Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szalona, zakręcona, twarda z zewnątrz, miękka w środku. Uwielbia sport, czyt. jazdę na rowerze, rolkach, łyżwach, bieganie, pływanie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 22251
Komentarzy: 193
Założony: 28 grudnia 2011
Ostatni wpis: 15 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Luanna

kobieta, 33 lat, Łódź

173 cm, 74.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 lipca 2014 , Komentarze (4)

Pierwszy tydzień "kolejnego razu" za mną. Jestem z siebie zadowolona, z pierwszej połowy zwłaszcza. Utrzymywałam odpowiednią kaloryczność w ciągu dnia, udawało się pić odpowiednią ilość wody, a także wypijać 3 herbaty. Dumna jestem z siebie, że potrafiłam się zmobilizować do biegania w upał, tuż przed imprezą, że po powrocie jeszcze zjadłam normalnie, mimo tego, że goście mojego współlokatora-organizatora już u nas byli. Każdy mówił "nie idź", a ja się nie dałam. 

Druga połowa tygodnia za to była tragiczna, ciągła impreza sprawiła, że jadałam w ciągu dnia ok. 1000 kcal więcej niż powinnam. Czasami można, ale z tego zrobiły się 4 dni, a nie jeden. Dzięki liczeniu kalorii uświadomiłam sobie, ile dostarczam sobie pijąc 4 piwa, albo, że na grillu lepiej zjeść 2 piersi z kurczaka niż kiełbasę.

Myślę, że to dobry początek mimo wyskoków. Zatrzymałam wzrost wagi, a to już duży sukces. Wierzę, że odwrócę zupełnie jej tendencję i będzie spadać :)

7 lipca 2014 , Komentarze (6)

Gryzie mnie ta słodyczowa zmora. Ciągle kombinuję jak ją ujarzmić i od której strony zniszczyć. Nie mam jeszcze pomysłu, za to mam pomysły na inne zmiany :)

Chcę znowu pić czerwoną herbatę 3x dziennie, jak kiedyś. Wtedy pomogła, teraz też pomoże, dlatego dokładam ją do śniadania, obiadu i kolacji.

Chcę pić min. 1,5l wody dziennie. Nie mam problemu z tym raczej, ale doliczyć się nie mogę. Od tej pory, co wieczór, będą u mnie stały 3x0,5l butelki na kolejny dzień. Uprzedzam pytanie "czemu nie jedna duża?". Bo małe są dla mnie wygodniejsze w użyciu: można wsadzić do torby, łatwiej znaleźć miejsce w lodówce studenckiej (jeśli chcę zimną), poza tym zwyczajnie-dobrze leży w ręce i nie jest ciężka. 

Chcę jeść warzywa 5x dziennie, dlatego do swoich posiłków będę wprowadzać je stopniowo. Najpierw przez miesiąc skupiam się na tym, by mieć je w swojej kolacji.

Jeść zdrowe obiady-to było najlepsze, co miałam na diecie. Były one różnorodne i smaczne. Chcę znowu takie mieć. A kucharka ze mnie kiepska. Raz w tygodniu znaleźć zdrowy przepis i co najważniejsze-wypróbować. Do tego chcę nauczyć się robić więcej różnych surówek, które są dobrym dodatkiem do obiadu i zarazem dość ważnym.

Oprócz tego chcę jeść regularnie posiłki co 3h, pozbyć się z diety słodyczy i pić mniej alkoholu różnej postaci, bo ostatnio zdarza się to dość często, a kalorii w piwie pewnie tyle co szklance coli. Sprawdziłam: ulubione piwo o smaku tequilli 224 kcal/ok.20g cukru, jedno. Szklanka coli=101kcal/25,4g cukru. Pomyliłam się niewiele. Póki powstrzymuję się z realizacją w/w, bo i tak już dużo mi się nazbierało z tych jeszcze w/w ;)

Jak wiadomo-sport w okresie letnim to dla mnie bułka z masłem. Warto coś robić, chociaż co drugi dzień. 

