Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 397388
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 kwietnia 2010 , Komentarze (23)

...nieusprawiedliwiona. Źle mi. Deprecha obudziła się wraz z wiosną***, podniosła łeb i syczy. Nijak nie mogę jej utłuc, chociaż się staram.

Wrócę tu do Was, bo V. dla mnie ma działanie terapeutyczne. Ale jeszcze nie teraz.

 

Buziaki kwietniowe.


_____________________________________________________________

***Dziwnie jakoś, teraz właśnie powinna chyba zniknąć?

29 marca 2010 , Komentarze (19)

...tak wynika z moich dotychczasowych doświadczeń ;) Żyję, żyję, ale co przeszłam, to moje!

 - przebieranie mokrutkich ciuchów dwukrotnie w ciągu nocy - zaliczone

 - 38,9 stopni w cieniu (bo w nocy) - zaliczone

 - tytułowe charczenie i plucie płuckiem - zaliczone

 - częściowa utrata głosu i gęganie połączone z seksownym altem - zaliczone

 - zapchane wszelkie otwory głowne - uszy, nos, gardło i oczy - zaliczone

 - cichutkie jęki, że "chcę umrzeć" - zaliczone

 

Dawno nie byłam tak chora. Mam wrażenie, że zapaliło mi się wszystko - od zatok przez gardło i krtań, po oskrzela. Pomaleńku się zbieram, już nie gorączkuję, ale słabam, jak kurczak. Zosieńka - na całe szczęście aż tak nie chorowała - też ma się już lepiej :)

 

W ramach qjonowatości, "że co? ja nie dam rady?" oraz "firma beze mnie padnie" poszłam dzisiaj na chwilę do pracy. Chwila zamieniła się w cztery godziny a ja odkryłam, że mam coś wspólnego z drążkiem holowniczym. Głupiam, jak ów wspomniany przed chwilą drążek  No, ale uratowałam firmę - NA PEWNO beze mnie by padła ;) Jutro i pojutrze nie idę, chrzanię. Mam jeszcze dwa dni opieki nad dzieckiem - pochoruję sobie trochę, pobawię się z Zosiakiem i dojdę powoli do siebie.

 

Mój Monsz napalił się na rowery. Hmmm... Można pomyśleć, pewnie. Tylko mam problem - nie potrafię jeździć :) Jako dzieciak jeździłam, a i pewnie (pamiętacie Wigry 3 ? :):):)), ale co z tego? Naprawdę można zapomnieć, jak się to robi - moje ostatnie próby jazdy na rowerze zaowocowały dosyć bolesnym spotkaniem z krzaczorami*** :) No nic to - jeżeli się zdecydujemy, to będę dzielnie donosić z frontu, jak mi idzie. Tudzież jedzie ;) Na razie Maciek ma obiecany*** fotelik dla Zosieńki :D

 

Ćwiczenia brzuchowe - zerowe. Jeno ogólnie "się kręcę". Ale się Księżycówki poprawię, promis. Tylko niechże przestanę charczeć płuckiem ;)

 

Buziaki poniedziałkowe :)

 

PS. Na budowie naprzeciwko (dwie - nico stodołowate, ale ładne -  kamienice ) robią panowie porządki. Pięknie będzie, już jest. Tylko się zastanawiam resztką świadomości - po kij im tam chodniczek, skoro i tak nie mamy ulicy... ;)

_________________________________________________________________________

***Jakiś czas temu pisałam o tym :)

***Od kolegi z pracy, po jego dzieciakach, bo już wyrosły :P

 

26 marca 2010 , Komentarze (9)

...nie, nie kilogramów. Stopni na dworze. W cieniu :) Zochacz odbębnia popołudniowe spanie a ja po cichutku dogorywam. Dobrze, że wzięłam opiekę nad dzieckiem, to przynajmniej mogę sobie pochorować w domu a nie w biurze. Kicham, kaszlę, smarkam i gorączkuję. Szał.

 

Przeprosiłam się dzisiaj ze skakanką - na próbę sobie poskakałam, 100 podskoków. Głupia jestem, jak drążek holowniczy. Zrobiło mi się niedobrze i ciemno przed oczami, taaaa... No, ale wiem, że w domu mam miejsce, w którym mogę sobie poskakać. A i rozbawiłam Zosieńkę, która nadziwić się nie mogła, co to matczysko wyprawia :) Jak się podkuruję, to wrócę i do brzuszków i do skakanki, o!

