Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szalona, zakręcona, twarda z zewnątrz, miękka w środku. Uwielbia sport, czyt. jazdę na rowerze, rolkach, łyżwach, bieganie, pływanie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 22243
Komentarzy: 193
Założony: 28 grudnia 2011
Ostatni wpis: 15 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Luanna

kobieta, 33 lat, Łódź

173 cm, 74.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 lutego 2014 , Komentarze (4)

...wszystko zależy tylko ode mnie. Już Wam mówię, jak obecnie wszystko u mnie wygląda.
Trwa sesja, jak wiadomo trudny okres dla studenta. Raz jestem w domu rodzinnym, raz w Łodzi, a więc żadna lodówka nie jest w pełni we wszystko wyposażona. Zresztą, kto by miał czas, robić jedzenie. Nawet teraz spieszę się z tym wpisem. Jem więc to, co w ręce wpadnie, a że u mnie w domu jest mnóóóóóstwo słodyczy to leci tak: cukiereczki, wafelki, słodkie bułki, jakaś kanapka z szynką, herbata, cola itd.
Dietę porzuciłam już jakiś czas temu, co odbiło się na mojej wadze. Wzrost jest spowodowany pewnie złymi wyborami, bo pewnie samodzielna próba dietowania nie zmieniła by aż tak moich wymiarów.
Do tego-kłótnie z chłopakiem, rozważania o rozstaniu, niezdane egzaminy (na szczęście nie wszystkie ;) ), kłótnie z ojcem, masa różnych drobnych problemów. Trzeba sobie z tym poradzić jakoś.
Dziś ważę równe 72 kg, co szczęśliwie nie cofnęło mnie nawet o połowę mojej drogi. Mam chytry plan i będę się go trzymać ;) Mianowicie-odrzucam wszelkie słodycze i jem regularnie. To ma zapewnić stałą wagę do marca, kiedy to na nowo będę mogła wdrożyć dietę do swojego życia. Poza tym nadchodzi wiosna, już nawet trochę czuć ją za oknem, dlatego zamierzam powrócić do biegania-również od marca.
A dziś może jakiś marsz na słoneczku? Chociaż jest ono niezdecydowane i raz się pojawia, a raz znika za chmurami. Do tego nauka, nauka, nauka.
Wczoraj zrobiłam wielkie sprzątanie w naszym mieszkanku studenckim, bo syf przez sesję przeogromny, a ja nie umiem uczyć się w burdelu (przepraszam za określenie, ale tak to wyglądało naprawdę).
Trzymajcie się Żabki i dawajcie czadu, coraz bliżej do wiosny!

29 grudnia 2013 , Komentarze (2)

Dzień dobry!
Na wagę nie wchodzę z dwóch powodów: nie mam swojej w moim rodzinnym mieście, a chłopaka zawyża nieco pomiary-to ten pierwszy. Drugi- boję się. Przez święta obżarstwo, po świętach obżarstwo. Właściwie wszystko się zaczęło psuć już 19 grudnia. Po kolei było tak:
Wigilia grupowa, na niej masa żarcia, ale zjadłam tylko barszcz z uszkami, dwa paszteciki i karpatkę. Zrobiło mi się niedobrze, myślałam, że żołądek nie jest przyzwyczajony i po prostu zwariował. Herbata nie pomogła, było tylko gorzej. Koleżanka odwiozła mnie do domu po północy.
Po dwóch godzinach snu obudziło mnie przeraźliwe zimno i mdłości, podczas kolejnych godzin mojego żywota okazało się, że to jakaś grypa jednodniowa: wymioty, biegunki i przeokropny ból mięśni i stawów. Nie chce się jeść niczego i nikomu, uwierzcie.
Zaraz jak tylko lepiej się poczułam pojechałam na ślub. A po nim uroczysty obiad. Jeść już mogłam, ale się bałam trochę, więc niewiele z tego, co tam było ruszyłam. Ale diety nie trzymałam siłą rzeczy.
Dnia następnego odwiedziłam chłopaka, a tam okazało się, że jest mnóstwo rzeczy z tego obiadu. Już nie bałam się jeść, dlatego nadrobiłam trochę zaległości. Znów nie dużo, za to bardzo niedietetycznie.
Za chwilę nastąpiły święta-nie trzeba tłumaczyć.
Po świętach ciężko było mi powrócić na właściwą ścieżkę, zwłaszcza, że mama wtyka mi swoje własne obiadki i nie słucha tłumaczeń, że jestem na diecie. Nie umiem się jej postawić. A i ciasto kusi. Tzn. już nie, bo całe zjadłam. Sama praktycznie.
Tak trwam do chwili obecnej.
Jak widać, nie mam się czym chwalić, nie świecę przykładem. Ale zacznę :) Jutro już na pewno będę trzymać dietkę. W końcu wkrótce Sylwester, a niedługo po nim połowinki.
Swoją drogą nie mogę uwierzyć, że już jestem na półmetku studiów! Przecież dopiero co była studniówka...
P.S. Żeby nie było-nie jestem aż takim demonem zła-próbowałam trzymać się w ryzach przez te dni, tylko naprawdę mi nie wyszło :(

