Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 397378
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 maja 2008 , Komentarze (3)

...domu i pierwszego grilla na "Wiczlińskich Błotach" ;)


W naszej przyszłej jadalni.


Widok na wejście i wjazd do garażu (oraz WSzPM :D).


Tu siedzimy przy wyjściu na taras - u mnie (mimo, że siedzę w kurtce) już widać brzuszek, he he :)


A tu mój Mąż wlazł na szalunek i podziwia widoki z piętra :)


Mało dietetycznie, ale za to jak smacznie, mmmm.... ;)

Dzisiaj jedziemy na majówkę - czeka nas jeszcze więcej grilla a co poniektórych też piwa i innych trunków (wysokoprocentowych :P) Wyżywienie mamy w cenie (śniadanie i obiadokolacje, pyszne, mniam :)), więc pewnie wrócimy obżarci i zmęczeni, hy hy :) A to juz nasza jedenasta majówka - zaczęliśmy od pierwszego roku studiów :D
W tym roku, zamiast do Chmielna, jedziemy do Płaczewa (koło Jęczewa - tam musiała się zdarzyć kiedyś jakaś tragedia...), w to samo miejsce, w którym bawiliśmy się na Sylwestra. Internet tam bywa przelotem, więc pewnie skrobnę cosik :)

Buziaki długoweekendowe je-je-je!!! :)

PS. Gajowa, dzięki za zdjęcia :)

29 kwietnia 2008 , Komentarze (4)

...oj, się działo. Nie pisałam ponad 3 tygodnie (bo wpisów, że żyję nie liczę).

Najpierw miałam tydzień urlopu. Potrzebowałam go bardzo - zamknięcie roku w 3 spółkach przebiegło (niemal) lajtowo, ale i tak zmęczenie dało o sobie znać.
Jednakże urlop był mocno nienadający się do odpoczynku, bo zaliczyliśmy z Maćkiem pięć (tak tak - pięć) imprez rodzinnych. Rozpoczęliśmy z grubasa - trzydziestką mojego Małżonka robioną dla rodziny. Rodzice, Teściowie, obie Babcie, Dziadek oraz Chrzestny Maćka z Małżonką. Było naprawdę fajnie, ale dla mnie i tak dosyć nerwowo - zawsze się przejmuję, że coś nie wyjdzie, jak przychodzą goście - a zwłaszcza, jak to nie są wyluzowani znajomi a jest to wizyta rodzinna "na szczycie" :) Ale wyszło nieźle, jedzenie było smaczne, nastroje dobre, zgrzytów nie było i chyba wszyscy wyszli zadowoleni :) Bigos mi zeżarli prawie cały a Dziadek żalił się nawet na następnej imprezie, że najadł się u mnie kapuchy z grzybami i musiał tabletki łykać, bo go wątroba, czy inne draństwo dźgało. A mówił, że bigos wart był i tak nawet bólu ;)
W niedzielę były natomiast urodziny Babci mojego Męża. W ramach "o rany, nie mam co na siebie włożyć" (a rzeczywiście nie miałam, bo w ciąży jestem po raz pierwszy i eleganckich ciuchów "z brzuszkiem" nie miałam okazji mieć) pojechałam przed południem do Klifu (Wydawało mi się, że jest tam sklep z odzieżą ciążową. Owszem jest - ale wytworne, rozciągliwe dresiki i sukienki typu "worek" mnie nie satysfakcjonowały...) i przeszłam po się po sklepach z ciuchami raczej dla młodzieży, niż dla Ryczącej Trzydziestki (z groszem). Opatrzności dziękuję za obecną modę - wygląda na to, że projektanci uważają, że nastolatki w większości są grubymi ciężaruffkami z miszelinem na brzuchu - i chwała im za to!!! :) Kupiłam cztery sukienki i bez najmniejszych wyrzutów sumienia wróciłam do domu. Po czym ubrałam jedną z tych sukienek i pojechaliśmy na drugą imprezę rodzinną...
W poniedziałek swoje urodziny świętował mój Tatuś - to impreza numer trzy. W piątek (na zakończenie urlopu) - pięćdziesiątkę obchodził Chrzestny mojego męża. Impreza typu "małe wesele", wyjazdowa - w Jastrzębiej Górze - elegancka i huczna. Na noc nie zostawaliśmy - wzięłam to na siebie a teraz z racji Jajka jestem usprawiedliwiona ;) A w sobotę piąta bibka rodzinna - także pięćdziesiątka, ale innego Wujka mojego Maćka, tym razem brata Teściuffki. Fajnie było :)
W międzyczasie (wiem, że nie ma takiego słowa, ale to mi naprawdę nie przeszkadza ;)) jeździliśmy z Gajolem po urzędach, Gazowniach (przepisałam na siebie licznik, 5 lat po fakcie objęcia mieszkania w posiadanie...), sklepach ciążowych (bida z nędzą, naprawdę!!!) i już-nie-pamietam-gdzie-jeszcze.

