Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 397674
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 marca 2012 , Komentarze (5)

...wygląda zacnie, nie? ;) Pewnie i tak wiecie, o co chodzi, bo spora grupa dziewczyn pisze "szyfrem". No, ale stworzyłam sobie i dumna jestem nad wyraz, o! ;)

 

Dieta jakoś leci. Wczoraj wieczorem chodziłam po ścianach co prawda, bo głodna byłam najnormalniej w świecie, ale też dzielna - nie zeżarłam nic ponad zaplanowaną ilość***. A nie, przepraszam - zeżarłam. Wypiłam znaczy. Codziennie piję kawę z mlekiem i z odrobiną śmietanki. Albo dwie, ale to już nie codziennie ;) I nie wliczam tego w dietę, tak jak ostatnio, kiedy rezygnowałam z czegoś, żeby się zmieścić w przyznanej mi "puli kalorii".

Tak się teraz zastanawiam - czy naprawdę byłam głodna wczoraj, czy to może jednak był głód z czaszki. Ostatnimi czasy duuuuużo myślę, analizuję i roztrząsam. Co prawda zawsze tak miałam, ale odkąd poszłam na terapię, to mam wrażenie, że rozmyślam z sensem a nie depresyjnie. Ju noł łot aj min? :)

 

Z nowości Vitaliowych zaskoczyła mnie Vitamotywacja. Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, więc nie mogłam sobie wyrobić oczekiwań :) Może i dobrze, bo "weszłam w to" bez nastawienia jakiegokolwiek, więc trudno się było rozczarować - można się było jedynie zdziwić pozytywnie ;) Zdecydowałam się, że chcę otrzymywać zadania od psychologa - w pracy nad sobą mi to nie zaszkodzi - i chyba dobrze. Przy drugim zadaniu mam już problem, napisałam nawet do Pani Ani i teraz czekam na odpowiedź... Odkryłam - po raz drugi, ale tym razem bardziej namacalnie o dobitnie - że jedzenie jest dla mnie formą nagrody. Dlaczego bardzo namacalnie odkryłam? Bo nie umiem wymyślić dla siebie żadnej innej nagrody, niż jedzenie... Zakup ciucha mnie gila (nie lubię chodzić na zakupy ciuchowe...), spotkanie z przyjaciółmi albo pójście do fryzjera jest normalnym zachowaniem a nie nagrodą, skok na bungee to raczej byłaby kara - no dramat! :) Na razie wpisałam sobie masaż relaksacyjny (który i tak miałam w planach...) i nowy opalacz (który muszę kupić przed wyjazdem na wakacje). Żadne to nagrody, kurza twarz. No mało kreatywna jestem, mało ;) Brakuje mi trzech nagród :P Wpisałabym sobie chemicznego, sałatkę owocową i lody - ale chyba nie bardzo można :D:D:D  No nic to - postaram się może spojrzeć na temat nagradzania się pod innym kątem albo pogadam o tym z Leną - bo też mi się nasunęło kilka przemyśleń... ;)

 

Co do funkcji spełnianej przez jedzenie, to dotarło do mnie jakiś czas temu, że jest ich wiele. Na pewno nie odkryłam Ameryki, ale dla mnie to było epokowe odkrycie :)

 

 

Jedzenie:

1. Zaspokojenie głodu (biologia, czysta biologia ;)

2. Forma nagrody

3. Pocieszacz

4. Zapełniacz czasu (jem z nudów...)

5. Sposób na przyjemne spędzenie czasu (inny wydźwięk, niż to powyżej) - gotowanie / jedzenie z przyjaciółmi / rodziną, czyli nawiązywanie relacji zacieśnianie więzów

6. Wyrażanie pozytywnych uczuć - podobne do powyższego, ale jednak nieco inne (upichcenie króliczka/golonki/żurku dla Męża tudzież pomidorowej/rosołu dla Zochacza tudzież ziemniaczków/makaronu dla Wojtuli tudzież FURY żarcia dla gości (bo ich przecież lubię i chcę ugościć jak najlepiej!!!) tudzież obdarowanie lubianej osoby czekoladkami, tak bez powodu) - dzięki LondonCity :)

7. Miernik "wygrana/przegrana" w zapasach z własnymi słabościami

8. Kara albo brak nagrody

 

Co pominęłam?

