Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 stycznia 2013 , Komentarze (1)


Drobne zmiany w diecie i waga powolutku spada! Nic czego bym wczesniej nie stosowała, czyli zdecydowanie mniej chleba, czy mówiąc ogólnie mniej mąki. Zdecydowałam, ze będę jadała pieczywo WYŁĄCZNIE w pracy i nie jak do tej pory 3 kanapki ale tylko 2. Odjętą od ust kromkę zastępuję owocem i/albo mieszanką ziaren (słonecznik + dynia podpiekane w piecu z przyprawami) ewentualnie z rodzynkami. Domowe zamienniki wymyśliłam w postaci placków, które piekę w piekarniku a potem zamrażam. Różne: dukanowe, cukiniowo-owsianych i tu dla mnie nowość ryżowo-jaglanych (czyli chlebek typu kr-ilr, o którym przeczytałam w którymś z Waszych pamiętników). Postanowienie noworoczne jest jedno: jeść więcej warzyw i owoców a także kasz. Słodyczom nie odmawiam ale jem je KONIECZNIE z kawą albo herbatą. Uwierzcie, ze jest to dość radykalne ograniczenie, zeby do jednego albo dwóch poświątecznych pierniczków wypijać cały kubek herbaty. 
Waga dzisiejsza: 70,5 czyli tygodniowy spadek o całe kilo. Hmmm coś mi się wydaje, ze niedługo poczuję się szczupło. Jest moc! Szoruję szuflady w kuchni! 1 z 5 jest już czysta. Z niedowierzania ubrałam dziś moje przyciasne spodnie, którymi zawsze sprawdzam czy schodzi woda czy raczej tłuszczyk ze mnie. Miarce krawieckiej durnowatej już nie wierzę, odkąd zbiła nam się szklana półka w lodówce i Tomek kazał mi podać dokładne wymiary, co rzecz jasna uczyniłam swoim centymetrem a potem okazało się, ze zamówione szkło jest o jakieś 2 cm krótsze niż powinno. Nie chcę wnosić z tego, ze mój tyłek jest o 2 cm większy niż pokazuje chińska miarka za grosze, wolę przymierzyć spodnie. 
Idę warzyć kaszę jęczmienną i zrobić z szuflad czyściocha. 
A Majka dziś postanowiła ćwiczyć silną wolę: nie je słodyczy i nie ogląda bajek. Pani od gimnastyki pozytywnie nakręca dzieci i dobrze, bo Islandczycy strasznie sobie pofolgowali i duzo otyłych na ulice wyległo, czym zasłuzyli na miano jednego z najgrubszych narodów w Europie...







30 grudnia 2012 , Komentarze (4)


Cud się stał. Moja waga ożyła. Podjęłam próbę reanimacji przed ostatecznym wypieprzeniem jej do śmieci. Więc baterie nowe nałozyłam, potrząsnęłam korpusem, przemówiłam łagodnie do mini rozumku... i dupa. I jeszcze raz, od nowa. Baterie wyjęłam, pogłaskałam, nawet powąchałam, nie wiem po co. W wadze poodginałam blaszki dla lepszego styku z bateryjkami. I oto widać wadze chodziło. Bo pokazała ładny wynik, czyli prawie niezmienny. Mój rytuał porannego ważenia w samych majtasach został reaktywowany tym samym Jupii!!! Waga wyjechała do sypialni, bo w łazience środowisko nie sprzyja. Miałam niedawno jedną śmiesznostkę, z której moja kolezanka pracowa się zarykiwała. Wcześniej Tomek majstrował przy wadze, suszył ją na kaloryferze, włozył nowe baterie i zadziałała ale tylko na jedno ważenie, właśnie to  poranne. Tyle że niestandardowo zwazyłam się w piżamce, po czym waga zamilkła na dobre. A mi spokoju nie dawało, ze od tak dawna się nie ważyłam a jak już mi się udało to w tej nieszczęsnej pizamce. Po czym olśniło mnie. Zdjęłam piżamkę i zważyłam ja na kuchennej wadze. Proste. Wazy 280 gramów, z tego wniosek że przed swietami ważyłam 71,2. Nie wiem, raczej moje blaszki w mózgu działają poprawnie i dla mnie zwazenie pizamy to nie żadne wielkie hallooo. A kolezanka Klaudia nie dawała wiary, że niby jak to? baba z 40 na karku a waży sobie piżamki... Phi

