No właśnie...
Eddie: (...)
inside of me, there is a thin person just screaming to get out.
Mother:
Just the one, dear?
I coś troszkę innego... Pierwszy raz od jakichś 15 lat mam taką sytuację
w pracy, że nie wytrzymuję psychicznie... Nienawidzę tu przychodzić i wysłuchiwać
głupiego pie.....nia. Rozwala mnie to, z obrzydzeniem myślę o pracy...
A powinnam się przecież cieszyć, że w ogóle ją mam :(
Znów mogę powiedzieć, że nienawidzę swojego życia.
A ten stwór z lustra w niczym mi nie pomaga :(
Pamiętam?
Czy ja jeszcze pamiętam jak to jest być szczupłą?
Wiem, że to miłe, wyzwalające i satysfakcjonujące uczucie...
Pamiętam, jak najbardziej...
Siadam, nie przejmuję się wystającymi fałdami, nie poprawiam
nerwowo ubrań...
Schylam się i nie muszę się przejmować, że uwolnię ludzika Michelin...
Idę sobie, wiatr wieje, a ja się nie muszę się obawiać, że bluzka opina
mi się na wielkim brzucholu... Wiatr sobie wieje i po prostu jest miło...
Jak dobrze jest być szczupłą!
Dlaczego więc nie jestem szczupła??
Dlaczego od dwóch lat znów dźwigam na sobie szafę? :(
Tak... szafę. Kupiłam kiedyś mebel, przeczytałam wagę na opakowaniu
i myślę... a dowiozę ją jakoś do domu sama... Przeliczyłam się z siłami,
ledwo udało mi się dotrzeć do domu i to z czyjąś pomocą...
A teraz, każdego dnia, cały czas, teraz, jutro, za godzinę, rano gdy wstanę,
w kolejce w sklepie, w wannie, w biurze... mam tę szafę na sobie...
Dlaczego moja zwichnięta psychika nie pozwala mi się uwolnić
od tego ciężaru? Nie umiem wytrwać na tej cholernej diecie...
Kiedyś mi się udało, wiem jaki to wysiłek, wiem ile zmarnowałam ciężkiej pracy
i zmarnowałam szans na cieszenie się życiem...
Wiem też jak to łatwo się mówi, że "nigdy więcej"... czasem życie pokazuje
środkowy palec... i znowu jest tak jak miało nigdy więcej nie być...
Tyję...
... i po co tak się starać?? Nic nie warty wysiłek :(
Tyję. Żadnego spadku wagi. ŻADNEGO. Jeszcze mi przybyło.
A xxuj z tym odchudzaniem :(
O... jak mi nie idzie...!
No bo nie idzie... W najbliższym czasie planuję ważenie, raz na miesiąc
w zupełności wystarczy, tak uważam. Zobaczymy co tam maszyna pokaże :/
Jakoś nie spodziewam się sukcesów, bo zwyczajnie nie czuję ich "po tyłku"...
Czuję się beznadziejnie gruba i paskudna :(
Recycle Life
Nie o odchudzaniu, bo nie chce mi się o tym nawet myśleć... (do d...)
O życiu... Stwierdzam raz jeszcze, z żalem, z głębokim przeświadczeniem,
że w moim przedziale wiekowym znalezienie kogoś do życia wespół...
.. jest niemożliwe.
35-40 lat to family men, żony, dzieci.
40+, około 50. to "damski typ", czyli "sam nie wiem czego chcę".
W tym wieku, to panowie z odzysku (lub przypadki beznadziejne).
Nie mam nic przeciwko mężczyznom z odzysku, ale, jak się okazuje,
ich wymagania wobec kobiet są ekstremalnie wysokie... (Czyżby to odwet?)
Tak czy siak... faceta brak... Ja nie z drewna i zwyczajnie jest mi źle
w samotnym życiu.
Dobrze nie jest...
... ale jeszcze się staram.
Grube jest wstrętne
Dzisiaj jestem chyba większa niż wczoraj... Nie opuszcza mnie wrażenie,
że codziennie jest mi mniej wygodnie w ubraniach, które do tej pory nosiłam :(
Co tam waga... ciuchy nie kłamią... dupsko się ledwo wciska - znaczy większe jest :((
Moje ciało stało się dla mnie żenującym kombinezonem, który muszę nosić
na co dzień. Można wyprać, "przyozdobić"... ale to wciąż ciuch-żenada.
Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie oglądał.
Grube jest wstrętne :(
Motywejszyn mi się fakejszyn...
Czuję się coraz większa... :(
Na mnie działają tylko ekstremalne diety.
Ale nie potrafię się teraz zmobilizować aż tak bardzo, żeby nic nie jeść...
Zakładam rano świeżo prane dżinsy i .... ledwo włażę....
No kurde, no... Nie tak miało być!
Staram się przecież.
Nie chudnę ani troszkę....
Nic. Dosłownie NIC. No i jak tu się zmotywować do dalszej pracy?
Dajcie mi ciastko...
Fat. Sad.
Ja - Teodora
Pod górkę. Pod górkę... Mogłabym napisać, że jak Syzyf, ale jakoś bardziej sytuacja
kojarzy mi się z żuczkiem z Pszczółki Mai, który dzielnie toczył swoją kulę z nawozu...
No to... toczę :/