz lepiej, w pracy woada co najmniej 1,5 l wody/herbat ziołowych.