Oby do początku sierpnia cokolwiek ze mnie spadło! 

6 lipca 2014 , Komentarze (1)

Mija rok odkąd postanowiłam się wziąć za siebie "ostatni raz". Nie był on jednak ostatni, bo nie wyszło :( Zawaliłam, ale jak zawsze-nie poddaję się i każdego dnia próbuję od nowa.

Waga właściwie pozostała bez zmian, co nawet jest śmieszne, bo zaczynałam ważąc 73,7kg i kończę ważąc dokładnie tyle samo :D W ciągu roku waga oczywiście wahała się. Najwyższa nota to 76,2. Jest to równocześnie mój rekord życiowy :/ Najniższy wynik osiągnęłam stosując dietę Vitalii 70,9. Gdybym nie przerwała, mogłabym osiągnąć dużo więcej. Amplituda (o ile dobrze liczę) to 5,3 kg. Gdybym schudła tyle od wagi początkowej, dziś mogłabym powiedzieć, że ważę 68,4. Co nie byłoby wynikiem tragicznym nawet. To, co mam dziś jest wynikiem tragicznym.

Odnośnie pomiarów-nie sprawdzam nawet, bo co tam się mogło zmienić przy 5 kg... raptem kilka cm w pasie. 

Wiem, czemu efekt jest taki, a nie inny. Wszystko, co złe zawdzięczam słodyczom. To z nimi przyjmuję najwięcej dodatkowych kalorii. I podejmuję kolejną próbę. Pożegnania się z nimi raz na zawsze. Oduczenia do końca życia. Więcej szczegółów jutro. Teraz lecę drukować sobie kolejną tabelkę rozliczeniową ;)

28 czerwca 2014 , Komentarze (4)

Miał być standardowo sobotni wpis podsumowujący, jednak zmieniam koncepcję. Za tydzień będzie czas wielkich podsumowań.

Dziś chcę Wam powiedzieć, że poszukiwania motywacji trwają. Co nie znaczy, że spoczęłam na laurach. Wczoraj pobiegane. Zainstalowałam sobie w apce funkcje głosowe. Pierwszy raz miałam z nimi styczność. Pierwsze myśli miałam takie: "Dlaczego ta pani tak dziwnie i głośno mówi?" "O kurczę, ona zagłusza całą muzykę!", kolejne: "Ojej, to tutaj jest dopiero kilometr? W ile ona powiedziała? Chyba trochę ponad 5 min." "Co? Już dwa kilometry? Jak to możliwe? Przecież nie przebiegłam aż tyle. Ona chyba oszukuje. I w 19 minut niby? Co tak słabo? Musiałam źle usłyszeć. Jak ona zamierza się odzywać co kilometr, to stanę przy trzecim w miejscu ". Jednak ku mojemu własnemu zaskoczeniu wcale nie stanęłam. Zdziwiłam się, że już, pomyślałam, że do tej pory słabe dystanse biegałam (gdzie moja forma sprzed dwóch lat, hm?!). A dalej rosła moja radość, gdy zamiast paść po 25-30 min po biegu z jedną/dwiema przerwami, biegłam dalej. I wybiegałam 5,5 km w niecałe 40 minut bez przystanków. Nie udało mi się dobiec do domu, bo rozbolał mnie strasznie brzuch, poruszyłam jelita do jakiejś ogromnej pracy. No cóż, jak się je śmieci, to nic dziwnego, że organizm chce się pozbyć. Najważniejsze, że dostrzegam progres. Trening w innym niż dotychczas miejscu również zadziałał motywująco. Zwłaszcza, że głupio mi się zatrzymać, kiedy ludzie patrzą ;)

Dziś w planach słodkie lenistwo, ewentualnie rowerowa przejażdżka, bo pogoda bardzo zachęca. Ale mięśnie po wczorajszym nie są zbyt chętne do takiej aktywności.