 

Dieta jest, przypadkiem - nie mam ochoty na żarcie. Wlewam tylko w siebie hektolitry herbaty - zielonej i czarnej ***- z cytryną a czasem i z miodem albo sokiem malinowym. Czyli kalorie organizmowi też dostarczam. Odkryłam także, po raz kolejny, że sok ze świeżo wyciśniętej pomarańczy pomieszany z cytryną zacny jest wielce. Mniam.

 

Za oknami wiosna. Ależ odkrywcza jestem, ło matulu... Cieszy mnie i słońce (chociaż ja jakaś inna jestem i nie lubię, jak mi po gałach świeci, wolę deszcz!) i ciepło - Pani Kałuża dostanie po dupie i schudnie a i od drugiej strony bagno podeschnie i będziemy mieć dojazd. Praktyczna jestem do - przepraszam - wyrzygania, nawet takie "piękne okoliczności przyrody" sobie racjonalizuję. Cóż, może księgowe tak po prostu mają ;)

 

Wiem, co jeszcze chciałam od paru dni napisać, a co mi uciekało. Jedziemy z Maćkiem i Zosieńką do Krakowa, do mojej Babci. Jedna mi tylko została, nie widziała swojej prawnuczki - więc patrząc i racjonalnie i serduchem - trzeba :) Pojedziemy po świętach, nawet urlop wzięliśmy. Szkoda, że domu nie mogę zapakować, żeby Babci pokazać... Wątpię, żeby ona się zdecydowała na podróż do Gdyni, sama mówi, że lata już nie te i odległość jakby z roku na rok się powiększa. Przy okazji odwiedzę swoją Mamę Chrzestną i pierwszą chrześniaczkę - też ich dawno nie widziałam.

 

Zmykam, Kochani, wirusy tudzież bakterie eksterminować. Może - korzystając z tego, że Malonko*** śpi - też się na chwilę położę.

 

Zakaszlane buziaki!

 

_________________________________________________________________________

***Albo ulung. Bez dodatków. Czerwoną gardzę, szkodzi mi. Biała tyż.

***Malonko = Małe Słonko :)

 

24 marca 2010 , Komentarze (11)

...aż się serce kraje. Kaszle aż do odruchów wymiotnych i dusi się od kataru - co oznacza dla niej (i dla nas też...) raczej mniej snu w nocy, niż więcej. Byłam z nią dzisiaj u lekarza (nie u swojej pani doktor, tylko poleciałam z samego rana - i dostałam od tej lekarki opr: "No że też pani nie mogła poczekać do 12!" No nie mogłam, kurza morda, nie mogłam...) - jest jakaś cyt."aktywność w oskrzelach", czyli to, czego się obawiałam. Ale - co mi się osobiście bardzo podoba - Zosiek nie dostała antybiotyku a Bactrim. Plus dwa syropy na kaszel - jeden rzeźnicki (po przeczytaniu ulotki bałam się go podać bez konsultacji z lekarzem) a drugi łagodzący, homeopatyczny. Ja z kolei dostałam tydzień opieki nad dzieckiem. Plusy: pobędę z Zosieńką, sama się podkuruję, Natalia się wyleczy (bo ostatnio prycha, więc dwa dni to na pewno dam jej wolne), nie będę mieć problemu z opieką dla Zosi w przypadku choroby Natalii. Moja Mamusia chora (drugi albo trzeci antybiotyk), Tatuś też (j.w.), Teściuffka też! Jakieś gówno krąży i rozkłada ludzi... Minusy: zaległości w pracy i mniejsza kasa, bo ten czas jest płatny 80%. Cóż, plusów jest więcej a kasa to nie wszystko :)

 

Byłam dzisiaj w PINBie - zawiozłam dwa brakujące papiery plus pismo z prośbą o przedłużenie terminu złożenia ostatniego papierzyska, od geodety. Wniosek jest taki, że musimy napisać drugie pismo do Polbanku z kolejną prośbą o przesunięcie terminu. odbioru Cóż, taka lajfa. Kwiatka dziękczynnego do Inżynierii Ruchu nie zawiozłam, bo nie zdążyłam - w PINBie na korytarzu czekałam ponad pół godziny i musiałam prosto stamtąd do pracy wracać. Bo teraz jestem w pracy - opiekę nad Zochaczem mam od jutra. A w poniedziałek i tak na chwilę do roboty przybiegnę - analizę płatności wydziergać i pensje puścić ;)

 

Diety brak. Chociaż dojrzałam do pewnych zmian: udaje mi się nie pijać chemicznych codziennie, nie pakuję już tyle słodyczy do paszczy (zamiast czekolady sięgam po jabłko, wiem - też cukry, ale bez tłuszczu ;)), wróciłam do zwyczaju picia dużej ilości herbatek (zielonych głównie, z żywą cytryną) i staram się nie jeść za późno. Chociaż zdarza mi się i w nocy zleźć na dół i szarpnąć kabanosa albo trufelkę, mea culpa.