Ponadto. Podczas polowań na orbitreka na lokalnym używaku, znalazłam maszynę do szycia, starego singera ale działa i dla moich potrzeb wystarcza. Długo kontemplowałam swój nowy nabytek, przywołując w pamięci szkolne ZPT-y , na których poznawałysmy obsługę maszyny do szycia. Pamietam, ze będąc nastolatką nawet sie wkreciłam w szycie łaszków i sprawiało mi to niemałą radochę. Zasiadłam, podłaczyłam do pradu i głowiłam się nad umocowaniem małej szpulki w bębenku, po czym uruchomiłam ustrojstwo i połamałam igłę. I weź tu teraz w Reykjaviku znajdz sklep z igłami! Ale dałam rade i następnego dnia miałam juz komplet zapasowych. Na pierwszy ogień poszło przescieradło, z którego musiałam uszyć worek dla Mikołaja Świetego. Łatwo, bo ze 2 metry po prostej i gotowe. I na tym koniec? Maszyna stoi w kącie od tygodnia a ja myślę, ze nie mam czasu na takie pierdoły. Nosz się wkurzyłam. Przeciez mam własnie 4 dni wolne, czuję się podle z powodu przeziębienia i to ja rozporzadzam swoim czasem a nie rzeczy, które ciagle musze albo powinnam robić. I tak odstawiłam zmywanie i prasowanie a zabrałam sie za przerobienie spodni które dostałam od siostry z dzwonowatych na pumpowate. Babrałam się z tym od wczoraj ale ile radości sobie zafundowałam! a efekt... zalatuje amatorszczyzną przy dokładniejszych oględzinach ale mało kto funkcjonuje na poziomie moich nogawek, dużej widowni tam nigdy nie było, mogę więc powiedzieć ze efekt jest zadowalający. 

28 grudnia 2012 , Komentarze (2)

Jest czas, jest pisanie. 
Za nami kolejne święta w szczuplutkim gronie średnioszczupłych, chudych oraz ja. Miałam chwilowy kryzys prorodzinny i sobie poplakałam z tego odizolowania od reszty moich bliskich. Ale mogło to być też ze stresu lub zmęczenia. Albo, ze mnie Tomek przedświątecznie wkurzał. Co prawda okna pomył i półki leżące od prawie roku zainstalował ale irytującą osobowość wykazywał. I darł się.
 Pałaszowania było sporo ale jakoś nam się udaje całość ogarnąć, część już strawiona, część zamrożona, część na wykończeniu, 5 mandarynek poległo w koszu. Dla czwórki dorosłych osób i trojga i pół dzieci (bo jeden maluszek świezynka miesięczna) nie potrzeba pouginanych od żarcia stołów. Parę pechów się przydarzyło na dzień przed wigilją, w tym Sonia gorączkująca, bardzo marudna oraz ja z opuchlizną prawego wskazującego bardzo przydatnego w pracach kuchennych palca u ręki. Ale i tak z roku na rok coraz sprawniej nam idzie. Najlepsze, że zorganizowaliśmy prawdziwego, żywego Mikołaja Świętego w przebraniu. A to ostatni dzwonek dla Majki, bo ośmiolatki mają już sporo podejrzeń co do gościa w czerwonym kubraczku. Np. A czemu buty miał brązowe a nie czarne? A brodę miał sztuczną, bo widziałam, ze naklejona. A nieprawda, ze reniferami przyjechał, bo tego białego samochodu przed blokiem wcześniej tu nie było... Cóż na Islandii święci wożą się jeepami, bo śniegu przecież na święta nie było, to jakże saniami miał przyjechać... Ale dwie pozostałe dziewczynki, Sonia i kuzynka, lekko zestrachane były, nie powiem. A propos śniegu. Soni sie czasami troszkę gmatwa słownictwo i kiedy zobaczyła pierwszy śnieg  w tym roku przez okno, skwitowała krótko: Wow! Dużo piany!
Nic. Ja dalej odpoczywam, cztery dni całkowicie wolne, w tym przynajmniej jeden, sylwestrowy, bez dzieci. Właśni,e Sylwestra bez dzieci a my żadnych planów nie mamy. Ale moja głowa w tym by doładować bateryjki a Tomka w tym, by nam coś tam zorganizować. Generalnie mam to w nosie, mogę siedzieć tu albo iść tam.
Wagowo się nie wypowiadam, bo przecież ta łajza łazienkowa padła. Ćwiczeń fizycznych nie uprawiam. Żywność pod kontrolą. W sprawie słodyczy, bywa, że popłynę... Jedno wiem: nic nie może stać pod ręką, bo wtedy bezmyślnie po to sięgam. Moje dzieci podobnie. Słodycze powędrowały więc wysoko pod sufit na półeczki wyżej wzmiankowane.
Aaaa. Zamówiłam u Świętego cudny sprzęt kuchenny - sokowirówkę. I przyniósł!!! Świeże soczki pyycha. A moje dzieci przyzwyczajone do kartoników nie lubią! Tzn. owocowe są dobre ale jak dodam marchewkę to się krzywią. Królewny. Marchewka im niemiła. 
Życzę Wam spełnienia i uśmiechu w nowym roku. Z nową energią w nowy rok!
I za to sie nawet napiję niebawem.