No i grzechy. Nadal opycham się słodkim. Wczoraj z resztek kruchego ciasta upiekłam spód pod sernik z truskawkami. Ciasto udało się na tyle, że znika w tempie zastraszającym-w ciągu jednego wieczoru została 1/4 małej blachy. I to nie moja zasługa, więc cieszę się, że nie tylko mi tyłek rośnie. Dziś na śniadanie niestety zjadłam ten nieszczęsny sernik, bo pieczywo było białe w domu, a mleko na musli się zważyło. Właśnie sobie uświadomiłam, jak ślepo myślałam rano-otóż kanapka z białego chleba jest równie niezdrowa jak ciasto. Jaki człowiek czasem jest głupi! Zapasy zdrowego już zrobione, nawet kanapki na drugie śniadanie już przygotowane czekają :)

Słoneczka! Trzymajcie się ciepło, nie poddawajcie! Wiem, że niektórym z Was jest ciężko, bo waga ledwo się rusza, innym wręcz nieco wzrasta. Jednak lato już trwa, mamy jego początek, to aż 3 miesiące. Możemy zrobić ze sobą wiele dobrego, to mnóstwo czasu. Nie dajemy za wygraną i pokonujemy własne słabości. No już!

26 czerwca 2014 , Komentarze (8)

Dowiedziałam się wczoraj, że jadę w tym roku nad morze-już za miesiąc i kilka dni! Bardzo się cieszę, kocham polskie morze, dawno go nie widziałam, marzyłam o nim właściwie od kilku lat, marzenie się spełni lada chwila, a ja co? Zajadam szczęście ciastkami i to własnej roboty. Pyszne, kruche z cukrem. No właściwie nie takie pyszne, bo kiepska ze mnie kucharka i przesłodzone, ale takiej maniaczce, jak mi, to wcale nie przeszkadza. I to nie jedno, czy dwa, tylko po kilkanaście, kilka razy w ciągu dnia. I gdzie jestem? W domu rodzinnym... Dobrze, że w lipcu mam jeszcze praktyki w Łodzi, to może chociaż ze dwa kg spadnie. Jednak nie ratuje mnie to, bo i tak skończę w jednoczęściowym kostiumie raczej... Chyba, że zepnę tyłek. Zepnę?

Jak myślicie, czy da się w miesiąc schudnąć 5 kg samym tylko wysiłkiem? Jestem w stanie nie jeść słodkiego i ćwiczyć dużo w ciągu dnia, ale nie umiem utrzymać diety w sensie liczenia kalorii itp. Poświęcenie czasu na sport=utrata go na gotowanie, przynajmniej przez pierwsze dwa tyg lipca. Nie wiem, co zrobić, a szkoda mi każdej minuty... Do następnego ciastka. Ale czuję, że dziś będzie lepiej. Wiem, że tak będzie.

Niektóre z Was pamiętają, że w lutym rozstałam się z chłopakiem. Co ciekawe-nadal mamy ze sobą kontakt i to bardzo dobry. Sama już nie wiem, czy wierzyć w przyjaźń damsko-męską. Od tego się zaczęło i wygląda na to, że na tym się skończy. Czyli jednak jest możliwa? Nie o tym miało być! Kontaktujemy się codziennie przez sms. Wczoraj podczas naszych nocnych rozmów zeszło na moje użalanie się nad sobą. Zaczął mnie motywować do pracy i powiedział, żebym się zebrała w sobie, a nie marnowała czas na gadanie. I że to ja go motywowałam ostatnio, a teraz podważam swój autorytet. Dodał, że chce zobaczyć moją wyrzeźbioną sylwetkę i to będzie jego prawdziwą motywacją. I nasunęła mi się taka myśl. Czy mówicie sobie czasem, że pracujecie nad sobą, bo chcecie być czyjąś motywacją? Ja-gdyby mi się udało osiągnąć to, co chcę-byłabym dobrą motywacją dla wszystkich. (skromność ;) ). Mam do zrzucenia ponad 15 kg i wyrobienie brzucha. To dużo i efekt byłby spektakularny :D

Koniec gadania i do pracy!