16 grudnia 2013 , Komentarze (2)

Coś się dzieje dziś z moim kontem-paski szaleją, pokazują raz poprzednią, raz obecną wagę, zdjęcie profilowe także nieaktualne. Ale nie o tym miał być ten wpis. Dziś krótko i na temat.


Wbiłam się w spodnie, w które nie wchodziłam od wakacji = wielkiego tycia !!!

Czyli możemy uznać, że teraz jest wielkie chudnięcie?

Moja nagrodowa bransoletka zamówiona została na allegro, już powinna być w drodze do mnie. Ale i tak trzeba poczekać na nią do pt. i to wieczorem, bo dopiero wtedy wręczy mi ją mój mężczyzna :) Nie mogę się doczekać!


14 grudnia 2013 , Komentarze (4)

Tak, jak zapowiadałam, nadszedł czas na wielkie podsumowanie miesiąca. Na początek to, co chyba każdego najbardziej interesuje: moja waga. Oczywiście pojawił się znaczny spadek. Znaczny dla mnie. Bo jak na mnie 3,3 kg w miesiąc to graniczy z cudem! Plan był 4kg, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nie ćwiczyłam wcale. Obwody też poleciały. Jednak tu istnieje pewna rozbieżność, ponieważ moje porównania odbywają się w stosunku do najwyższych wymiarów życiowych, czyli wakacyjnych. Razem zgubiłam 11,5 cm (na diecie). Co najważniejsze-widzę po sobie te zmiany: brzuch zdecydowanie mniejszy, pupa też, biodra trudno mi ocenić. Z ud jedynie 0,5cm mniej, więc też jest ciężko zaobserwować. Najbardziej cieszy mnie w tym wszystkim brzuch. Przeszkadzał najbardziej, całe życie był/jest moją zmorą. A marzę o płaskim brzuszku i delikatnym kaloryferku.
Teraz troszkę bardziej szczegółowo:
1. Zmiany wizualne: Ubrania leżą zdecydowanie lepiej. Najbardziej miarodajnym jest dla mnie mój ulubiony fartuch stomatologiczny :) We wakacje opinał się bardzo nieelegancko na brzuchu, na początku roku akademickiego (gdy trzeba było już wkładać pod niego 1 warstwę ciuchów więcej) wstydziłam się go zapinać. A teraz, mimo zapięcia i mimo ubrań pod nim, leży całkiem ładnie. Zarówno na brzuchu, jak i w biuście. Również majtki wyznaczają mi spadki ;) Zwykłe figi mieszczą zdecydowanie więcej pupy :)
2. Jak wyglądała dieta? Zawsze jadłam to, co było w planie. Raz zdarzyło mi się ominąć cały posiłek, a innym razem wywaliłam grejpfruta z niego. Tyle. Błędem było raczej podjadanie słodyczy, to zdarzało się dużo częściej. Były pączki, ciasta, płatki z mlekiem w ilościach zastraszających, rodzynki i chleb chrupki. Takie rzeczy mną rządziły w tym miesiącu. Czasem myślę, o ile dalej mogłabym być, gdyby te rzeczy nie trafiły do mojego żołądka. To motywuje. Mam teraz taką zdrową myślę równowagę (wiem, że nie mogę, więc jeśli już coś jem, to nie jest kompulsywne obżarstwo, przynajmniej nie zawsze )Łatwo nie jest: gdy wracasz ze szkoły głodna, zmęczona i wiesz, że jeszcze czeka Cię godzina/pół w kuchni, by wszystko przygotować na kolejne pół dnia, a czasem cały. Trzeba włożyć w to dużo chęci, a czasem realnego wysiłku.
3. Ćwiczenia: raz bieg, na tym koniec chyba. Nie mam czasu teraz na to, szkoła jest dla mnie ważniejsza. Jak widać, nie jestem na tym zbytnio stratna. Ale to nie znaczy, że nie próbuję. Co tydzień staram się jakoś zaplanować dni, by znaleźć ten czas. Nie udaje się, a szkoda.
4. Nagrody. Udało się uzyskać pierwszy krok. Teraz już bliżej do drugiego, bo ten był największy. Każdy kolejny to tylko 2 kg :) Do następnego dziś 1,7. Stałam się właścicielką srebrnej bransoletki (póki co teoretycznie). Aby był to dla mnie prezent naprawdę przyjemny, umówiłam się z chłopakiem, że on stawia ;) Natomiast sama ją sobie wybiorę (bardzo mi na niej zależy, dlatego musi to być zakup przemyślany, a nie byle co ).
5. Bonus. Ostatnio tyle, co dziś ważyłam na koniec czerwca, prawie pół roku temu. Cieszy, oj cieszy niesamowicie.