 

No, wlazłam na chwilę a skończyło się jak? Jak zwykle ;)

 

Buziaki czwartkowe :)

 

PS. W domu choróbsko - i Wojtuś i Zosia i ja... Fok fok fok... Maciek ocalał - albo ma tylko odroczenie wyroku. Fok fok fok...

 

Edit (specjalnie dla Kilarki :P)

4/91 - czwarty z dziewięćdziesięciojednodniowej diety

-0,7 - spadek w kg od początku diety

 

 ______________________________________________

 

***Co nie znaczy, że nie wymieniałam sobie posiłków ;)

7 marca 2012 , Komentarze (6)

...czyli co mi w głowie się kłębi podczas przemyśleń po terapii a podczas porannych wyścigów z czasem w łazience.

 

Grycanki pojawiły się chyba nagle. Przynajmniej dla mnie nagle. Wlazłam na Pudla  i dostałam w ryj zdjęciem. Jednym i drugim. I ósmym. I ebernastym. W pierwszej chwili uwierzyć nie mogłam i miałam myśli jak 99% czytelników Pudelka - sądząc po ich komentarzach - jak można się pokazywać w takim stroju, z tyloma kilogramami pod ciuchem??? A później włączyłam samodzielne myślenie. Fakt - żadna z pań szczupła nie jest. Córki - na moje oko - mają nadwagę, jak nie otyłość. Mama jest najszczuplejsza z nich wszystkich, ale i tak pełna krągłości kobieta. No i co z tego??? To, że nie poddały się wszechobecnej presji bycia szczupłą/chudą/anorektyczną uczyniło z nich od razu osoby, które "promują nadwagę". Gdzie ta promocja, ja się pytam? W tym, że nie posypały głowy popiołem tylko wyszły do ludzi, lansują się i mają odwagę bronić swoich przekonań, że chude nie równa się piękne? Większość internautów nie wierzy, że one rzeczywiście mogą nie mieć problemu ze swoją tuszą. Na początku też nie wierzyłam - w świecie, gdzie moda tworzona jest nie dla prawdziwych kobiet a chudych drabin bez piersi, tyłka i (o zgrozo!!!) brzucha - wydawało mi się to po prostu niemożliwe. Uznałam, że to, że nie mogą schudnąć maskują postawą "jestem gruba i piękna - i dobrze mi z tym". Ale czy aby na pewno jest to poza? A jeśli one naprawdę są pogodzone ze sobą, mają w dupie konwenanse? Tylko im mogę zazdrościć. Ja nie umiem się pogodzić z tym, że mi brzuch wystaje i jest to jeden z poważniejszych moich kompleksów. I po co? :) Nie potrafię siebie zaakceptować, bo wciąż mi dzwoni w głowie "powinnam schudnąć, powinnam wyglądać szczupło, powinnam wyglądać bosko, powinnam być idealna, powinnam...".

 