22 czerwca 2014 , Komentarze (1)

Sprawa nr1-ruszyło w końcu! Tydzień ta wredna małpa pokazywała 73,5, a dziś z dnia na dzień schudłam 0,7 kg ;) Ciekawe, czemu to zawdzięczam? Czy mojemu całodziennemu, regularnemu popijaniu wody (wysikałam tłuszcz, ale jazda!), czy braku typowego obżarstwa i podjadania. Zdecydowanie to drugie ;) Teraz tylko się trzymać założeń i będzie ok!

Byłam rano pobiegać, to dzisiejsze postanowienie. Zacznę od tego, że pogoda za oknem była niezachęcająca: ledwie się obudziłam, a już słyszałam wiatr i krople walące o parapet. Ciężko było wstać, ale jak nie pójdę biegać rano, to już w ogóle. Znam siebie i swojego lenia na spółkę z wymówkami. Jak w końcu wstałam okazało się, że padało, ale już nie pada. Śniadanie, ubieranie, jeszcze trochę i wyjdę z domu... przylało niesamowicie. Jak tylko się trochę uspokoiło, to ja wyskoczyłam na powietrze, przebiegłam 10m i znowu lunęło. Przy okazji dodam, że wcale nie było łatwo wyjść za próg mieszkania: "zaraz znowu zacznie padać!/nie, już wszystko co miało wypadać wypadało", "ludzie się będą na Ciebie dziwnie patrzeć, taka pogoda, a Ty idziesz biegać.../taka pogoda to ludzi nie spotkam, poza tym wolę biegać, jak nikt nie widzi, w samotności", "zrobię to, przełamię się, zawsze musi być ten pierwszy raz w deszczu", "może nie będzie tak źle, muszę w końcu wyjść!"... Wnioski z tego biegu mam bardzo różne, mimo, że trwał on ledwie 35 min. Jeśli nigdy jeszcze nie biegałeś/aś w deszczu-wyjdź i zrób to. Zdziwisz się, ilu ludzi nie odstraszyła pogoda, a ilu wśród nich biegaczy to głowa mała! Poza tym to tak naprawdę bardzo przyjemne biec, gdy lecą na Ciebie chłodne krople. Czujesz się trochę jak małe dziecko bawiące się w kałuży. Pamiętacie to uczucie beztroski? Jeśli nie, tym bardziej idźcie biegać w niepogodę ;) Zdecydowani? W gęstym lesie nie zmokniesz. Pod warunkiem, że nagle nie zawieje wiatr i wszystko na Ciebie nie spadnie ;) Liście, a nawet same konary potrafią stworzyć świetny parasol. Jeśli na Twojej ścieżce biegowej da się znaleźć takie miejsce, to lepiej dla Ciebie-jak będziesz miał dość deszczu (w co nie wierzę) to możesz się schować. Ubierz się w wygodne i sprawdzone ubrania, zwłaszcza, kiedy planujesz dłuższy bieg i pokonywanie swoich słabości. Mi dziś spadały spodnie, bo ciągnął je w dół telefon, a gumkę miały delikatną i nawet sznurek nie pomagał. Wyjęłam telefon i standardowo schowałam w stanik, ale postanowił stamtąd się ewakuować, więc skończył w ręce. Kabel schowałam sobie w rękaw koszulki-chociaż tyle myśli technicznej i nie pętał mi się wszędzie. Trzymanie w rękach czegokolwiek odbiera prawdziwą przyjemność z biegu. Tymi kilkoma przemyśleniami kończę ten wpis. Trzymajcie się ciepło!

21 czerwca 2014 , Skomentuj

Jakie to dziwne uczucie poczuć swoje mięśnie brzucha... pod grubachną warstwą tłuszczu. Niemożliwe? A jednak da się ;) Siedząc przy komputerze, słuchając dobrej muzyki i czytając coś, podparłam się pod boki i zaczęłam "wiercić" na krześle. Zdziwiłam się dość mocno, gdy po kilku takich wygibasach=spięciach brzucha, uświadomiłam sobie, że tam są mięśnie! I to całkiem niezłe zdaje mi się. Co w sumie jest możliwe, bo brzuch ćwiczę, może nie regularnie, ale na tyle, by mięśnie były w formie. W każdym razie-skośne są tam na pewno! :D I wiecie co? Ciekawa jestem jakby wyglądały bez tłuszczowej pierzynki. Motywuje mnie to!