5 grudnia 2012 , Komentarze (1)


Chciałam tylko powiadomić, ze niezmiennie lubię posiedzieć w domu. I o poranku wstawać na ekspresowe kanapki, które przygotowuję dla tych co wychodzą. A potem myk w ciepłe łózko i ta świadomość, że właściwie  to ja niczego dzisiaj NIE MUSZĘ. Mała Pieczarka zatraciła trochę odporność na niepogodę,  dość często ostatnio posmarkuje i kaszel. Pielęgnuję więc swoje dziecko a przy okazji mam fajnie, bo nie poszłam do pracy. Generalnie nie narzekam na pracę, nooo... może trochę za długo tam siedzę... bite 8 godzin (pukam się w czoło)  jak jeszcze dodać dojazdy i odbiór dzieci plus Majki futbol 3 razy w tygodniu i jeszcze odbieram Tomka z pracy. Z dodawania wynika, ze do domu wracam często o godz. 19 i uwierzcie ale poziom chęci do życia oscyluje wokół 0. I to domowe krzątanie, ktore wcale lubię wychodzi mi wtedy okiem. Właściwie to musze kończyć, bo przeciez Sonia ma mnie dzisiaj na wyłączność...
Edit
Waga nadal nic nie pokazuje mimo świeżych baterii prosto ze sklepu. Myślę intensywnie o zakupie zwykłej niezawodnej i taniej wagi np. takiej z Ikei. I w najblizszym czasie to zrobie. Polowanie na orbitreka jakoś w ciemnym lesie. Bede musiała szukac raczej na forach wyprzedazowych.

28 listopada 2012 , Komentarze (4)


Ale miło! Mała Pieczareczka zasnęła o 19.30 i tyle czasu wolnego, ze az się pogubiłam. Moge robić to i to i tamto, więc nic nie zrobię hłe hłe. Dziewczynka ostatnio nie opuszcza mnie zbyt często, najchętniej by siedziała mi non stop na kolanach i łaziła krok w krok. Tomkowi tez nie odpuszcza. Ostatnio zaszła konieczność zamontowania zamka w drzwiach do łazienki, bo nawet tam się pcha za człowiekiem. Ostatni tydzień szczególnie był cięzki. Tomek wyjechał do pl by pozałatwiać sprawy spadkowe, no bo niektórzy zamiast dóbr zostawiają same niedobra, jak np. zadłużenia a potem sobie umierają a długi wcale nie. I tak sobie tydzień samotnie pomatkowałam aczkolwiek narzekac nie mogę. Przywiózł trochę polskich łakoci i wędlin nawet wbrew islandzkim przepisom.To akurat za sprawą mojej mamy, która  nie przejęła się specjalnie"wędliną pakowaną hermetycznie oraz parzoną" i po prostu zawinęła kiełbachy i szynki wędzone w zwykłą folię spożywczą i upchnęła w torbie podróżnej zawinięte np. w czapkę Tomasza. Nastepnego dnia Tomek stojąc na przystanku rozgladał sie dookoła i obwachiwał, bo strasznie jakąś wędzonką waliło. A zwłaszcza na głowie. 
No. To schabik już pojedzony a inne zamrożone. Slodycze daleko upchnięte w szafie, wysoko i głęboko, poza zasiegiem mojego wzroku , węchu i kończyn górnych. Fajne alkohole też mamy ze strefy wolnocłowej!!!Już się ciesze na te święta. A odchudzanie???
Otóż waga mi zamokła za sprawą takiej małej dziewczynki, ale w lustrze widze apetyczne kragłości. Więc chyba się nie spisałam na medal. Ostatnia odnotowana waga to 71.8 w dwa dni po ostatnim nawpychaniu się. Ale weekendy takie oto są. W tygodniu regularnie jadam. Bynajmniej.