I tu przechodzę do drugiego zagadnienia, ściśle z Paniami G. powiązanego - oczekiwań społecznych. Sami sobie ustaliliśmy kanon piękna - który wcale piękny być nie musi. To, że mi się podoba (bo mi się podoba!) chude, nie oznacza, że jest to piękne. Dla Pań G. najwidoczniej nie jest - przynajmniej z tego, co deklarują publicznie. I jeśli tak rzeczywiście myślą - a nie jest to poza - to chwała im za to, że mówią to głośno. Osobiście dało mi to mocno do myślenia i odkryłam, że ja też tak chcę! Chcę zmienić postrzeganie piękna. Polubić swoje krągłości (żeby mi jeszcze ten tłuszcz w cycki szedł a nie w brzuch... :P), przestać się wstydzić, przestać się katować dietami, przestać mieć wyrzuty sumienia po jedzeniu, przestać się nie lubić za to, jak wyglądam - zaakceptować się po prostu. Zaakceptować też fakt, że po ciążach ciało się zmienia, że brzuch pozostanie zwisający, bo mam za dużo skóry (niezależnie od ilości tkanki tłuszczowej pod nią) - i mogę się tej skóry pozbyć jeno operacyjnie. Że piersi już nigdy "nie wrócą na swoje miejsce", bo jeśli by miały wrócić, już by tak było (niektórym wracają, szlag by was trafił :P:P:P). Nie dać się zwariować i nie "wracać do formy sprzed ciąży" w dwa tygodnie - ja wróciłam "do formy", bo się uparłam, zaparłam i zaplułam niemal. Tylko jakim kosztem - i nie mówię tu nawet o wyrzeczeniach fizycznych, nie. Mówię o koszcie psychicznym i emocjonalnym. Nie chcę popadać oczywiście ze skrajności w skrajność (z anorektycznych zapędów do uwielbienia siebie z BMI równym np. 32), nie - znaleźć złoty środek.

Co do Pań G. - moim zdaniem schudnąć nieco rzeczywiście powinny, ale córki - zwłaszcza ta córa z blond włosami / siateczką na głowie

(zdjęcie pobrałam z Pudelka). I nie chodzi tu o względy estetyczne (chociaż przyznam, że mi się też po prostu nie podoba), ale o zdrowotne - bo widać, że jest otyła. A otyłość niezdrowa jest (ale: anoreksja takoż ;P). Czarnula też by mogła nieco zrzucić - ale u niej to chyba rzeczywiście względy nie zdrowotne a ustalony kanon piękna wchodzi w grę. Matka jest piękna, kobieca - przy kości, fakt. Mogłaby schudnąć? Mogłaby, bo ma z czego. Ale skoro dobrze się czuje we własnym ciele - to nie krytykować jej, Kochani - tylko zazdrościć należy :)

 

I trzecia rzecz. Znów powiązana z powyższymi. Popatrzcie - tyle osób jest na diecie, ćwiczy, rzeczywiście nie podjada, naprawdę się pilnuje i co?*** I nie osiąga swojego ideału. Czyli co - jeszcze bardziej się katować? A gdy w końcu osiągnę cel? Co dalej - dietować/ćwiczyć/pilnować się aż do usranej śmierci, żeby zachować wygląd modelki? Czy znów przytyć? No właśnie - dlaczego się tyje? Czy może to ideał jest nie do osiągnięcia bez katowania się? Czy może natura nas stworzyła takimi NIECHUDYMI? "Moja" waga to 56 kg. Moja wymarzona waga - 53 kg. Albo i mniej. Wiem, że dojdę do 53 kg ale i wiem, że bez wyrzeczeń jej nie utrzymam. No i dylemat... Cholerka, chyba nie umiem precyzyjnie wyrazić tego, o co mi chodzi.

 

Do powyższych przemyśleń skłoniło mnie kilka prostych słów mojej Leny z ostatniej sesji - "a kto pani powiedział, że MUSI się pani odchudzać?". No właśnie kto....?

 

Buziaki śródtygodniowe :)

 

PS. Masaż był. Fajnie, odprężająco, nieco boleśnie - ale wrócę tam na pewno :)

 

_______________________________________________

***Nie mówię o ściemniaczach, którzy przy sto piętnastym chipsie płaczą, że nigdy nie schudną a przecież tak uważają, co jedzą...

6 marca 2012 , Komentarze (13)

...diety dopiero. I wiem, że ponadprogramowo poszła wczoraj rano kawa z mlekiem. I dzisiaj takoż. Ale chleba chrupkiego na drugie śniadanie sobie pożałowałam (bez płaczu, bo płyty paździerzowej nie jadam :P) - bo nie lubię. I co? Startowałam z 59,5 kg a dzisiaj na wadze 59,8 kg. Grrr... No wiem - jak w tytule - wiem. I co z tego, że wiem, jak i tak na wstępie się odechciewa.

