Opornie szło mi wczoraj to całe odchudzanie, cały czas coś podjadałam, siedziałam cały dzień na tyłku, bo nie chciało mi się niczym ruszać. Koło 16-tej jakimś cudem zmobilizowałam siebie i dziewczyny i pojechałyśmy na rowerach dokarmić ptaki. Kilka kilometrów zaliczaliczyłyśmy choć Maja strasznie się ciągnęła za mną i marudziła, ze pedałowanie to nuda. Nie wie jakich ona się atrakcji spodziewa, pewnie budki z lodami :-) Niczego takiego jej nie obiecywałam, bo konto już od kilku dni mam wyposzczone, do tego stopnia, że wczoraj musiałam upiec chleb z resztki mąki na kanapki dla Tomka do pracy. Tu był dla mnie nie lada sprawdzian, bo jak się rozniosły po domu te zapachy świeżego wypieku... który zresztą szybko wyleciał na balkon, żeby mnie nie poniosło. Victoria! Spróbowałam tylko okruszek. To takie całkiem do mnie niepodobne a jednak możliwe. Zapychałam się wczoraj "suchym" ryżem, brukselką, owsianką, bananem, jaglanym kremem, było tego w cholerę... Rano nie miałam serca wchodzić na wagę ale mimo to zamknęłam oczy i weszłam. A tam mniej niż zwykle :-D hmm, to pewnie znowu sprawka cyklu albo cud nad Ellidaár.
Hej! Dziś rano wylegując się w wyrku, przypomnialam sobie cyrk przy niedzielnym śniadaniu. Są to sniadania zazwyczaj jajeczne i z prawem do wyboru jednej z opcji: jajecznica, omlet, jajko na twardo/miękko, tosty francuskie, śniadanie angielskie (tylko dla Tomka i Soni, bo reszta nie lubi takiej obfitości) oraz coś co serwuję tylko dziewczynom a co nazywam plackiem-pizzą (taki mączno-mleczno-jajeczny omlet z szynką i serem na wierzchu). Pytam więc Sońkę co chce. Odpowiedz pada zdecydowanie- placek-pizza. Następnie dziewczynka wędruje do siostry z poleceniem od mamusi, żeby wypytać ową o jej preferencje. Maja wybiera śniadanie spoza listy: jogurt z chrupkami. Po jakimś czasie serwuję córkom ich posiłki i tu następuje scena komiczna acz pełna rozgoryczenia, którym emanuje Majka.
Dialog jakiś taki:
M: A czemu ona ma takie a ja nie?!
Ja: Ja przecież pytałam, co chcesz...
M: Ale ja nie wiedziałam, ze można ten placek...
Ja: No ale Sonia cię pytała, czy chcesz placka-pizzę...
M: Nie!!! Ona mi tylko mówiła, ze jakieś kółko-zupa... czy coś takiego, nie wiedziałam, o co jej chodzi. Ja chcę to samo, co ona!
W rezultacie podzieliły się plackiem prawie po równo, bo jednak Sonia miała tu pakiet większościowy :-)
Dziś mam w planie duże zakupy, bo lodówka wyczyszczona do białości. Na weekend planujemy biwak pod namiotem bo poniedziałek jest wolny od pracy, juuuuhuuuu! Musimy do naszego ekwipunku dokupić jeden podwójny materac, śpiwory i lodówkę albo jakiś pojemnik na jedzenie. Pamiętam, ze dwa lata temu jechaliśmy z kołdrami i spaliśmy na karimatach. Oj, tyłki przymarzały do podłoża.
Znalazłam fajną miejscówkę, jakieś 70 km od Reykjaviku. Pole namiotowe z placem zabaw dla dzieciaków, jakaś jadłodajnia i nawet maleńki basen i dwa hotpotury. Wyobraźcie sobie, ze miejsce wybierałam kierując się mapą pogody, czyli sprawdziłam w jakim obszarze nie będzie padalo i gdzie będzie panowała najwyższa temperatura w weekend. A potem na stronie internetowej poszukałam w tym rejonie pól namiotowych i wybrałam najfajniejsze. Tak to się właśnie robi na Islandii, tzn. nie wiem jak inni ale my tak to robimy:-)