Teraz lecę sprawdzić, jak idzie Wam :) Oby równie dobrze. Buziaki :*

13 grudnia 2013 , Komentarze (2)

Czyli przed jutrem, sobotą, ostatnim dniem nim minie miesiąc. Jutro ważenie, mierzenie i zdjęcia porównawcze. A ja co? Wczoraj olałam dietę i dzisiaj olałam też. Tzn. jadłam, co musiałam, ale też i to, czego nie musiałam. W ten sposób spożyłam w ciągu dwóch dni pudełko czekoladek, prawie całą paczkę płatków musli crunchy, do tego dwie pełne michy mleka, chrupki chleb. No a poza tym przecież tydzień temu były mikołajki i czekoladowe mikołaje, a także sernik mamy, specjalnie dla mnie chowany przed resztą domowników (nie ma to jak wsparcie rodziny ). Usłyszałam od niej miłe słowa, uwaga dwa: "Tyle samozaparcia..." pełne podziwu oczywiście. Ale co z tego, jak padło wszystko dnia wczorajszego na pysk? Obżarłam się jak świnia. Ciekawe, czy waga w ogóle pokaże jakiś spadek. Miesiąc mija, a ja nawet pierwszego kroku nie zrobiłam (3kg). Powinnam zrzucić 4. Tak sobie założyłam. Sama jestem sobie winna, bo podjadałam czasem słodkości. Niby od jutra (bo dziś już po ptakach) zmiana na lepsze, dokładniejsze. Tylko, że za tydzień idę na ślub i obiad z tej okazji, potem za chwilę święta i sylwester. A nie dodałam jeszcze, że wcześniej wigilia grupowa. Jak ja mam się oprzeć tym pysznościom? Rok temu schudłam przed świętami, pojechałam do domu i wróciłam do wagi sprzed miesiąca, a nawet z nawiązką. Nie chcę powtórzyć tego w tym roku :( Dobra, jutro czas radości, bo do cholery jednak schudłam w tym miesiącu! Wreszcie spada! Nieważne jak szybko! Żartowałam, ważne :) Do jutra Dziewczyny, bo jutro napiszę ładne podsumowanie miesiąca. Trzymam za Was kciuki swe!

22 listopada 2013 , Komentarze (4)

7 pełnych dni za mną. Czas na jakieś małe podsumowanie.
Ani razu nie ćwiczyłam, nie jest dobrze. Postawiłam sobie jednak kilka malutkich celów na kolejny tydzień, więc mam nadzieję, że to zmieni się na plus.
Mimo powyższego zaniechania-schudłam. Waga pokazała dziś 0,4 mniej od ostatniego ważenia, ale oficjalne mam jutro, więc wstrzymam się z radością i wnioskami.
Przyzwyczaiłam się do ogromnej ilości pomidorów, już nawet nie pytam w jakim celu ich tyle mam :) Posiłki bardzo mi się podobają, początkowo wszystko wydaje się szaleństwem, ale... im dłużej dietuję, tym prostsza staje się praca w kuchni. Jaka praca w ogóle?! Zabawa. Dieta to zabawa, ale nie można też jej aż tak dosłownie skategoryzować. Odkrywanie nowych smaków to sama przyjemność, ale nie można zbytnio lekceważąco podchodzić do tematu. Trzymam fason i jem-co trzeba, jak trzeba i ile trzeba.
Jedzenie do szkoły noszę w pojemnikach/butelkach. Ludzie patrzą na mnie jak na kosmitkę, ale moja grupa już wie, że jestem na diecie. Z jednej strony to dobrze, bo nie muszę się chować z tym wszystkim (noszenie maślanki w plastikowej butelce jest dość dziwne ). Z drugiej strony sama sobie zastosowałam presję, bo jeśli teraz nie schudnę, to będzie meeeega wstyd. Jestem jednak dobrej myśli :) Mam też wsparcie, chłopaka i koleżanki z grupy, więc w razie potrzeby mam zawsze kogo prosić o motywacyjnego kopa :D
Jeszcze innym plusem diety jest, elegancko mówiąc, perystaltyka jelit. O zaparciach nie ma mowy, wręcz w odwrotną stronę. Myślę, że to początkowe, bo organizm dostał szoku. Jeszcze kilka dni i wszystko się chyba unormuje :D
Jestem zadowolona ze swojej decyzji, oby zapał utrzymał się dłużej.
Zdarzył się także mały grzech: otóż pewnego wieczoru byłam wygłodniała bardzo (nie wiem czemu, to był jedyny raz) i zjadłam kilka kromek pieczywa chrupkiego i sporo rodzynek. Szczęśliwie-więcej mnie nie ciągnęło na takie wyskoki.
Pozytywne było to, że oparłam się pysznym, pachnącym krokietom mojej koleżanki-kocham krokiety! Tym bardziej jestem z siebie dumna :)
Szkoda, że na nic innego nie starcza mi czasu, ale próbuję ciągle go wygospodarować :)
Buziaki dla Was wszystkich :*:*:*