25 listopada 2012 , Komentarze (7)


Nie skupiam się na odchudzaniu ani ani... A dziś po południu i wieczorem to juz szczególnie nie... 
Makaron chiński po chińsku z kurczakiem   
Makaron spagetti z sosem pomidorowym od pizzy
Kawa z ciastem czekoladowym po obiedzie
mała puszka paprykarza po szczecińsku
słoik kiszonych warzyw po mojemu zjedzonych do małego piwa
dochodzi północ a ja jestem po kilku ciastkach po 25 kal od sztuki posmarowanych miodem, bo za mało słodkie
i 3 łyżkach musu czekoladowego z torebki, który przed chwilą ubiłam, bo mi odbiło...
 Jak w tytule...

27 października 2012 , Komentarze (5)


Dzisiejsza szklana łazienkowa pokazała z rana zacne 71,4. Wygląda na to ze kilogram ładnie zjechał w ciągu 2 tygodni. Następny przystanek wyznaczam za jakieś pół kilo, czyli w ciągu kolejnego tygodnia zawalcze o stabilne 71!
Przekonałam się ze ruch w pracy daje guzik. Mimo, ze dużo chodzę, stoję i noszę, czasem nawet dzwigam to jednak nie jest to wysiłek przysparzający o ciurek potu między łopatkami. Dlatego zapowiedziałam sobie okołogodzinny ruch nogami na rowerku. Nawet mi dobrze szło, gdy zreflektowałam sie ze rowerek gibie sie na boczki. Uprzejmie poprosiłam swojego majstra domowego o dokrecenie odpowiednich śrubek i że akurat dysponował czasem wolnym, szybko zdiagnozował, ze rowerka boli rura główna pionowa stabilizujaca, która wymaga przyspawania do rury poziomej i to w trybie pilnym. I tak to moja pomoc niezbędna w odchudzaniu poszła do kąta. A że Tomasz akurat powrócił do ciężkiej pracy przy zmianie opon... obawiam się ze naprawa zostanie odsunięta... chociaz z drugiej strony, skoro właściwie mamy spawarkę w domu... ale w sumie, przecież w mieszkaniu spawać nie będzie.. No zobaczymy. Moim zadaniem jest teraz podkręcanie pozytywnej atmosfery i zachęcanie Tomka do odpalenia wreszcie nowego sprzętu do spawania, który po 3 miesiącach od zakupu dobrze by było wypróbować. Poki co przytargałam z piwnicy steper i sobie na nim spaceruję, na początek po 20 minut dziennie a ponadto poluję na jakis porzadny orbitrek na naszym lokalnym używaku. Pamiętam ze przed wakacjami byliśmy tam z Tomkiem i stał śliczny, taniuśki ale jakoś nie kupiłam, w końcu mam i seper i rowerek a wiadomo czy ja w ogóle będę na tym ćwiczyć?  Duże toto i bedzie gracić w mieszkaniu a jeszcze Tomek popukał sie w czoło, czym utwierdził mnie w niekupieniu. A teraz żal mi tyłek ściska!!! Mogłam go kuuuupić!!! No i teraz muszę sobie coś upolować a wiem ze tam często sprzęty bywają, jednak nie zawsze pierwszej świezości i sprawności. 

Dobra, podsumowujac, mam chęci i zapał oraz pozytywne nastawienie, więc waga powinna sama spaść. Ilość słodyczy ograniczyłam do "raz dziennie", w pracy pojadam owoce i zmniejszyłam porcję obiadową. Zawsze jak idę do mikrofali z posiłkiem to myślę sobie: k...wa, przeciez ja sie tym nie najem... To chyba dobry znak?  Dopycham sie herbatą, jabłkiem i rodzynką. 