Do pracy zatem wróciłam z myślą "teraz bym sobie odpoczęła po urlopie". Nic z tego! Tygodnia między 14 a 20 kwietnia wolę nie pamiętać, Zresztą - nie bardzo jest co - spędzałam w pracy średnio 13 godzin (rekordem było 16, w końcu ochroniarz przyszedł i powiedział, że mam spadać do domu) i moje dni wyglądały mniej więcej wg szablonu: wstaję - myję się - karmię koty - jadę do pracy - praca - papiery - praca - jem w pracy - papiery - praca - papiery - wracam z pracy - karmię koty - myję się - idę spać. W weekend kończący ten uroczy tydzień również byłam w pracy - i w sobotę i w niedzielę :( Mówiąc krótko: odpracowałam urlop... Pełna porażka...
Najbardziej irytowało mnie podczas tego tygodnia, jak jakaś dobra dusza (poza jednym złośliwym wyjątkiem -> wszędzie przytrafią się ludzie, którzy dla niezrozumiałej dla mnie satysfakcji dokopią leżącemu i uważają, jeszcze że to świetny żart!) mówiła pełnym troski tonem "Ale Ty się nie przemęczaj. Musisz teraz o siebie dbać". Grrrr... Jakbym nie wiedziała i z czystej, masochistycznej przyjemności siedziała w pracy po godzinach!! Nic to, nie wracam już do tego - papierzyska obrobiłam na czas, następny kocioł czeka nas tak chyba kole czerwca.

A w sobotę była kolejna impreza urodzinowa - tym razem WSzPM gościł przyjaciół. Bawiliśmy się w smakowitej po-PRL-owskiej knajpie "Pod Skorpionem" w Orłowie. No co za czad :):):) Miejsce świetne na wyjście grupowe - mało ludzi tam zagląda, można mieć tak naprawdę knajpę dla siebie,  po odpowiedniej dawce alkoholu i muzyka przestaje w tańcu przeszkadzać :P (DJ nas nieco zirytował, bo przygotował się "na nieco starsze towarzystwo" i leciały kawałki z okresu naszej ciężkiej podstawówki...), miejsce jest mocno klimatyczne i nie zabija cenowo.

Chciałam zamieścić swoje zdjęcia z imprez (pochwalić się trzema kieckami, a co!!), ale mocno się sobie na nich nie podobam. Muszę się chyba przyzwyczaić do myśli, że ja po prostu tak wyglądam, buuuu...

Zeszły tydzień upłynął pod znakiem dochodzenia do siebie po urokach tego tygodnia, o którym nie chcę pamiętać :) I na dopieszczania sprawozdania finansowego za I kwartał. I czekania na Biegłych, którzy klepną to sprawozdanie dla Udziałowców. I prostowania niektórych spraw, których nie mogłam ruszyć wcześniej przygnieciona papierzyskami. I robienia NICZEGO w domu poza oglądaniem serialu z Poirotem w roli głównej (kupiliśmy sobie z Maćkiem obie serie na podstawie A.Christie: z Poirotem i z panną Marlpe i teraz katujemy co wieczór, hy hy :))