 

Ćwiczenia, hmmm... Wróciłam do brzuszków, zanim mnie przykurczem szyjnym nie pokarało. Dzisiaj rano w sumie już mogłam znów dziergać, ale. No właśnie - ale :) Noc mieliśmy z Maćkiem w plecy i ani chęci nie miałam na te brzuszki ani przesadnego zapału. Może wieczorem, zobaczę.

 

Dobra, Kochani - ja tu pitu pitu a mogłabym na ten przykład sprawozdania wyszlifować. Bo CIT juz wydziergany, podpisany i nawet przelew przygotowałam, o!

 

Buziaki środowe.

23 marca 2010 , Komentarze (10)

...czyli wersja ludowa. Natchnęło mnie na czerwone szpilki, to musiałam wykombinować, co by tu do nich pasowało. Soł: nie tylko ust korale, ale i prawdziwe korale, czerwone takie, do białej koszuli i dżinsów. I czerwone kolczyki - żeby nie było, też kuleczki, wisienki. Dobrze, że sobie chusty (w róże i z frędzlami) na czaszkę nie założyłam jeszcze. Chociaż mnie korci, bo cosik mi grzywka nie działa, zasłoniłabym... ;) Ale i tak ciśnie mi sie na usta


"Hej-ho! Hej-hu! Ja dziewczę z All-co-nuuuu!  < hołubiec >" 


No co - ludowo, to ludowo, nie? ;)

 

Z szyją lepiej, bez szaliczka latam, całkiem przyzwoicie mogę kręcić głową - źle nie jest. Za to Zochacz nieco gorzej - kaszel się jej zaczął. Jeżeli nie zmniejszy się do jutra, to zatargam dziecia do lekarza. Boję się zapalenia oskrzeli, za dużo sama chorowałam w dzieciństwie. Wykąpaliśmy ją wczoraj i chyba to, mimo wszystko, był dobry pomysł - kleiło się Wam kiedyś dziecię? Bo Zosieńka zaczynała się kleić ;)

 

Przejazd przez Panią Kałużę dalej możliwy, chociaż za każdym razem wjeżdżam w nią z duszą na ramieniu. Może i płytka już jest, ale rozległa, jak jezioro. Pod samym domem za to mam bagno i koleiny za kostki... Nie ma ktoś wolnej stówki***, żeby mi Grand Vitarę kupić? :D

 

Zmykam z V., spotkanie zaraz mi się zacznie. Znaczy - miało się zacząć jakieś osiem minut temu, ale Prezesso się spóźnia. Prezesowi wolno, a co ;)

 

Buziaki wtorkowe.

 

PS. Bardzo dziękuję za wszystkie życzenia rocznicowe :)

_________________________________________________________________________

***100.000,00 zł, nie stówka w jednym papierku :P

22 marca 2010 , Komentarze (10)

...ale tego nieprawdziwego ślubu, cywilnego ;) Prawdziwy ślub***, ten w kościele i z weselem mieliśmy w maju. Ja sobie wymyśliłam osobno ślub cywilny i kościelny, mimo możliwości konkordatowego. I Maciuś się zgodził :)

 

I to jest to, co chciałam jeszcze napisać w poprzednim poście :)

 

_________________________________________________________________________

***wg mojego WSzPM

22 marca 2010 , Komentarze (1)

...że jak wstaję zza biurka, to mam wrażenie, że mi tyłek widać :> Wystroiłam się na krótko, bo chciałam odwrócić uwagę od żyrafkowatości. Słabo mi wyszło ;) Chodzę w szaliczku, ruszam się, jak terminator i powtarzam co poniektórym, że jak ich przewieje i poskręca, to nie mają co liczyć na moje współczucie, skoro teraz ze mnie drą łacha. Złe ludzie ;)

 

Analizy płatności w trzech spółkach wydziergałam, przelewy też, połowa dnia pracy za mną - to sobie tu chyłkiem wlazłam.