17 listopada 2013 , Komentarze (3)

Moje nastawienie do diety wczoraj w sklepie, na wielkich zakupach na cały tydzień, było bliskie zeru. Miałam ochotę tam się rozpłakać. Ale na szczęście był ze mną chłopak, który mnie cały czas dopingował, wspierał i ogólnie pomagał mi łazić między półkami :) Bardzo dużo dała mi jego obecność, bo miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo mając produkty w domu znowu podoba mi się dieta. Fajnie jest w kuchni, dania sobie przygotowuję na zapas, np. robię od razu śniadanie i drugie śniadanie, a także kolację (bo wszystko to robię wieczorem), a druga runda to mój obiad i podwieczorek.
Wkurza mnie tylko, że non stop mam tam pomidory, chyba muszę podpytać w jakim celu. Na tydzień mam ich aż 11. A jutro muszę zjeść jeden do śniadania i popić sokiem pomidorowym. A na drugie śniadanie są dwa i pół kolejnego pomidora...
Poza tym super, super, super! Oby działało to wszystko :)

16 listopada 2013 , Skomentuj

Witajcie Dziewczyny!
Dziś chcę Wam opowiedzieć, jak to jest na diecie Vitalii.
Zaczęłam oficjalnie wczoraj, ale...
Nie zjadłam śniadania, ani drugiego śniadania, przesunęłam też przekąskę i obiad zjadłam przed kolacją. To z braku zorganizowania mojego, nie zdążyłam wcześniej kupić potrzebnych mi produktów.
Dziś było lepiej, dietę trzymam +/- .
Kolejne "ale", najpierw złe: zrobiłam zakupy na tydzień-zostawiłam w sklepie ponad 100zł, a nadal nie wszystko mam. Nie wiem, czy mnie stać. W dodatku produkty, które miałam do tej pory nie zostały wykorzystane, np. zostało mi pół puszki ananasa. Nie mam co z tym zrobić, wyrzucić? Takie rzeczy mogą leżeć, ale to samo chyba będzie z twarogiem, a ten już nie może długo leżakować. I ostatni mój problem-nie wiem, czy czasowo wyrobię się z przygotowywaniem posiłków. Szkoła, same zakupy-dziś mnóstwo czasu zjadły, dorzućmy sen, no i gdzieś trzeba wkręcić treningi jakieś. Trudne to wszystko, ale będę się starać.
Czas na plusowe "ale": nie muszę wymyślać posiłków, obliczać kcal itd. Dla mnie bomba-wejść do kuchni i zrobić. Co ważniejsze-są to dla mnie zupełnie nowe posiłki, nie wszystkie, ale niektóre rzeczy pierwszy raz w życiu próbuję zrobić. Czegoś na przyszłość się uczę :) A jakie to pyyyyyszne!
Troszkę głodna chodzę, ale to chyba głód psychiczny-bo mam ochotę na ciastka, jak to miałam w nawyku jeść, np. wracając do domu rodzinnego. Mam nadzieję, ze to minie.
Kończę ten wpis, bo czas mnie goni, trzymajcie się ciepło Kochane !