I oczywiście, że zeszły tydzień musiał się zakończyć imprezą, a jakże :) Poszliśmy w sobotę do przyjaciółki na urodziny. Żałuję bardzo, że wytrzymałam do północy jeno, ale Jajko - jako prawdziwy ssak - wysysa ze mnie siły witalne :) Zgarnęłam Chłopa (powiedział, że jak to tak - ciężaruffka do domu sama a on zostaje na imprezie? Toć to nie uchodzi... Dobre Chłopisko, no nie? ;)) i pojechalim do domu. A impreza skończyła się gdzieś tak kole 5 rano :D Najśmieszniejsze jest to, że w niedzielę cała ekipa z poprzedniego wieczora (plus jeszcze jedna rodzinka, która na imprezę sobotnią niestety nie dotarła) spotkała się u nas na działce na grillu. Taki spontaniczny wypad, hy hy :) Musieliśmy wykorzystać okazję, że nie było jeszcze nad jadalnią stempli i dech przygotowanych do zalania stropu i mogliśmy zrobić grila "w domu". Bardzo lubię spontaniczne imprezki, bardzo-bardzo :) Zwłaszcza takie, które w sposób sympatyczny kończą weekend :)

A w tym tygodniu? W pracy jeszcze trochę nerwówki - wczoraj dopiero Biegli klepnęli mi sprawozdanie za I kwartał, więc dopiero dzisiaj mam (w teorii) taki naprawdę spokojny dzień. Ale już widziałam kolesia od szkoleń z nowego systemu elektronicznego obiegu dokumentów - więc już wiem, czym się zajmiemy w "międzyczasie" ;)

W zeszły piątek byliśmy na USG popodglądać Jajko :) Machało do nas i rączkami i nóżkami - jaki czad!!! :) Lekarz nie chciał określić płci, nawet słowem się nie zająknął (zaprosił na USG w czerwcu) - może nie chce sobie psuć średniej? ;) Ale i Maćkowi i mi wydawało się, że to jednak Jajek, nie Jajka. Ale SIĘ JESZCZE ZOBACZY - w końcu nie mamy doświadczenia w odczytywaniu USG :) 

Koniec doniesień z frontu. Ten wielgachny wpis powstawał ratami, ostatnia część już dzisiaj w pracy - mea culpa... Ale cóż, mam nadzieję, że zaległości mam wybaczone ;)

Buziaki wtorkowe :)

28 kwietnia 2008 , Komentarze (2)

...jednak :)

Zaczęłam wczoraj robić wielgachny wpis z doniesieniami z frontu (czyt. co się działo przez ostatnie 3 tygodnie), ale w połowie wpisu zorientowałam się, że nie zdążę dokończyć przed wyjściem :) Soł, zrobię to dzisiaj wieczorem. Albo jutro :) Wpis znaczy, wyjście uskuteczniłam wczoraj ;)

Buziaki poniedziałkowe :)

18 kwietnia 2008 , Komentarze (1)

...chyba. Odezwę się, jak czas i nastrój pozwoli.

3 kwietnia 2008 , Komentarze (3)

...i przyjechałam do roboty dzisiaj Mondziakiem :) Pomyślałam, że to trochu wiocha nie jeździć do pracy bezpieczniejszym autem tylko dlatego, że mogłabym się w bramki garażowe w robocie nie zmieścić. "Raz kozie śmerć, najwyżej nie wjadę na halę garażową i zostawię autko tak, żeby je z okna biura jeszcze popodziwiać" :) Ale się zmieściłam, całkiem spokojnie - w końcu parę lat już jeżdżę, no nie? :) Wygodnie się jeździ, nie powiem - chociaż diesel specyficzny jest i trzeba się przestawić, że trzy pierwsze biegi są "krótkie". A tak w ogóle to skrzynia jest sześciobiegowa, o!! :)

Wczoraj wróciłam dodom (jak na mnie) późno, bo kole 19. Oczywiście, że kotki mi zrobiły awanturę! No, jakby nie patrzeć, to powody miały...
1. w kuwetkach jakieś dziwne rzeczy i chłopaki odczuwają dyskomfort (jakbym to ja im do kuwetek paskudziła... ;))
2. w miseczkach jakieś smętne resztki zamiast wołowinki surowej siekanej na bieżąco (dostały żarcie z saszetki i tez jakoś problemu nie było ;))
3. drzwi na klatkę schodową zamknęłam, zanim się zorientowały i nie mogły sobie polatać po schodach i wytarzać się na wycieraczce piętro niżej i powsadzać ryjków do doniczek (wypuściałm je, jak już zjadły, a niech też mają spacer :))
4. o której to ja do domu wracam? one siedzą samotne i do kogo pyszczki mają otworzyć? Antoś dobitnie mi wymiauczał swoje żale w tym temacie...
5. i czemu zamiast maszerować na wieczorne czochranie do sypialni, to siedzę na dole przed TV? Zlazł najpierw Chudy, później przyturlał się Gruby i siedziały przede mną wyczekująco :)
Strasznie je kocham :)