Rozpoczynam dzisiaj rybny miesiąc, bo wczoraj Tomek kupił 9 kilowy klocek zamrozonej białej ryby. Do tego jem rybę regularnie 2 razy w tygodniu w pracy, na szczęście bardzo lubię i wzdrygać się nie zamierzam. Lecę ogarniać teren nim Tomasz wróci z pracy no i przeciez spodziewa sie rybki na obiad... Albo jeszcze nie. Bo o tej rybce miałam opowiedzieć. Wrócił Tomek wczoraj z pracy dużo póżniej niż zwykle w lekkim popiwkowym humorku, szaleństwo istne z dziewczynami wyprawiał, kazał się rzucać ze stołu na gółwkę itakie tam... Pomyślałam, zmęczą się to szybciej zasną. I nagle dzwoni telefon Tomasza a ten gada, ze już, już za 10 minut będzie na miejscu. I zakłada kurtkę, buty ale ciagle w gaciach, bo spodnie już zzuł uprzednio. Ja tymczasem, w koszulce nocnej, zwracam się z pytaniem: a dokad to? i co? może samochodem chcesz jechać? On sie pacnął w głowe i mówi, ze fakt, przeciez pił piwko, to sie ubieraj kobieto, musimy odebrać rybę. Zostawiliśmy więc dziewczyny każąc oglądać bajki i obiecując ze zaraz wrócimy. Z lodami! Ten to zawsze naobiecuje. Sprawnie poszło, rybka juz w samochodzie a my na stację paliw, bo przecież Pieczarkom obiecał. Kupił 2 KitKaty z masłem orzechowym i podwójną paczke paluszków, bo głodny. Ja dzielnia! wspaniałomyślnie odmówiłam spożycia, bo ząbki już wyszczotkowane, godzina późna, spać zaraz idę, nie bede na noc jadła.Wiadomo, oklaski! Swoją połówkę batonika zostawiłam na dziś do kawy. Taka jestem. Wróciliśmy, obdarowaliśmy dziewczyny gryzkiem słodkości, ząbki, siusiu i wszyscy spać. W piątki i soboty ciasnota ogromna w naszej sypialni bo śpimy wszyscy razem na kupie. I nagle jasność w skroniach: a ryyyyba gdzie?! No ba! w samochodzie. 9 kilo akurat do rana byłoby rozmrozone i smrodek w aucie w sam raz rybny i jeszcze trzeba by wszystko naraz zjeść, no chyba zebym się zdecydowała ponownie zamrozić. No nic, wstałam, przydzwigałam, podzieliłam na porcje, umieściłam w zamrażarce i TERAZ idę przygotowywać rybkę na obiad. Dla mnie z piekarnika, wszak dbam o linię. 
Pozdrawiam o kilo szczuplejsza.

6 października 2012 , Komentarze (2)

Co tam  72!!!  Nie ma to jak jak 72,6 po tygodniu trzymania żołądka w ryzach! Stosownia się do irytującej zasady, by wstawać od stołu z uczuciem lekkiego niedojedzenia! Uruchomienia stacjonarnego rowerka i nawet pedałowania nim, no wiem może nie wytrwałam w postanowieniu codziennego spędzenia na nim godzinki ale ale ale ale...  jednak coś tam przejechałam, tak? Nie objadałam się słodyczami, bo upiekłam sobie owsiankę, o! Jadłam jakieś słodycze, kurcze! przecież śladowe ilości w porównaniu do tego co ja potrafię i chciałabym... 
Ale boli. Ja już przy 70 kg z trudem siebie akceptuję i MYŚLĘ coś jakby non stop myślę o odchudzaniu.  70 to dla mnie granica przyzwoitości. A przy 72,6 normalnie się wstydzę! W dżinsach brzuch już wylewa się na wszystkie strony świata! 
Teraz pora na obiecanki: więcej nie będę tyła i obiecuję poprawę i regularność w codziennym pedałowaniu. O kurka alez to jest niełatwe, przy moim trybie pracy dość wyczerpującej. A w domu tyle zawsze do ogarnięcia, ze mi się dom nawet z odpoczynkiem nie kojarzy, jedynie łóżko... Ale godzinka pedałowania to jest do zrobienia. Trzeba tylko ustawić sobie lapka z telewizją albo jakimś filmem i mam pożyteczny odpoczynek po pracy. Gorzej jak sie Pieczarki do mnie dossają. Wtedy stoi rowerek, ja siedzę na nim, przede mną wspomniany czas wolny z ekranem i z kazdej strony po jednej córce na krzesełkach barowych, zeby mama nie czuła się osamotniona. Otóz wcale nie czuję, a sio!
Średnio to wszystko wyszło. Obawiam się że po 40 naprawdę trzeba się przyłozyć zeby efekt rzeczywiście był odchudzający. A nie jakieś moje mniejsze spożycie z talerza. Jest taka u mnie w pracy Nina z biura, 42 letnia i od zawsze kluseczka. I ona się wzięła solidnie za siebie, czyli codziennie zumba albo inne wyciskanie, jabłuszko zamiast chlebka i specjalnie komponowane posiłki, słodyczowe zero i daje kobieta radę. Ja co prawda mam zumbę i marsze długodystansowe podczas pracy... O właśnie muszę wreszcie skalibrować mój krokomierz!
Idę zawalczyć o uczciwe 72  do przyszłej soboty. 