 

No nic to - dałam radę cztery razy z V., dam radę i piąty raz :) Ale pożalić się musiałam, bo bym eksplodowała albo by mi uszami wyciekło ;)

 

Buziaki wtorkowe.

 

PS. Mam w planach udać się dzisiaj do Aquaparku na masaż tajski . Nigdy nie byłam na takim masażu, zobaczymy :)


___________________________________________________

***migotka69 - mam zamiar dzisiaj iść na pocztę, koperta już zaadresowana :)

5 marca 2012 , Komentarze (3)

...Thermal Pro, chyba z pół opakowania. Przestał mi służyć - siedzę i mnie telepie :( Więcej nie wezmę. Żałuję wielce, bo zazwyczaj mi pomagał... Wyrzucić mi szkoda a zostawić w domu/pracy nie chcę, bo mnie będzie korcić.

 

Jeśli ktoś chętny - proszę o info.


Mam chętnego, wpis "zdeczka" nieaktualny ;)

5 marca 2012 , Komentarze (6)

...dietę zaczynam OD PONIEDZIAŁKU ;) Od dzisiaj znaczy...

 

Rozpoczęłam z przytupem - od niekartkowej kawy z ponadprogramowym mlekiem. W ogóle motywację mam mocno poniżej mojej średniej - "siedem gram ryżu i ani ziarenka mniej", tym razem mnie chyba nie dotyczy. Jak nie ja... No, ale jakieś wytłumaczenie (w razie niepowodzenia) będę mieć - "motywację miałam do rzyci". Ale prawda taka, że motywacja rzeczywiście leży. I kwiczy. Gdybym tylko w domu nie miała tych wielkich, niekłamiących luster, gdyby tylko moje spodnie były bardziej rozciągliwe, to pewnie bym olała to wszystko i nie wygłupiała się z odchudzaniem. W ogóle to mam kilka refleksji dotyczących odchudzania, natury i Grycanek. Się podzielę, a jakże :)

 

Trzymajcie kciuki!

2 marca 2012 , Komentarze (1)

...w postaci piramidy ;) No niestety - w sieci obrazka drabiniastego nie znalazłam, tylko to - wybrzydzać nie będę.


Wymyślił (albo ładnie opisał ;)) to Ron Potter-Efron w książce "Życie ze złością". Trafiłam na książkę w cholerę czasu temu - jeszcze w liceum*** I wciągnęło mnie. I zapamiętałam sobie, że ktoś ładnie opisał łańcuch złości. Po czym wyparłam, że złość istnieje - "przecież grzeczne dziewczynki / porządne kobiety się nie złoszczą...". A teraz odkrywam na nowo :) Chyba nadszedł i dla mnie ten czas, że chcę coś zmienić w swoim życiu, postępowaniu i relacjach.

Buziaki sobotnie! :)

 

____________________________________________________

*** Siostra studiowała wtedy psychologię a ja jej podbierałam czasem różne książki ;)

1 marca 2012 , Komentarze (9)

...jasne! Nie posiadam czegoś takiego. Dlatego zrobiłam sobie chwilę przerwy w pracy :|

 

Zaległe:

1. Czwarty mechanizm - pisanie bloga tudzież papierowych notatek w moim świętym kajeciku, po spotkaniach z Leną. Działa - na poukładanie sobie w głowie i tym samym na zrozumienie i tym samym na uspokojenie i tym samym na lepsze życie :)

2. Piąty mechanizm (ten silnie skorelowany z czwartym) - to żartowanie sobie. Z siebie, z sytuacji, z innych. A jako że w każdym żarcie odrobina prawdy ponoć jest - można powiedzieć czasem i niewygodne rzeczy. "Kujonem jest się całe życie", "nikt tego nie zrobi tak dobrze, jak ja", "jestem blondynką, he he, robię głupoty", "teraz jestem ruda i nawet nie mam na co zwalić". I w taki żartobliwy sposób piszę na V., takiego mam stajla. Żartuję z siebie, bo MI wolno :) Żartuję z innych - o ile wiem, że mogę. Ale granica jest cienka, można się sparzyć. Inni żartują ze mnie i dla mnie jest ok, pod warunkiem, że potrafią także drzeć łacha z samych siebie***