27 października 2013 , Komentarze (2)

Witam Panie i ewentualnie Panów (czy ktokolwiek tu zajrzy i mnie przeczyta?)!
Z rana p. Beata Kozidrak zadała mi pytanie "Ile jesteś wart? Kto Twoją cenę zna?" Otóż zaczęłam nad tym się zastanawiać i doszłam do wielu wniosków.
1. To kim naprawdę jesteśmy, co czujemy, co lubimy, co nam się podoba, a co nie, wiemy tylko i wyłącznie my sami. Choćbyśmy opisywali się miliony razy, milionom osób, zawsze pozostanie jakaś zagadka, tajemnica, której zapomnimy powiedzieć danej osobie. Tylko ja znam siebie.
2. "Panta rhei"-wszystko płynie. Codziennie się zmieniamy. Nikt nie jest zbudowany z ołowiu, by nic nie wniknęło wewnątrz nas. Każdego dnia spotykamy się z sytuacjami, które dostarczają nam tematów do przemyśleń i wysnuwana wniosków. Tym samym skłaniają nas do zmian. Budząc się rano nigdy nie jesteśmy tą samą osobą, co wczoraj.
3. Czemu nie dać się ponieść rwącej rzece? Życie jest krótkie, a my chcemy być idealni. Dlaczego nie skorzystać z tego, że dni płyną tak szybko? Mówisz sobie: "znowu zmarnowałem dzień, znowu zaprzepaściłem daną mi szansę." Jest tak? No to głowa do góry, zaraz jest kolejny dzień, kolejna szansa, a po nim zaraz następny i następny, a każdego z nich możesz wprowadzić maleńką zmianę w swoim życiu. Ziarnko do ziarnka, a uzbiera się miarka. Nie musisz czekać długo na efekty-przecież życie ucieka nam przez palce i jeszcze nie nacieszymy się jednym dniem, a już zaczyna się drugi. Nim się obejrzymy mija tydzień, miesiąc, rok...
4. Ile jestem warta? Tyle, ile dobrego w sobie mam. A ile włożyłam w siebie, by móc wyjąć? Czy mogę z czystym sumieniem powiedzieć: każdego dnia myślę o tym, że dziś będę lepsza i próbuję taka być. Ja nie mogę. Nie wkładam wiele wysiłku w zmiany, nie mam więc prawda do narzekań. Skoro nie robię nic, to skąd mają nadejść efekty? Czas zmienić siebie.
5. Życie jest proste. Tak, brzmi absurdalnie, ale tak właśnie jest. Trzeba działać w zgodzie ze sobą, swoim sercem, a wszystko będzie dobrze. Jesteś w sytuacji bez wyjścia? Zajrzyj w głąb siebie, posłuchaj, co mówi intuicja. To właśnie będzie dobre rozwiązanie. By być szczęśliwym wystarczy postępować wg swojego kodeksu, nie przeciw sobie.

Na koniec wniosek z innej beczki. Z filmu, niestety nie pamiętam kompletnie tytułu.
To nie osiągnięcie celu daje nam radość, ale możliwość dążenia do niego. To, że za każdym kolejnym razem próbujemy zrobić coś lepiej, dokładniej, pewniej, szybciej, próbujemy osiągnąć stan idealny. Gdy już dojdziemy tam, gdzie chcieliśmy, jest fajnie. Ale pojawia się pytanie: co dalej? I szukamy kolejnego szczytu do zdobycia.

Zdobywajcie więc codziennie szczyt własnych możliwości tak, byście kładąc się spać, mogli sobie powiedzieć: "Tak, dziś byłem dobry, lepszy niż wczoraj i najlepszy, jaki kiedykolwiek wcześniej byłem"

28 września 2013 , Komentarze (2)

Po raz kolejny w życiu osiągnęłam wagę ogromną, największą i niezaprzeczalnie paskudną. W zeszłym roku w grudniu ważyłam prawie 10 kg mniej! Co się ze mną stało? Gdzie ja miałam mózg? Waga tym razem jest duża, bo @. Ale koniec usprawiedliwień. Ważę tyle ostatni raz. Ostatni raz w całym życiu, z wyjątkiem ewentualnej ciąży.
W poniedziałek już będę bezpieczna w Łodzi, ukryta od pokus, wystawiona na kojące działanie parku w mojej okolicy. Działanie również pobudzające do przyjemnego zajęcia, jakim jest bieganie :)
Wczoraj odniosłam już maleńki sukces. Nie zjadłam słodyczy. Może dlatego, że nic nie było w domu? Może dlatego, że nie miałam czasu? A może nie chciałam, tak po prostu? Sama nie wiem. Wiem natomiast, że wyglądam okropnie i mam tego dość. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i działać, jak za starych dobrych czasów.
Teraz znikam, pojadę do lasu szukać ostatnich w tym roku grzybów.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.