29 września 2012 , Komentarze (11)

Od kwietnia regularnie przestałam pisać w pamiętniku bo o odchudzaniu nie mogło być mowy, skoro były wakacje w Polsce, wakacje w Chorwacji i cały szereg okazji do nabierania masy. Waga trzyma sie w okolicach 72 kg. Na niektóre siedemdziesiątki dwójki jestem skazana dozywotnio z racji wzrostu (172cm) oraz roku urodzenia (1972) ale 72 kg wolałabym sobie podarować. Przytargałam z Polski mój chyba już ponad dwudziestoletni rower dwukołowy na którym parę razy ładnie się tutaj zmachałam w drodze do oraz z pracy.Niestety nijak sie to ma do przewidywanego spadku z 72 schodka. A i sezon rowerowy praktycznie sie zakończył bo w deszczu, pod wiatr i pod górkę to się zwyczajnie nie da, mozna ześwirować ze zmeczenia i dostać nobla. Może jeszcze w ramach ładnej pogody rundka wokół osiedla się przydarzy w tym roku ale poza tym rowereś do rowerowni marsz! Chciałabym przed zimą zrzucić 2-3 kilo, nie więcej, taki mam plan wcale nie sekretny. Może powrót na vitaliowe strony mi w tym dopomoże, wymyśliłam. Tak więc mamy weekend, kiedy to Tomek ma zajęcia pozadomowe związane z jego zacięciem samochodonaprawczym a ja spalam kalorie przy porządkowaniu kuchni, co mi nawet ładnie wychodzi przy użyciu chloru, bo plamy na białych kuchennych blatach nie każąc się forsować, znikają jakby same. Lubię. W planie mam wazenie ogórkowej, która króluje. I jedna z moich polskich kolezanek na literę A niech wie, ze to za sprawą jej zupy zaserwowanej onegdaj moim pieczarkom. Potem pomyślę jak zmasakrować owe 2 do 3 kg jako zadanie przedzimowe. Pozdrawiam wszystkie moje vitaliowe koleżanki!!!

12 kwietnia 2012 , Komentarze (10)

Kolejny dzień chorobowego z powodu brzuchbola. Wolny dostęp do komputera to i wpis na Vitalii gwarantowany. Widzicie? Dobra wola i chęci są. Przyznaję ze kontakt z portalem ostatnio ograniczyłam do czytelnictwa. To dzięki rozrzutnej uprzejmości Tomka który w prezencie gwiazdkowym podarował mi smartfona.  Niestety nie jestem w stanie produkować na nim wpisów... bo nie. 

Dziś wstąpiłam na wagę i zeszłam z niej z okrągłym 70 kilogramowym wynikiem w pamięci. Zauważyłam też mniejsze wybrzuszenie w oponie. Dolne partie nadal irytują i jedyny sposób na nie to poczciwy rowerek albo inne siłowe zmagania. Póki co dziś mam jeszcze dzień na zregenerowanie się i nabranie wigoru bo fizycznie jestem zwyczajna dętka. Wczoraj poszłam spacerkiem odebrać dziewczyny, w sumie około pół godziny marszu z wózkiem, i wierzcie mi, wróciłam jak z wyprawy na lodowiec... niemal dosłownie bo popadywał śnieg. Jutro pewnie pójdę już do pracy, hehe... piętek!, wysmienity tydzień pracy bym powiedziała. Kurcze, dziwi mnie ta przypadłość żołądkowa, nigdy nie miałam zbyt wrażliwego żołądka,  wymiatałam jak leciało. A dziś, hmmm... kisielek na soku owocowym i takiejż herbatce... Może on przemawia w ten sposób do mojego mózgu? Hej Ania! zacznij to odchudzanie wreszczie bo jak nie to ci się znowu rozstroję!!!  Niech też pogada z kończynami i pośladami o jakiejś rytmicznej pracy spinajaco-rozluźniajacej hej!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.