 

Nowe:

1. Mam / miałam zapalenie ucha - trąbka słuchowa jest / była opuchnięta i sklejona. Pani doktor mówiła, że wg niej jest jeszcze zapalenie ucha środkowego (dlatego mnie pewnie boli, trąbka może nie boleć). Zeżarłam kolejny antybiotyk, ale mam wrażenie, że i tak nie zadziałał...  Doktor zrobiła mi przy okazji audiogram - dalej kicha, nic się nie poprawiło od ostatniego razu. Mam niedosłuch rzędu 40% :( Jej zdaniem to otoskleroza (poprzednia lekarka też tak mówiła) - czyli twardnienie (kostnienie) tych wszystkich chrząsteczek i kosteczek w uchu. Sugeruje mi operację... Dostałam też skierowanie na trzy badania - dwa zrobiłam, wynika z nich, że otoskleroza jest bardzo prawdopodobna.

2. Monsz wyjechane miał - od poniedziałku do środy. Ciężko z dwójka maluchów samej. Podziwiam wszystkie samotne mamy!

3. We wtorek było zebranie rodziców w przedszkolu. Jednak przedszkole jako "firma") to inny świat, inna bajka, inne realia :)

4. Bywam nieszczęśliwa ostatnio. Wiem dlaczego. Czasem nie wiem. Ponoć normalne w procesie terapii. Zajadam...

5. Spojrzałam dzisiaj na siebie znienacka, w lustrze w garderobie... Wykupiłam Vitalekką  :)

 

Buziaki marcowe!

___________________________________________________

*** Mam kolegę, który nabija się ze wszystkich dookoła, ale sam jest BOSKI. Obraził się na mnie w zeszły piątek, bo mu powiedziałam, że jest złośliwy. No był, nie tylko moja to opinia. Powstała rysa na obrazie "idealny kumpel" - i rezultat jest taki, że do dzisiaj prawie ze mną gada , tylko w sprawach służbowych:) Nie dość, że był złośliwy, to jeszcze kłamał (ale sam chyba bardzo mocno wierzył, w to, co mówił) a później strzelił focha i skrzywdzony wielce, biedny miś... Dobrze, że chodzę do Leny, bo kiedyś bym się przejęła i jeszcze zaczęła przepraszać - a teraz to mnie to trochę złości, trochę śmieszy a trochę mi go szkoda, bo dos-ko-na-le znam mechanizm, który u niego zadziałał...

21 lutego 2012 , Komentarze (8)

...albo piąty - jeśli pisanie na V. (albo tradycyjnie w kajeciku ;)) też podpiąć pod sposoby radzenia sobie z życiem (stresem znaczy ;)) - bardzo silnie skorelowany z pisaniem właśnie. Wrócę tu i się powymądrzam, pouzewnętrzniam i poukładam - gdy będę miała chwilkę luzu :)

 

Buziaki!


PS. Piję chemiczne znowuż, durna ja :\


16 lutego 2012 , Komentarze (19)

...Wojtuś skończył rok, Zosia już zdrowa (tfu tfu), Mietek nie wrócił, Antoś zodważniał - tyle w skrócie.

 

W mniejszym skrócie (już ja siebie znam - skrót toto nie będzie... ;))

1. Maciuś trafił do szpitala w niedzielę rano - wyrostek wycięli mu w poniedziałek wieczorem. Czekano tak długo, bo lekarze nie byli pewni, czy to rzeczywiście wyrostek. A "w międzyczasie" zdążyło się już zrobić zapalenie otrzewnej. No czad... Dzisiaj już wrócił do domu. Z antybiotykiem, zastrzykami do samodzielnej iniekcji i rzeźnickimi  przeciwbólami pt Zaldiar .