 

Błoto przed domem osiąga poziom zagrożenia lawinowego :P Nie będę nawet próbować podjeżdżać pod górkę i wjeżdżać na podjazd - zostawię autko poniżej, na działce obok. Z pozytywnych doniesień - Pani Kałuża jest w miarę przejezdna, w piątek i sobotę Straż Pożarna odpompowywała z niej wodę.

 

Zosia gorączkuje. I chorutka. Takie moje małe nieszczęście. Z racji skoków temperatury nie kąpaliśmy jej dwa dni. I mi dzieciak śmierdzi, cholerka... ;) Wycieranie mokrymi chusteczkami nie wystarcza na długo. Ale boję się kąpać, żeby nie wyziębić. Ponieważ nie chciałam jej wynosić na dwór, to wczoraj, na urodziny Szwagra, Maciuś pojechał sam. Za to wrócił z wałówką dla mnie. Gaja - pełen szacun za karkówkę w zielonym pieprzu!!!

 

Fusionek stoi u mechanika. W tym tygodniu mają rozebrać skrzynię biegów i zobaczyć, czemu szwankuje. Marzy nam się terenowe auto, takie:

.

I z tyłu:

 

No u nas, to raczej by wyglądała tak***:

 

Dobra, koniec marzeń - czas wracać do roboty :)

 

Buziaki poniedziałowe!

 

PS. Cosik jeszcze miałam napisać, no....


________________________________________________________________________________

***I to też wtedy, gdy jest sucho ;) Gdy mokro (jak teraz), to raczej by jechała Błotna Góra :P

20 marca 2010 , Komentarze (5)

...no po prostu szał :( Wczoraj mnie musiało przewiać, jak ze śmieciami z kotłowni przez garaż latałam do śmietnika albo stres ze mnie wyłazi. Szyją tym razem, z pleców już wylazł. Mam elegancki przykurcz szyjny, łażę po domu w szaliku, bo rozgrzewający plaster mi się odkleił i w sklepie wpadł niemal za gatki - w ostatniej chwili wydłubywałam zza paska spodni. Stojąc w kolejce do kasy, nie w przymierzalni, he he ;) Musiało, doprawdy, zabawnie wyglądać ;) Zresztą teraz też muszę wyglądać szałowo z przekrzywioną na lewo czaszką. No w prawo nie spojrzę a i z patrzeniem w górę mam kłopot. Nic to - w końcu przejdzie. 

Wyciągnęłam WSzPM do IKEA. Pojechalim po dozownik do mydła (który mam zamiar używać w kuchni do płynu do naczyń) i ramki do obrazków (także do kuchni). Ale kupiłam więcej, czym zaraz się pochwalę, bo przy okazji humor sobie poprawię*** oglądając te drobiazgi. Mała rzecz a cieszy :) Ramki wyglądają tak: i kupiliśmy cztery sztuki. A w środku będą takie obrazki: Z jednego musimy zrezygnować (chyba, że kupimy piątą ramkę, się zobaczy. Się.) Ja bym nie wieszała śliwek, Maciej - granatów. Zobaczymy, w sumie to nie jest takie ważne :) O podobnych ramkach, jeno większych, myślałam  w kontekście salonu. Ale już wiem, że nie będą pasować. Tam muszę wymyślić coś innego. Dozownik kupiliśmy standardowy, drugi do pary (w pierwszym jest mydło), tylko mam problem, bo nie działa. Grrrr... No nic to - Gajol w tygodniu, wracając z pracy pojedzie wymienić... W ramach szaleństwa kupilim komplet pościeli dla Zosi (trzeci z kolei - każdy jest inny, wszystkie są kolorowe i bardzo sobie chwalę pościel z IKEA, zarówno dziecięcą, jak i dla nas), zabawkę drewnianą i szlafrok dla Maćka  I jeszcze papier do pakowania, ale nie mogę go znaleźć na stronie - może już jest wycofany, bo w promocji wzięłam :) Tak więc w IKEA zaszalałam, ale wcale mi z tym źle nie jest. Poza tym kupiłam sobie czarną, klasyczną koszulę z H&M  (bo moja poprzednia nieco wyblakła) oraz nabyliśmy prezenty urodzinowe: dla młodszego Szwagra*** i drobiazg dla Natalii (kończy jutro 21 lat :D). Gaja, nie wygadaj Koncemu - dostanie to: . A Natalce damy w poniedziałek czekoladki Lindor  w śmiesznej kosmetyczce z czerwonych cekinów. Sama bym coś takiego chciała :P Na zakończenie eskapady poszliśmy (a raczej poczłapaliśmy ;)) do OBI - wymyśliłam sobie doniczki na kaktusy kominkowe. Niestety, nie znaleźliśmy nic, co by nam odpowiadało. No, to wracamy na tę naszą wieś.