W robocie dzisiaj na razie spokój. Wczoraj miałam popołudniem Dzień Konia, bo wystawiałam faktury i nagle się okazało, że rozrosły się do jakichś dziwnych ilości... Inspektor skarbowa jutro przywlecze protokól do podpisania. Ja sobie dziergam na spokojnie bieżączkę, chociaż winnam zacząć zamykać marzec - od poniedziałku mam urlop a po urlopie to juz tylko kongo będzie ;) No dobra, w chwili obecnej nie dziergam, tylko piszę tutaj :) Ale już kończę doniesienia i spadam obrabiać wczoraj wyprodukowane papierzyska :)

Buziaki czwartkowe :)

2 kwietnia 2008 , Komentarze (3)

...precz poszła, nieprawidłowości nie stwierdzono, hy hy!!! :) Jutro albo pojutrze podpiszę protokół i kolejny miesiąc do przodu, hu hu!!! :) Cieszę się, nie przeczę :)

Maciek do Aten doleciał, teraz szlaja się z kolegą po stricie, ciekawe, jak mu tam bez Żonci z Jajem... Mi tam tęskno. W ramach mordowania tęsknoty umówiłam się z daaaaawno niewidzianym kumplem. Strasznie ciekawam, co tam u starych znajomych się dzieje.

Zmykam powoli - przed spotkaniem chcę jeszcze nakarmić Jajko, bo zaczyna mi gówniarstwo pyszczyć, że głodne. W domu kotki też będą pyszczyć, że siedzą głodne a ja - zamiast wracać i je karmić i czochrać - lansuję się gdzieś z Obcym Facetem na stricie. Co chwila ktoś pyszczy, że głodny, ja nie wiem... ;)

Buziaki, cze, elo i nara :)

2 kwietnia 2008 , Komentarze (2)

...czyli, jak doznałam szoku wczesnym rankiem :)

Odwoziłam dzisiaj z rańca mojego Małżonka na lotnisko. Do Aten so poleciał, takie kaprycho miał ;) Nie, no dobra - firma macierzysta na konferencję go wysłała. Okrutnie mu się nie chciało i z jednej strony wcale mu się nie dziwię - tu kotki, nowa fura, budowa domu, własne wyrko i Ciężaruffka z Jajem a tam sala konferencyjna, obcy ludzie, obce narzecza i jeszcze trzeba przytomnym być. Akropol tego nie wynagrodzi. Dodam, że chłop ma urlop... No nieważne. Wstałam o 4.30 (na sobotni czas to była 3.30) - barbarzyńska pora, ale cóż poradzić. Zapakowalim się do Mondełło, pojchalim jeszcze po równie niewyspanego kolegę Maćka i dotarlim na lotnisko. Chłopaki wysiedli a ja wskoczyłam za kierownicę, żeby sobie wrócić do Gdyni. Stremowana, a jakże - bo Mondeo kombi to wielka fura (przesiadłam się z Seicento, po drodze zahaczając o Fusiona), ale pierwsze z jazdy wrażenie bardzo sympatyczne :) Później było tylko lepiej. Wjechałam na obwodnicę i wiecie co? Pierwszy raz w życiu to mi zjeżdżali z drogi a nie ja zjeżdżałam, nie zdarzył się ani jeden taki cwaniaczek, który by mi zajechał drogę i wymusił!!! Niestety, jest to rzecz nagminna, gdy jeździłam piardopędem i dosyć częsta, gdy popylałam Fusionem, no SZOK!!! I wcale nie pędziłam , jak wariatka, jechałam z normalną prędkością obwodnicową :) (no dobra, chwilę jechałam 160 km/h, bo chciałam sprawdzić 6 bieg - ale tylko chwilę :)).

Podoba mi się kombiak, chociaż do pracy przyturlałam się piardopędem - na razie boję się, że nie zmieszczę się w bramki w firmie ;) A Fusiona pożyczylim mojemu Tatusiowi, bo jego autko odmówiło współpracy ;)

Teraz siedzę w pracy i czekam na kontrolę z US. I na bezpieczny start z Kopenhagi i bezpieczne lądowanie w Atenach. Jakoś tak się boję...