 

2. Jestem na L4 - poszłam, bo nie dałam rady. Mam zapalenie gardła, krtani i tchawicy oraz "jeszcze czyste oskrzela". Pani doktor wyraźnie mi powiedziała, że jeśli nie zadbam o siebie, to skończę z zapaleniem oskrzeli właśnie. Ewentualnie zatok - do wyboru ;) Wczoraj umierałam - tak chora nie byłam od czasów dzieciństwa. Nawet antybiotyk dostałam. I go używam... Ma-sak-ra!!!

 

3. Urodziny Wojtusia - roczek - świętowaliśmy w niedzielę (niestety, bez Maćka). Był tort, baloniki, serpentyny, fura żarcia i korona dla Wojtusia - pomysłu Zosi (wykonanie moje). Zosia też miała swoją koronę... ;) Wszystko się udało - I hope. W każdym razie - i Wojtuś i Zosia i ja byliśmy zadowoleni :)

 

4. Zosia cały zeszły tydzień spędziła w domu. Z czego środę i czwartek ze mną, bo Natalka się pochorowała i odmówiła współpracy. Wzięłam dwa dni opieki nad dzieckiem i wcieliłam się w rolę domestic hen  Podziwiam babki, które to potrafią i jeszcze lubią. Ja potrafię, owszem - ale jakim kosztem! ...nie dla mnie taki styl życia, nie dla mnie.

 

5. Mietka niet. Ponoć się pojawia na drugim końcu Wiczlina. I mam nadzieję, że to on. I mam nadzieję, że dobrze mu się wiedzie. I mam nadzieję, że kiedyś do nas wróci.

 

6. Antoś zaczął złazić na dół coraz częściej nawet wtedy, kiedy są u nas goście. Włazi na kolana domownikom. I niektórym gościom nawet! Domaga się głaskania, miziania, froterowania, zabawy, zainteresowania i czułości. Nie ten sam kot... Nie wiem, czy tęskni za Mieciem - ale na pewno brakuje mu towarzystwa.

 

No, tyle w drugim skrócie :)

 

Z rzeczy nieobjętych skrótem to napiszę jedynie o moich mechanizmach radzenia sobie ze stresem. A raczej nieradzenia. No, w każdym razie - reakcji na stres. To, że będę chora, wiedziałam już w niedzielę wieczorem - po akcji wyrostkowej Maćka i po imprezie z okazji roczku Wojtusia. I rzeczywiście, w poniedziałek zaczęłam zdychać a we wtorek poszłam z gorączką do lekarza. Wczoraj umarłam - co najmniej trzykrotnie - by dzisiaj nieco odżyć.

Pierwszy mechanizm: odchorowywanie. (zwane fachowo ucieczką w chorobę ;)) Stąd tyle wpisów o choróbskach - jak dotąd (bo chcę to zmienić) jest to bardzo ważna sfera życia.

Nocami zjadam jakieś dziwne ilości czekolady. I to takiej, której nie zjadłabym "na trzeźwo", bo mi nie smakuje. Rano znajduję koło łóżka papierki po czekoladowych zającach...

Drugi mechanizm: nocne zajadanie.

Gdy mam np egzamin albo czekam na wyniki badań albo "mam stresa" jakiejkolwiek innej natury - nie jem. Z zapędami anorektycznymi właśnie trafiłam do mojej Leny.

Trzeci mechanizm: odmawianie jedzenia i przesadna kontrola.

Wbrew pozorom mechanizm drugi z trzecim się nie wykluczają - nie, one się uzupełniają. Ścisła kontrola "luzuje się" podczas snu, wstaję (siusiu, nakarmić Wojtasa, sprawdzić, czy aby Mietas się nie zameldował) beztrosko i bezmyślnie zżeram co znajdę, rano to odkrywam i kontrola jest jeszcze bardziej wzmożona. W stanie czuwania, rzecz jasna...