Teraz opowiem Wam o moim nowym/starym sposobie na zmianę nawyków. Najpierw jeszcze kilka pojęć: postanowienie miesięczne-zakładam sobie, że codziennie, przez równy miesiąc, będę wykonywała daną czynność. Postanowienie tygodniowe-j.w. z tym, że czas trwania to tydzień i zmiana na coś innego. Postanowienie dzienne-co dzień coś innego.

1. Dzienniczek-zapisuję w nim jakie posiłki i o której godzinie jadłam. Zamierzam poszerzyć wpisy o nastrój jaki towarzyszył tym posiłkom oraz okoliczności. Najpierw jednak próbuję pamiętać o tym, by w ogóle wpisać coś w mój zeszyt ;)

2.Postanowienie miesięczne - obecnie w fazie realizacji - codzienne picie szklanki czerwonej herbaty. Jest całkiem nieźle, mijają 3 tygodnie, a mi się udaje :D

3. Postanowienie tygodniowe- do tej pory szło w kratkę - codzienne, dobre rozciąganie łydek i wewn. mięśni ud-może dwa dni faktycznie takie było ;) Inny przykład - codziennie 8 min abs wyszło w 100 %. Nie bez wyrzeczeń, ale udało. A obecnie ćwiczę skupianie się na posiłku.

4. Postanowienia dzienne - z reguły udaje się dotrzymać, chyba, że dotyczy ono słodyczy. Przykładowe: rozciąganie nóg; rozciąganie-całość; dzień bez słodyczy; bez słodyczy do godz. ... ; bieganie.

Myślę, że powoli uda mi się wyrobić w sobie dobre nawyki odpowiedniej diety i regularnego treningu, a co za tym idzie - w końcu zacznę chudnąć! Oby...

19 czerwca 2014 , Komentarze (3)

Zapisałam i tyję. Dlaczego tyję?! Czy aż tak bardzo radykalnie mam zmienić swoją dietę? Dobra, koniec z oszukiwaniem siebie i Was. Wpieprzam słodycze. Przepraszam za wyrażenie, ale naprawdę to robię. Kiedyś żyłam sobie w błogiej nieświadomości, co jest przyczyną. Ale od dłuższego czasu (mam na myśli kilka lat) wiem, co mnie pogrubia. To taki rodzaj uzależnienia. Jak jest-to jem. Nie pomagają sposoby sprawdzone przez cały ten okres-mycie zębów, żucie gumy, picie wody, czy czerwonej herbaty, zajadanie suszonych owoców i tak dalej. Wszystko działa dopóki naprawdę chcę. Ale są dni, kiedy nic się nie chce. I walczyć o siebie też nie. I niestety tych dni jest w moim życiu więcej. I te powroty do domu... Działa na mnie obecnie jeden sposób-nie kupować, nie przywozić z domu słodkiego. Więc zazwyczaj jem, kiedy naprawdę mam nieopanowaną ochotę. Trzeba walczyć ze sobą tylko w sklepie. Odbiegłam od tematu-powroty do domu-tam zawsze jest mnóstwo łakoci. Już nie ma kryjówki, do której bym nie zajrzała w ich poszukiwaniu i nie znalazła. Tam po prostu nie umiem żyć zdrowo-zamiast zjeść coś normalnego to ja w słodkie... To wszystko siedzi chyba w głowie? Czy zmiana myślenia zmieni wszystko? Obecnie jestem w fazie treningu. Wydaje mi się, że widzę jakąś maleńką poprawę. Ale czemu ją zawdzięczam to właściwie nie wiem...