Niedaleko domu utopiliśmy auto po osie w gliniastym, wciągającym błocku. Nie wracaliśmy przez Panią Kałużę, tylko z drugiej strony i to był błąd. Kałużą zainteresowała się Straż Pożarna i dzisiaj (drugi dzień z rzędu) odpompowywała wodę. Soł - da się tamtędy przejechać, zwłaszcza, że ktoś się szarpnął i największe dziury zasypał gruzem. Ale nie - przykozaczyliśmy, pojechaliśmy (kiedyś) bezpieczniejszą drogą i dupa. Stanęliśmy po ośki. Camel Trophy, jak nic  Zanieśliśmy zakupy i Zosiaka do domu a Maciej się zaparł i wrócił w błoto, żeby Fusiona wyciągnąć. I udałoby mu się (dzielny człowiek!), gdyby nie poszło sprzęgło... No, to stoi sobie Fusionek, na środku Tego-Błotnistego-Czegoś-Co-Niby-Jest-Drogą. Pocieszające jest to, że nikomu drogi nie tarasuje, bo i tak nikt się tamtędy pchać nie będzie. Jutro przyjaciel wyciągnie nas terenówką z błocka i (daj Boziu) odholuje pod warsztat. Mam nadzieję, że niedługo zacznie mnie to wszystko śmieszyć, bo na razie to mnie to dołuje, wqrwia niebotycznie i nerwy zżera.


A jeszcze Zosieńka chyba ma podwyższoną temperaturę, więc nie wiem, czy jutro ją będę ciągać na urodziny Szwagra, czy pojedzie sam Maciuś. Bidulina moja...


Sami widzicie, że powodów do zdenerwowania mam kilka. O PINBie i zamieszaniu z odbiorem domu pisać na razie nie zamierzam. Powiem jedynie, że w ZDiZ oraz w Wydziale Inżynierii Ruchu UM Gdyni  trafiłam na dobrych ludzi. Typowy Urzędas spuściłby mnie na drzewo a tu jedna pani podpowiedziała dokładnie do kogo iść a druga na rzęsach stanęła, żebym papier dostała na czas. Dzisiaj w OBI kupiłam małego kwiatka - pojadę specjalnie i podziękuję. Symbolicznie dam, bo nie chcę, żeby ktoś przez bombonierkę, czy coś bardziej okazałego miał kłopoty, różnie bywa...


Wygadałam się, to mi nieco lepiej. Zmykam spać - ostatnimi czasy dla mnie godzina 22 to pora już kosmiczna ;) Ciekawe tylko, jak ja zasnę okutana w szalik i bez możliwości odwrócenia się w prawo, he he...


Buziaki sobotnie! 


PS. Nie brzuszkowałam dzisiaj, nie dałam rady. I jutro też to słabo widzę :|


_________________________________________________________________

***Czemuż muszę sobie poprawiać humor? Powód mam rzeczywisty, nie urojony - ale o tym za chwilę.

***Idziemy jutro na rodzinny obiad. O ile wyjedziemy. I o ile Mysza nie będzie chora.


19 marca 2010 , Komentarze (3)

...pewnie albo uciekł albo wyzionął ducha w kącie, do którego nie dotarłam. Bo sprzątnęłam kotłownię. I dumna i blada - idę kąpać Zochacza i siebie. I spać :)

 

Dobrej nocy! :)

19 marca 2010 , Komentarze (6)

...czyli moja fascynacja komiksowa. Żeby nie było - komiks NIE NADAJE się dla dzieci :)

Wilq wygląda tak:

Jego kolega, również superbohater (chyba mój ulubiony bohater komiksu), Alc-man:
Superłotr, czyli ich kumpel z klasy - Entombed:

W zastępstwie J.Lo.*** pojawia się Słaby Wielbłąd (też koleżanka z klasy):
No i, wspomniany już wcześniej, Mikołaj, który równiez jest superbohaterem i ma moc Dotknięcia Okiem :P

Ich tam jest więcej...

Nie, nie zwariowałam :) To tylko bracia Minkiewicz  ;)

Buziaki ponowne!

_________________________________________________________________________
***
z którą Wilqu chodził podczas pobytu w USA

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.