Trzymajcie kciuki i miłej środy :)

****************************************************************************************
10:05
No ja wiedziałam, że za 160 km/h dostanę po łbie... ;) Naprawdę, nie dziczeję za kierownicą, od jakiegoś czasu jeżdżę naprawdę ostrożnie. Czasem nawet jak sieroctwo... ;) A nową furkę KAŻDY z Was by "sprawdził", nawet przez 10 sekund, o!!! :)

1 kwietnia 2008 , Komentarze (3)

...pała jedna!! Chciałam być sprytna i zatankować na stacji koło pracy zamiast pod domem, ale niestety - piardopęd na oparach daleko nie zajedzie. Dobrze, że nie dziczałam na lewym pasie a jechałam grzecznie prawym i dobrze, że na poboczu był parking, jak mi fiacik zaczął kaszleć, to przynajmniej ominął mnie wstyd zakorkowania połowy miasta...
Co miałam zrobić - zjechałam na parking, zadzwoniłam po taksówkę (dobrze, że w sklepie płaciłam kartą i miałam gotówkę… Dobrze, że w ogóle zakupy zrobiłam pod domem a nie wpadłam, żeby też je robić na stacji koło pracy!!) i udało mi się nawet być przed ósmą byłam w pracy. Minuty dwie, ale zawsze ;)
Dużo tych "dobrze, że..." - to też dobrze ;) Dobra, koniec smętów. Poniżej zdjęcie zasypanych już fundamentów:



Zamieściłabym jeszcze zdjęcie naszego nowego auta, ale nie posiadam. Zdjęcia nie posiadam znaczy :) Bo wczoraj, po perypetiach, w którch wiodącą rolę (a jakże!!!) odegrał Polank, w końcu udało się WSzPM samochód odebrać :) Kupiliśmy 2,5 rocznego Forda Mondeo, który jest tak wielki, że się zasapię, zanim go obejdę ;) Jeszcze go nie prowadziłam, bo się boję, że się w bramki nie zmieszczę :)

Wracam do papierzysk. Ogarniam się powoli, strasznie dziwne uczucie, kiedy w końcu widać biurko spod dokumentów, hy hy ;)

Buziaki Pierwszokwietniowe :)

PS. Czy Wam też Vitalia się tak obrzydliwie powoli otwiera??

31 marca 2008 , Komentarze (6)

...jest niezjadliwa i pomyliłam się wielce :) Wydziergałam takie cudo w weekend i dzielę się, bo warto.

Składniki:
- szpinak mrożony - 1 paczka
- odrobina włoszczyzny
- kości mocno mięsne ;) - ja miałam po karkówce
- kostka warzywna
- czosnek - 1 spory ząbek
- pieprz cayenne
- gałka muszkatołowa (czy jakkolwiek się to-to pisze)
- sól, czarny pieprz i ziarenka smaku
- śmietana 12% kwaśna

Zamrożony szpinak (pokawałkowany metodą "rzucam nim o podłogę") wrzuciłam do gara z odrobiną wody i poczekałam aż się rozmrozi. Osobiście lubię gęste, więc wody dałam naprawdę niewiele - oczywiście można dolać, ale będzie mniej intensywne w smaku. Dodałam kości, jarzyny, kostkę warzywną i poczekałam chwilę. Pobulgotało. Gdy marchewki były miękkie dodałam posiekany (nie zmiażdżony tym razem :)) czosnek, szczypnę pieprzu cayenne oraz "na czubek noża" gałki. Doprawiłam do smaku czarnym pieprzem, solą i ziarenkami smaku :) Śmietanę można dodać bezpośrenio do gara, ale nie każdy lubi - zatem ja śmietaniłam sobie już na talerzu :) Do zupy pasują jajka, ziemniaki bądź też chlebek :)



Smacznego!! :)

29 marca 2008 , Komentarze (5)