Taki chaos trochę w tym wpisie, jednak głównie chodzi o to, by się wyżalić, więc obowiązek spełniony. 

Dziś już pobiegane. Króciutko, 25 minut. Biegałam ostatnio miesiąc temu, dlatego nie dziwi mnie to. Trzeba powoli planować powrót do formy.

13 czerwca 2014 , Komentarze (1)

Podobno zapisane cele łatwiej zrealizować. Wszem i wobec ogłaszam i zapisuję: 

do 6 lipca CHCĘ zobaczyć na wadze 70.9, albo i mniej.

Skąd ten pomysł? To dłuższa historia, czas podsumowań i tym podobnych rozmyślań. Ale na wszystko przyjdzie pora 6 lipca właśnie. Tymczasem przez cały rok nie spadłam poniżej 70. To przykre, bo kiedyś ewenementem i tragedią było przekroczenie tej wartości. Dałam sobie 52 tygodnie by schudnąć, były wzloty i upadki, ale magiczne poniżej 7 nie pękło :( Jak zawsze w walce nie ustaję, poza tym jeszcze trochę czasu, by nie pogrążyć się totalnie mam.

WALCZYMY DZIEWCZYNY!

22 marca 2014 , Komentarze (3)

Witajcie!

Przerwa była spora w związku z wydarzeniami w moim życiu, które mnie znacznie przytłoczyły. Wszystko, co się działo, było dla mnie bardzo ważne, nie można porównywać, co działało na mnie bardziej niekorzystnie. Kłopotów narobiły dwa główne aspekty mojego życia-szkoła oraz miłość.

Zaczynając od pierwszego-miałam bardzo dużo poprawek, na własne życzenie częściowo, bo uczyłam się zdecydowanie mniej, niż reszta moich kolegów i koleżanek (ach to lenistwo!). Nie wszystko zależało ode mnie, poza tym nie tylko lenistwo było powodem olewania uczelni (powód nr 2-miłość). Tak też zaczęłam nadrabiać swoje zaległości, poprawiać wszystko, zaliczać i wpadłam w naukowy wir, stąd brak czasu na pisanie, zajmowanie się Vitalią, ale i sobą-brak sportu i diety. Wyprowadziłam wszytko na prostą już ponad dwa tygodnie temu, ale mam też bieżące zaliczenia, które w tym semestrze ruszyły z kopyta i im też poświęciłam sporą część uwagi, by nie popełnić wcześniejszych błędów. To tyle w kwestii naukowej ;)

Większy problem miałam z chłopakiem. Nie układało nam się od dłuższego czasu, aż przyszedł moment, w którym oboje zgodnie stwierdziliśmy, że nasz związek nie ma sensu. Ale nie zmienia to faktu, że nadal go kocham bardzo mocno. Sęk w tym, że to z jego strony się wypaliło. Od naszego rozstania minął ponad miesiąc, a ja ciągle to przeżywam, ciągle mocno, ale z każdym dniem jest lepiej. Miałam okres załamania, w którym z każdym dniem wydawało mi się, że tęsknię bardziej i paradoksalnie kocham mocniej. Na szczęście już jestem na etapie wychodzenia z tego wszystkiego i myślenia o sobie, a nie o swoich problemach ;)

A na to wszystko przyszła piękna wiosna! Kochane-czujecie tą energię? Pozytywną energię! Ja zaraz uciekam ładować swoje akumulatory, tylko już skończę pisać, co teraz ze mną :) Faceta postanowiłam zagłuszyć bieganiem, zwłaszcza, że podczas ostatnich miesięcy przytyłam. Więc w dbaniu o siebie zaczynam widzieć sens życia i wracam do diety. Nie wiem, na ile zajęcia mi na to wszystko pozwolą, ale mam nadzieję, że będę czerpać energię z obecnej pogody :)

Wszystkim Wam życzę, byście poczuły taką samą, albo i większą moc, jak ja obecnie :) Dziewczyny, zaraz odkrywamy ciałka, więc bierzmy się do pracy!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.