Wszystkie dotychczasowe, powyżej pokazane mechanizmy, które u siebie zaobserwowałam - są do bani. Muszę (i chcę! :)) wypracować coś innego. Chociażby pisanie tutaj - jest doskonałą formą i odreagowania i terapii. Pomaga mi uporządkować zdarzenia, przemyślenia i emocje. A także je w ogóle nazwać po imieniu. Z racji tego, że mam problem z ich diagnozą - to co dopiero z wyrażaniem... :) Np. taki płacz jest u mnie wyrazem całej gamy uczuć: od strachu, lęku, bólu i gniewu po złość, bezradność, irytację i... radość albo wzruszenie. I jednocześnie jest - w moim świecie - pokazaniem słabości. Dlatego płacz jest "fe", dlatego wstydzę się łez - nawet na pogrzebie...

I takich przemyśleń mam furę - ostatnimi czasy nic innego nie robię, tylko choruję, martwię się o bliskich albo myślę. I dlatego brakło mi czasu na V. Ale (zważywszy na terapeutyczną rolę V.) - po raz enty - obiecuję sobie, że będę częściej pisać. I to by było na tyle, jeśli chodzi o "skrótowe pisanie" :P

 

Buziaki czwartkowe chorobowo-kaszlowe ;)

 

PS. Rodzina mi się powiększy! :):):) Nie - nie ja jestem w ciąży, ale blisko :):):)

PS. Założyłam konto na FB. O matulu...

3 lutego 2012 , Komentarze (15)

...a to już tydzień, jak zaginął. Mieliśmy sygnał, że dosyć daleko od nas, ale jeszcze na Wiczlinie, w "miejskiej" budzie pojawił się w zeszły piątek nowy kot. Facet nie dokarmia futrzaków, tylko postawił u siebie budkę, którą dostał od miasta - i sobie chłopaki (i dziewczyny) tam zimują. Maciek był wieczorami kilka razy, ale futrzaki się "rozprysnęły" - przerażone wielce. Mieliśmy nadzieję, że wśród nich jest Mietas. Jednak akcja rozklejania ogłoszeń w na przystankach (tam przyuważył ogłoszenie i ten pan i jego córka) i w sklepach (w najbliższym dla nich sklepie babka mówiła, że widziała podobnego kota w sobotę) coś daje. Pewności nie mamy, czy to w ogóle jest Mieciucho...Od dwóch dni Mietek - o ile to był w ogóle on - przestał się pojawiać w budzie u tamtego kolesia. Albo zamarzł na amen (dzisiaj w nocy było poniżej -22,5 st) albo zeżarły go psy albo znalazł sobie ciepły dom... I na to liczę...


Dzisiaj nawet w naszym biurze (klasy A, qrka, klasy A!!!) jest tak zimno, że siedziałam w kurtce a teraz siedzę w rękawiczkach. No nie da się inaczej, naprawdę. O rachunku za gaz w domu staram się nie myśleć.


Wyniki biopsji odebrałam - wygląda dobrze, zmiany są "cytologicznie łagodne". Chociaż jakiś pozytyw :)


Dalej tyję. Dalej wpierdalam. Dalej chleję chemiczne. Dalej się nie odchudzam. Dalej czekam na zmiłowanie pańskie. Nie wiem, co się ze mną dzieje, NIGDY aż takiego stanu nie miałam. Zbiorę się. Kiedyś. Ważę już niemal 60 kg <- mój punkt graniczny.


W ramach szaleństwa kupiłam sobie zestaw do frenchu   Na huk mi on? Nie wiem. Li i jedynie do szczęścia. Ewentualnie "gdyby coś mi się stało a pani Ania by nie mogła minie przyjąć". Nie żałuję, raz się żyje :) Policzyłam sobie i gdybym chciała kupić samą lampę, żele, pędzelek, gilotynę i inne cosie pojedynczo - wyszło by mnie drożej już w połowie zakupów ;) 


Reasumując: jest rozmemłanie, beznadziejnie i cicha rozpacz z przebłyskami dobrych niusów. Odkąd zaginął Mietas siedzę z płaczem koło tyłka. 


Bez buziaków.


PS. Zosia dalej "dzwoni" do Miecia ;( Antoś dalej nie wychodzi z domu (bałwana się boi, od zeszłej niedzieli - głupek leśny ;)). I tęskni za "bratem", straszliwie tęskni.


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.