...albo nawet i szybciej, bo 160 uderzeń na minutę :) Bylismy wczoraj na USG genetycznym i po obmierzeniu Jajka lekarz zakwalifikował nas do grupy niskiego ryzyka. Hu hu!! :) Podczas badania Jajko się pokręciło, pomachało do nas złożonymi łapkami, po czym wystawiło tyłek i poszło spać. Mam nadzieję, że chęć do spania mu pozostanie po urodzeniu , że nie jest to tylko zbieranie sił, żeby "na wolności" dać czadu... Na jednym ze zdjęć Jajko ma wielkie oczyska i wygląda, jak alien. Może jednak mój WSzPM jest kosmitą? ;) A może to ja się z jakiegoś księżyca urwałam? ;)
Muszę się przyznać, że gdy słyszałam bicie serducha, to wzruszyłam się tak porządnie. Maciek zresztą też :) Co prawda bicie serca Jajka przypomina na razie pukanie serduszka wystraszonej wiewiórki, ale i tak świadomość, że to jest właśnie Jajko spowodowało spocenie oczu :)

Czuję się nadal dobrze, mdłości nie odnotowałam ani razu (dziękuję za to niebiosom, opatrzności, naturze i genom ;)), brzuszek już mam, przestałam już tak masakrycznie zwłoczyć - jest dobrze :):):) Brakuje mi nieco oddechu, bo wraca mi się astma - siłą rzeczy nie ćwiczyłam i nieco mi się ostatnimi czasy oskrzela skurczyły. Ze wzruszenia wczoraj zapomniałam lekarza zapytać, jakie ćwiczenia na przeponę mi wolno wykonywać a jakie nie - coś muszę wymyślić, bo wejście bez zatrzymywania się na 3 piętro = mocna zadyszka. Tak być nie może, zwłaszcza, że jeszcze 5,5 miesiąca przede mną i lżejsza nie będę :) Jak na razie, z wagi startowej 56,1 kg, urosłam do 57,3 kg na chwilę obecną. Coś mi ta waga kłamie, mam wrażenie, że już widziałam na niej i 58 kg z groszem. Jutro zaczynam 14 tydzień, skończyłam I trymestr - powinnam chyba przytyc nieco więcej. Ale nie będę się stresować :)

Dobra, koniec o Jajku i ciąży - robię się monotematyczna!! Chociaż w sumie - chyba mi się nie dziwicie, co? ;)

Jeżeli chodzi o pracę, to (tfu tfu) chyba teraz będę miała chwilę luzu. Prezesso wyjechał, JerzyK też, za tydzień ja idę na urlop, hmmmm... Co prawda mam "po drodze" kontrolę z US, ale już sie powoli do pań przyzwyczajam ;) O urlopie marzyłam od kilku tygodni - nie dość, że miałam w pracy rzeź niewiniątek (btw - Biegli poszli i wydali nam opinię bez zastrzeżeń!! :):):)), to jeszcze muszę nabrać sił, bo czeka nas w firmie przekształcenie. A jakoś to muszę zaksięgwać ;) Poza tym Macius też będzie mieć urlop - chwilę sobie pobędziemy razem, co za czad :)

Z budową musieliśmy się chwilowo wstrzymać - śnieg (a wcześniej deszcz) skutecznie uniemożliwiły zasypanie fundamentów. Teraz jest już wszystko zasypane i schnie. Opornie schnie... Ostatnio byłam na budowie, jak jeszcze fundamenty były "na wierzchu", połaziłam sobie po nich - jak na pańcię przystało - w czerwonych szpileczkach. Później błocko mnie zaatakowało i zassało mi szpilkę - musiał mnie WSzPM ratować, jak gibałam się na jednej nodze ;)



Na temat banku kredytującego naszą budowę wypowiadać się nie będę. Ile zdrowia, czasu i nerwów kosztuje Maćka i mnie Polbank, aż żal pisać. Miałam się Wam pożalić, ale po prostu temat mnie mierzi. I jeżeli nasz opiekun nie jest zlośliwy albo nie jest pipeczką, która nie potrafi nic załatwić, to ja mu SERDECZNIE WSPÓŁCZUJĘ, że pracuje w takim banku!! I tylko Wam powiem, że jak widzę hasło "Po prostu, po ludzku" to się zastanawiam, kto to wymyślił? Na pewno nie żaden z klientów ;)

Zmykam stąd - komputerowstręt całkowicie jeszcze mi nie przeszedł, chociaż i tak jest lepiej. Ale stęskniłam się za Wami i teraz chwilę chociaż sobie pobuszuję po Waszych pamiętnikach, mam straszliwe zaległości...

Ściskam Was serdecznie i pozdrawiam sobotnio :)
Ciężaruffka :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.